Administracja

Strony

wtorek, 8 lutego 2022

Od Hiromaru CD. Eny

Po całym dniu byłem zmaglowany, ale szczęśliwy. Swoich mocy używałem wcale nie mniej, niż na zajęciach, więc powiedziałbym, że choć w końcu opuściłem dobre parę zajęć, to czas ten zdecydowanie nie poszedł na straty. Znaczy - nie poszedł, bo pomagałem ludziom, a czas, gdy pomaga się ludziom nigdy nie jest stracony. Ale nie poszedł też dlatego, że wciąż w pewien sposób ćwiczyłem swoje umiejętności. Pod innym kątem i w inny sposób, niż pod okiem nauczycieli, nadal jednak musiałem głowić się nad tym, jak użyć mocy związanej z wodą do pomocy przy odbudowie i sprzątaniu.
Bo powiedzmy sobie szczerze - gdybym dysponował jakimś innym żywiołem, albo gdyby Isa był większy i silniejszy, pewnie byłoby to o wiele prostsze. Może dałoby się zaprząc Isę w jakąś wielką uprząż, dzięki czemu mógłby przeciągnąć ciężkie kloce drewna, albo zaopatrzyć go w jakieś siodło i przytroczone do niego juki, by mógł transportować ludzi lub materiały. Albo gdybym dysponował mocą związaną z żywiołem ziemi - czy wtedy nie łatwiej byłoby mi pomóc przy odbudowie wszystkich domostw? Nim uda się postawić dom z desek i bali, musi przecież minąć trochę czasu, całość nie jest taka prosta. Ale przecież można też naprędce stworzyć ziemiankę, gdzie dałoby się przeczekać te parę jesiennych tygodni, nim uda się wybudować schronienie z prawdziwego zdarzenia.
Właściwie to odkąd przybyłem do Kernow, rzeczywistość wciąż wcierała mi sól w rany pokazując dobitnie, jak wielu rzeczy nie mogę, nie potrafię i nie dam rady zrobić. Jak wiele mam jeszcze do opanowania, tak pod względem samych umiejętności, jak i ogólnego przemyślenia spraw. Brakowało mi siły, zdolności i - co tu dużo mówić - rozumu, żeby jednym i drugim się skutecznie posługiwać. Czy dało się nauczyć również tego? Nie wiedziałem. Ale byłem zdecydowany, by się przekonać.
Przeliczenie i ogarnięcie wszystkiego, co było potrzebne, zajęło mi i Enie całkiem sporo czasu - sprawdziliśmy wszystko kilka razy, by mieć absolutną pewność, że żaden z nas się nie pomylił. Oczywiście, że byłoby naprawdę źle, gdyby odszkodowanie z miasta okazało się zbyt małe, ale nie wiem, czy nie byłoby jeszcze gorzej, gdybyśmy przeszacowali ilość potrzebnych zasobów i ktoś stwierdziłby, że biedni wieśniacy usiłują naciągnąć miasto, ugrać coś na własnym nieszczęściu. Wolałem nie myśleć nawet o tym, co by się działo, i jak by to wszystko wyglądało, gdyby doszło do takiego nieporozumienia, jeszcze z naszej winy.
W końcu usiedliśmy z Eną, mogliśmy nieco odpocząć po intensywnym dniu. Ja sam czułem to ciepło i lekki ból w mięśniach, który zawsze pojawiał się, gdy spędzałem niemal cały dzień na świeżym powietrzu i w ruchu. Isagomushi leżał mi na ramieniu, nawet on był już zmęczony po intensywnej pracy i nie zamierzał już nawet dryfować w powietrzu, tak jak to zawsze czynił. Wydawało mi się, że to już tak jakby koniec - że teraz czeka nas już tylko odpoczynek, że dzień nie będzie miał żadnych niespodzianek w zanadrzu, a gdy już zjemy i nieco posiedzimy, obaj z Eną zbierzemy się z powrotem do akademików i będzie to koniec.
Los, tak jak zawsze, miał zupełnie inne plany.
Rozległ się krzyk, ja zaś prawie wywaliłem talerz z jedzeniem, usiłując poderwać się na równe nogi. Adrenalina zrobiła swoje, ciało było gotowe do działania w okamgnieniu, jednak moja głowa nie pracowała aż tak szybko i w efekcie gdy Ena podbiegł do krzyczącej dziewczyny i zasłonił ją własnym ciałem, ja stałem jak kołek w płocie - czyli w sumie tak, jak zawsze w obliczu jakiegokolwiek zagrożenia.
Dopiero po chwili pozbierałem się na tyle, by zacząć działać.
— Przecież nic nie zrobił, to jeszcze szczeniak! — wypaliłem pierwsze, co przyszło mi do głowy, gdy część wieśniaków już szykowała się do tego, żeby zdusić zagrożenie w zarodku.
Podszedłem do Eny, spojrzałem na zwierzaka. To prawda, że tamte wilki były groźne, drapieżne i dzikie, jednak i inteligentne. To nie były tylko bezrozumne bestie - wychowały się w dziczy, więc człowiek był dla nich zagrożeniem, zaś w krowach i owcach widziały łatwy posiłek. Jednak ten wilczek tutaj, nie był żadną dziką bestią. Był tylko młodym stworzeniem, które nie rozumiało jeszcze zasad świata, nie potrafiło poradzić sobie ze zdobyciem pożywienia i generalnie było całkowicie bezbronne. I skoro nie rozumiało jeszcze zasad, można było mu je wpoić. Jak chociażby takie, by nie atakowało ludzi ani bydła, by było posłuszne i to w ludziach widziało swoją rodzinę.
— Lepiej pozbyć się tego teraz, niż potem, jak znowu spali całą wioskę — burknął jeden z mieszkańców wioski, robiąc odważny krok w stronę wciąż trzymającego wilczka Eny.
Nie wiem, czy bycie studentem Sarlok sprawiało, że jakoś lepiej rozumiało się zwierzęta i potrafiło się nimi zajmować. Ale na pewno życie z demonem sprawiało, że nie traktowało się innych istot jak przedmiotów, które można zniszczyć lub wyrzucić, nie starając się najpierw ich zrozumieć.
— To nie jest to! — zaprotestowałem niezbyt składnie, stając między wieśniakiem i Eną. — Jest mały, można go jeszcze nauczyć. Jeśli dobrze się go wychowa, może będzie pilnował krów przed innymi wilkami. Przecież są tutaj psy, prawda?
Nie wiem, na ile moje słowa docierały. Nie lubiłem podnosić głosu, nie lubiłem kłócić się z innymi, ale gdy alternatywą było bierne patrzenie na to, jak morduje się niewinną istotę „bo tak", po prostu nie mogłem stać z boku z założonymi rękami. Zerknąłem na Enę. Chłopak skinął mi głową.
— Trzeba znaleźć dla niego jakieś jedzenie. Jest przemarznięty i zmęczony — powiedział, forsując nieco pomysł, by jednak nie krzywdzić wilczka.
Zamyśliłem się nad tym podejściem - faktycznie, tłum potrafił działać pod wpływem emocji i były szanse na to, że jeśli będziemy się zachowywać tak, jakby wilczek miał z nami zostać, to wieśniacy jakoś w tym kierunku przepłyną. Szczególnie, że nie oszukujmy się - pomogliśmy im. Naprawdę.
Złowiłem wzrokiem dziewczynę, która siedziała z nami przy posiłku.
— Czy dasz radę znaleźć trochę gotowanego jedzenia dla niego? Może kasza z warzywami i trochę mięsa? Powinno być w porządku, jest mały, ale nie na tyle, żeby jego brzuch sobie z tym nie poradził — poprosiłem.
Tymczasem wieśniak prychnął.
— Chcecie to coś zatrzymać? Na pewno nie ma miejsca dla niego w wiosce.
Czułem w sercu, że niestety w Sarlok też może nie być dla niego miejsca - wilczek był mały, i co prawda była szansa na to, że gdy dorośnie będzie w stanie stanowić pomoc w walce, ale czy to był wystarczający argument, bym mógł go przygarnąć? Czy w ogóle miałem ku temu warunki? Czy może Ena wolałby przyjąć go pod swoje skrzydła? Czy nie lepiej byłoby mu jednak tu, w wiosce? Jednak wtedy musielibyśmy sprawić z Eną, żeby nikt nie postanowił podnieść na zwierzaka ręki, nawet z czystej złośliwości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz