Administracja

Strony

czwartek, 13 stycznia 2022

Od Hiromaru - Event

Nadciągająca zima sprawiała, że coraz częściej na korytarzach słychać było rozmowy o zbliżających się świętach. Spora część studentów postanowiła wykorzystać wolne dni by odwiedzieć swoją rodzinę. Najlepiej oczywiście mieli ci, którzy mieszkali gdzieś w okolicy - dla nich podróż była krótka, mogli więcej czasu spędzić w domu, niż w podróży. Szczęściarze.
W moim przypadku nie było tak prosto - Me Shi leżało daleko od Kernow, do tego ja sam dysponowałem tylko jednym środkiem transportu, jakim były moje własne nogi. Pozostawała też kwestia tego, że - co tu dużo mówić - nie miałem rodziny. Nawet w wiosce, z której pochodziłem, pewnie nikt nie spodziewałby się mojego powrotu. I choć pewnie nie miałbym problemu, by spędzić parę nocy w czyimś domu, miałem wrażenie, że goszczono by mnie jedynie z czystej uprzejmości.
Śnieg padał coraz obficiej, temperatura spadała, Isagomushi coraz częściej chował mi się za pazuchą, zamiast dryfować gdzieś w pobliżu. Spał trochę więcej, jadł trochę mniej, ale wszystko to mieściło się w granicach normy.


Tamtego dnia wracałem wraz z Mavenem z naszych wspólnych, dodatkowych zajęć. Nie powiem, byłem zmaglowany - cały dzień lekcji, do tego nauczyciele nie mogli się powstrzymać i zadali nam pracę domową na święta, ja zaś czułem, że głowa boli mnie na samą myśl o konieczności pisania jakichś kolejnych esejów.
— Zaraz umrę z głodu — westchnąłem, mimowolnie kładąc dłoń na brzuchu.
Maven zerknął na mnie kątem oka, uśmiechnął się przelotnie.
— Możemy podejść jeszcze na stołówkę. Myślę, że nie tylko ty coś byś jeszcze zjadł.
Deva płynęła u boku swego zaklinacza, jej ucho poruszyło się nieco na wspomnienie stołówki. Artis podążał tuż za nami, stukot jego kopyt uderzających o posadzkę odbijał się echem wśród kamiennych murów.
— W takim razie kierunek - stołówka — zaśmiałem się. — Zasłużyliśmy, prawda?
Ludzie potrafili być bezlitośni. Oczywiście, że nikomu nie umknęło, że spędzam coraz więcej czasu z Mavenem, i na dodatek - że całkiem nieźle się dogadujemy. Może gdybym narzekał na to, że chłopak nadmiernie mnie tam ciśnie na zajęciach, wszystko trochę inaczej by wyglądało, ale nie zamierzałem kłamać. Stopniowo przywierała do mnie łatka jakiegoś lizusa drugiej kategorii - bo skoro Maven był „pupilkiem dyrektorki", a ja chętnie z nim rozmawiałem, na pewno musiałem być w tym interesowny. Cóż, nie przejmowałem się tym. Wychodziłem z założenia, że nie ma co się martwić rzeczami, na które nie ma się wpływu, a jeśli komuś przyjdzie do głowy sprawdzić, czy faktycznie jestem interesownym lizusem, wtedy będzie miał dowód, że wszystkie swoje uprzedzenia może śmiało włożyć między bajki.
Rozsiedliśmy się właśnie na stołówce, gdy Maven się odezwał.
— Będziesz wracał do siebie na święta?
Bez przekonania pogrzebałem widelcem w sałatce, wyłowiłem kawałek gotowanego na twardo jajka i podsunąłem Isagomushiemu.
— Me Shi jest naprawdę daleko, nie mam transportu… — Urwałem, wzruszyłem ramionami. Po chwili dodałem: — Poza tym nie mam do kogo wracać. Nie mam rodziny.
Cisza, która zapadła, była krótka.
— Możesz przyjść do mnie. Jeśli chcesz.
Niedojedzone jajko zjechało mi z widelca.
— Naprawdę?
Maven skinął głową.
— Pewnie. I tak przychodzi jeszcze trochę osób, więc zbieramy się w większej grupie. Ale jeśli nie chcesz, nie będę naciskał.
— Żartujesz? Jasne, że chcę! — odparłem, zapalając się od razu do pomysłu. — Przyjdę na pewno. Dzięki!
Zerknąłem na Isagomushiego, który uporał się już z leżącym na stole jajkiem. Widać, że jednak nie miałem spędzić tych świąt samotnie.


Dzień świąt nadszedł. Isa pływał wokół mojej głowy, bardzo zadowolony z tej mikroskopijnej, czerwonej muchy, którą udało mi się zawiązać mu pod szyją. Ze mną nie było tak prosto, mój najbardziej odświętny strój składał się po części ze szkolnego mundurka - konkretnie to koszuli - oraz kolorowego haori, które przywiozłem jeszcze ze swoich stron, i teraz - wyjątkowo - wyprasowałem. Wyglądałem trochę inaczej, niż zazwyczaj, a intensywniejsze barwy i mniej spotykana w tych stronach faktura ubrań nadawała im bardziej wyjściowy charakter.
— Ujdzie — mruknąłem do siebie, zerkając na finalny efekt w niedużym, ręcznym lusterku.
Nie mogłem przyjść z pustymi rękami, z drugiej strony nie miałem pojęcia, co tak naprawdę mógłbym z sobą przynieść. Postanowiłem więc skupić się na tym, co szło mi najlepiej i - upiec trochę ciastek.
Z gotowaniem było u mnie niezgorzej, sam to nieskromnie przyznawałem. Nie byłem szefem kuchni, nie tworzyłem żadnych wymyślnych potraw, ale jeśli trzeba było przygotować coś prostego i smacznego, miałem pełne pole do popisu.
Tuż przed świętami w sklepach pojawiło się zatrzęsienie produktów do pieczenia, a handlarze prześcigali się w pomysłach, starając się oskubać klientów z resztek pieniędzy. Kandyzowana skórka pomarańczowa, ponoć oryginalna, prosto z Nevady. Do tego jedyna prawdziwa konfitura z żurawiny, sprowadzana specjalnie z Azebergu. Wątpiłem nieco w pochodzenie tych produktów, żurawinę dało się też dostać w Kernow i nie różniła się od tej z Azebergu niczym, poza ceną. Był jednak jeden produkt, którego potrzebowałem, a o który w Kernow było trudno poza okresem świąt.
Wiórki kokosowe.
Udało mi się uśmiechnąć do kucharek na tyle szeroko, że udostępniły mi te dwa dni temu kuchnię i mogłem poczarować nieco z blachą do pieczenia. Jak zwykle - ramię mi prawie odpadło na ubijaniu białek na sztywno, i obiecałem sobie, że kiedyś wymyślę sposób, by użyć do tego swoich mocy. Nie było jednak czasu dłużej się nad tym rozwodzić - bo oto robiło się coraz później, a ja nadal nie dodałem wiórków do słodkiej i puchatej masy.
— Damy radę i wyrobimy się ze wszystkim, Isa — mruknąłem, wsuwając blachę do pieca.
Ciastka piekły się szybko, minął ledwie kwadrans, a ja wyciągałem właśnie blachę kokosanek. Jeszcze parę takich rundek i miałem gotowe całe pudełko słodkich ciastek. Miękkich w środku i chrupiących na zewnątrz - dokładnie takich, jakie udawało mi się upiec w Me Shi. Zostawiłem część z nich kucharkom w podzięce, zaś reszta kokosanek wypełniła całkiem sporą torbę. Do Mavena nie szedłem już z pustymi rękami.


Bez problemu znalazłem drewniany dom w okolicy targu, od razu wpadł mi w oko sklep z roślinami zajmujący cały parter. Mój wzrok zwrócił się jednak na piętro, konkretnie - drugie. Wszedłem do budynku, przebyłem kolejne partie schodów i zapukałem do właściwych drzwi.
Przestępowałem nerwowo z nogi na nogę, słysząc krzątanie się po drugiej stronie drzwi, przełknąłem ślinę, poprawiłem odruchowo grzywkę. Nawet uczesałem ją dzisiaj trochę bardziej. Isa, jak zwykle zrelaksowany, wylegiwał się na moim ramieniu. Moment później drzwi się otworzyły, w wąskim przesmyku pojawiła się kobieca twarz, zaraz przyozdobił ją uśmiech.
— To ty musisz być Hiromaru — odwróciła się na moment do wnętrza mieszkania. — Maven? Twój kolega już przyszedł — i znów zwróciła się do mnie, otwierając szerzej drzwi, zapraszając mnie do środka. — Wejdź, wejdź, rozgość się.
Wszedłem trochę niepewnie, jednak napięcie szybko uleciało z moich ramion. Maven pojawił się w przedpokoju, widok znajomej twarzy dodał mi otuchy. Zaraz obok pojawiła się niemal identyczna twarz, a ja zamrugałem zaskoczony.
— To mój młodszy brat, Alex — wyjaśnił Maven, widząc moją reakcję.
Alex wyglądał na bardziej zbliżonego mi wiekiem, a w tym momencie od brata odróżniał go brak złotych pasemek i zupełnie zwyczajne oczy. Alex widać nie był zaklinaczem.
Maven zajął się przedstawieniem mnie pozostałym - okazało się, że mama Mavena gościła jeszcze znajomą kobietę z dwójką dzieci, która mieszkała niedaleko. W jakiś magiczny sposób wpisywałem się naturalnie w całą grupę i nie czułem się wyrzutkiem. Chociaż w głębi ducha byłem jednak wiejskim chłopakiem, daleko mi było do bardziej wystawnych przyjęć czy oficjalnych spotkań, to jednak rodzinna atmosfera panująca w domu sprawiała, że czułem się na miejscu.
Dałem mamie Mavena upieczone przez siebie kokosanki, kobieta z miłym uśmiechem pochwaliła mnie za pomysł i obiecała, że poda je jako część deseru, wraz z herbatą. A potem wszyscy usiedliśmy do stołu.
Rozmowy płynęły miło, choć początkowo nieco się rwały, nie do końca czułem się swobodnie. Uczucie to szybko jednak minęło - ktoś zauważył i pochwalił muszkę Isagomushiego, potem było trochę pytań o szkołę, trochę o moje rodzinne strony. Me Shi zdawało się egzotyczne, inne i odmienne, wystarczyło ledwie chwilę, bym rozgadał się o śmiesznych historiach, jakie z Isą przeżyliśmy. Potem temat spłynął na książki, dowiedziałem się, że mama Mavena jest bibliotekarką, zaś on sam - zbiera książki, kiedy tylko może. Między kolejnymi półmiskami pysznych potraw, którymi dzieliliśmy się przy stole, zwróciłem uwagę na zastawiające każdą wolną ścianę półki z książkami. Faktycznie, było ich bez liku, miałem wrażenie, że sami jesteśmy w jakiejś prywatnej bibliotece.
Potem było nieco pytań o to, co zamierzam robić potem, po szkole. Trudno było mi odpowiedzieć na takie pytania, nie do końca sięgałem myślami tak daleko. Jednak najbliższe kroki, które powinienem podjąć wydawały mi się dosyć jasne. Skończyliśmy późny obiad i choć czułem się pełny, gdy tylko na stole pojawiło się ciasto i herbata, poczułem, jak mój żołądek deserowy zaczyna nieco burczeć.
— Chyba nie do końca jestem wojownikiem — przyznałem, częstując się kawałkiem sernika. — Wolałbym być wsparciem. Może… Cóż, Isagomushi dobrze sobie radzi z małą dywersją, ale mam wrażenie, że bycie jednoosobowym oddziałem to nie nasze przeznaczenie.
— Nie jest tak, że musisz wszystko robić w pojedynkę — wtrącił Maven, zgarniając na talerz nieco moich kokosanek. — Albo że musicie robić tylko we dwójkę.
Nie mogłem się z tym nie zgodzić - zresztą rozmawialiśmy już na ten temat wcześniej. Temat popłynął dalej, a na zewnątrz ulice stawały się coraz bielsze, niknąc stopniowo pod zwałami śniegu. Przechodnie gdzieś się pochowali, pogasły już dawno światła sklepów. Wszyscy spędzali święta w domach, z rodziną albo sąsiadami.
Zerknąłem przez okno, zawiesiłem wzrok na tańczących w mroźnym powietrzu płatkach. Na zewnątrz zima robiła, co tylko chciała, jednak tutaj, w kręgu światła rzucanego przez kominek, ciepło wypełniało salon domu Mavena. Ja zaś siedziałem, coraz bardziej odprężony, Isa przysnął przy kominku, a dla mnie ten świąteczny wieczór mógłby nigdy się nie skończyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz