Administracja

Strony

czwartek, 9 czerwca 2022

Od Bastiana cd. Maebh

Maebh zwinęła się w kłębek na ziemi, ja zaś usiadłem nieco wygodniej, wpatrując się w ogień. Jego hipnotyczny taniec szybko sprawił, że sam zacząłem robić się senny, zaś promieniujące od niego ciepło nie ułatwiało mi sprawy. Złapałem się na tym, że mrugam coraz wolniej, że głowa sama mi się kiwa i coraz trudniej zachować mi skupienie. Tak nie mogło być.
Nie miałem pojęcia, co mogło czaić się w ruinach. Najpewniej od dawna były opuszczone – w końcu nic tu nie rosło, znikąd nie dało się zdobyć jedzenia, więc żadne drapieżniki ani potwory nie powinny tu przebywać. Jednak przezorny zawsze ubezpieczony, ja zaś nie zamierzałem być lekkomyślny lub niedbały. Szczególnie, że miałem Maebh pod opieką.
Miałem ochotę zerwać się z ziemi, zrobić trochę pompek i przysiadów, może przebiec parę kółek wokół ogniska, byle rozruszać nieco krew w żyłach, ale nie chciałem obudzić dziewczyny. Sen był jej potrzebny, na pewno była już zmęczona. Ja byłem po części smokiem, w Ardem też nikt się ze mną nie patyczkował, potrafiłem dużo znieść, ale ta wyprawa i mnie dała się już we znaki. Dlatego też wstałem po cichu ze swojego miejsca, przeszedłem się nieco wokół ogniska. Rozprostowałem skrzydła, pozwoliłem im wyciągnąć się na całą ich rozpiętość. Rzucały głęboki, czarny cień, ciągnący się daleko między opuszczone od dawna, zrujnowane budynki. Odwróciłem wzrok od ognia, rozszerzyłem nieco źrenice, starając się wzrokiem przebić mrok.
W panującej wokół ciszy słyszałem jedynie trzask palących się polan i spokojny oddech śpiącej Maebh. Nie wiedziałem, czy to kwestia zmęczenia, czy chodziło bardziej o to, że teraz, gdy nie słyszałem już pogodnego głosu dziewczyny, zrobiłem się wyczulony na inne dźwięki – ale ogarnęło mnie nieodparte wrażenie, że nie jesteśmy tu sami. Co nie miało wiele sensu, bo co miało niby mieszkać w ruinach dawno zapomnianego, podziemnego miasta? A jednak – im dłużej patrzyłem w ciemność, tym bardziej moje brwi się ściągały, zaś poczucie, że chyba jesteśmy obserwowani, zmieniło się w pewność. Coś błysnęło wśród zapadniętych budynków.
Nie chciałem jeszcze budzić Maebh, wolałem by wypoczęła, poza tym nadal istniała szansa, że obudziłbym ją na próżno, zaś wszystko to, co czułem, było tylko produktem mojego postępującego zmęczenia. Zawinąłem rękawy ubrania aż za łokcie, pozwoliłem dłoniom przemienić się w smocze szpony. Silne, pokryte smoliście czarnymi łuskami, zakończone ostrymi, lśniącymi pazurami – trochę współczułem każdemu, kto by czymś takim oberwał. Ale tylko trochę.
Złożyłem skrzydła, by mi nie wadziły, a następnie zacząłem krok po kroku podkradać się do miejsca, w którym zdawało mi się, że coś widzę. Nie byłem najlepszy w takie rzeczy, moją specjalizacją była walka w pierwszej linii, ale cóż poradzić, tego właśnie wymagała sytuacja. Zerknąłem jeszcze za siebie, lecz Maebh wciąż bezpiecznie spała przy ognisku, nic jej nie budziło. Tymczasem zaś ja coraz bardziej się oddalałem, ciemność otaczała mnie już z każdej strony, ale słyszałem też wyraźniej.
Że coś sunie po posadzce.
Wśród zakurzonego bruku dostrzegłem ciemny kształt, jak przemyka zaułkami, zobaczyłem wężowe cielsko, jak kryje się wśród szczelin i zakamarków. Zerknąłem w bok i oto kolejny wąż czmychnął, chowając się przed moim wzrokiem.
Nie bałem się węży, w końcu były gadami, podobnie jak smoki. Ale słabymi, kalekimi – beznogimi i bezskrzydłymi. Jedyne, co im pozostało, to kryjący się w zębach jad, ale i tego jadu specjalnie się nie bałem. Problem był tylko taki, że do ruin miasta nie przybyłem sam. Zerknąłem przez ramię. Maebh nadal spała.
Cofnąłem się ku światłu ognia – dobrze, że postanowiliśmy rozbić ten prowizoryczny obóz w środku niczego, na otwartej przestrzeni. Węże bały się podejść – nawykłe do ataku z ukrycia, nie chciały ryzykować, że potencjalna ofiara dojrzy je w świetle ognia. Ale ja nie zamierzałem być ich potencjalną ofiarą, nie chciałem też pozwolić, by Maebh się nią stała. Ostrożnie przyklęknąłem przy dziewczynie, przez moment się zawahałem, a potem dotknąłem jej ramienia.
— Maebh? Musimy ruszać — powiedziałem dość cicho, jakby mój łagodniejszy głos miał nie sprowokować węży.
Spojrzałem jeszcze w stronę ruin. Teraz każda szczelina zdawała się poruszać, błyskać w mroku złotymi ślepiami. Robiło się coraz bardziej niebezpiecznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz