Każdego dnia przeżywałam na nowo piekło. Kolejne rany, które z czasem zmienią się w blizny, zarówno na moim ciele, jak i na psychice. Kolejny dzień, gdzie musiałam wytrzymać bez jedzenia, a tylko o samej wodzie. Jedyne z czego byłam zadowolona w tym życiu, to Maya - moja przybrana matka. Była dla mnie jak biologiczna matka. Kochałam ją i tęskniłam, chociaż żywiłam do niej trochę mieszanych uczuć. Jednak szanowałam ją, ponieważ mogła mnie zostawić. W końcu byłam od samego początku tylko problemem. Robiła dla mnie wszystko, co mogła, wiedziałam o tym. Jednak nawet to, było czasem niewystarczające. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego pozwalała swojemu mężowi znęcać się nade mną, tak jakbym była jakimś workiem treningowym, a nie żywą istotą. Mogła przecież uciec ze mną gdzieś daleko od niego, abyśmy obie były szczęśliwe. Pozwalała mu na wyrządzić sobie i mi każdą krzywdę. Bała się go. Te dni bez Castiena w domu były cudowne. Wtedy czułam się naprawdę szczęśliwa i byłam zadbana. Jednak ta bańka szybko pryskała. Nie spodziewałam się jej śmierci, ale z tamtą chwilą wiedziałam, że będzie tylko gorzej i jeśli nie ucieknę, nigdy nie poznam smaku wolności. Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj...
***
Była noc. Razem z Mayą siedziałam w jadalni, kończąc późną kolację. Castiena nie było już parę godzin, więc moja matka stwierdziła, że mogę trochę poprzebywać z nią na górze, a nie zamknięta w piwnicy. Pomasowałam nadgarstki, gdzie skóra była lekko zdarta od kajdanek. Nienawidziłam być przykuta do ziemi, ale rzadko kiedy miałam jakiekolwiek prawo do głosu. Nagle, usłyszałyśmy czyjeś ciężkie kroki przed domem i głośny, męski głos, który paplał jakieś niezrozumiałe słowa. Wiedziałam, co to znaczy. Castien znowu był pijany. Nie mógł mnie więc zobaczyć. Szybko ruszyłam do ich sypialni i schowałam się w drewnianej szafie. Nie była to może najlepsza kryjówka, ale nie miałam czasu. Wystarczyło tylko poczekać aż mężczyzna trochę pokrzyczy, zje coś i położy się spać, a ja będę mogła wrócić do swojego pomieszczenia i udawać, że byłam tam cały czas. Jednak tym razem, to wszystko nie wyglądało tak jak powinno. Patrząc przez szparę w szafie, zauważyłam jak Castien wchodzi do pokoju, trzymając Maye za szyję i lekko ją unosząc nad ziemię. W drugiej dłoni trzymał nóż. Zdławiłam z siebie okrzyk zaskoczenia. Rzucił swoją żonę na łóżko, szybko rzucając się na nią z nożem, który wbił jej pod żebra. Maya krzyknęła, ale zmartwiona gapiła się w moim kierunku, jakby chciała powiedzieć: "nie wychodź po żadnym pozorem". Patrzyła się potem na niego zaskoczona. Następnie pojawił się kolejny atak, i kolejny i kolejny, aż nóż nie zaklinował się w jej klatce piersiowej, w miejscu, gdzie biło serce. Bardziej skuliłam się w szafie. Co ja miałam zrobić? Tylko patrzyłam jak ten popieprzony mężczyzna ją zabija. Byłam taka beznadziejna, bezużyteczna. Do moich oczu mimowolnie napłynęły łzy. Pozwoliłam im spływać po moich policzkach, ale zasłoniłam usta ręką, zagryzając trochę palce, aby wstrzymać krzyk. Po chwili mężczyzna podwinął do góry suknię kobiety i zdjął jej bieliznę. Następnie sam ściągnął z siebie spodnie i swoją bieliznę. Zabawiał się zadowolony jej ciałem. Jej martwym ciałem. Chyba mu to nie robiło różnicy. Wydawał się taki dumny z siebie. Chciało mi się wymiotować i krzyczeć. Byłam wściekła. Miałam wielką ochotę wyjść z szafy, wziąć ten pieprzony nóż i przebić jego serce albo nie, zrobić to po prostu rękoma! Zamiast tego poczekałam, aż mężczyzna przestał i zasnął, a ja sama uciekłam do piwnicy, gdzie sama założyłam kajdanki i zaczęłam płakać nad swoim życiem i tym jaka bezużyteczna jestem. Sama nie wiem, kiedy zasnęłam ze zmęczenia płaczem. Obudziło mnie nagłe uderzenie w moją twarz. Poderwałam się od razu. Moim oczom ukazał się Castien. Złapał mnie mocno za włosy.
- Skoro i tak masz odejść, to zajmę się tobą ten ostatni raz - powiedział, nachylając się do mnie i szepcząc mi do ucha. Poczułam od niego zapach alkoholu. Po moim ciele przeleciał dreszcz.
Mężczyzna podwinął lekki materiał mojej sukienki, po czym zdjął ją ze mnie, rzucając gdzieś na bok. Próbowałam zasłonić jakoś swoje ciało. Nie chciałam, aby patrzył na mnie nagą. Nie chciałam być przy nim taka obnażona. Poczułam wstyd i chciałam jak najszybciej założyć na siebie coś. Próbowałam sięgnąć po sukienkę, ale kajdanki mi blokowały ruch. Zaczął mnie obmacywać. Próbowałam się odsunąć, ale to na nic, ponieważ mocno mnie złapał i rzucił na ziemię, siadając na mnie, a dokładnie na moich plecach. Zaczął mnie gwałcić. Błagam go, aby przestał, ale to go tylko bardziej nakręcało. Czułam potworny ból, przez który w moich oczach pojawiły się łzy. Zatkał moje usta ręką, aby nikt nie usłyszał mojego krzyku, aby nikt nie przyszedł mi na pomoc. To nie był pierwszy raz, gdy zostałam zgwałcona. Odszedł sobie, jak gdyby nigdy nic. Poczułam nagłą złość i rozpacz. Dosyć tego. Musiałam uciec. Zmieniłam formę na "smoczą" i uderzyłam ogonem w kajdanki, przez co łańcuch pękł. Byłam wolna.
***
Cieszyłam się, że jestem w Ardem. W końcu miałam swój własny kąt i mogłam sama o siebie zadbać. Nie potrzebowałam nikogo. Byłam samowystarczalna. Byłam silna. Wiedziałam, że mój pseudonim "Sachi" teraz był dla mnie dobrą wróżbą. Miało mnie spotkać tylko samo szczęście.
Spojrzałam na lustro w pokoju. To jak teraz wyglądałam było niesamowite. Rozczesane, lśniące włosy i czysta skóra. Czyste ubranie, które miałam na siebie dopiero od kilku godzin. To byłam nowa ja z moim nowym życiem.
- Aisha, teraz wszystko się ułoży - powiedziałam do własnego odbicia. - Już nikt nie stanie na twojej drodze do szczęścia. - Uśmiechnęłam się, mówiąc to. Miałam jeszcze trochę czasu, aby pozwiedzać akademie, zanim zacznę trening. W końcu nie mogłam zmarnować okazji, aby wyjść gdzieś na świat. Wyszłam z akademii i szłam przez siebie, aż nie natrafiłam na jakąś polanę. Znowu czułam to, co w dniu ucieczki. Wiatr we włosach, który równie delikatnie muskał moje ciało. Zamknęłam oczy i zmieniłam formę. Rozpostarłam swoje skrzydła. Nie było niczego piękniejszego. Nagle, poczułam jak coś łapie mnie za ogon i odwróciłam się, zauważając małą dziewczynkę ze smoczym ogonem. Uśmiechnęłam się do niej delikatnie.
- Cześć, mała - przywitałam się z nią, kucając przy niej. - Jak się nazywasz? Ja jestem Aisha.
<Zero?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz