Administracja

Strony

piątek, 23 lipca 2021

Dwie lodowe gwiazdy na nocnym niebie (2/?)

Głośne śmiechy rozbrzmiały po okolicy. Grupka dzieci bawiła się w śniegu, trzymając w rękach własnoręcznie wykonane śnieżne figurki. Goniły się nawzajem, bojowe okrzyki było słychać na połowę wsi. Mijający je dorośli posyłali im wesołe uśmiechy, ciesząc się, że młodzież jak zwykle potrafiła się sobą zająć, nie robiąc sobie krzywdy i odciążając rodziców mających na głowie inne sprawy. Niektórzy nawet spoglądali na nie z pewną nostalgią. Sami tęsknili za czasami, kiedy mogli beztrosko biegać po wiosce i rzucać w siebie nawzajem śnieżkami. Dzieciństwo to dla wielu mieszkańców Rostwalk najlepsze czasy.
Do grupki podszedł nieduży chłopiec. Wykonywał niepewne kroki, w rękach trzymał narzędzia do rzeźbienia w śniegu. Zmierzył wszystkich wzrokiem, powoli otworzył usta.
– Hej... – rzekł cicho. – Może byśmy zbudowali zamek ze śniegu...?
Ledwo zdążył dokończyć jak jeden z chłopców, czarnowłosy wpadł na niego. Obaj upadli w grubą warstwę zimnego śniegu, narzędzia wypadły z rąk pierwszego. Zdarzenie to sprawiło, że reszta się zatrzymała i jak jeden mąż spojrzała na dwójkę leżących.
– Ach, nie właź pod nogi, no! – fuknął czarnowłosy, podnosząc się.
– Przepraszam – wymamrotał drugi chłopiec.
Jedna z dziewczynek, o gęstych włosach splecionych w dwa warkocze zmierzyła go wzrokiem, po czym westchnęła ciężko.
– Teava – imię to bardzo nieprzyjemnie wypowiedziała – idź sobie, nie chcemy cię tu! Ile jeszcze razy będziesz do nas przyłaził? Idź sam się baw, nie lubimy cię!
– Welmina. – Stojąca obok niej mała brunetka pociągnęła ją za rękaw. – Nie mów do niego tak! Mama przecież mówiła, że jeszcze rzuci na ciebie klątwę albo zaatakuje! – dodała ciszej, raz po raz spoglądając na chłopca z pewnym strachem w oczach.
– Uch, sam jest przeklęty – burknęła tamta. – Idziemy.
Odwróciła się na pięcie i poszła w tylko sobie znanym kierunku. Reszta grupki, która liczyła cztery osoby, bez słowa podążyła za nią. Niektórzy jeszcze oglądali się za siebie, sprawdzając czy Teava czasem za nimi nie szedł. Ale chłopiec nie zamierzał.
Powoli wstał, otrzepał ubrania ze śniegu. Pozbierał wszystkie narzędzia, podążył wzrokiem za dzieciakami, które chwilę potem zniknęły za jednym z domów. Spuścił wzrok na ziemię.
Przestał już liczyć, ile razy podchodził do innych dzieci i próbował się z nimi bawić. One zawsze go odtrącały, nieraz nawet poniewierając jak jakiś stary kawałek materiału nienadający się do niczego. Jak się go nie bały to z kolei obrażały, nazywając go przeklętym albo nawet bestią. Ale on nie był bestią! To tylko jego oczy były trochę inne...
Jak bestii...
Tak, na początku bardzo przeżywał obelgi ze strony dzieciaków. Kilka razy wypłakał się mamie, która go pocieszała. Mówiła, że jeśli pokaże, że ma czyste serce, dzieci zaczną się z nim bawić. Ale to był pierwszy raz, kiedy dla Teavy jego mama się myliła. I to gdy on miał ledwo cztery lata.
Ciągłe latanie za innymi i błaganie o wspólną zabawę przestało mu się podobać. A sytuacji nie poprawiali rodzice, którzy choć zawsze się o niego troszczyli, nie potrafili załatwić tej jednej sprawy. Gdy Teava pytał ich, czym jest, milczeli, dopiero po pewnym czasie mówiąc, że po prostu wygląda trochę inaczej. Ale Teava był inteligentnym dzieckiem jak na swój wiek i domyślił się prawdy. Jego rodzice sami nie wiedzieli.
Odwrócił się na pięcie, ruszył w kierunku przeciwnym, w którym się udała grupka. Nie miał pojęcia, która to była jego próba zaprzyjaźnienia się z nimi, ale nie obchodziło go to, bowiem wiedział, że następnej już nie będzie.
Minął główny plac, poszedł w górę wioski. Zatrzymał się w pobliżu domu sołtysa, w dosyć ustronnym miejscu. Położył narzędzia, a następnie zabrał się za zbieranie śniegu.
Ignorując wszystko inne, spędził dobre kilka godzin na budowaniu zamku. Narzędziami wykonywał detale, z dwóch płaskich kawałków lodu zrobił wrota. Zamek był pokaźnych rozmiarów: mury sięgały małemu Teavie do pasa, a cztery strzeliste wieże były niemalże jego wzrostu. Ulepił również ze śniegu małe figurki przypominające ludzi i konie, które porozstawiał po całej twierdzy.
Usłyszał szmer. Podniósł głowę znad muru, na którym zaznaczał cegły i spojrzał na polanę graniczącą z lasem. Ujrzał zmierzające do wioski dwie na biało ubrane postacie – od razu je rozpoznał. Sołtys wracał wraz ze swoim synem, Uraenem. Rodzic miał przerzuconą przez ramię młodą sarnę, chłopak zaś szedł obok trzymając za uszy królika i żywo mu coś opowiadał.
Teava przerwał budowę, zaczął ich śledzić wzrokiem. Spojrzał na Uraena. Ten to miał fajnie. Chodził na polowania i spędzał czas z ojcem, zapewne świetnie się bawiąc. I choć dzięki temu nie potrzebował kolegów, wcale nie narzekał na ich brak. Dzieciaki jakoś chciały się z nim bawić. Ale co tu się dziwić, w końcu był synem sołtysa. I wyglądał normalnie.
W oczach Teavy Uraen wydawał się być fajnym chłopcem. Gdzieś tam w duchu chciał się nawet z nim zaprzyjaźnić. Cel ten jednak wydawał mu się na tyle odległy, że wręcz niedosięgalny. Nie miał odwagi, by do niego podejść, a też czuł, że Uraen pewnie nie chciałby się z nim zakolegować. Próba więc znalezienia w nim przyjaciela nie miała w oczach Teavy sensu. Jak inne dzieciaki go odrzuciły to czemu syn sołtysa miałby postąpić inaczej? Choć byli kuzynami, Uraen jeszcze ani razu do niego nie przyszedł, a ostatnio zaczął szkolić się w polowaniu i w ogóle. Jak nie miał tyle czasu dla swoich znajomych to dla swojego przeklętego kuzyna-bestii tym bardziej.
Westchnąwszy cicho, powrócił do kreślenia szczegółów na murach śnieżnej fortecy.
Uraen wymachiwał królikiem przed ojcem, ciesząc się ze swojej pierwszej zdobyczy. Skakał z radości, wołając, że to dopiero początek jego wielkich łowów, gdy wtem coś przykuło jego uwagę. Podniósł wzrok na znajdujący się wyżej fragment ziemi, na której czarnooki chłopiec budował zamek. Zmierzył go wzrokiem, uśmiech stopniowo znikł, a brwi się zmarszczyły. Twarz już nie ukazywała szczęścia, a bardziej... pewien smutek.



Kolejnego popołudnia Teava ponownie udał się do miejsca, gdzie zbudował swój zamek. Nie zastał go jednak, a zobaczył jedynie ruinę. Przyjrzał się wszystkiemu dokładnie. Nie było wątpliwości – budowla została przez kogoś zniszczona.
Podszedł bliżej, dokładnie zbadał całą sytuację. Spochmurniał wyraźnie, ale tylko na moment.
– Zamek upadł! – zawołał wtem. – Co robimy, królu?
Kucnął na samym środku ruin, postawił przed sobą drewnianą figurkę, którą dzisiaj wystrugał dla niego Kaedrick.
– Jak to co? Budujemy nowy, ale tym razem większy i wspanialszy!
Jak powiedział, tak też zrobił. Rozpoczął budowę nowego zamku. Przy tym zastosował inny schemat, o którym już od jakiegoś czasu myślał: zamek igloo. Przypominało igloo, ale miało charakterystyczne elementy zamku jak na przykład wieże. Tworzenie bloków ze śniegu było dla niego nowym doświadczeniem, i choć na początku nie było łatwo, odczuwał przy tym pewną radość, więc w pełnym skupieniu budował najważniejszą część zamku-igloo – samo igloo.
Miał już niemalże gotową główną konstrukcję, gdy nagle usłyszał chrupanie śniegu. Odwrócił głowę, uniósł wysoko brwi. Na twarz wskoczyło zaskoczenie, bowiem biegł w jego stronę jeden z wioskowych psów, Szar. Zwierzak minął go i niespodziewanie dał nura do środka igloo; przez dosłownie chwilę tylko wystawał ogon. Zdziwiony tym wszystkim Teava kucnął, by zajrzeć przez otwór.
– Szar! – usłyszał wtem.
Wyprostował się nieco, spojrzał na zmierzającą w jego kierunku grupkę z Welminą na czele. Dzieciaki podeszły bliżej, rozglądając się wokół. Musiały szukać psa.
– Szar! – wołały.
Czarnowłosy chłopak odwrócił głowę, jego oczy natrafiły na Teavę. Ich spojrzenia się wymieniły, na co tamten czym prędzej odwrócił wzrok.
– Hej, chodźmy gdzie indziej – rzekł; choć chciał brzmieć stanowczo, w głosie dało się wykryć niepewność.
Pozostali również popatrzyli na Teavę. Widząc go, nie potrzebowali żadnych słów zachęty, by udać się w zupełnie innym kierunku.
Kiedy jakiś czas później nastała cisza, Teava ponownie zajrzał do igloo. Ujrzał leżącego tuż przy wejściu psa z położonymi po sobie uszami. Na ten widok chłopiec cicho westchnął.
– Znowu cię zamęczyli?
Szar zaskomlał parę razy, jak gdyby odpowiedział twierdząco na pytanie. Teava nieco się skrzywił, brwi lekko osunęły się w dół, lecz po chwili zagościł lekki uśmiech.
– Możesz tu zostać na jak długo chcesz – powiedział spokojnym, pocieszającym tonem, a następnie postawił przed psem drewnianą figurkę. – Król chciałby się z tobą zaprzyjaźnić. Zapewni ci to, czego potrzebujesz, a w zamian będziesz bestią-strażnikiem.
Wyciągnął rękę, pies obwąchał ją, po czym polizał. W odpowiedzi Teava uśmiechnął się szerzej.
– W końcu nie wszystkie bestie są złe. – Sięgnął dalej ręką i delikatnie podrapał psa po policzku.
Podczas gdy Szar leżał cicho w igloo, Teava budował szczegółowe wieże. Każdą ozdobił małymi soplami i dorobił wiele okienek. Gdy powoli już kończył, usłyszał jakieś głosy nieopodal. Wydawało mu się, że ktoś na kogoś krzyczał. Ale nie był tym jakoś bardzo zainteresowany, więc powrócił do pracy.
Uraen stał za jedną z chat, ze skrzyżowanymi na piersi rękami posyłał zawiedzione spojrzenie na klęczącą przed nim grupkę dzieci.
– Mój tata mówił, że nie możecie męczyć biednych psów! – jęknął.
– Kiedy myśmy tylko się z nim bawili! – protestował czarnowłosy chłopiec. – On uciekł!
– Uciekł, bo miał was już dość! – Uraen był nieugięty. – Zostawić was na trochę, no nie da się – mruknął do siebie, podpierając czoło ręką. – Macie dać spokój psom. – Zgromił ich wszystkich wzrokiem. – Rozumiemy się?!
Chwila ciszy.
– Dobrze... – odparli wszyscy trochę niechętnie, spuszczając głowy.
Uraen westchnął ciężko, po czym bez słowa odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie. Musiał poszukać teraz Szara. Miał nadzieję, że pies nie uciekł do jakiejś nory w lesie jak poprzednim razem, bo takich poszukiwań nikt nie lubił. Jeszcze nie mógł go zawołać, bo pewnie tylko spłoszyłby go.
Idąc w kierunku domu, skąd był dobry widok na wioskę, rozglądał się uważnie do momentu jak spostrzegł budującego nieopodal Teavę. Zmierzył go wzrokiem. Znowu w tym miejscu. Tym razem jednak jego budowla była inna. Czyżby tamta mu się nie spodobała? Przyjrzał się igloo.
Wtem z wejścia do twierdzy coś wyszło. Uraen spojrzał na szare stworzenie, nie wierząc własnym oczom. Przecież to był Szar! Zaczął śledzić wzrokiem poczynania zwierzaka, gdy nagle jego brwi skoczyły wysoko do góry. Skamieniał, widząc jak pies wesoło podchodzi do Teavy i daje mu się pogłaskać. Teava przerwał całkiem budowę i zaczął go pieścić, uśmiechając się szeroko.
Czy... czy to był pierwszy raz, kiedy Uraen widział chłopca tak szczęśliwego? Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek go dostrzegł z takim uśmiechem...
Otworzył lekko usta.
Teraz jak się zastanowił to praktycznie nie znał Teavy. Widywali się jedynie gdy się mijali oraz na świętach przy wspólnym rodzinnym stole. W żadnej jednak z tych sytuacji nie zamieniali ze sobą nawet słowa. Z początku Uraen trochę bał się do niego zagadać, bo choć nie wydawał się on zły, ludzie z wioski mówili na jego temat różne rzeczy, przez które chłopak zaczął się poniekąd obawiać Teavy, a z czasem unikanie go weszło mu w krew. Ostatnio jednak... czuł, że coś źle robił.
Popatrzył na Teavę, który teraz siedział na śniegu i głaskał leżącego obok niego psa. W oczach Uraena ta dwójka wydawała się być do siebie podobna.
Podobna...
Teava gładził delikatnie gęste szaro-białe futro Szara. Wtem pies podniósł głowę i spojrzał gdzieś. Zaciekawiony chłopiec popatrzył w tym samym kierunku.
Uniósł brwi, widząc Uraena, który dość szybko znalazł się tuż przed nim. Stał, drapiąc się po karku i błądząc gdzieś wzrokiem. W końcu jednak chłopak postanowił się odezwać.
– O, znalazłeś Szara – rzekł, z trudem sklejając słowa. – Szu-szukałem go.
Teava wpatrywał się w niego w pewnym minimalnym szoku.
– A-a – zająknął się, uciekając wzrokiem na psa. – Sam przyszedł.
Między dwójką nastała niezręczna cisza. Teava powoli podniósł nieco głowę, spojrzał na Uraena, który wpatrywał się w niego jakby szukał w nim odpowiedzi na najtrudniejsze pytania na świecie. Wydawało mu się, że już od godziny tak trwają w milczeniu i bez ruchu, choć w rzeczywistości minęło może z dziesięć sekund jak Uraen wyprostował się nagle z pewnym błyskiem w oczach.
– Huff, huff, no dajesz, Uren, no! – to powiedziawszy, spoliczkował samego siebie.
Ruch ten z jego strony był na tyle niespodziewany, że Teava aż się wzdrygnął. Otworzył szeroko oczy, zmierzył chłopaka wzrokiem z góry na dół, nie wierząc w to, co właśnie zobaczył.
– Czy coś się...? – spytał, lecz nie dokończył.
Uraen wziął głęboki wdech, wyciągnął rękę w stronę Teavy. Chłopiec spojrzał na otwartą dłoń, potem na twarz Uraena. Znów na dłoń. Znów na twarz. Znów na dłoń.
– Uraen! – usłyszał.
Znów na twarz.
– Co? – nie wiedział, o co chodziło chłopakowi.
– Jestem Uraen! – zawołał Uraen tonem, jak gdyby wymuszał w sobie pewność siebie, choć wciąż słychać było, że się stresował.
– Em, wiem.
Cisza.
Uraen przez cały ten czas unikał bezpośredniego kontaktu wzrokowego, lecz w pewnym momencie odruchowo mimo wszystko spojrzał prosto w oczy Teavy i ku własnemu zdziwieniu, tym razem go tak one nie przerażały. I co jeszcze dziwniejsze, nagle zaczął dostrzegać w nich wiele emocji, ponad które przebijała się ciekawość, niepewność... i nieśmiałość.
– Ja... – wymamrotał Uraen, po czym wziął głęboki wdech. – Ugh, ja wiem, że wcześniej między nami to relacja była... nie, ona nie istniała... A-Ale chcę... Chcę zacząć od nowa! – Z każdym słowem nabierał coraz więcej pewności siebie. – Jestem Uraen!
Teava wpatrywał się w Uraena dużymi oczami i z lekko otwartymi ustami. Po chwili spuścił głowę. Popatrzył na Szara, który przyglądał mu się z nastawionymi uszami. Wymienili się spojrzeniami, aż wreszcie Teava ponownie podniósł wzrok na Uraena. Powoli, jakby ostrożnie wyciągnął rękę.
– Teava.
Widząc to, Uraen chwycił jego dłoń i uścisnął, mówiąc:
– Miło mi cię poznać, Teava!
Wyszczerzył się w serdecznym uśmiechu, na co Teava otworzył szeroko oczy, unosząc brwi. Jeszcze żaden dzieciak tak ciepło się do niego nie uśmiechał. Nawet dorośli nie uśmiechali się do niego (za wyjątkiem kilku osób). Zastygł bez ruchu; nie wiedział, jak zareagować.
Uraen zmrużył oczy, gdy nagle syknął.
– Ach, zimna! – Zabrał dłoń tak gwałtownie, że wystraszył Teavę. – Masz zimną rękę!
Teava chwilę mu się przyglądał, analizując sytuację. Spojrzał na swoją dłoń.
– Cóż... – zaczął. – Całe popołudnie budowałem...
– Wow, bez rękawiczek? – Uraen był wyraźnie pod wrażeniem. – Mnie by ręce zamarzły do tej pory!
Spojrzał na budowlę.
– Sam zbudowałeś? Niesamowite! Masz talent!
Na te słowa Teava zastygł w zaskoczeniu. Chwilę później spuścił głowę, zanurzył palce w sierści Szara.
– D-Dzięki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz