Administracja

Strony

wtorek, 23 listopada 2021

Dwie lodowe gwiazdy na nocnym niebie (9/?)

Na zewnątrz było już niemal całkowicie ciemno. Ostatnie promienie słoneczne uciekały jeszcze zza horyzontu, lecz szczyt góry nieustępliwie rzucał długi cień na Rostwalk. Śnieg przestał chwilę temu prószyć, świeża warstwa pokryła wszelkie ślady, dając miejsca nowym.
Małe stopy tworzyły kolejne zagłębienia w śniegu, który przyjemnie pod nimi chrupał. Teava szedł powoli, długi szal owijając dokładnie wokół szyi. Zatrzymał się kawałek od chaty na niedużej wolnej przestrzeni. Wypuścił z ust małą chmurkę, rozejrzał się dokoła. W wiosce panowała cisza – wszyscy przebywali w swoich domach, gdzie ciepło i jedzenie. Tylko on jeden stał na zewnątrz, otoczony śniegiem i mrokiem wieczoru.
Wziął głęboki wdech.
W drodze na to specyficzne miejsce przemyślał dokładnie wszystko i był pewien, tak na trzy skóry nieyaka, że chciał teraz, w tym momencie, w tej okazji spróbować przywołać swojego tajemniczego chowańca. Bo chyba powinien, prawda? Pierwsze objawienie się stworzenia już za nim, babcia Halier mówiła, że im szybciej tym lepiej, więc nie powinien marnować czasu. Jego specjalny trening oficjalnie się rozpocznie.
Wykonał wydech.
Zimne powietrze rzeczywiście pomagało na myślenie. Ojciec dobrze mawiał.
Spuścił wzrok na błyszczący śnieg, ponownie wziął głęboki wdech. Zamknął oczy, zastygł w bezruchu.
– Ach, chwila, jak ja mam to zrobić? – spytał samego siebie, podnosząc powieki.
Przestąpił z nogi na nogę, popadł w głębokie zamyślenie. Próbował przypomnieć sobie wszystko, czego uczyła go babka Halier. Staruszka mówiła, że pierwsze oficjalne spotkanie zaklinacza z chowańcem jest bardzo ważne, więc Teava nie mógł go zepsuć. Co tam jeszcze było...? Ach, no tak! Imię!
Ważne słowa znachorki: nadanie imienia to pierwszy krok do zbudowania więzi.
– Świetnie, tylko jak mam nadać mu imię, kiedy ja go kompletnie nie znam? – jęknął. – Nie wiem, co to za stworzenie, nie znam wyglądu!
Złapał się za głowę, kucnął gwałtownie. Nie przypuszczał, że wymyślenie imienia może być takie trudne. Cóż, gdyby widział normalnie to pewnie byłoby to łatwiejsze. Powinien w takiej sytuacji wybrać coś typowego? Ale typowe imiona też odnosiły się do wyglądu. Czemu jesteśmy takim prymitywnym ludem jeśli chodzi o nadawanie imion?
– Nie wymyślę nic, bo nie widziałem go na oczy!
Chwila.
Oczy!
Oczy to była jedyna cecha wyglądu bestii znajoma Teavie. W końcu to po części też były jego oczy. Znał je, wiedział jakie były. Niebieskie, delikatnie świecące, zimne koła na czarnym tle.
Dobra, to już połowa sukcesu. Jeszcze tylko na podstawie zgromadzonych informacji wybrać jakieś imię. Szczerze mówiąc Teava nie chciał czegoś bardzo typowego, wręcz oklepanego, nawet jeśli po głowie krążyły przede wszystkim propozycje związane z gwiazdami i nocnym niebem.
Z dobre kilka minut myślał.
I wtedy coś sobie przypomniał.

– Nie wiem, co innym się nie podobało w twoich oczach. Są takie ładne, cyanowe.
Teava przestał wycierać kurze, spojrzał na staruszkę, unosząc brew.
– Sajanowe? – powtórzył ostatnie słowo tak, jak je usłyszał. – Co to znaczy?
– To taki odcień niebieskiego – odparła babcia Halier. – Dokładnie taki jak twoje oczy.
Odłożyła miotłę na bok, usiadła na krześle w chwilowej przerwie.
– Cyan... Gdzie indziej jeszcze słyszałam wersję cyjan, ale zdecydowanie wolę pierwszą. Ma ładniejsze brzmienie.

Cyan...
Powoli wyprostował się, otrzepał dolną część spodni ze śniegu.
– Em, nie wiem czy mnie słyszysz... – zaczął niepewnie – ale wybrałem dla ciebie imię. Cyan. Podoba się?
Zaczął się rozglądać, jak gdyby mówił do istoty, która miałaby za chwilę wynurzyć się gdzieś z jakiegoś ciemnego zakamarku. W okolicy trwała cisza; nie wiał wiatr, więc nawet drzewa nie szumiały, jak to często robiły w tych stronach. Teava błądził gdzieś wzrokiem, w pewnym momencie zaczął chodzić wte i wewte. Kolejna chmurka wydostała się z jego ust wraz z wydechem.
– Cyan? – wołał cicho. – Cyan?
Po jego ciele rozeszło się dziwne uczucie. Teava uniósł brwi, przeleciał po sobie wzrokiem.
I w tym momencie wszystko spowił bezkresny mrok.
Zaskoczony tym wykonał kilka gwałtownych ruchów, stracił jednak równowagę, co skończyło się upadkiem na śnieg. Podparł się jedną ręką, otworzył szeroko oczy, lecz mimo to... nie widział nic. Nic a nic. Żadnego kształtu czy chociażby najmniejszego błysku światła. Nic, kompletna czerń. Jego oddech momentalnie się przyspieszył.
Nieokrytymi rękawiczkami dłońmi zaczął niedbale przesuwać po śniegu. Skakał oczami to tu, to tam, jakby mógł za chwilę ponownie ujrzeć świat, lecz gdy tak się nie działo, powoli dopadała go panika, zaciskała na nim swoje szpony do tego stopnia, że nawet nie zwrócił uwagi na kilkukrotne chrupnięcie śniegu gdzieś bardzo blisko.
Nie, nie, nie, nienienie...
Fuch.
Zimny obłok musnął jego lewy policzek i poruszył włosami. Zamarł, nie spodziewając się tego kompletnie. Powoli obrócił głowę w kierunku, z którego dosięgnęła go tajemnicza chmurka, zastygł w bezruchu.
Dopiero w tej chwili, kiedy tak trwał, usłyszał głębokie wdechy i wydechy, dźwiękiem przypominające wiatr, który raz po raz przemykał między wąskimi górskimi przesmykami. Żadne małe zwierzątko tak nie oddychało ani nawet człowiek. To musiało być coś o wiele większego.
– C-Cyan? – zająknął się.
Mimo ogarniającej go z każdej możliwej strony ciemności powoli wyciągnął przed siebie rękę. Trzymał ją tak, gdy nagle poczuł coś pod koniuszkami palców. Z początku się wystraszył, odruchowo ją zabrał. Ale nie speszył się tym całkiem. Wziął głęboki wdech i ponownie wyciągnął rękę.
Dłoń spoczęła na twardej, gładkiej powierzchni. Cały czas utrzymując kontakt fizyczny powoli wstał. Drugą rękę położył na tym czymś. Zaczął dokładnie badać palcami, gdy poczuł ostre, spiczaste, opadające w dół wypustki oraz giętkie, długie wąsy, zdał sobie sprawę, że teraz dotykał głowę, a dokładniej pysk. Już miał zabierać ręce, lecz wyczuł, że stworzenie stało spokojnie. Jak gdyby dawało mu się dotknąć, poznać samym dotykiem jego wygląd.
Pochłonięty ciekawością sięgnął dalej. Twardy pancerz się skończył, a zastąpiło go miękkie, gęste futro. Teava gładził je ręką, palcami drugiej musnął podłużne ucho. Zaczął iść wzdłuż szyi, nie odrywając dłoni od futra.
Wykonał kolejny krok, lecz na nieszczęście potknął się o coś tkwiącego w śniegu. Nim się zorientował, leciał prosto na twarz, gdy nagle coś go chwyciło od tyłu za kurtkę. Zawisł w miejscu, na moment wstrzymując oddech.
Kilka sekund później tajemnicza siła pociągnęła go do siebie, dzięki czemu stanął równo na nogach. Teava potrzebował chwilę na przekalkulowanie tego, co się właśnie stało. To... to był Cyan, tak? Wyciągnął ręce przed siebie, zmrużył oczy, jakby to miało mu pozwolić na widzenie chociaż trochę. Wtem twarda skorupa niemocno pchnęła go. Choć ponownie stracił równowagę, natrafił na miękkie futro, w którym zatopiła się jego twarz.
Gdy się wyprostował, futrzana powierzchnia nagle nieco się podniosła. Od razu zaczął ją badać dłońmi, w tym momencie uniósł wysoko brwi.
– Woah – szepnął. – Jesteś wielki... Hmm? – zdziwił się.
Usłyszał chrupanie śniegu pod ciężkim stąpaniem. Futro zniknęło z zasięgu jego rąk, co go zaskoczyło. Zamrugał parę razy, zmarszczył na chwilę brwi.
– Cyan?
– Fuch...
Słysząc ten charakterystyczny dźwięk, odwrócił głowę w jego kierunku. Wyciągnął przed siebie ręce, zaczął powoli iść w stronę, w którą oddalił się chowaniec.
– Cyan! – wołał go. – Cyan, czemu uciekasz?
Potknął się o prawdopodobnie ten sam obiekt tkwiący w śniegu, ale znów go uratował Cyan, tym razem swoim ogonem. Teava wyprostował się, pogładził ręką krótkie futro, spuszczając odrobinę powieki w zamyśleniu.
Choć nie widział nic i wydawało się, że zaliczy ze sto upadków w ciągu pierwszych minut, nie miał ani jednego bliskiego spotkania z ziemią odkąd pojawił się Cyan. Zwierzak go ratował. Był jak ta drewniana figurka psa – zawsze chronił swojego ludzkiego przyjaciela.
Czyli była dla niego jakaś nadzieja? Przez dobre trzy dni ubolewał nad faktem, że był częściowo ślepy, myślał, że po przywołaniu chowańca będzie zdany jedynie na los, a ten nie lubił być miły zbyt często. Teraz jednak dotarło do niego to, co mówiła babcia Halier. Więź między zaklinaczem a mistyczną bestią może być na tyle silna, że nic jej nie rozerwie.
Postanowił wykonać kilka kroków gdzieś w nieznanym sobie kierunku. Szedł powoli, ostrożnie stawiał na śniegu stopy, rękami sprawdzając czy nic nie stoi na przeszkodzie. Zatrzymał się w pewnym miejscu, stanął prosto. Wziął głęboki wdech.
Rozłożył ręce i zaczął przechylać się do tyłu.
Spadał tylko chwilę, ponieważ niemal od razu podparł go ogon Cyana i postawił do pionu. Teava, czując pod sobą mocną część ciała bestii, zmrużył nieco oczy. Po krótkim czasie jego usta wykrzywiły się w uśmiechu.
– Cyan! – zawołał wesoło. – Chodź no tu do mnie!
Stanął pewnie na nogach, znów rozłożył ręce, tym razem w geście uścisku.
Chowaniec podniósł głowę, przechylił ją lekko w bok. Zmierzył wzrokiem chłopca z góry na dół, po chwili jednak podszedł i nastawił szyję. Teava go przytulił mocno, zanurzając dłonie i lewy policzek w gęstej sierści na karku.
– Lubisz pieszczoty? – spytał, zaczynając go żywiołowo głaskać.
Usłyszał wesoły pomruk.
– Lubisz! – Uśmiechnął się szerzej. – Każdy zwierzak lubi!
Matka akurat przygotowywała kolację, kiedy usłyszała jakieś niecodzienne dźwięki, dobiegające z zewnątrz. Zaciekawiona tym podeszła do okna, wyjrzała przez nie. Otworzyła szeroko oczy, nie wierząc temu, co właśnie widziała.
– Hanvil! – zawołała.
– Co się stało? – spytał czule mężczyzna, znalazłszy się tuż koło niej.
Również wyjrzał przez okno, zareagował podobnie jak ona.
Widok Teavy pieszczącego wielką bestię wpierw wywołał u rodziców szok, lecz po chwili zrozumieli sytuację, co z kolei sprawiło, że oboje uśmiechnęli się szeroko, wyraźnie szczęśliwi.
– Idę po sarnę, dzisiaj będziemy ucztować! – rzekł radośnie ojciec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz