Administracja

Strony

wtorek, 2 sierpnia 2022

Od Bastiana cd. Javiera

Mogło się to wydawać trochę śmieszne, ale w Ardem mieliśmy zajęcia ze wspólnego latania. Oczywiście, gros zajęć stanowiły ćwiczenia, w których obdarzeni zdolnością latania uczniowie po prostu się pojedynkowali, wiele czasu zajmowała też próba synchronizacji takiej dwójki wojowników, by walczyła jako tandem. Było o wymanewrowaniu przeciwnika, było i o tym, jak mu sprytnie uciec, znikając w chmurach, mgle, lub lecąc w taki sposób, by padające promienie światła go oślepiły. To wszystko wydawało się naturalne i oczywiste, bo cóż innego można wykorzystać w walce, jeśli ma się skrzydła? Ale to nie był koniec – mieliśmy też zajęcia z tego, jak współpracować z wojownikiem, który akurat nie latał, a trzeba było go albo przetransportować, albo cóż… być jego skrzydłami.
Łatwo nie było, kłótnie i nieporozumienia stanowiły chleb powszedni, kiedy jeden z drugim sądził, że skoro jestem jego skrzydłami, to będę na każde zawołanie i będę robił, co im się podoba. Nie zamierzałem słuchać, skoro to ja miałem doświadczenie z lataniem i wiedziałem, co robię – jak mam wykorzystać prądy powietrza, by bez wysiłku polecieć wyżej i dalej, lub co zrobić, by gładko i szybko skręcić, znikając przeciwnikowi z pola widzenia.

Ale kiedy te wszystkie kłótnie i niesnaski się skończyły, doszedłem do wniosku, że w sumie to wiele się nauczyłem i na wiele wcześniej nierozważanych przeze mnie elementów zwrócił mi uwagę mój instruktor. Jak chociażby o tym, by nie bujać nadmiernie i nie sprawić, żeby drugiej osobie zakręciło się w głowie, bo to potem trudno opanować. By nie pikować ze zbyt wielką prędkością, żeby ktoś się zwyczajnie nie przestraszył. To się może wydać dziwne, ale miałem parę przypadków, że dany uczeń był nie do zdarcia jeśli chodzi o kwestie związane z odwagą, ale nabawił się strachu przed lataniem – ponoć to bardziej naturalne u tych, którzy nie mają skrzydeł. Tak instynktownie bać się wysokości.
Osobną sprawą było, by nie podrywać się za gwałtownie, bo to i mnie samemu coś by mogło przeskoczyć w stawie, a jeśli jakiś staw nadwyręży się setki stóp nad ziemią, to powiedzmy, że nie jest to zbyt wesoła sytuacja. Nie należało też odwracać pasażera w stronę słońca, żeby jego promienie go nie oślepiły. Ciekawa sprawa z tym słońcem, nie?
W każdym razie – przez pewien czas latałem jeszcze z Winny tam, gdzie dziewczyna sobie tego zażyczyła. Właściwie to trudno było mi powiedzieć, ile minęło – sam chyba wróciłem myślami do czasów beztroskiego dzieciństwa, gdy lot był przyjemną rozrywką i absolutną nowością dla mnie. Cóż, latanie nadal było dla mnie czymś niesamowitym, ale gdzieś na dnie tego wszystkiego tkwiło poczucie, że prócz wygłupiania się w powietrzu powinienem też trenować, bo nigdy nie wiadomo, kiedy taka wiedza i doświadczenie uratują mi życie.
Bardziej poczułem niż się domyśliłem, że Winny robi się zmęczona. Cóż, dzieci nie były stworzeniami znanymi ze zbyt dużej wytrzymałości, zaś ja po tych wszystkich ciężkich treningach serwowanych mi przez moją akademię byłem – co tu dużo mówić – prawie nie do zdarcia. I chociaż to ja odwalałem na dobrą sprawę całą robotę, niosąc siebie i Winny przez przestworza, to dziewczynka odpadła pierwsza. Pokonana chyba bardziej przez własne podekscytowanie i ciągłe machanie rączkami by wskazać mi, gdzie chce lecieć.
Powoli zacząłem stabilizować i obniżać lot, a fakt tego, że Winny nie protestowała, był najlepszym dowodem na to, że naprawdę była zmęczona.
~ Ale polatamy jeszcze? — słowa rozbrzmiały w mojej głowie.
— Pewnie. Jak tylko będziesz chciała.
I rodzice ci pozwolą — dodałem w myślach instynktownie nie wiedząc nawet, czy dziewczynka to usłyszała, czy też nie.
Nie wiedziałem, jak rozmawiać telepatycznie – wydawało mi się, że muszę w jakiś sposób „pchnąć" moje myśli w stronę odbiorcy, że wymaga to ode mnie jakiegoś działania i wiedzy o tym, jak to poprawnie zrobić. Cóż, jeśli chodziło o rzeczy, które trzeba było wykonać fizycznie, własnymi rękami, nie miałem problemu. Ale jeśli przychodziło do wytężania szarych komórek, to już było miejscami pod górkę – nauczyciel historii mógł to potwierdzić.
Powoli wytracaliśmy również prędkość, aż w końcu moje stopy znów dotknęły miękkiej zieleni polany, na której jeszcze nie tak dawno ćwiczyłem. Ostrożnie postawiłem Winny na ziemi, dziewczynka początkowo nieco się zachwiała, ale podtrzymałem ją. Jak ktoś długo siedział i zajmował się innymi rzeczami, to nogi potrafiły odmówić posłuszeństwa.
— Możesz chcesz sobie posiedzieć i odpocząć? — spytałem, a potem przebiegłem w myślach, co ja tu w ogóle miałem. — Wiesz co, przyniosłem sobie trochę jedzenia, ale wziąłem bardzo dużo. Może chciałabyś coś zjeść? Nie jesteś głodna?
Kanapek miałem oczywiście całą torbę, no i jak na smoka przystało – wszystkie z jakimś mięsem. Nie byłem pewien, czy elfie dzieci jedzą pieczoną wołowinę z ostrymi przyprawami, ale intencje miałem dobre.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz