Administracja

Strony

poniedziałek, 4 maja 2020

Od Morozhenoye cd Colette

Szczerze to nie miałam pojęcia kim ani czym była ta dziewczyna. Potrafiłam wykluczyć parę opcji, jednakże wciąż pozostawała cała gama ras, które teoretycznie Colette mogłaby reprezentować. Nie była demonem. Jakkolwiek to brzmi, ale wyczułabym swojego, poza tym nie miałam żadnych wskazówek. A szkoda, bo niezwykle mnie to interesowało.
Prawie tak samo jak powód dlaczego postanowiła wybrać tę jedną, niepozorną ławkę na tyłach sali, z której widok może i nie był zachwycający, ale przynajmniej było trochę prywatności - nikt nie siedział ani za nią, ani obok niej. Dlatego uznałam to za dosyć wyjątkowe i komfortowe miejsce, w przeciwieństwie do niektórych, którzy uznali wygodę i swobodę czytania z tablicy na początku sali za najważniejszą i postanowili dosiąść się do być może kompletnie obcych ludzi i istot. Niestety taki wyczyn pozostaje poza moim zasięgiem w tej chwili.
Dlatego niezwykle zaskoczył mnie ten niespodziewany i jakże charakterystyczny dźwięk szurania krzesłem o posadzkę, kiedy znajoma mi Colette postanowiła usiąść obok mnie. Wydawała się jakoś zmęczona, jakby biegła przez całą drogę tutaj, co zresztą było bardzo prawdopodobnie. I pewnie gdybym kompletnie zignorowała ten fakt, to byłabym uznana za nieempatyczną, co byłoby niezbyt przyjemnym i satysfakcjonującym początkiem tej znajomości. Początek znajomości brzmi dosyć osobliwie... Zwłaszcza jeśli rozpoczęła się ona od czegoś tak klasycznego i przereklamowanego jak niespodziewane wpadnięcie na kogoś.
Nauczyciel po zwróceniu nam uwagi wpatrywał się w naszą ławkę przez jakiś czas, najwyraźniej naprawdę łudząc się, że któraś z nas wstanie i opowie o czym rozmawiałyśmy. Nie wiem czy milczenie i to zuchwałe wpatrywanie się w oczy nauczyciela było dobrym pomysłem, ale przynajmniej okazało się być skuteczną strategią. Najpewniej nie miał ochoty na dłuższy kontakt wzrokowy z demonem, więc z głębokim westchnięciem powrócił do prowadzenia lekcji, rzucając nam jedynie ostrzeżenie. Uznałam, że chyba lepiej się nie narażać, w końcu reprymenda od wykładowcy przy całej klasie pełnej ludzi i różnych istot źle wpłynęłaby na moją niewidoczność i wkrótce straciłabym swoją posadę klasowego ducha, o którym tak naprawdę nikt nic nie wie, oprócz tego, że jest i egzystuje. Z którym nikt nie rozmawia, bo nie wiadomo jak zareaguje na próbę kontaktu. Brzmi okrutnie, ale pasuje mi taka rola, więc przez ostatni czas pożytkuje swoją energię i chęci w pożyteczny dla mnie sposób i staram się pozostać wmieszana w tłum, by nie wyróżniać się kompletnie niczym.
Wkrótce, po długim odliczaniu minut, lekcja się skończyła, co powitałam z wielką ulgą. Nie mówię, że zajęcia były złe czy nudne, po prostu akurat ten przedmiot niezbyt mnie fascynował. Wyszłam razem z Colette z sali, zastanawiając się czy po wyjściu mam rozpocząć nowy temat, i jeśli tak to jaki. To rzeczywiście był poważny problem dla kogoś, kto nie rozmawia z innymi z własnej woli, była to dla mnie taka odskocznia od normalnego funkcjonowania.
- Więc... Chodzisz do Ardem, prawda? Jak ci się podoba w tej akademii? - zapytałam odwracając się do niej i patrząc uważnie w jej twarz. Podobno kontakt wzrokowy jest ważny podczas interakcji międzyludzkich, chociaż nie był on zbyt komfortowy. Jestem pewna, że istnieją ludzie, którzy lubią patrzeć w czyjeś oczy, ale ja zdecydowanie do nich nie należałam.

Colette?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz