Administracja

Strony

poniedziałek, 24 stycznia 2022

Od Teavy – Event

– Woah, do Azebergu w takim ubraniu?
Siedzący na koźle wozu średniego wieku handlarz spoglądał niepewnym wzrokiem na dosyć lekko ubranego jak na porę roku i cel podróży chłopaka. Popatrzył na charakterystyczne, cyjanowo-czarne oczy, lecz nie zareagował na nie w konkretny sposób, bardziej przejęty ubiorem.
Teava wziął nieco głębszy wdech.
– Cóż, kondycja jak na Azeberczyka przystało – to mówiąc wzruszył ramionami.
Słysząc jego słowa, handlarz otworzył szerzej oczy.
– Ach, mogłem się domyślić! – odparł. – Kto inny chciałby jechać do takiej zimnicy? Wsiadaj! – poklepał wolne miejsce obok siebie.
Teavy nie trzeba było długo namawiać. Bez wahania wskoczył na kozioł.
Podróż nie należała do krótkich, nawet jeśli Kernow sąsiadował z Azebergiem, ale Teavie to nie przeszkadzało. A przynajmniej nie mógł narzekać na nudę, ponieważ handlarz zabawiał go rozmową oraz zadawał pytania związane z pochodzeniem, powodem przebywania w Kernow i tak dalej. A tą drugą kwestią wyraźnie był zaciekawiony – pewnie dlatego, że ludzie Azebergu nie byli zbytnio skorzy do opuszczania granic swojego kraju... co dla niektórych mogło się wydawać dziwne, ale tak, ten mróz z każdej możliwej strony jakoś był bardziej preferowany niż nieznane południe podsycane opowieściami podróżnych o różnych dziwacznych, a nawet niebezpiecznych rzeczach.
Teava uśmiechnął się na znajomy krajobraz gór, które stopniowo stawały się coraz wyraźniejsze, bogatsze w barwy i oczywiście większe. Gdy wóz był blisko granicy, młody zaklinacz zaczął nawet czuć zapach zimnego, acz na swój sposób orzeźwiającego powietrza.
Handlarz zabrał go do najbliższego azeberskiego miasta, gdzie musieli się rozstać. Mężczyzna nie miał najmniejszej ochoty grząźć w ośnieżonych górskich ścieżkach, a raczej szlakach, co Teava kompletnie rozumiał. Z takim wozem to tylko utknąć i sprowadzić zgubę na swój cenny towar. Chłopak podziękował za podwózkę, podarował małą sakwę monet, a następnie udał się w dalszą podróż... to znaczy wpierw trzeba było spędzić noc w najbliższej tawernie.



Nieduża sarna leniwie skubała małe liście niewielkiego krzaku, gdy nagle poderwała się na równe nogi i w paru susach czmychnęła w tylko sobie znanym kierunku. A czemu tak szybko uciekła?
Odgłosy ciężkich łap uderzających o podłoże rozchodziły się po okolicy. Cyan przeskoczył powalony pień, nie zwalniając nawet na moment. Biegł jakby coś goniło albo to on za czymś pędził, lecz nic z tych rzeczy – tej bestii po prostu brakowało ruchu. A przynajmniej to mógł stwierdzić siedzący na jego grzbiecie Teava, kurczliwie trzymając się futra na jego karku.
– Hej, mógłbyś zwolnić trochę, co? – rzucił w stronę chowańca. – Nigdzie się nie spieszymy. I nie wiem czy wiesz, ale właśnie masz na sobie ślepego człowieka i wypadałoby zachować takt, nie sądzisz?
Poczuł nagłe wybicie, a krótko po nim jego ciało niespodziewanie zaczęło się odrywać od grzbietu. Mała gałąź niemiło go smagnęła w twarz, zapewne pozostawiając po sobie ślad. Skrzywił się mocno, pacnął bestię w kark.
– No weźże przystopuj trochę, no! – jęknął. – Nie stawiaj mi się woaaaahh!
Gwałtowne zatrzymanie się Cyana sprawiło, że Teava niemal poleciał do przodu. Na szczęście w ostatniej chwili złapał się mocno szyi chowańca i tylko zsunął się po jego ciele w lepki śnieg. Czym prędzej się pozbierał, lecz nie chciało mu się otrzepywać ubrań.
Podniósł głowę, chwilę stał w miejscu, nasłuchując otoczenia. Gdy dotarło do niego ciężkie dyszenie, przewrócił oczami, wzdychając.
– To było oczywiste, że się zmęczysz po tak długim biegu.
Cyan fuchnął z nutą warknięcia, zaraz po tym powrócił do dyszenia.
– Myślisz, że teraz sobie zrobimy postój? – Teava skrzyżował ręce na piersi. – Zapomnij. Za karę idziemy dalej.
Usłyszał kolejne fuchnięcie, tym razem poprzedzające ciężkie dum.
– Woah, zamierzasz tak sobie leżeć?
Podszedł do stwora, pacnął go w grzbiet.
– Wstawaj, idziemy.
Cyan milczał cały ten czas, nie zamierzał nawet drgnąć. Zaklinacz jeszcze parę razy go smagnął w to samo miejsce, aż w końcu chowaniec cicho warknął i machnął ogonem, podcinając chłopakowi nogi. Teava zaliczył kolejne bliskie spotkanie ze śniegiem.
Ostatecznie obaj wyłożyli się między krzewami, kompletnie niewzruszeni mrozem i śniegiem. Teava oparł się plecami o bok bestii, wyciągnął z torby dwie bułki z nieyaczym serem: jedną rzucił Cyanowi, który idealnie złapał ją w pysk, drugą zostawił dla siebie.
Ach, nieyaczy ser. Trzeba przyznać, że stęsknił się za nim. Zaglądał okazjonalnie na te największe kernowskie targowiska, ale zawsze jak już znalazł jakiekolwiek produkty spożywcze z mleka nieyaków, były one bardzo drogie. Serio, kto by dał tyle srebrników za taką małą kostkę sera, która się w dłoni bez problemu mieści? To tylko ser. Zje i nie ma, a tyle monet na to pójdzie. Już prędzej poszedłby najeść się trawy.
Może wracając do Kernow powinien wziąć ze sobą trochę jedzenia? Ach, ale przecież nie było gdzie trzymać tego. Smutne życie Azeberczyka za granicą. Nie dziwił się, że mało jego rodaków wyjeżdżało. To wcale nie tak, że uważali zewnętrzny świat za straszny. Straszne to były ceny nieyaczych produktów.
Świst.
Teava zareagował od razu, lecz nim zdążył w pełni oderwać się od ziemi, poczuł jak coś go ciągnie od tyłu za szal. Upadł na ziemię, usłyszał jak coś śmignęło tuż nad nim, a następnie wbiło się w pobliski pień drzewa.
Nie musiał widzieć, żeby domyślić się, że to była strzała.
Pozbierał się szybko na równe nogi. Cyan w tym czasie puścił szal i machnął ogonem, tworząc koło siebie lodowy mur dzielący dwójkę od potencjalnego wroga. Przybrał obronną pozycję, cicho warknął, skacząc oczami w różne strony.
Teava odpiął od pasa swój toporek, złapał pewnie do ręki, przyszykowany na ewentualną potyczkę. Ewentualną, ponieważ naprawdę wolał jej uniknąć. Ale oczywiście nie mógł bez żadnego problemu wrócić do domu, musiało coś się dziać. Wszyscy mówili, że Azeberg to spokojny kraj, a on czasami jakoś nie mógł tego odczuć.
Chrup.
Od razu się poderwał, słysząc ten dźwięk. Przesuwając koniuszki palców wolnej ręki po lodowej ścianie, wybiegł zza niej. Podniósł nieco toporek, który zabłyszczałby złowieszczo, gdyby nie osłona, skoczył do przodu...
– WOAH, NIE, STOP, STOOOOOP!
Nagły krzyk wybił go z tropu. A może nie sam krzyk, lecz to... że był bardzo znajomy. Zatrzymał się gwałtownie, zastygł w bezruchu na chwilę, lecz wtem machnął ostrzegawczo toporkiem, z pełną powagą mówiąc:
– Kim jesteś i jaki masz cel?
Skierował oczy w stronę głosu (a przynajmniej miał taką nadzieję).
Cisza.
– Brat Teava! – po okolicy rozeszło się radosne wołanie.
Teraz już się dziwił, skąd znał ten głos. Uniósł wysoko brwi, rozluźnił nieco mięśnie.
– Mellie? – zapytał.
Nim zdążył cokolwiek zrobić, poczuł na sobie mocny uścisk. Niemało tym zaskoczony chwilę biegał oczami w tę i we wtę, aż ostatecznie powoli wyciągnął ręce i przytulił do siebie niższą dziewczynę. W ogóle nie spodziewał się, że spotka siostrę tak szybko, ale nie zamierzał zareagować na to w żaden negatywny sposób. Wręcz się cieszył na widok, to znaczy obecność bliskiej osoby, za którą tęsknił.
– Jak miło cię znów widzieć! – rzekła wesoło Mellie, nadal tuląc się do brata.
– Jak miło, że na dzień dobry chciałaś mnie zestrzelić – odparł tym samym tonem Teava, mocniej ją przytulając.
– Co, a, aaah! – Wyrwała się z jego uścisku. – No wiesz co?
– No wiem co! – Złapał ją mocno, udając... raczej, że chce ją udusić. – Cieszę się, że tak mocno kochasz swojego starszego brata, że chcesz go...!
– Aaah, no zostaw mnie, no!
Chwilę się tak ze sobą siłowali – Teava niezaprzeczalnie wygrywał, ponieważ był silniejszy i dzieliły ich trzy lata (o ile to można uznać za argument), ale w końcu odpuścił siostrze, dając jej fory oraz przy okazji czas na wytłumaczenie się. Wiedział, co prawda, że intencją jej nie było wcale przyozdobienie rodzeństwa strzałą w głowę, ale chciał podokuczać, wróć, wysłuchać ją.
– Byłam na polowaniu, zobaczyłam coś jasnego, futrzanego, pomyślałam, że to niedźwiedź – mówiła zawzięcie Mellie.
– Niedźwiedź, tak? – Teava skrzyżował ręce na piersi, unosząc jedną brew. – Rzeczywiście, Cyan wygląda jak niedźwiedź, normalnie można go z nim pomylić.
Mellie od razu się skrzywiła na jego słowa.
– A bo ty wiesz. – Skopiowała jego pozę. – A właśnie, gdzie Cyan woaaah!
Coś trąciło dziewczynę, momentalnie upadła w śnieg. Podparła się ręką, podniosła głowę, jej oczom ukazała się okryta pancerzem, na swój sposób uśmiechnięta buźka chowańca. Zwierz merdał ogonem; schylił się i polizał młodą łowczynię po twarzy.
– Wah, specjalnie czekałeś na dogodną okazję, co? – powiedziała z uśmiechem Mellie. – No chodź tu ty mój piesku, ty, ty, ty!
– Twój piesku? – rzucił wymownie Teava, unosząc brew.
– Nasz. – Mellie przewróciła oczami, korzystając z faktu, że brat tego nie widział.
Gdy Cyan trochę ochłonął, rodzeństwo dosiadło go i cała trójka ruszyła dalej, tym razem bez szaleństwa chowańca. Po godzinie Teava zaczął słyszeć znajome odgłosy – sama ich obecność wywołała u niego uśmiech.
Praktycznie wszyscy wieśniacy zebrali się w jednym miejscu, by ich powitać. Teava ledwo zszedł z grzbietu Cyana jak ludzie go okrążyli, niczym lawina zasypując pytaniami typu: Jak tam?Co słychać w wielkim świecie?Jak nauka? i tak dalej. Teava po krótce odpowiadał, aż wybawił go czyjś głos:
– Dajcie chłopakowi odpocząć po ciężkiej podróży, co?
Młody zaklinacz od razu go rozpoznał. Uśmiechnął się szeroko, wołając:
– Tata!
– Teava! – przez głos ojca przebijał się też matki.
Teava wyrwał się z tłumu i podbiegł do rodziców. Zatrzymał się kawałek przed nimi, by na nich przypadkiem nie wpaść, rodzice uściskali go ciepło na powitanie. Oczywiście, do przytulasa dołączyła siostra, a nawet Cyan, który dosłownie owinął się wokół nich. Stwór zamruczał cicho i buknął wesoło na głaskanie od rodziców chłopaka.
Nagłe światło uderzyło w oczy Teavy. Zamrugał parę razy, chwilę później ujrzał udekorowaną śniegiem wioskę oraz, co najważniejsze, twarze rodziny. Uśmiechnął się szeroko, spojrzał wpierw na matkę, potem na ojca.
– No teraz to już mogę powiedzieć – zaczął. – Bardzo cieszę się, że was widzę!
– My też, skarbie – odpowiedziała ciepło matka, gładząc jego policzek.
– TEAVAAAAA!
Wszyscy jak jeden mąż odwrócili głowy, od razu dostrzegli biegnącego w ich stronę młodego mężczyznę. Patrzyli jak w kilka sekund znajduje się tuż obok i niespodziewanie przytula do siebie Teavę – na tyle mocno, że tamten poczuł nie tylko ścisk umięśnionych ramion, ale też jak jego stopy w pewnym momencie odrywają się od śniegu.
– Teava, kuzynie, tak się za tobą stęskniłem! – wołał mężczyzna... czyżby na skraju łez wzruszenia? Możliwe...
– T-Tak, ja też się... cieszę – ledwo wydusił z siebie Teava. – Uraen... czy byłbyś tak łaskawy i... postawiłbyś mnie na ziemi?
– Już, już.
Uraen z pewną niechęcią ostrożnie postawił go na ziemi i wygładził rękami ubrania.
– Nawet nie mogę się nacieszyć, że mój mały kuzyn wrócił – mruknął pod nosem.
– Jeszcze będziesz miał okazję – rzucił jakby od niechcenia Teava. – Zostaję na dwa tygodnie.
– Na dwa tygodnie?! Co to za okazja?
– Są święta, więc puścili nas, żebyśmy spędzili czas z rodziną.
Cisza. Cała rodzina spojrzała jednocześnie na Teavę, każdy na swój sposób ukazywał zdziwienie.
– Jakie święta? – spytał trochę niepewnie ojciec.
– O, ja wiem, ja wiem! – zawołała Mellie, unosząc rękę. – Święta, bo się wtedy narodziło bóstwo!
Ponownie cisza.
– Jakie bóstwo? – tym razem pytanie zadał Uraen.
Mellie otworzyła szerzej oczy, przeleciała po wszystkich wzrokiem, zdradzającym, że na tę część już się nie przygotowała. Powoli opuściła rękę, schowała ją za plecami.
– Em, to nie wiem. – Odwróciła wzrok. – Nie było tematu.
Wszyscy ponownie spojrzeli na Teavę. Tym razem to on uciekł wzrokiem gdzieś na bok. Trudno mu się było przyznać, ale on też zbytnio się nie orientował w tej kwestii. Aż żałował, że się nie zainteresował tymi całymi świętami i nie musnął trochę informacji. Jak ktoś coś mówił o nich to odruchowo jednym uchem to wpuszczał, a drugim wypuszczał. Nawet jak inni go pytali, co będzie robił na święta, odpowiadał, że u niego nie obchodzi się ich, a wtedy wszyscy lali w niego pytaniami, jak wygląda wiara w Azebergu. Wow, ja naprawdę jestem wyrzutkiem.
– Najważniejsze, że jesteś w domu.
Zamrugał parę razy, spojrzał na nieco niższą od siebie kobietę. Matka posłała mu uśmiech, po chwili objęła ramieniem, mówiąc:
– Chodź do środka, ogrzejesz się. Zaparzę ci gorącej herbaty. Masz wolne, więc możesz odpocząć.
Słysząc jej słowa, Teava uśmiechnął się ciepło.



Średniego wieku handlarz siedział na koźle wozu i popijając gorący napój kąpał się w promieniach dziennej gwiazdy, która o tej porze roku nie miała tak często okazji w pełni spoglądać w dół na azeberskie ziemie. Mężczyzna odetchnął lekko, korzystając z przerwy, jaką sobie zrobił, gdy wtem usłyszał:
– Będzie w najbliższym czasie wracał do Kernow?
– Zaraz po tej przerwie wyjeżdżam. – Odwrócił głowę, by zobaczyć, kto go pytał. – A, to ty! Niebieskooki Teava! – Uśmiechnął się wesoło. – Już po świętach i trzeba wracać, co? Och... – Zmierzył go wzrokiem z góry na dół. – Nie wyglądasz najlepiej. Coś się stało?
Teava potarł ręką jedno oko, odrobinę niezgrabnie wdrapał się na kozła. Zajął miejsce koło handlarza, wyciągnął z torby sakiewkę, którą mu dał do ręki.
– Musiałem pomóc przy różnych sprawach – rzekł zrezygnowany. – A w ostatnich kilku dniach jeszcze siostra mi dowaliła z treningiem, bo koniecznie chce się ode mnie uczyć.
– Rozumiem – odparł mężczyzna, wyciągając z sakiewki kilka monet. – Z tego, co wiem, u was w Azebergu nie obchodzi się żadnych świąt w tym okresie, więc po prostu macie zwykłe dni pełne pracy. – Siłą wepchał do rąk chłopaka sakwę, mimo że tamten z początku się sprzeciwiał. – Wróciłeś na dwa tygodnie i rodzina postanowiła to wykorzystać, dobrze myślę?
– Tak...
Podczas gdy jego akademiccy znajomy w większości przypadków odpoczywali i świętowali wspólnie z rodziną, on pracował. Chodził na polowania, szkolił Mellie, pomagał Uraenowi w różnych rzeczach i wyręczał w niektórych zadaniach ojca, który twierdził, że skoro, synu mój, pewnego dnia przejmiesz po mnie stanowisko, musisz nauczyć się pracować jako zastępca sołtysa bla, bla, bla (ta, Teava go przedrzeźniał w myślach i marudził w tej kwestii). Tak więc młody zaklinacz ostatecznie nie miał tyle wolnego, co reszta. Ale o dziwo specjalnie nie narzekał. Świadomość tego, że był w domu, w rodzinnym gronie dobrze znanych mu twarzy mieszkańców Rostwalk pocieszała go za każdym razem. Nawet zdał sobie sprawę, że stęsknił się za azeberskim zimnem. Ciekawe, prawda?
Mogła jednak Mellie trochę sobie i jemu darować w tych, przynajmniej trzech, ostatnich dniach. Odpoczynek to odpoczynek, a nie praca...
– To co, ruszamy? – spytał podnoszącym na duchu tonem handlarz.
– Tak – odpowiedział trochę bardziej energicznie niż dotychczas Teava. – Kierunek Kernow.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz