Administracja

Strony

czwartek, 23 grudnia 2021

Dwie lodowe gwiazdy na nocnym niebie (11/?)

Niewyraźne, niemożliwe do spamiętania obrazy skakały po umyśle Teavy. Skrzywił się nieco, podświadomie przewrócił się na drugi bok. W tym momencie poczuł na twarzy pewne ciepło, które wybudziło go ze snu.
Powoli podniósł powieki, marszcząc nieco brwi. Zamrugał parę razy, rozejrzał się.
Otworzył szeroko oczy.
Poderwał się do pozycji siedzącej, zrzucając z siebie kołdrę. Biegał oczami wszędzie, w każdą możliwą stronę obracał głową. Lecz nie dostrzegał nic. Nic, kompletna ciemność, nieprzepuszczająca nawet najmniejszej wiązki światła.
Zacisnął mocno dłonie na kołdrze, czując gwałtowny napływ paniki. Oddech momentalnie się spłycił i przyspieszył, zaczęło brakować mu tchu.
– C... Cyan... – ledwo z siebie wykrztusił.
Złapał się za koszulę – słyszał swoje własne bicie serca, tak wyraźne, tak głośne, tak szybkie, jakby miało ono za chwilę wybuchnąć.
– Cyan... CYAN! CYAN! – Po policzkach zaczęły spływać strugami łzy.
Wstrzymał oddech.
I wtedy uderzyło go nagłe światło.
Zamrugał parę razy, rozejrzał się po swoim pokoju. Widział go bardzo wyraźnie. Meble oświetlały promienie słońca, które niedawno wzeszło, więc drewno nabrało przyjemny dla oka brązowy odcień. Wszystkie przedmioty były dobrze widoczne, nawet dało się dostrzec drobne pyłki kurzu, jakie unosiły się w powietrzu.
Patrzył tak po całym pomieszczeniu, gdy nagle drzwi się otworzyły.
– Teava! – zawołała wystraszonym tonem matka, wbiegając do pokoju.
Zatrzymała się na wpół kroku, spojrzała na chłopca. Przyjrzała się jego załzawionej twarzy i lodowym oczom.
Teava spoglądał tak na mamę chwilę, aż jego ciało już nie wytrzymało i się całkiem rozkleił.
Kobieta w kilka sekund znalazła się przy łóżku. Przytuliła mocno do siebie syna, położyła rękę na jego ciemnobrązowych, rozczochranych włosach. W ciszy słuchała jak chłopiec głośno płacze.



Siedział na schodach ganku przed domem, patykiem skrobiąc w śniegu. Schował usta pod swój szal, wzroku nie spuszczał z porysowanej warstwy zimnego puchu. Skupiony był na niej do tego stopnia, że nawet nie usłyszał coraz głośniejszego chrupania zwiastującego nadejście kogoś.
Uraen podszedł do przyjaciela. Uśmiechnął się szeroko, pomachał mu na powitanie, mimo że tamten kompletnie go nie zauważył.
– Co porabiasz? – spytał wesoło, gdy był już przy nim.
Popatrzył na młodszego, dopiero wtedy dostrzegł wyraźną różnicę w jego nastroju. Schylił się, spojrzał od dołu na twarz chłopca. Uniósł wysoko brwi, widząc okolice oczu zaczerwienione bardziej niż kiedykolwiek były policzki od zimna.
– Hej, co się dzieje? – spytał cicho, głos zdradzał zmartwienie.
Teava długo milczał. W końcu jednak odpowiedział:
– Jestem beznadziejny.
– Co? – zdziwił się Uraen. – Oczywiście, że nie! Co się stało? – dopytał spokojniej.
– Nie umiem nawet dnia wytrzymać bez oczu. – Rzucił niedbale patykiem.
– Cóż, wzrok jest bardzo ważny w życiu człowieka, bez niego trudno się orientować w terenie...
– Nie o to chodzi. Szło mi dobrze. Dopóki nie dostałem głupiego ataku paniki dzisiaj rano.
Podkulił nogi, oplótł je rękami, chowając twarz między kolanami a tułowiem. Był sobą dosłownie załamany. Czemu nie mógł być dojrzalszy? Czemu nie mógł jakoś sobie z tym wszystkim poradzić? Dorosły pewnie nie miałby żadnego problemu. Stary Kaedrick dawał radę, nawet nie wyglądał, jakby ślepota bardzo mu utrudniała życie. To czemu Teava nie potrafił?
Uraen przyglądał mu się przez pewien czas.
– To nie znaczy, że jesteś beznadziejny! – Stanął prosto, podpierając ręce pod biodra. – Na początku zawsze jest ciężko, ale to kwestia przyzwyczajenia, tak mówi mój ojciec. Tata cię chwali, że jesteś dojrzały jak na swój wiek, więc szybko się uczysz i szybko staniesz się kimś! I przy okazji narzeka na mnie... – westchnął ciężko.
Ponownie zmierzył wzrokiem Teavę. Widząc, że nie udało mu się go pocieszyć, zmarszczył brwi, popadając w głębokie zamyślenie.
– No musisz spiąć poślady i się przystosować! – rzucił w końcu. – Bądź jak przy budowaniu śnieżnych budowli! Pamiętasz, jak inne dzieciaki ciągle burzyły cokolwiek zbudowałeś? – Usiadł na ganku koło niego. – Za każdym razem po prostu budowałeś nowy. A każdy następny z czasem był coraz lepszy! Tak jest z każdą rzeczą jaką robi człowiek. Z chodzeniem, mówieniem, rysowaniem, ze wszystkim! Z radzeniem sobie bez oczu też.
Choć Teava na takiego nie wyglądał, uważnie słuchał kuzyna. Studiował jakiś czas jego wypowiedzi, gdy minęła niemal minuta od zapadnięcia ciszy, podniósł nieco głowę i spojrzał na Uraena, mówiąc:
– Pierwszy raz słyszę jak mówisz takie mądre rzeczy.
– Ha, zauważyłeś! – odparł dumnie Uraen, lecz jego entuzjazm dosyć szybko znikł. – Tata ostatnio mnie męczy, że muszę czytać książki. To czytam... – Wzruszył ramionami.
Teava z powrotem spuścił wzrok. Spojrzał na pozostawione patykiem w śniegu ślady kreślące nieznaną nikomu czworonożną kreaturę z długim ogonem. Uraen również zaczął się przyglądać tajemniczemu malunkowi. Z początku nie umiał rozpoznać, co to było za stworzenie; udało mu się dopiero po dłuższej chwili, gdy więcej uwagi poświęcił ogonowi i uszom.
Z cichym stęknięciem wstał, sięgnął ręką po patyk, którym następnie nakreślił w śniegu małą sylwetkę człowieka, tuż obok kreatury. Teava cały ten czas obserwował jego ruchy w milczeniu.
– Może spróbujemy od nowa, co ty na to? – zaproponował z lekkim uśmiechem Uraen. – Co się odwlecze to nie uciecze – rzekł wyprostowany tonem, jakby recytował wiersz.
Słysząc ostatnie słowa Teava uniósł brew.
– Co to znaczy?
– Nie wiem, ale coś, że nie ma co zwlekać, bla bla.
Głośne westchnięcie ze strony Teavy.
Co się odwlecze to nie uciecze...
Wtem wstał. Oddalił się na parę kroków od ganka, stanął w miejscu, wziął głęboki wdech. Zamknął oczy.
Dawaj, Teava.
Przywołał Cyana. Usłyszał chrupanie śniegu oznajmiające pojawienie się chowańca przed nim. Powoli podniósł powieki. I oczywiście nie zobaczył nic.
Uraen obserwował uważnie kuzyna. Od razu dostrzegł gwałtowne ruchy rąk, jakby próbowały coś odnaleźć po omacku. W ślepych oczach pojawiła się panika, która ustała dopiero, gdy Cyan znalazł się w zasięgu dotyku. Sytuacja ta sprawiła, że Uraen postanowił uruchomić cały swój mózg i zwiększyć jego pracę, żeby dojść do jakiegoś wniosku.
W pewnym momencie podszedł do Teavy. Spojrzał w górę na Cyana, obaj wymienili się spojrzeniami. Chłopak na widok pancerza uzbrojonego w ostre zęby przełknął głośno ślinę, wzdrygnął się nieco. Zaraz potem jednak stanął prosto, wziął głęboki wdech i ruchem ręki nakazał chowańcowi oddalić się kawałek.
Cyan wpatrywał się w niego z dobrą chwilę, przechylając głowę raz na jeden bok, raz na drugi. W końcu jednak załapał, o co chodziło małemu, podobnemu do Teavy człowieczkowi; bez wydania z gardzieli żadnego dźwięku powoli odszedł na kilka kroków, mając wciąż na oku swojego właściciela.
Teava od razu zareagował na zniknięcie futra z zasięgu jego rąk. Momentalnie zaczął nimi błądzić w powietrzu, jakoś zapominając zwrócić uwagę na odgłosy kroków. Obrócił się parę razy wokół własnej osi, w ten sposób kompletnie tracąc orientację w terenie.
Nim jego oddech zdążył się bardziej przyspieszyć, poczuł rękę na ramieniu. Zastygł w bezruchu, słysząc z lewej strony głos Uraena:
– Jestem, jestem.
Tyle wystarczyło, by się uspokoił.
Uraen nadal obserwował kuzyna. Wreszcie doszedł do wniosku (w duchu był dumny ze swojego osiągnięcia).
– Boisz się?
Teava otworzył szerzej oczy, jego brwi podskoczyły do góry.
– Co? – odparł jakby oburzony. – Ja? Oczywiście, że...! T-Tak... – zamilkł na chwilę. – Ty też byś się bał, gdybyś nic nie widział. Otoczony przez... nicość. Nie wiem, czy nadal są przy mnie inni, czy jestem całkiem sam...
– Czyli w tym tkwi problem.
Nastała cisza. Teava stał niepewnie, oczami skacząc raz po raz w różnych kierunkach. Jak miał się nie bać? To było straszne. Nie widział nic, więc sekunda i wszyscy mogli zniknąć, a on by nawet nie zauważył. Nie chciał pozostać sam na pastwę losu. Nie w takim stanie.
Usłyszał znajome burczenie. Wyciągnął rękę, poczuł pod palcami miękkie futro. Zaczął je wolno gładzić.
– Mam pomysł!
Nagły krzyk kuzyna wystraszył Teavę do tego stopnia, że niemalże podskoczył. Odwrócił głowę w kierunku, z którego dobiegł głos, skrzywił się nieco.
Tymczasem Uraen, nie zwracając na to uwagi, uśmiechnął się szeroko (mimo że tamten nie mógł tego zobaczyć), wołając wesoło:
– Od teraz będę cały czas przy tobie!
– Co? – zdziwił się Teava.
– Mówiłeś, że babcia Halier powiedziała, że musisz przez kilka dni żyć bez oczu Cyana, żeby nauczyć się widzieć własnymi. Obecnie się boisz pozostania samym, bez nikogo w pobliżu, więc ja będę przy tobie!
Pomysł... cóż, tego Teava się nie spodziewał. Czy jednak był temu przeciwny?
– Niech ci będzie... 
– Super! – Uraen był cały podekscytowany. – Ja cię, zrobimy nawet wspólne nocowanie! Ale będzie ubaw, mówię ci!
Jego radość była na tyle zaraźliwa, że Teava nie potrafił powstrzymać lekkiego uśmiechu. Nawet Cyan wydał z siebie wesołe dźwięki. Wykonał kółko, machnął ogonem, przez przypadek trącając chłopców, którzy upadli na śnieg.



Minęły trzy dni. Teava cały ten czas nic nie widział, lecz z jego sytuacją było lepiej niż na początku. Tym razem mógł być pewny, że Uraen przy nim jest i nie odstąpi od niego... nawet na krok. Trzymali się razem przez trzy dni i dwie noce, do tego stopnia, że momentami kuzyn aż zaczął irytować Teavę. Nie był to jednak zły znak a dosyć dobry, ponieważ oznaczało to tyle, że czuł się swobodnie. Nawet nie myślał tyle o swojej ślepocie i lęku przed brakiem innych w pobliżu. No dobra, zdarzały się chwile, kiedy był bardzo niepewny i odrobinę zestresowany. Ale stosunkowo rzadko.
Niestety, po tych trzech dniach nie zaczął widzieć. Wciąż dostrzegał jedynie pustkę, tę samą co zawsze, gdy wypuszczał Cyana. Z tego powodu wieczorem udał się do babki Halier.
– Czyli nie o to chodziło... – mamrotała do siebie staruszka.
Wstała z krzesła i podeszła do dużego regału, z którego po kilku sekundach szukania zdjęła pewne pudełko.
– Czyli co? – zapytał zmartwiony Uraen. – Nie będzie normalnie widział?
– Trzeba mieć nadzieję na najlepsze – powiedziała – ale też być przygotowanym na najgorsze.
Teava powoli spuścił głowę. Możliwe, że bez pomocy Cyana nie będzie nigdy widział. Wziął głęboki wdech. Bardzo go smucił ten fakt. Myślał, że może będzie mógł któregoś dnia na własne oczy zobaczyć chowańca i sprawdzić, czy świat widziany ludzkimi oczami bardzo się różni od tego w oczach bestii. Ale chyba ten dzień nie nadejdzie.
Mimo to jakoś się nie załamał. Nadal gdzieś tam tkwił cień nadziei, a nawet jeśli nie to przecież aż tak źle już nie było. Spędził trochę czasu bez wzroku i przekonał się na własnej skórze, że da się tak żyć. Zwłaszcza że Cyan go pilnował zawsze, gdy tylko mógł.
Znachorka krzątała się po chacie, aż po paru minutach z powrotem usiadła na krześle przed chłopcami. Z pudełka wyciągnęła dwa z pozoru zwyczajne liście, które posmarowała tajemniczym, pachnącym jakimś ziołem płynem.
– Zamknij oczy – rzekła do Teavy.
Gdy ten wykonał polecenie, nałożyła mu na powieki liście i kazała tak trzymać przez kilka minut.
– Będziemy tak robić codziennie. Jeśli nie pojawią się żadne rezultaty po tygodniu, przejdziemy do jeszcze kilku innych leków. Tymczasem ćwicz radzenie sobie bez oczu.
Teava skrzywił się, czując mocny zapach płynu, gdy nagle usłyszał ciche parsknięcie.
– Bawi cię to? – rzucił znudzonym tonem do siedzącego obok Uraena.
– Nie! – zaprzeczył żywiołowo kuzyn. – Nie, wcale nie wyglądasz zabawnie.
A jednak nie potrafił powstrzymać cichego rechotania.
– Też chcesz? – spytała wtem staruszka.
– O, nie, nie, nie, nie! – Propozycja wyraźnie wystraszyła Uraena. – Ja mam zupełnie zdrowe oczy!
– Ale może ci się jeszcze bardziej polepszyć wzrok...
– Nie, dziękuję!
Jakiś czas później chłopcy wreszcie mogli opuścić chatę znachorki. Korzystając z tego, że babka pozwoliła ponownie używać oczu chowańca, Teava odwołał Cyana. Zamrugał parę razy, przyzwyczajając się do tego, że wreszcie mógł coś widzieć. Aż zatęsknił za tym.
– Nie pozostało nic innego jak ćwiczyć – rzucił trochę niechętnie w końcu.
– Damy radę! – motywował go Uraen. – Zobaczysz, pewnego dnia będziesz tak dobrze sobie radził bez wzroku jakbyś rzeczywiście widział!
Teava posłał mu trochę wymowne spojrzenie.
– Co? – spytał tamten, nie rozumiejąc go. – A... Aaa, zobaczysz... No wiesz... Przekonasz się, o, przekonasz się!
– Zobaczę – rzekł Teava, posłał mu żartobliwy uśmieszek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz