Administracja

Strony

sobota, 27 listopada 2021

Od Luciena CD. Darumy

 Miałem dość tego miejsca. Powoli cała ta sytuacja z Akademią przytłaczała mnie i ciągle czułem się zmęczony. Chciałem, żeby było po staremu - życie w domu Rhysa, gdzie mogłem trenować, spać i zostać sam gdy tylko tego chciałem. Tutaj ciągle ktoś mnie obserwować, patrzył i oceniał. 

Sytuacja w jakiej się znaleźliśmy wcale nie poprawiała mojego stanu. Prawdopodobnie pogoda zmusi nas do pozostania w tej jaskini przez całą noc. Znałem pogodę w górach i wiedziałem, że jeśli się popsuje, ciężko wypatrywać jej zmiany w najbliższym czasie. Usiadłem na ziemi i oparłem się o zimną ścianę, wzrok wbijając w podłogę. Potrzebowałem chwili spokoju. Jednak patrząc na centaura, który spokojnym wzrokiem wpatrywał się w horyzont i patrząc na deszcz, czułem w środku dziwne uczucie, które z sekundy na sekundę coraz bardziej narastało. Potrząsnąłem głową i zamknąłem oczy, żeby chociaż tak odciąć się od świata zewnętrznego.

Kłamca.

Otworzyłem gwałtownie oczy, rozglądając się wokół. Zauważyłem, że moje cienie nerwowo podrygiwały jakby jakaś fala dźwięku je rozpraszała. Nigdy takiego czegoś nie widziałem, ale nie mogłem ich uspokoić. Coś zakłócało nasze połączenie.

- Mówiłeś coś? - zapytałem Darumy, który ze zmarszczonymi brwiami obrócił się w moją stronę. Już to mi wystarczyło bym domyślił się, że to nie on wypowiedział to słowo. 

- Nie, nic nie mówiłem. To pewnie wiatr. - odparł. Wiedziałem, że sam się zaniepokoił, bo oprócz nas nikogo nie było. Wolałem, go jednak bardziej nie denerwować, więc kiwnąłem tylko głową na znak, że się z nim zgadzam. 

- Pewnie do rana pogoda się nie zmieni. Musimy się tu przespać. - rozejrzałem się, by obejrzeć dokładnie miejsce. Wszędzie znajdowała się skała, nie było żadnego miejsca, które wyglądało na wygodne do spania. Wiatr powoli zmieniał swój kierunek i coraz bardziej wiał do jaskini. Nie wyglądało to najlepiej, ale śmierć z zimna nam na razie nie groziła. Potarłem o siebie dłonie, jednak nie przyniosło to żadnego skutku. - Chodź tutaj.

Podszedłem do tylnej ściany jaskini, siadając na jednym z kamieni. Daruma podszedł do mnie, więc rozłożyłem skrzydła, by osłonić nas od zimna. Poczułem, że skóra na nich sztywnieje z zimna, w końcu nie były tak uodpornione na zimno jak te aniołów. Centaur usiadł na ziemi i oparł głowę o mój bok, zapadając w sen. A ja siedziałem z głową na kolanie, wpatrując się w wejście do groty. Bałem się, że coś może chcieć nas odwiedzić gdy tylko usłyszy bicie naszych serc w tej lodowej krainie.

~*~

Słońce pojawiło się nagle, przyjemnie ogrzewając moją twarz. Na zewnątrz nie padał już deszcz a po burzy nie było śladu. Wiedziałem, że nie przespałem nawet godziny, ale najważniejsze dla mnie było teraz odprowadzenie Darumy do obozu, by mógł się ogrzać i zjeść coś ciepłego. Mięśnie skrzydeł bolały mnie, ale zdołałem je z niemałym bólem złożyć. Delikatnie złapałem centaura za ramię i potrząsnąłem by go obudzić.

- Wstawaj, czas wracać.

Chłopak otworzył powoli oczy i uśmiechnął się. Miałem nadzieję, że jego kości nie zmarzły i nie bolały go na tyle, że nie mógł się podnieść. Starałem się by w nocy zimne powietrze do niego nie dochodziło, co nie było wcale takie proste. Odwzajemniłem uśmiech, powoli wstając. I nie było to dla mnie takie proste. Nasze skrzydła pomagały nam zachować równowagę, były naszym przedłużeniem. Jednak, gdy tkwiły w jednej pozycji bez możliwości ruchu, stawały się ciężarem u nogi. Dlatego też ja, Kasjan czy reszta nienawidzili ich łamać, wtedy stawaliśmy się niezdarnymi dziećmi, lądującymi na tyłku podczas jakiekolwiek szybszej akcji. Tak jak ja teraz. 

- Ani waż się ze mnie śmiać - warknąłem w przestrzeń, otrzepując tyłek ze śniegu. Cholerna pogoda i jej humorki. 

<Darumo?>




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz