Administracja

Strony

sobota, 18 kwietnia 2020

Od Morozhenoye do Colette

Obudziłam się w swoim łóżku, kiedy tylko pierwsze promienie słoneczne przedostały się przez ciemną zasłonę przy oknach. Przez kilka następnych minut leżałam bezruchu wpatrując się tępo w jakiś niezidentyfikowany punkt nade mną. Chyba prawie każdego z samego rana ogarniała ta nagła niechęć do wstawania i rozpoczynania swojej typowej rutyny w ciągu dnia. A ta niechęć jest o wiele większa, kiedy wiesz, że tak samo jak wczoraj czy tydzień temu, dzisiaj nie wydarzy się nic szczególnego. Takie myślenie potrafi porządnie dobić i odebrać zapał do wstawania z samego rana.
Po jakimś czasie podniosłam się do siadu, jedną ręką próbując ułożyć zmierzwione włosy, co nie było znowu takie łatwe. Czesanie nie należy do moich ulubionych czynności, głównie dlatego, że rogi utrudniają prawie każdy ruch i rzadko kiedy mam siłę na siłowanie się z nimi i robienie sobie jakiejś fryzury. Dlatego zazwyczaj zostawiam je bez żadnych niepotrzebnych fanaberii.
Wstałam z łóżka, sięgnęłam po jakieś książki potrzebne mi do dzisiejszych zajęć i szybko wyszłam na korytarz. Ciemne i ponure korytarze, pewnie dlatego, że wciąż było dosyć wcześnie. Chociaż niewiele się zmienia, nawet w środku dnia.
Z radością i ulgą zorientowałam się, że na horyzoncie nikogo nie było, a przynajmniej na razie, więc mogłam w spokoju dojść do miejsca, do którego zmierzałam. Dopóki żaden człowiek czy inne nadprzyrodzone stworzenie nie kręciło się w okolicy, mogłam pójść na jedną z tych wyjątkowych i niespotykanych sal treningowych, bez obawy, że będę ćwiczyć ze świadomością, że jest co najmniej jedna para oczu, która bacznie mnie obserwuje. Coś takiego potrafi być wręcz paraliżujące.
Akademia Ardem była z pewnością doskonale przystosowana do wychowywania przyszłych idealnych żołnierzy i pewnie dużo wysiłku i funduszy włożyła w budowę takich sal, których praktycznie nic nie ogranicza. Pewnie nawet pomimo faktu, że nie ma w tej akademii dosłownie nikogo z kim mogłabym porozmawiać, to pewnie ojciec byłby niezwykle zadowolony z postępów swojej córki. Czasami sobie myślę, że tą dbałością o szczegóły i naciskiem na mój rozwój próbuje zatuszować ból i rozgoryczenie po ucieczce Esther. O ile to była ucieczka. Już dawno pogodziłam się z myślą, że starsza siostra może nie żyć, co jest dosyć prawdopodobne.
Z miarę jak zbliżałam się do miejsca docelowego, tempo mojego chodu się zwiększało, jakbym się bała, że zaraz coś mi ucieknie. Doszło do tego, że czasami wręcz przechodziłam w bieg, a jak to w biegu bywa, człowiek nie zawsze zwraca uwagę na otoczenie. Na moje nieszczęście nie zauważyłam nadchodzącej z prostopadłego korytarza dziewczyny, a było to na tyle niespodziewane i szybkie, że nie mogłabym tego przewidzieć.
Z impetem wpadłam na jej ramię, a siła uderzenia sprawiła, że straciłam równowagę i niedługo potem wylądowałam na podłodze. Pewnie, niektórzy ludzie by odczuli jakiś dyskomfort, a może nawet i ból, ale czego się nie robi dla swoich korzyści. Umiejętność się aktywowała i tak naprawdę nie odczuwałam już niczego, jakby bodźce do mnie nie trafiały.
Zanim dziewczyna zdążyła cokolwiek powiedzieć, podniosłam się i otrzepałam z tej niewielkiej ilości kurzu. Wymamrotałam jakieś przeprosiny za moją nieuwagę i szybko ją wyminęłam, kontynuując spacer na salę. Miało tu nikogo nie być, jakimś cudem intuicja mnie dzisiaj zawiodła.

Colette?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz