Administracja

Strony

niedziela, 4 października 2020

Od Pearla do Rowana – Obóz

Obóz.
To słowo nieustannie krążyło po jego głowie. Dopóki nie spytał swojego opiekuna, nie miał pojęcia, co ono znaczyło. Teraz jednak wiedział. Jak każdego roku uczniowie akademii zostaną wysłani w grupach do lasu i będą musieli samodzielnie dotrzeć do wyznaczonego miejsca wykonując po drodze zadania. Czy mu się to podobało? W sumie...
Akademickie życie było dla niego męczące. Ciągle jakieś zajęcia: albo siedział w pomieszczeniu, próbując zrozumieć i zapamiętać to co mówili nauczyciele, albo ciężko trenował. Kontakty z innymi były wyczerpujące, miał problemy ze zrozumieniem wielu słów, ponadto sam nie potrafił wyrazić w pełni swoich uczuć i opinii. Dlatego uważał obóz za odskocznię od tego wszystkiego. Spędzi czas w lesie, czyli prawie w domu, będzie w jakiejś grupie, ale powinno pójść w miarę okej. Naturalny instynkt pomoże mu w wykonywaniu zadań, więc raczej nie będzie musiał dokładnie wiedzieć co ma robić.
Nie przewidział jednak jednej rzeczy.
– Kolejną drużynę utworzą Pearl M'Acrei jako prowadzący oraz Rowan Cipriano, Anien Denbrough i Lucien Vanserra – usłyszał.
Otworzył szeroko oczy, unosząc brwi w zdziwieniu. Chwila, ja prowadzącym? Jak? Czemu?
Kompletnie się na to nie przygotował – wręcz przeciwnie, był święcie przekonany, że zostanie po prostu członkiem drużyny, a nie przywódcą. No bo jak? To nie miało sensu. On nie mógł być liderem. Jak on miał przewodzić wszystkim, kiedy nie znał dobrze języka? Połowa czasu jego drużynie zejdzie na próbach porozumienia się z nim. Już to widział. Istna tragedia. Dawno nie czuł się tak zestresowany jak teraz.
Jeden z dorosłych wyciągnął go w widoczne miejsce, by pozostali członkowie jego drużyny wiedzieli do kogo mają podejść. Stanął niepewnie, przeleciał po wszystkich wzrokiem. Osób było multum, połowa się przemieszczała, więc na razie nie potrafił przewidzieć, kto będzie w jego zespole. Spuścił głowę, spojrzał na swoje bose stopy. Przed tym całym obozem miał pozytywne myśli, lecz gdy teraz stał na skraju lasu z ekwipunkiem, czując na sobie wzrok wielu i czekając, aż się zbierze jego drużyna zapragnął stąd uciec. Chciał wrócić do domu bardziej niż zwykle. Gdyby nie tamci okropni ludzie, teraz spędzałby kolejny w miarę normalny dzień w osadzie z rodziną, z dala od reszty świata. Ciekawe, co dokładnie by robił. Patrząc na porę pewnie byłby na patrolu albo pomagałby w szkoleniu młodych kadetów. Ach, proszę, zabierzcie mnie stąd!
Może jak w pewnym momencie ucieknie to nikt nie zda sobie z tego sprawy? Miał specjalny ekwipunek, z którym powinien przetrwać. Tylko czy trafi do domu? Jakoś sobie poradzi. Jakoś...
Coś rzuciło na niego cień. Podniósł głowę, ujrzał nad sobą znacznie wyższych od siebie trzech osobników płci męskiej. Jeden z nich, opalony o białych włosach, był na tyle wielki, że chyba mógłby Pearla na barana nosić. Jak tak mu się przyglądał to go zaczął kojarzyć. Czy to nie Rowan, uczeń Ardem, z którym razem byli wtedy jako szpiedzy? Tak, to musiał być on. Zmierzył go wzrokiem, podobnie jak pozostałą dwójkę – wytatuowanego o mrocznej, tajemniczej aurze oraz najniższego, ale nadal wyraźnie wyższego od charuliana czerwonookiego. Widząc ich przytłaczające sylwetki położył po sobie piórka, z trudem ukrywając niepewność, stres i obawy.
Cała trójka przyglądała mu się badawczo. Najwyższy ściągnął brwi, widocznie się nad czymś zastanawiając. W końcu postanowił spytać:
– Ty jesteś naszym liderem?
Słysząc to, Pearl spojrzał na niego, zamrugał parę razy. Źrenice jego dużych błękitnych oczu nieco się zmniejszyły, piórka zaś odrobinę się podniosły. Stał w milczeniu przez chwilę, jakby coś w głowie kalkulował, ostatecznie odparł:
– Co to lider?
Między wszystkimi członkami drużyny nastała dosyć niezręczna cisza. Trójka wpatrywała się w Pearla, który błądził między nimi wzrokiem, z powrotem kładąc po sobie piórka. Po co żeś się odzywał? Jak tak teraz myślał, to pewnie chodziło o przywódcę. Czemu najpierw się nie zastanowił? Skrzywił się nieznacznie. Świetnie, w ich oczach pewnie właśnie stał się głupkiem.
– Zapowiada się ciekawie – odezwał się pod nosem ciemnowłosy.
Pearl przyjrzał mu się uważnie. Nie był w stanie określić, czy mówił to z sarkazmem, czy nie. Cała jego postać była na tyle tajemnicza, że wątpił, że się od razu porozumieją.
Wziął głęboki wdech. Musiał się uspokoić. I przede wszystkim myśleć pozytywnie. Nie był wcale taki beznadziejny w rozmawianiu z innymi. Znał podstawy, a jak czegoś nie będzie umiał przekazać w pełni to po prostu pokaże co robić. Jak będą mieli do niego jakiś problem to zabierze się i sam pójdzie. W końcu to nie wojna tylko zwykły obóz. Do tego w praktycznie naturalnym dla niego środowisku. Tak, spokój. Jak zobaczą, że jesteś zestresowany i niepewny to nie będą cię słuchać. Pokaż, że nie jesteś byle kim tylko najprawdziwszym leśnym wojownikiem. Udowodnij, że charulianie to silna rasa.
O, Wielki Charulo, miej mnie w swojej opiece!
– Najpierw powiedzmy imiona – zadecydował spokojniej niż przypuszczał, powoli podnosząc piórka.
Musiał wiedzieć, kto jest kim. Rowana znał, ale pozostała dwójka była dla niego zupełnie obca.
Popatrzył wpierw na czerwonookiego. Wymieniwszy się spojrzeniami tamten odrobinę się speszył. Pearl zamrugał parę razy, uniósł jedną brew. Nieśmiały? Otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz wyprzedził go Rowan, który stanął bliżej chłopaka i rzekł spokojnie:
– To jest Anien.
Położył rękę na jego ramieniu, tamten się nagle zarumienił. Pearl obserwował to wszystko z pewnym zaciekawieniem. Nie wiedział, w jakiej dokładnie byli relacji, ale cieszył się, że się znają. Jeśli z powodu nieśmiałości Anien nie będzie chciał mówić, w niektórych kwestiach Rowan będzie mógł go wyręczyć, a Pearl nie ucierpi z powodu braku informacji. Było dobrze. Może będzie jeszcze lepiej.
Przeniósł wzrok z ich dwójki na czarnowłosego. Tamten również nie wydawał się zbyt chętny do rozmowy (choć w przeciwieństwie do Aniena nie z nieśmiałości), ale nie zwlekał z odpowiedzią i bez większego problemu powiedział:
– Lucien.
W odpowiedzi Pearl wolno przytaknął.
– Pearl – przedstawił się, wskazując ręką siebie.
Okej, było nieźle, znali swoje imiona. To już coś.
Gdy drużyny zostały utworzone, organizatorzy po kolei dawali listę zadań i prosili o nazwę drużyny. Gdy jeden z nich podszedł do grupy Pearla, charulian popatrzył po reszcie, jakby czekając na ich propozycje czy cokolwiek. Nikt jednak nic nie mówił, patrząc na niego wyczekująco. Czyli on miał wziąć sprawę w swoje ręce?
– Podaj nazwę drużyny – odezwał się Rowan.
Charulian spojrzał na niego, minimalnie się skrzywił. Wiem, zrozumiałem go, ale co dokładnie?
– Ja? – spytał. – Wy nie wiecie?
Chwila ciszy.
– Daj cokolwiek – odparł Rowan, w głosie dało się wyczuć irytację. – To tylko nazwa. – Wzruszył ramionami.
No dobrze... Jak pozostawili wybór jemu to tak będzie. Tylko niech potem nie mają pretensji.
Popadł w zamyślenie. Z racji, że nie przewidział siebie jako lidera, nie myślał o tym, jak mogłaby się nazywać jego drużyna. Próbował wymyślić cokolwiek, co nie brzmiałoby głupio. Nie szło mu najlepiej, ale w końcu na coś wpadł i podał organizatorowi nazwę. Tamten ją zapisał, po czym wręczył mu mapę, a także kartkę z zadaniami. Pearl zmierzył ją wzrokiem. Zrozumiał tylko część, co go nieco zmartwiło. Spojrzał na pierwsze z zadań Znaleźć kryształy w jaskinii... Co to znaczy? Czegoś musieli szukać. Chyba jakichś kolorowych minerałów. Ale gdzie? Czym była jaskinia?
Cmoknął niezadowolony. Zadania nie wyglądały na bardzo proste. Miał jednak nadzieję, że to tylko pozory i jak ogarnie, co dokładnie ma zrobić, poradzi sobie bez większego problemu.
– Drużyna Białych Drzew? – usłyszał wtem.
Odwrócił się, podniósł wzrok na Luciena. Mężczyzna patrzył na niego jakby z pewną pogardą.
– Białe drzewa dobre – odparł, wzruszając ramionami.
Anien uniósł brwi, bardziej się zbliżył do Rowana, szepcząc:
– Co to białe drzewa?
– Nie mam pojęcia – odpowiedział tamten.
Gdy organizatorzy zajęli się wszystkim, oficjalnie ogłosili rozpoczęcie obozu, życząc powodzenia. Każda drużyna udała się w głąb lasu, część biegiem, część na spokojnie. Pearl szedł w miarę szybkim krokiem, ale nie myślał o biegu – chciał oszczędzać energię na zadania i ewentualne niebezpieczne sytuacje. Spojrzał na trzymaną w rękach mapę, jakiś czas przyglądał jej się uważnie. Przygryzł dolną wargę. Nie potrafił się w niej odnaleźć. W osadzie czegoś takiego nie mieli, zwłaszcza, że swój teren znali jak własną kieszeń, więc nie potrzebowali tego typu pomocy. Choć wiedział, co mniej więcej było czym, uznał, że to nie dla niego. Co mu po narysowanych punktach i drzewach, jak nie umiał określić odległości?
– Masz, to twoje – to mówiąc wręczył Rowanowi mapę.

Rowan?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz