Administracja

Strony

poniedziałek, 13 grudnia 2021

Od Hiromaru cd. Mavena

Tamtego wieczora, pierwszy raz od dłuższego czasu, kładłem się spać bez poczucia zagubienia. Bez obaw o to, co przyniesie jutro. Bo w trakcie podróży martwiłem się, czy idę w dobrym kierunku, czy moja droga będzie bezpieczna, czy spotkam na niej uprzejmych ludzi. Zaś tu, w Sarlok, martwiłem się zajęciami na następny dzień, zastanawiałem się, czy sobie poradzę, czy uda mi się wykonać wszystko to, co kazali zrobić mi nauczyciele. Może nie były to nie wiadomo jak trudne i przerażające rzeczy, ale dla mnie - pierwszego z brzegu wieśniaka, który jakoś tak wziął i urodził się z demonem - było to trudne wyzwanie.
— Patrz, Isa, chyba będziemy mieli kumpla — mruknąłem, przytulając głowę do poduszki.
Isagomushi popatrzył na mnie, blade światło księżyca odbijało się od jego czarnych oczu, gdy żółw leniwie dryfował w swojej balii z wodą.
— Kumpli nigdy za wiele, nie?
Nawet nie zarejestrowałem momentu, gdy moja świadomość odpłynęła do krain snów - ostatnim, co zobaczyłem, były srebrzyste kręgi tańczące na powierzchni wody.


Z wyczekiwaniem zerkałem za okno mając nadzieję, że czas jakoś sam weźmie i szybciej upłynie. Lekcja ciągnęła mi się niemiłosiernie. Tego dnia w ogóle lekcje mi się ciągnęły, a im później było, tym mocniej rozwlekał się czas. Zaraz po lekcjach miałem spotkać się z Mavenem, chłopak wspominał, że do tego czasu przygotuje mi rozpiskę zajęć. Z jednej strony byłem podekscytowany, chciałem już wiedzieć, jak będzie wyglądał mój tydzień i czego nowego będę mógł się uczyć. Z drugiej strony – perspektywa dodatkowych zajęć trochę mnie jednak przerażała. Nie nawykłem do długiego siedzenia nad książkami albo pracy ponad siły. Zazwyczaj jeśli coś sprawiało mi trudności, po prostu z tego rezygnowałem i się nie przejmowałem. Cóż, to podejście powinienem niestety wyrzucić przez okno - przecież po to byłem w Akademii. Żeby się w końcu wziąć i nauczyć.
Z pozoru nic nie zapowiadało tego, co zaraz miało się wydarzyć. Czas mijał, lekcja nieubłaganie miała się ku końcowi, ja zaś poczułem, że tańczący w mym sercu niepokój wcale nie jest związany tylko z tym, że chciałem już zobaczyć przygotowany przez Mavena plan zajęć. Coś wisiało w powietrzu. Zerknąłem na Isagomushiego. Demon też wydawał się nie w sosie, lewitował nad mym ramieniem jakoś tak jakby bardziej intensywnie.
Rozejrzałem się po sali, mój wzrok padł na demona należącego do jakiegoś chłopaka. Demon wyglądał naprawdę bojowo - bez problemu byłem w stanie sobie wyobrazić, jak jego krokodyle szczęki miażdżą jakiś wielki, drewniany bal. Albo i czyjąś nogę.
Demon na razie siedział u boku swego zaklinacza, jednak coraz częściej wydobywające się z jego paszczy posykiwania i ogon zamiatający posadzkę dawały dowód, że coś go irytuje. Stojący u jego boku chłopak posłał mu znudzone spojrzenie, mruknął coś pod nosem, trącił gada butem.
Mój wzrok przesunął się w kierunku miejsca, na którym koncentrował się wzrok gada. Była tam jakaś dziewczyna, z którą jeszcze nie rozmawiałem, a u jej boku siedziała smukła, białopióra czapla. Ptak stał na jednej nodze, cudownie nieświadomy tego, co się powoli szykowało.
W końcu wybiła ostatnia minuta. Nauczyciel skończył, pożegnał nas i wyszedł, ja zaś od razu wziąłem się za pakowanie swoich rzeczy. Nie dane mi było tego skończyć.
Krokodyl targnął, rzucił całym ciałem. Dopadł czapli. Kłapnęły szczęki. Krzyk rozdarł powietrze.
Mnie - zatkało.
Wtem krokodyl zniknął mi sprzed oczu. Po prostu gwizdnął i poleciał. Plasnął o przeciwległą ścianę. W jego miejscu - Artis. Jego rozłożyste rogi lśniły, demon znów pochylił głowę, gotów do ataku.
Krokodyl nie puszczał jednak swej zdobyczy, mocarne szczęki wciąż zaciskały się na biednej czapli. Ptak wydał z siebie żałosny, jękliwy dźwięk.
— No puszczaj! — krzyknął w panice chłopak, jego zaklinacz.
A krokodyl - nie puszczał.
Artis spiął się w sobie, mięśnie zagrały pod lśniącym futrem, kopyto huknęło o posadzkę, zdawać by się mogło - niemal krzesząc iskry.
Maven był już w środku. Zaabsorbowany walką nawet nie zauważyłem, kiedy wkroczył. Chłopak ogarnął wzrokiem pomieszczenie, odezwał się do jednej z dziewczyn.
— Leć po nauczyciela! — Dziewczyna patrzyła na niego okrągłymi ze strachu oczami. — No już!
I pobiegła.
Maven wrócił do krokodyla. Artis wciąż gotował się do ataku, jednak Maven wstrzymał go gestem dłoni.
— Musi puścić. Inaczej ten drugi nie przeżyje.
Właściciel krokodyla był już chyba bliski płaczu.
Ja zaś w panice próbowałem przypomnieć sobie to, co wiedziałem o krokodylach. W moich stronach trochę ich jednak było, ale większość złotych rad odnośnie postępowania z krokodylami mówiła o tym, by najlepiej ich unikać.
Zaletą niezbyt wypełnionego mózgu było to, że łatwo znajdowały się tam rzeczy. I tak w głowie odnalazłem historię, którą usłyszałem kiedyś przypadkiem, a która zapadła mi w pamięć. Jeden z rybaków przechwalał się, jakoby krokodyl zacisnął swe szczęki na jego nodze i niechybnie odgryzłby mu ją przy samym biodrze, gdyby mężczyzna, w przypływie nagłego olśnienia, nie wsadził mu palców prosto w nos.
Okazało się, że jeśli krokodyl nie nabrał tchu, by wstrzymać go na nurkowanie, wcale nie był w stanie zbyt długo obyć się bez powietrza i musiał w końcu otworzyć paszczę, by zrobić wdech. Nie wiedziałem, na ile fizjologia krokodyla odpowiada fizjologii demona, jednak musiałem się na coś przydać, musiałem zaryzykować.
— Dajesz, Isa! — zawołałem, a żółw użyczył mi swej mocy.
Nie byłem w stanie manipulować wielkimi ilościami wody, zwyczajnie nie mieliśmy z Isagomushim dość siły, by aż tyle podnieść. Ale lubiliśmy się tą wodą bawić, robić sztuczki i zabawne rzeczy. Nie wiedząc nawet o tym, nauczyłem się dużej precyzji w kontrolowaniu niewielkich strumieni, i ta precyzja miała uratować teraz sytuację.
Dwa cienkie, wzburzone strumienie pomknęły w stronę nosa agresywnego demona, zniknęły w rozdętych gniewem nozdrzach. Podkręciłem jeszcze strumień, burząc go, przyspieszając, drażniąc wrażliwą śluzówkę.
Podziałało.
Demon rozwarł szczęki, targnął cielskiem, huknął łbem o ścianę, ogonem zmiótł podłogę.
Czapla opadła - podejrzanie mokro, ciężko, bezwładnie. Białe pióra, usiane bryzgami czerwieni, stanowiły upiorny widok.
Moment mego przytomnego działania przeminął. Tylko tyle hartu ducha mi starczyło, i teraz stałem w ucichłej nagle sali, z rozszerzonymi paniką oczami, z kolanami mięknącymi mi od strachu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz