Administracja

Strony

wtorek, 16 czerwca 2020

Od Azriela do Colette - Bal

Powróciwszy do akademii po dniach spędzonych w polowych obozach, wciąż liżąc rany po wyjątkowo zażartej walce z orkami, Azriel miał zwyczajnie dość. I choć z jednej strony cieszył się, że spełnił swą rolę lidera, odpowiednio prowadząc drużynę, dzięki czemu wszyscy wyszli z bitwy w jednym kawałku, część zdrowego rozsądku podpowiadała mu, że wraz z chwilą, w której przekroczył granice obozu, jego problemy dopiero się zaczęły. Nie tryskał więc zbędnym entuzjazmem, przezwyciężając jakoś kolejne dni spędzone wśród surowych, cuchnących fałszywą arogancją murów Ardem - sytuacji wcale nie poprawiał fakt, że odkąd na jaw wyszedł jego wkład w tak wymagającą, niezwykła według niektórych, misję, młody Sullivan nie potrafił odpędzić się od natarczywego tłumu gapiów, pragnących za wszelką cenę wycisnąć z demona najdrobniejsze szczegóły morderczego starcia, a także wizyty na obcym terytorium. Chłopak starał się ich jednak ignorować, nie będąc choć trochę przyzwyczajonym do pozytywnie nacechowanej uwagi ze strony swych rówieśników - każdego dnia zbywał ich więc złośliwymi warknięciami, bądź zobojętniałymi wzruszeniami ramion, powracając do akademickiego pokoju w parszywym humorze. Za swe jedyne wybawienie z niekomfortowego teatrzyku obłudy i fałszywego szacunku uznawał Colette, która, co nieco ucieszyło młodzieńca, również została wysłana na front, doskonale rozumiejąc poruszenie, a tym bardziej rozdrażnienie współlokatora. I choć Azriel za nic w świecie nie przyznałby się do tego otwarcie, gdzieś głęboko w sercu niebywale radował się, że miał ją u swego boku - w ostatnim czasie, choć ich relacja z całą pewnością nie należała do spokojnych i pokojowych, a silne osobowości ścierały ze sobą przy każdej możliwej okazji, zdążyli jednak znacznie się do siebie zbliżyć, a Sullivan czuł nieznany dotąd rodzaj sympatii, gdy przed jego oczami pojawiała się brunetka. 
Z powodu napiętych harmonogramów i nadchodzącego nieubłaganie ukończenia szkoły przez młodego demona, nie mieli zbyt wiele czasu, który mogli ze sobą spędzić. Przez ostatnie tygodnie spotykali się więc jedynie w dzielonym wspólnie pokoju, choć zmęczeni wyczerpującymi zajęciami nie mieli zbyt wiele siły, by nawiązać jakąkolwiek sensowną rozmowę. Czarę goryczy przelało niespodziewane zaproszenie, którego treść całkowicie zwaliła go z nóg. Bal. Ostatnią rzeczą, jakiej kurwa potrzebował, było pompatyczne przyjęcie pełne fałszywych podziękowań i zbędnego przepychu. Miał po dziurki w nosie oficjalnych uroczystości, na które ojciec zaciągał go przy każdej możliwej okazji, a głowa Azriela natychmiastowo przepełniała się tysiącem sposobów, by stamtąd uciec. 
Tym razem zdusił jednak nieubłagane pragnienie odrzucenia skierowanej ku niemu oferty, nie zamierzając ryzykować niełaski ze strony wpływowych książąt. Wystarczy przecież, że się tam pojawi i natychmiastowo ulotni z powrotem do pokoju, prawda? Tłumiąc przekleństwa, rozwarł więc list raz jeszcze, z uwagą wczytując w ozdobnie kreślone litery, przewracając oczami przy każdym pozornie grzecznościowym zwrocie. Prosimy o przyjście z osobą towarzyszącą. Ostatni fragment przeklętego zaproszenia był dla Sullivana niczym gwóźdź do trumny - ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował, było skazywanie kogoś na własne towarzystwo. Oparłszy głowę o lodowatą szybę, zaczął szukać najlepszego wyjścia z niewygodnej sytuacji, jednak nic nie przychodziło mu do głowy. Nie miał jak się wymigać. Westchnął więc ciężko i wraz z końcem lekcji opuścił klasę, a nogi samoczynnie poniosły go w dobrze znanym kierunku. To jego jedyna szansa. I choć rozsądek podpowiadał mu, że dziewczyna nie miała najmniejszych powodów do przyjęcia propozycji, a tym bardziej chęci spędzenia z nim dodatkowych kilku godzin, serce mówiło, by mimo wszystko zaryzykował - czas w sali balowej może być ich pierwszą od dawna szansą do nacieszenia własnym towarzystwem. Ponieważ mimo wszystko Azriel nie potrafił zaprzeczyć, że naprawdę ją lubił. 
Gdy zawitał w odpowiednim skrzydle, rozglądając się wokół, niczym zagubiona owca, wypatrzenie poszukiwanej jednostki nie było tak trudne, jak z początku zakładał. Nie zważając na nic, podszedł więc w jej stronę, przez cały ten czas bijąc się z myślami, czy aby na pewno podjął słuszną decyzję. A co jeśli wolała uniknąć jego towarzystwa? Z pętlą zaciśniętą wokół gardła zwrócił na siebie jej uwagę, wymownie wskazując na mniej tłumne miejsce przy ścianie.
- Możemy porozmawiać? - zapytał, wplatając dłoń we włosy. Uspokój się, idioto.
Colette skinęła głową i już chwilę później stali naprzeciw siebie w całkowitej ciszy. Azriel nie miał bladego pojęcia, jak zaprosić kogoś na bal. Cholera jasna, co powinien zrobić? Czy zwykłe słowa wystarczyły? Czy nie powinien przygotować czegoś bardziej zachęcającego, co przysłoniłoby jego parszywy charakter i jeszcze gorszą aparycję na tyle, by dziewczyna zgodziła się mu towarzyszyć? Nerwowo podrapał się po karku, nawiązując kontakt wzrokowy z brunetką.
- Czy chciałabyś pójść ze mną na bal? - wymruczał pod nosem
Dziewczyna zmarszczyła brwi, najwyraźniej nie do końca słysząc pytanie demona. Wymowne spojrzenie wyraźnie sugerowało, by powtórzył swą niemal niemą prośbę - tym razem głośno i wyraźnie. Azriel przeklął pod nosem, czując się niemal onieśmielony tak trywialną sprawą. Dlaczego zachowywał się jak skończony idiota? Weź się w garść.
- Czy chciałabyś towarzyszyć mi na balu? - Niemal natychmiastowo odwrócił głowę w bok, wyciągając ku niej swą dłoń, dygając lekko.

[Colette? :v ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz