Administracja

Strony

środa, 18 sierpnia 2021

Dwie lodowe gwiazdy na nocnym niebie (6/?)

Dzap.
– Świetnie! – zawołał ojciec. – Jesteś już praktycznie weteranem!
Teava opuścił łuk, który trzymał w ręce. Wynurzył się zza krzaków, podszedł do leżącego nieopodal martwego już zająca. Wyjął z nieruchomego ciała strzałę, ranę natarł śniegiem, po czym wziął ostrożnie zwierzaka za uszy, żeby nie ubrudzić się krwią.
– To twój piąty zając, trzeba to uczcić! – oznajmił ojciec, gdy podszedł do niego.
Teava zmierzył wzrokiem zająca.
Na początku, gdy po miesiącach treningu rodzic postanowił go wreszcie zabierać na polowania, chłopak nie przypuszczał, że upolowanie pierwszego zająca przyjdzie mu z takim trudem. Pomijając fakt, że ogólnie te małe ssaki były strasznie szybkie i zwinne, pozbawienie jednego z nich życia nagle wydało mu się czymś okropnym. Bo on przecież przyjaźnił się z każdym zwierzęciem, z jakim mógł, a tu miał je zabijać. Przez dobre trzy tygodnie nie był w stanie zebrać się w sobie. Na szczęście pomógł mu ojciec. Tak jak lis poluje na zające, żeby jeść, tak my też musimy; trzeba jakoś przetrwać, zwłaszcza w azeberskich warunkach – te słowa chyba na zawsze utkwią mu w pamięci.
– No to co, to dzisiaj nasza kolacja? – spytał ojciec, uśmiechając się.
– Mhm! – odparł żywo Teava.
Niestety chłopak nie mógł pomóc w przygotowaniu swojej zdobyczy do posiłku. Miał dzisiaj iść do babci Halier. Ale jakoś szczególnie mu to nie przeszkadzało. Babranie się w krwi i wnętrznościach nie było jego ulubioną czynnością. Nie, że się jakoś szczególnie brzydził... No dobra, może trochę. Jeszcze się nie przyzwyczaił do nieprzyjemnych dźwięków jakie wydawały jelita, gdy się je wyciągało...
Dobra, już, koniec.
Szedł szybkim krokiem przez wioskę, nie martwiąc się zbytnio, że gdzieś się poślizgnie – buty z ząbkami na podeszwach jak zwykle świetnie się spisywały. Minął parę osób, każda go powitała.
– Dokąd idziesz? – zapytał wesoło jeden z wieśniaków.
– Do babci Halier, pomagać w sprzątaniu – odpowiedział Teava, nieco zwalniając.
– Ach, to ten dzień. Pozdrów ją w takim razie ode mnie!
– Dobrze!
Pomachał pospiesznie i ruszył dalej.
Krótkie rozmowy z mieszkańcami Rostwalk były dla niego już czymś normalnym. Co prawda, nadal nie wszyscy byli chętni do wymiany zdań, ale to bardziej zależało od ich osobowości, tak przynajmniej Teava starał się myśleć. W końcu nie był przeklęty ani bestią, babcia Halier rozwiała obawy.
Uśmiechnął się do kolejnego przechodnia. Niby minęło sporo czasu, a on nadal się cieszył, że ludzie go normalnie traktowali, tak samo jak innych.
Odwrócił głowę, dostrzegł pewną rodzinę, która z pełnymi torbami opuszczała swoją chatę. Zwolnił nieco, zmierzył ich wzrokiem. Za dwójką dorosłych podążały dwie dziewczynki. Teava od razu je rozpoznał. Gelra i Welmina. Jeszcze bardziej zwolnił, zaczął z oddali przyglądać im się uważnie. Czyli to już dzisiaj.
Rodzice dziewczynek trzy tygodnie temu postanowili się przeprowadzić do większego miasta. Chodziło coś o pracę, Teava nie rozumiał zbytnio sprawy. Nikt go za dobrze nie poinformował. A jakie miał wobec tego odczucia? Nie był pewien. Choć jego sytuacja w wiosce zmieniła się w zasadzie diametralnie, nie miał nigdy dobrej okazji by porozmawiać z siostrami. Tak, nawet z Gelrą, która, swoją drogą, w ostatnim czasie nieraz próbowała mu coś powiedzieć, ale każda próba kończyła się niepowodzeniem, najczęściej z powodu Welminy.
Gelra poczuła na sobie czyjś wzrok, więc odwróciła się i spojrzała na Teavę, który teraz stał w oddali, przyglądając się jej. Zmierzyła go wzrokiem, wyciągnęła rękę, otwierając usta, jakby zamierzała za chwilę coś mu powiedzieć.
– Gelra, chodź już – ponagliła ją matka.
Dziewczynka zastygła w bezruchu, po chwili opuściła rękę. Rzucając chłopakowi ostatnie spojrzenie, podążyła za rodzicami, którzy żegnali się ze swoimi najbliższymi znajomymi.
– Będziemy tęsknić – rzekł jeden z mężczyzn. – Wyślijcie czasem jakiś list czy coś.
– Na pewno coś się napisze – odparł ojciec dziewczynek, po czym położył dłoń na ramieniu tamtego. – Niech śnieg będzie zawsze miękki pod twoimi stopami.
Po pożegnaniu rodzina zabrała się i ruszyła w dół góry, w stronę najbliższego miasteczka. Teava jakiś czas odprowadzał ich wzrokiem.
Cokolwiek chciała mu powiedzieć Gelra, już chyba nie nadejdzie kolejna okazja.



Zarzucił na siebie fartuch, wprawnymi ruchami rąk zawiązał z tyłu kokardę. Poprawił go jeszcze trochę, założył rękawice i z lekkim uśmiechem wziął do ręki starą szmatę.
– Gotowy!
Staruszka spojrzała na niego, uniosła nieco jedną brew.
– Nie zapomniałeś czasem o czymś? – Kąciki jej ust lekko się uniosły, gdy podeszła i rozczochrała włosy chłopaka.
Teava na moment zamknął oczy, po czym spojrzał na swoją grzywkę. Z cichym: Racja pod nosem wyjął z kieszeni fartucha złożoną w trójkąt chustę, którą następnie zawiązał na głowie, wcześniej zagarniając włosy do tyłu.
Babcia Halier ceniła sobie czystość, bardziej niż ktokolwiek w Rostwalk. Musiała mieć porządek do tego stopnia, że czasami Teava w swoim domu tak dokładnie nie sprzątał jak u niej. To znaczy, kiedyś. Niecałe dwa lata wystarczyły, by rodzice zaczęli go nazywać bóstwem czystości; tak się przykładał po niemalże kąśliwych upomnieniach staruszki. Tylko dwa razy miał bałagan w swoim pokoju: raz z powodu Mellie i drugi raz... w sumie to nawet nie wiedział za bardzo od czego. Pewnego ranka po prostu obudził się i zastał bajzel. Mama powiedziała, że musiał lunatykować w nocy. Możliwe. Dobrze, że to się więcej nie powtórzyło.
Przez jakiś czas pomagał im mąż Halier, Loran, który jednak potem musiał się udać na spotkanie z sołtysem. Teava, czując się pewnie przy znachorce, zaczął jej opowiadać o swoich ostatnich polowaniach. Cóż, musiał się pochwalić, że świetnie mu szło i nawet go pochwalił ojciec, zwłaszcza że wcześnie dosyć zaczął. Podkreślił, że upolował już pięć zająców, jakby to było osiągnięcie na równi z uratowaniem swojej wioski przed zagładą.
Kobieta słuchała go uważnie, wycierając półki, do których Teava wciąż nie sięgał. Wyłapywała każde żywo wypowiedziane, pełne emocji słowo, w pewnym momencie zaśmiała się, na chwilę przerywając sprzątanie.
– Aż mi się przypomniały czasy, jak opowiadałeś o treningach, ale zupełnie inaczej – powiedziała.
– Inaczej? – spytał Teava, nie potrafiąc na razie wrócić wspomnieniami do tamtego momentu.
– Narzekałeś wtedy tak bardzo, że wydawało się, jakbyś miał w każdej chwili uciec z wioski, byle by nie chodzić na ćwiczenia – ponownie się zaśmiała.
– To było dwa lata temu! – bąknął chłopak, lekko się krzywiąc. – Byłem głupi. I leniwy.
Staruszka rzuciła szmatę do wiadra z wodą, a następnie zabrała się za układanie na półkach butelek z różnymi płynami.
– To już dwa lata, hę? Jak ten czas pędzi! Czuję się, jakbym wróciła z podróży w zeszłym tygodniu, a nie dwa lata temu. Właśnie – zaczęła, na moment zastygając w bezruchu – pora sprawdzić twoją wiedzę.
Widząc jej charakterystyczny, trochę tajemniczy uśmieszek, Teava wyprostował się nagle jak na zawołanie.
– Babciu Halier – jęknął, przekładając miotłę do jednej ręki – przecież ja to wszystko umiem, dobrze to wiesz.
Tak jak na początku podobało mu się zdobywanie nowej wiedzy, nawet podczas sprzątania (a zwłaszcza podczas sprzątania, bo technicznie robił dwie użyteczne rzeczy naraz), tak z czasem zaczęło mu się to nudzić. Ciągle te pytania, mimo że doskonale znał na nie odpowiedź. Aż już zaczynał mieć tego dość. Szczególnie, że jakimś trafem praktyki się jeszcze nie odbyły.
– Im częściej coś powtarzasz, tym bardziej ci to wchodzi w krew – przemówiła staruszka. – Wiedzę musisz mieć zapisaną w głowie wiecznym atramentem, żeby poradzić sobie, gdy przyjdzie pora na działanie. No i nie mogę cię tak popuścić, jeszcze mi spoczniesz na laurach.
Teava westchnął. Nie lubił jak babcia Halier mówiła metaforami i przysłowiami. Głównie dlatego, że większości nie rozumiał. Może jak podrośnie to je zacznie ogarniać, przynajmniej część.
– Tata mówił, że niektóre rzeczy trzeba wyczuć – mruknął, opierając się o miotłę. – Poza tym, mój chowaniec coś chyba nie chce się pojawiać – dorzucił.
– Do wyczucia też trzeba mieć pewną wiedzę – skontrowała staruszka, wzruszając ramionami. – Twój chowaniec jeszcze się nie objawił, co niezbyt mi odpowiada, ale na pewno się pojawi, wcześniej czy później. Przynajmniej jest więcej czasu na przygotowania fizyczne i psychiczne. I liczę na to, że gdy ten moment już nadejdzie, zachowasz się wzorowo.
Słysząc jej jak zawsze mądre i niepodważalne słowa, Teava skrzywił się nieco. Mógłby jego chowaniec wreszcie się pokazać. Miałby przynajmniej spokój od pytań. Swoją drogą, ciekawe, dlaczego jeszcze się nie ujawnił. Babcia Halier oczekiwała, że pojawi się krótko po piątych urodzinach chłopcach, ale jak widać miał inne plany. Może nie chciał? Może pomyślał sobie, że po co ma się ujawniać jakiemuś tam dzieciakowi, skoro lepiej siedzieć w ukryciu i z niedostępnego miejsca oglądać męki swojego niby właściciela?
Potrząsnął głową, odgarniając niepotrzebne myśli. Cokolwiek to było, nie zwalniało go z ćwiczeń i przygotowań. Niestety. Mógł jedynie spiąć się i przeć naprzód.
– No dobra, pora chyba na pytania – westchnął, prostując się. – Załatwię je wszystkie.
Najważniejsze chwile w jego życiu dopiero nadchodziły. Trzeba było się przygotować na te, które dało się przewidzieć. I pokazać, że Teava to nie byle jaki płomień.



Nadszedł wielki dzień, o którym ojciec już od jakiegoś czasu wspominał. Dzień bardzo ważny dla Teavy. I Uraena.
Dzisiaj był ich pierwszy raz, kiedy sami mieli się udać na polowanie, bez pomocy dorosłych. Co prawda wydarzenie to było ważniejsze dla Uraena, ponieważ Teava technicznie nadal polował pod opieką, tym razem kuzyna, ale oboje bardzo przeżywali to wszystko. Chyba jeszcze się tak nie stresowali.
Chłopcy stali na skraju wioski, tuż przy granicy wysokich iglastych drzew. Przed nimi znajdowali się ich ojcowie, którzy ostatni raz dawali im instrukcje. Zadaniem małych łowców było przyniesienie dwóch zająców, najlepiej żeby każdy z nich jednego upolował. Hanvil pokładał wielkie nadzieje w chłopców, podobnie jak jego brat, Casden, który jednak powiedział im, że jeśli nie uda im się niczego zdobyć to nie mają się tym tak przejmować. W końcu to było ich pierwsze samodzielne polowanie.
– Dobra, to powodzenia! – Mężczyźni poklepali każdego z dwójki dzieciaków po plecach i posłali w głąb lasu.
Chłopaki przez pierwsze kilka minut biegli przed siebie, żeby oddalić się trochę od Rostwalk, po czym znacznie zwolnili. Teraz musieli w zaśnieżonym górskim lesie znaleźć kicającą zdobycz i ją upolować.
Ucieszyli się, kiedy całkiem szybko dostrzegli białego zająca, który kopał w śniegu. Niestety, choć obaj mieli pewne doświadczenie, trafienie zwierzaka strzałą okazało się być dla nich sporym wyzwaniem.
Kolejna strzała chybiła. Uraen warknął pod nosem, wyglądał jakby zamierzał rzucić całym łukiem w zająca, który zdążył uciec.
– Ugh, czemu tak nam źle idzie?! – syknął.
Teava spokojnym wzrokiem zmierzył go z góry na dół. Znał już kuzyna na tyle, by wiedzieć, że nie miał on zbyt dużą cierpliwość, jeśli coś mu nie wychodziło.
– Cóż, tata i wujek nam pomagali zawsze – powiedział wolno.
– Ale to co innego – bąknął w odpowiedzi Uraen, wychodząc zza krzaków, które służyły im za kryjówkę. – Niby ukryci, a jakoś nas widzi, mały kicajec jeden!
Tak, od pół godziny biegali za tym samym zającem. Cud, że jeszcze nie przepadł w jakiejś norze.
– Może ten ma jakiś dodatkowy zmysł? Albo moce? – Teava również wyszedł zza krzaków.
Uraen westchnął ciężko, popatrzył na Teavę, gdy wtem otworzył szeroko oczy. Przyglądał mu się z dobrą chwilę, co wprowadziło tamtego w nie tyle, co niepewność, a konfuzję. Obaj patrzyli tak na siebie w milczeniu.
– O bogowie, Teava! – jęknął głośno Uraen. – Nie mów, że z czystym umysłem wziąłeś go ze sobą...
Ruchem ręki wskazał owinięty wokół szyi chłopaka fioletowo-niebieski szal. Teava spuścił na niego wzrok, po chwili z powrotem spojrzał na Uraena, unosząc brew.
– Wziąłem – rzekł spokojnie, za bardzo nie rozumiejąc nagłego poderwania się przyjaciela.
– Teava, niby czemu na polowania ludzie ubierają się na biało? – spytał Uraen, gestem rąk wskazując swój ubiór. – Żeby się nie wyróżniać na tle śniegu!
Słysząc to, Teava zamrugał parę razy.
– Aaaaaaa! – Nagle go olśniło. – Och... Ale on mi przynosi szczęście...
– Em, jak na razie to nic nie złapaliśmy. – Chłopak skrzyżował ręce na piersi, posyłając mu wymowne spojrzenie.
– To znaczy chroni mnie przed niebezpieczeństwami. Traktuję go jak talizman ochronny.
Przejechał ręką po przyjemnym w dotyku materiale.
Na jego słowa Uraen ponownie westchnął. Nie potrafił się gniewać na swojego kuzyna. Bardziej był zły na siebie, że wcześniej nie zauważył. Chyba jednak był głupi...
– No nic, musisz go zostawić.
– Co? – zdziwił się Teava. – Ale powiedziałem, że jest dla mnie ważny!
– Wybacz, naprawdę przepraszam, ale chciałbym zabłysnąć w oczach mojego ojca – po jego głosie dało się wykryć, że mówił szczerze i nie chciał być niedobry.
Teava popadł na jakiś czas w zamyślenie. Niezbyt podobało mu się zostawienie szala. Co jak go zgubi? Nie potrafiłby sobie tego wybaczyć. Przecież mama włożyła w zrobienie go tyle czasu, sprzedała skóry nieyaków i na pewno tyle miłości w niego przelała. Z drugiej strony to przez niego nie mogli niczego złapać, za bardzo się rzucał w oczy. Co miał robić?
– No dobra – postanowił w końcu. – Zostawię go tutaj. Ale jeśli w ciągu następnej godziny nie będzie postępów, wracam po niego!
– Stoi – odparł bez zastanowienia kuzyn.
Teava trochę niechętnie podszedł do charakterystycznego drzewa. Powiesił szal na gałęzi, jeszcze na pożegnanie go wygładził, po czym pobiegł za Uraenem, który już ruszył dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz