Administracja

Strony

niedziela, 3 maja 2020

Od Azriela do Colette

Gwałtowny skręt dłoni poskutkował przeciągłym syknięciem, a świat z każdą kolejną chwilą bardziej przypominał senną marę, niż fizyczny byt. Czarnowłosy zamachnął się jednak raz jeszcze, z głuchym trzaskiem przełamując się przez wątłą, drewnianą strukturę. Gdy skrawki niedoszłej treningowej kukły rozsypały się po posadzce, Azriel odetchnął ciężko i samemu zdecydował się na chwilę odpoczynku. I choć z całego serca nie zamierzał zaprzestawać swych desperackich starań, doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli bardziej przeciąży organizm, skończy się to dla niego tragicznie. Nie możesz do tego dopuścić, masz obowiązki wobec akademii.
- I od kiedy się tym przejmujesz. - Prychnął, rozmasowując wciąż pulsujący z bólu nadgarstek. - Psia jucha.
Nigdy nie sądził, że wstąpiwszy w szeregi pozornie znamienitej instytucji, ni stąd, ni zowąd w jego sercu zbudzi się od dawien zagrzebane poczucie honoru i przywiązania wobec czegoś, co od początku traktował jedynie jako przejściowy, nieznaczący zbyt wiele etap w jego życiu. Każdy kąt przebrzydłej placówki napełniał go odrazą, przypominając, jak niewiele różni się od mężczyzny, przez którego jego życie zgorzało w płomieniach samonienawiści. A jednak niezmiennie trwał w iluzji swobody, każdego dnia wmawiając sobie, że nie ma wyjścia, a wpasowanie się w szereg jest najlepszym, co może zrobić. 
- Jesteś żałosny. - Puenta odbiła się echem wśród czterech ścian spowitej w mroku sali treningowej.
Z głową pełną negatywnych refleksji chłopak podniósł się do pionu i chwiejnym, sterowanym wciąż pojawiającymi się przed oczami mroczkami, krokiem skierował się ku przypisanemu mu pokojowi, by beznamiętnie czekać na to, co przyniesie ranek.
***
Wstał dość późno, bez większego entuzjazmu szykując się, by raz jeszcze odegrać swą rolę w akademickim teatrze marionetek, z którego nie wyniesie nic, poza kilkoma nieprzychylnymi spojrzeniami i pustą, pozbawioną wyrazu pochwałą. Narzuciwszy czarny, dokładnie skrojony strój treningowy i przypiąwszy miecz do pasa, ruszył opustoszałym korytarzem w dobrze znaną sobie stronę. I choć lewy nadgarstek wciąż dawał o sobie znać po nocnych próbach nauki walki niedominującą ręką, Azriel zdecydował się go ignorować, wykorzystując dzisiaj jedynie potencjał swej sprawniejszej kończyny. Na miejsce trafił zaledwie kilka minut później, z głuchym trzaskiem rozwierając potężne, okute metalem drzwi jednej z wielu sal treningowych. Nagłe przybycie poskutkowało spojrzeniem zebranych w środku uczniów i opiekunów, których różnorakie ekspresje towarzyszyły mu aż do chwili, gdy w bezruchu stanął w jednej linii z resztą swych rówieśników. Trwali w milczeniu jeszcze przez jakiś czas, cierpliwie wyczekując, aż ostatnie z zaproszonych jednostek zaszczyciły zebranych swoją obecnością. Dopiero wówczas groźnie wyglądający Ork przemówił swym niskim, charczącym głosem, wywołując ciarki na plecach mniej odważnych uczniów. 
- Zebrałem w tej sali dwa roczniki nie bez powodu. - Nie spieszył się ze swymi tłumaczeniami. - Chciałem wykorzystać potencjał w specjalnie wyselekcjonowanych przeze mnie jednostkach, by swym uczniowskim okiem mogli wesprzeć swych młodszych kolegów i przekazać im, czego nauczyli się w murach Akademii Ardem. - Każde opuszczające jego usta słowo zdawało się beznamiętne, jakby cała ceremonia wyjątkowo go nudziła. - Pani profesor wyczyta teraz pary, w jakich będziecie trenować. 
Nim skończył swą wypowiedź, drobna blondynka wystąpiła naprzód, dzierżąc w dłoniach potężnie wyglądający zwój. Kolejne nazwiska i specjalizacje opuszczały jej usta, jednak Azriel nieszczególnie zwracał uwagę na swych rówieśników, a tym bardziej na młodsze, nieznane sobie osoby. Ostatnim, czego potrzebował, było przyciąganie na siebie zbędnej uwagi. Trwał więc w osobliwym letargu aż do chwili, gdy jednostajny, wyjątkowo melodyjny kobiecy głos wypowiedział znienawidzone przezeń nazwisko.
- Azriel Sullivan, królewska straż. - Z grobową miną czarnowłosy wystąpił kilka kroków wprzód, po raz pierwszy rzucając wzrokiem po zebranych nieopodal drugoklasistach. - Oraz Colette Wilson, generał.
W akompaniamencie szeptów i stukotu butów wywołana chwilę wcześniej brunetka podeszła bliżej, zatrzymując się kilka kroków przed dobranym jej partnerem. Błyszczący u pasa miecz i zdeterminowane spojrzenie przyciągnęły uwagę Azriela, gdy ramię w ramię odchodzili w niezajęty jeszcze obszar sali, by rozpocząć bezcelowy w jego oczach trening. Gdy ponownie stanęli przed sobą, tym razem bez obserwującego ich tłumu, demon niepewnie wyciągnął przed siebie pokrytą bliznami dłoń.
- Azriel. - Starał się zabrzmieć choć trochę uprzejmie, choć wewnętrzna niepewność, jakoby dziewczyna w każdej chwili mogła wyśmiać jego starania, sprawiała, że nie potrafił wykrzesać z siebie niczego więcej. - A więc generał. Wysoko celujesz.

[Colette? chłopak się stara :< ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz