Administracja

Strony

środa, 29 czerwca 2022

Od Bastiana do Javiera

— Ogień nie zabije smoka — powtórzyłem pod nosem, ocierając pot lejący się z czoła.
Lato przyszło w tym roku z morderczą siłą, miażdżąc świat słonecznym ogniem. Ledwie trawy wzeszły na wiosnę, ledwie pojawiło się trochę kwiatów, już wszystko schło i żółkło, spalone nadmiarem żaru lejącego się bezlitośnie z nieba. Większość uczniów próbowała się gdzieś schować, odkładając treningi na kiedy indziej i udając, że po prostu teraz mają w planach bardziej teoretyczne zajęcia. Zimne mury biblioteki stały się podejrzanie oblegane.
— Cieniasy i słabeusze — powiedziałem z mocą. — Nie będę jednym z nich.
Słowa te mówiłem bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego, siebie też próbowałem do nich przekonać. Bo jak mam być szczery, przechodziłem właśnie kryzys wiary i gdzieś z tyłu głowy zaczynały mi się pojawiać te natrętne myśli, że jeden dzień bez treningu by mnie nie zabił, a może za to zmusiłbym się do zrobienia powtórki z taktyki wojskowej.
Potrząsnąłem głową, usiłując odpędzić te idiotyczne pomysły od siebie. Dam radę. Zawsze daję radę, to teraz miałbym nie dać? Spojrzałem w górę na tę morderczą kulę żaru.
— Ogień nie zabije smoka — burknąłem w jej stronę, mrużąc oczy od żaru.

Plac treningowy Ardem był skwierczącą patelnią, więc na ten dzień wybrałem sobie inne miejsce. Odszedłem kawałek poza tereny Akademii, zagłębiłem się w pobliskim lesie, znalazłem też niewielki strumień – jego szum przyjemnie zapełniał ciszę, zaś lodowata woda sprawiała, że mogłem się nieco schłodzić, gdybym na poważnie zaczął się przegrzewać.
Mój trening szedł dość dobrze, choć był przy okazji sprawdzianem silnej woli. Miecz ciął powietrze, gdy niezmordowanie liczyłem kolejne powtórzenia danych ataków i pchnięć, mięśnie zaczynały mnie już nieco boleć, zaś pot lał mi się po nosie, za nic mając to, że co chwilę go ocierałem.
W końcu pomyślałem, że czas na niewielką przerwę. Opuściłem broń treningową, jednym ruchem wbiłem ją w trawę przed sobą. Przeciągnąłem się nieco, rozciągając spięte mięśnie, pozwalając stawom na przemian zgiąć się i rozprostować. I ruszyłem w stronę strumienia.
Postawiłem sobie przy nim niewielkie wiadro, w które nabrałem trochę wody, a potem bezceremonialnie wylałem sobie zawartość prosto na głowę. Chłód spłynął mi po plecach i po torsie, woda przeciekła, omywając kostne wypustki zdobiące mój ogon. To zawsze było nieprzyjemne na początku, ale zaraz potem, gdy największe zimno i szok minęły, woda chętnie zbierała nadmiar gorąca, przynosząc przyjemne, chłodne uczucie. Nabrałem kolejne wiadro, tym razem jednak nie wylałem sobie wody na głowę, nie zrobiłem tego też tak gwałtownie. Ostrożnie ustawiłem lewe skrzydło pod odpowiednim kątem, rozłożyłem je nieco, niczym wielki czarny parasol. A potem powoli wylałem na nie zawartość wiadra, starannie omywając wodą wrażliwą, ukrwioną błonę. Po chwili to samo zrobiłem z drugim skrzydłem i teraz poczułem, jak chłód utrzymuje się nie tylko na mojej skórze, ale wnika też głębiej, studząc moje wnętrze.
Moje skrzydła były ważne – chyba nie było przedmiotu ani prowadzącego, który by się na nich nie skupiał. Były unerwione i ukrwione, do tego wrażliwe, ale odpowiednio użyte wychodziły o wiele dalej, niż tylko wygodny środek transportu. Oczywiście stanowiły przy okazji bodaj najlepszy cel dla ataku, więc nie zamierzałem odpuszczać, jeśli chodziło o naukę tego, jak skutecznie z nich korzystać i jednocześnie nie dać się w nie trafić.
Woda spłynęła w przesuszoną trawę, wsiąkła w spragnioną ziemię. Otrząsnąłem się ponownie, odgarnąłem mokre włosy, odlepiając je od rogów, w które się zaplątały. Może to był już czas, żeby wybrać się do fryzjera?
Te rozważania przerwało mi pojawienie się nieoczekiwanej osoby, która ewidentnie obserwowała moje poczynania od pewnego czasu. Nie spodziewałem się towarzystwa, w normalnych warunkach byłbym nieco poirytowany. Ale nie irytowałem się na dzieci, zaś mój obserwator, sądząc po rozmiarach i wielkich oczach, zdecydowanie był dzieckiem.
— Hej, zgubiłaś się? — zacząłem, starając się wybrać jakiś w miarę przyjazny ton. Dorośli ludzie się mnie bali, to co dopiero dzieci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz