Administracja

Strony

niedziela, 1 listopada 2020

Od Azriela cd Colette

Ostatnie dni okazały się znacznie bardziej chaotyczne, aniżeli kiedykolwiek by przypuszczał - seria treningów z nieznaną mu jeszcze niedawno dziewczyną, pojawiające się raz za razem kontuzje i scalający wszystko ze sobą, nieszczęsny pokój, który zmuszeni byli ze sobą dzielić. Mogłoby się wydawać, że czyhające nad nimi fatum, Bóg Komedii Tragicznych, bądź jakakolwiek inna siła, która stąpała im po piętach, nie zamierzała tak szybko sobie odpuścić - zupełnie jakby ich losy nagle splotły się w jeden, a dwójka nastolatków nie miała w tej sprawie nic do powiedzenia. Azriel nie protestował więc, z głuchym westchnięciem przewracając się na drugi bok, twarzą ku ścianie - nie należał do osób szczególnie towarzyskich, to prawda, jednak mimo wszystko nie chciał dodatkowo pogarszać sytuacji leżącej przy przeciwległej ścianie Colette. Była dla niego miła, absolutnym minimum, które mógł dla niej zrobić, to odwdzięczenie się w ten sam sposób. 
I choć przez cały wieczór z pewnym pobłażaniem spoglądał ku z lekka nieporadnym z powodu kontuzji poczynaniom dziewczyny, nie reagował, z trudem wypełniając jej dość agresywną prośbę, którą wysunęła w jego stronę jakiś czas temu. Jeśli będzie mnie potrzebować, to sama się odezwie, prawda? 
Z niemym pytaniem rozbrzmiewającym mu w głowie, przygotował się do snu, by wkrótce całkowicie stracić kontakt z rzeczywistością. 
***
Wstał o świcie, a właściwie został do tego zmuszony, gdy dobrze znana mu, parszywa aura wypełniła pomieszczenie, w jednej chwili stawiając Azriela na nogi, napełniając porażającą dawką obrzydzenia. Przekląwszy pod nosem, spojrzał ku swej współlokatorce, upewniając się, że ta wciąż śpi, nim z niechęcią odwrócił swój wzrok ku stojącej w drzwiach postaci, szybko żałując swej decyzji. 
Szeroki, przepełniony fałszem i obłudą uśmiech wywoływał nudności, a kpiący ton głosu sprawiał, że gdyby nie perspektywa srogich konsekwencji, demon najprawdopodobniej już dawno rzuciłby się przybyszowi do gardła.
- Czego chcesz? - Azriel warknął, udając zainteresowanego porannym przygotowaniem się do zajęć. Był gotów zrobić wszystko, byle nie musieć dłużej uczestniczyć w tej rozmowie.
- Az, zawsze byłeś pełen zawiści, ale nie tak powinno się witać własnego brata. - Prowokacyjnie zacmokał ustami. - Nie cieszysz się, że mamy okazję porozmawiać? 
- Jestem kurwa przeszczęśliwy, Magnus. - Prychnął, przeciągając czarny golf przez głowę. - Możesz w końcu przejść do rzeczy?
Młodziak stłumił śmiech, wyciągając z rękawa ozdobnie zapieczętowany pergamin, z pełnym wyższości grymasem wręczając go swemu starszemu bratu. Azriel przejął przesadnie udekorowany zwitek z pewną niechęcią, dystansem, jakoby dotknięcie listu miało nieść za sobą cielesne konsekwencje. Demon zwlekał, jak tylko mógł, nim finalnie zerwał krwistoczerwony ornament, wbijając wzrok w idealnie spisany ciąg słów. Lektura zdawała ciągnąć się w nieskończoność, a każde kolejne zdanie napełniało Sullivana jeszcze większą agresją, znacznie przekraczając znane mu dotychczas normy. Gdy w końcu skończył, jeszcze przez dłuższą chwilę nie potrafił wydusić z siebie choćby słowa, ledwo powstrzymując się przed uderzeniem Magnusa w twarz. 
Głowa pulsowała od natłoku myśli, sprzecznych ze sobą komunikatów, a przede wszystkim pobudzającej go złości. Wstępując w szeregi Ardem, nadwyrężając własne ciało i zdrowie w imię samorozwoju i desperackiej pogoni za potęgą nigdy nie spodziewał się, jak łatwo może to wszystko utracić. Nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, czy tym, co obecnie czuł była wściekłość, gorycz, czy może zwyczajny żal w stronę prześladującego go fatum. 
Dwór Jesieni. Jednostka pod dowództwem Zoltana Sullivana. 
Pojedyncze komunikaty migotały mu przed oczami, raz jeszcze przypominając, jak niewielką miał faktyczną kontrolę nad własnym życiem. 
- Co to ma być? - Warknął w końcu, po chwili znacząco zniżając ton głosu, jakby przypominając sobie o śpiącej wciąż po drugiej stronie pokoju dziewczynie. 
- Dokładnie to, co przeczytałeś. - Magnus wydawał się wręcz rozbawiony widokiem kipiącego ze złości brata. - Nie myślałeś chyba, że tak łatwo się od nas odetniesz, bękarcie. Sam o to zadbałem. 
- A więc to twoja wina. Mogłem się tego, do cholery, spodziewać. - Dźwięk, jaki wydał z siebie Azriel niepewnie balansował pomiędzy łkaniem a wściekłym syknięciem. - Nie myśl sobie, że tak łatwo ci to odpuszczę. 
Odpowiedział mu jedynie pobłażliwy, niewątpliwie kpiący śmiech, nim młodszy z Sullivanów skłonił się nisko, znikając w głębi korytarza. Demon został sam, czując, jak grunt osuwa mu się pod nogami, a wszystkie cele, do których dążył, w jednej chwili rozwiewają się, niczym pełna zawodu mgła. Stał w całkowitej ciszy jeszcze przez chwilę, nim wepchnął zmięty list pod poduszkę, pozbawiony sił kończąc przygotowywanie się do dzisiejszych zajęć. 
Pochłonięty własnymi myślami nie zauważył nawet, że Colette w końcu się obudziła, a nawet nawiązała z nim krótką rozmowę - chłopak odpowiadał jej grubiańsko, niemal automatycznie, nie do końca nad sobą panując, nim przy akompaniamencie trzaskających drzwi wyszedł z pokoju.
***
Godziny mijały, a słowa profesorów, wszystkie wykonywane przez niego ruchy zdawały się zlewać w jedno, jakby sam nie do końca je pamiętał. Poranne wieści skutecznie wyprowadziły go z równowagi, a Azriel był niemal pewien, że uniemożliwienie mu skupienia się przez resztę dnia było jednym z ukrytych celów Magnusa. Przebrzydły śmieć. Przeklinając w duchu swego brata, demon zdecydował nie pojawiać się na ostatnich zajęciach, zaszywając w pokoju, próbując przespać się ze zrzuconymi mu na barki informacjami, lecz bezskutecznie. Leżał więc w bezruchu, tępo wpatrując się w sufit, nim stłumione skrzypienie drewnianej podłogi i pojawienie się Colette choć na chwilę sprowadziły go z powrotem na ziemię. Dziewczyna nie odezwała się jednak, całą swą uwagę poświęcając wyjętej z torby książce. Może to i lepiej. Cisza trwała więc nadal, a panująca w pokoju atmosfera stawała się coraz bardziej napięta, sprawiając, że brunetka w końcu nie wytrzymała, rozpoczynając rozmowę. Chłopak nie odpowiedział od razu, zastanawiając się, w jaki sposób streścić wszystko to, czym się zadręczał, o ile w ogóle powinien był się odzywać. Ostatecznie westchnął jednak ciężko, streszczając współlokatorce poranny przebieg zdarzeń, by na końcu wyciągnąć spod poduszki nieszczęsny list, raz jeszcze przejeżdżając po nim wzrokiem.
- Wiesz, że w przyszłym roku kończę akademię, prawda? Planowałem wstąpić do armii tutaj, w Kernow i jakoś ułożyć sobie życie, ale najwidoczniej nawet nad tym nie mam, kurwa, kontroli. - Ton jego głosu momentalnie oziębł, a ciałem wstrząsnęła irytacja. - Magnus i mój...ojciec - Ostatnie słowo wypowiedział z niemałą odrazą. - Ta dwójka próbuje kontrolować wszystko to, co zrobię. Wygląda na to, że za rok wracam na Dwór Jesieni, żeby robić za byle piechura w oddziale mojego ojca. Podobno podpisali za moimi plecami to, co trzeba. Nie mam nawet pojęcia, jak miałbym się z tego wyplątać, skoro żaden z nich nie potrafi przyjąć nie, jako możliwej odpowiedzi. - Wplótł dłoń we włosy, wbijając wzrok w podłogę. - To tylko kwestia czasu aż przywłaszczą sobie prawo do ułożenia mi też reszty życia, ustawienia małżeństwa, a może i liczby, kurwa, dzieci. - Warknął ze złością. - Dawno nie czułem się tak bezsilny. 
Gdy w końcu skończył mówić, poczuł zażenowanie samym sobą, zażenowanie obnażoną słabością i utraconą kontrolą. Poczuł się, jakby właśnie stracił w oczach Colette, samemu przyczyniając się do całkowitej zmiany własnej reputacji. 
- Nieważne, zapomnij. - Rzucił pod nosem, wychodząc z pokoju. 
Nie do końca wiedział, dokąd zamierzał się wybrać. Być może chciał jedynie uciec od przytłaczającego go uczucia bezsilności, ukazanej w przeraźliwej ilości niemocy. Był zwyczajnie wściekły na samego siebie, na całą tę sytuację, w której się znalazł. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz czuł w sobie tak wiele emocji jednocześnie, kiedy ostatnio utracił panowanie na taką skalę i z całą pewnością nie wiedział, jak powinien się zachować. 
Szedł więc przed siebie, nie odwracając się nawet na chwilę.
***
Do pokoju wrócił późnym wieczorem, z niemałym wstydem otwierając skrzypiące drzwi, by zobaczyć czuwającą wciąż Colette. Nie spojrzał jej w oczy, a może patrzeć nie chciał, w pewnym stopniu obawiając się tego, co mógł w nich zobaczyć. Skierował się więc do własnego łóżka, przez dłuższą chwilę bezcelowo wpatrując się w sufit, bawiąc się spoczywającym na jego środkowym palcu sygnetem. 
- Przepraszam. - powiedział nagle, czując, że mimo własnych wewnętrznych sprzeczek zachował się jak idiota, znikając na tak długo. - Ale przemyślałem kilka rzeczy. Skoro nie mam na razie, jak  legalnie wyplątać się z tej sytuacji, być może uda mi się sprawić, że to oni zrezygnują z trzymania mnie siłą u swego boku. - Usiadł na łóżku, opierając się plecami o ścianę w taki sposób, by móc spojrzeć Colette prosto w oczy. - Do ojca mam zdecydowanie za daleko, ale nic nie stoi na przeszkodzie uprzykrzeniu życia Magnusowi...podpalenie pokoju, subtelne podtrucie, być może przypadkiem spowodowana kontuzja. - Po raz pierwszy od dawna nieznacznie się uśmiechnął. - Nie wiem, czemu ci o tym mówię, ale możesz potraktować to jako prośbę o zostanie moją partnerką w zbrodni, jeśli zechcesz i kiedy już poczujesz się lepiej. - Wzruszył ramionami, by po chwili raz jeszcze poczuć się zażenowany każdym słowem, które opuściło jego usta. 

Colette? x.x

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz