Administracja

Strony

czwartek, 18 czerwca 2020

Od Colette cd. Azriela - Bal

Po wypowiedzeniu naszych nazwisk, wszyscy zwrócili wzrok na mnie i chłopaka. Będąc szczerym, nie czułam się ani trochę komfortowo, kiedy podeszła do nas dosyć spora grupa osób, wypytując – głównie Azriela – o każdy, nawet najdrobniejszy i najmniej istotny szczegół tej „przygody” z orkami. Ten jednak szybko i skutecznie zakończył rozmowę, lekko ciągnąc mnie za sobą na ubocze. Dopiero wtedy spuściłam wzrok, uświadamiając sobie, że nie puściliśmy się nawet na sekundę. Postanowiłam przemilczeć ten fakt, bo chciał nie chciał, był mi nawet bardzo na rękę. Kiedy już przecisnęliśmy się przez tłumy osób zarówno w naszym wieku, jak i dużo starszych, szatyn oparł się plecami o ścianę, puszczając moją dłoń.
- Przepraszam, nie chciałem być...natarczywy. - mruknął pod nosem, chowając ręce za plecami. Zanim zdążyłam odpowiedzieć mu, żeby się nie stresował i że wszystko jest w porządku, grupka jakichś wstawionych chłopaków dosyć mocno pchnęła moje plecy, przez co straciłam równowagę. Szykowałam się na spotkanie bliskiego stopnia z podłogą, jednak – szczęście w nieszczęściu – mój towarzysz zdążył odpowiednio szybko złapać, a tym samym przyciągnąć blisko do swojego ciała. Pomógł mi powrócić do pionowej pozycji i zaśmiał się nerwowo, co po chwili przyćmiła coraz głośniejsza muzyka i piski podnieconych dziewczyn, że w końcu zatańczą ze swoją parą.
- Skoro stanie na uboczu nam nie wychodzi, zechciałabyś zatańczyć? - wypalił w końcu. Z jednej strony odpowiedź była oczywista – jasne, że chcę. Ale analizując każde zło, jakie może im się przytrafić podczas moich nieudolnych ruchów, zwątpiłam. Jednak gdy uniosłam wzrok, by spojrzeć na chłopaka, po prostu nie miałam serca powiedzieć „nie”.
- Czemu nie – uśmiechnęłam się, po chwili podążając za chłopakiem na parkiet. Początkowo można było usłyszeć dosyć skoczną muzykę, przy której oczywiście wszyscy bawili się świetnie, niezależnie, czy samemu, czy z osobą towarzyszącą. Również ja nie zabiłam siebie ani Azriela, próbując sprawiać wrażenie fachowej tancerki, co wychodziło mi raczej marnie. Zauważyłam, że po chwili również chłopak zaczął odczuwać przynajmniej minimalną przyjemność ze wspólnego tańca. Muszę przyznać, że przez chwilę nawet zapomniałam o stresie, który zapewne odpuści na dobre dopiero po alkoholu. W pewnym momencie zaczęłam się śmiać z bliżej nieokreślonej przyczyny, co trochę mnie zdziwiło. Kiedy już się uspokoiłam, spostrzegłam, że całkiem sporo z gości uciekło podpierać ściany. A to wszystko z powodu nagłej zmiany nastroju muzyki, z wesołej i energicznej na spokojną i najzwyczajniej w świecie wolną. Uniosłam głowę, aby spojrzeć na twarz chłopaka, który najwyraźniej również przez chwilę chciał się gdzieś schować. Chwilę zajęło mi podjęcie decyzji , ale finalnie zdecydowałam się na pozostanie w miejscu. Splotłam swoje ręce na karku chłopaka, czekając na jakąś reakcję. Nie chciałam go do niczego zmuszać, ale miałam nadzieję, że chociaż ten wolny kawałek ze mną przetańczy, bo spita wersja mnie już nie będzie w stanie dokonać takiego wysiłku. Uśmiechnęłam się, nieprzerwanie utrzymując kontakt wzrokowy z chłopakiem, kiedy poczułam jego dłonie na mojej talii. Rozejrzałam się dookoła, czy aby na pewno nie robimy z siebie pośmiewiska, tańcząc jako jedyni, jednak okazało się, że było całkiem sporo innych par kołyszących się w rytm muzyki. Wróciłam wzrokiem do oczu Azriela, chwilę myśląc nad tym, co powiedzieć, żeby nie wyszło głupio czy niezręcznie.
- Wiesz, cieszę się, że przyszliśmy tu razem. - palnęłam. Jak zawsze poczułam się tak bardzo zawstydzona, jak nie chciałam zostać, więc żeby uniknąć komentarza na temat mojej czerwonej twarzy, oparłam głowę o tors szatyna.
- Ja też. - mruknął, przyciągając mnie bliżej. Uśmiechnęłam się pod nosem i przymknęłam oczy, całkowicie oddając chwili. W pewnym momencie przez głowę przeszła mi myśl, że ta piosenka mogłaby grać do końca balu. Wtedy byłam w stanie stać tam i do trzeciej nad ranem, będąc przytulona do tego pieprzonego idioty, który mimo wszystko urzekł mnie swoim charakterem bardziej, niż ktokolwiek inny. Oczywiście, było już zbyt długo pięknie. Muzyka ucichła po raz kolejny, aby za chwilę zagrała ta szybka, która teraz nie podobała mi się już tak, jak wcześniej. Mruknęłam niezadowolona pod nosem, lekko odsuwając się od chłopaka. Spojrzałam na niego, po chwili przenosząc wzrok na dwie, upite koleżanki, które o mały włos nie wylały na nas jakiegoś alkoholu, który zapewne się lepił, zostawiał plamy i takie tam. W sumie pomyślałam, że dobrą alternatywą teraz byłoby się czegoś napić, żeby się tak nie stresować, a przynajmniej spróbować. Kiedy już miałam pytać, czy mu coś przynieść, ten uprzedził mnie, pytając o to samo. Zaśmiałam się pod nosem, zdając sobie sprawę ze zbieżności naszych myśli, wskazując Azrielowi miejsce, gdzie będę stała. Praktycznie środek tego zamku nie był bezpiecznym miejscem na picie ze szklanych kieliszków. A i tak już pewnie niejeden się potłukł. Ruszyłam w stronę zdecydowanie nie obleganego miejsca, czekając na mojego partnera. Oparłam się plecami o jakąś kolumnę i założyłam ręce na piersi, debatując we własnej głowie na temat tego, kim był dla mnie demon. Nie doszłam do żadnego nowego wniosku, jednak zdecydowanie straciłam poczucie czasu, orientując się, że minęło już z piętnaście minut, a jego dalej nie ma. A co, jeśli coś się stało? Albo mnie szuka, bo jestem sierotq i nie umiem dobrze wskazać miejsca spotkania? Wychyliłam się w stronę oddalonego o kilkanaście metrów stołu z napojami, szukając wzrokiem chłopaka. Nie było to ciężkie, dosyć szybko go zlokalizowałam. Jednak zwróciłam uwagę na co innego – ktoś cały czas zagradzał mu drogę, uniemożliwiając przejście. Kiedy szczęśliwym trafem kilka osób usunęło mi się z pola widzenia, dostrzegłam dziewczynę, która wcześniej o mało co się na nas nie przewróciła. Chwilę wpatrywałam się w tę dwójkę, próbując zrozumieć, co się tam tak właściwie dzieje, ale widząc, jak zaczęła się lepić do mojego Azriela, miarka się przebrała. Natychmiast ruszyłam w ich stronę krokiem na tyle szybkim, że niektórzy sami usuwali mi się z drogi. Po chwili poczułam na sobie wzrok szatyna, przepraszający, że jeszcze tam stoi. Zapewne myślał, że to przez niego jestem taka zła. Otóż nie tym razem. Na nic nie patrząc wpieprzyłam się pomiędzy nich, odsuwając tą laskę jak najdalej od niego.
- Przepraszam szanowną kurwa księżniczkę – uśmiechnęłam się sarkastycznie. - mama nie uczyła, że nie przystawia się do czyichś facetów? Znajdź sobie, kurwa, swojego, a mojemu daj święty spokój. - powiedziałam, nie kryjąc irytacji. Nie liczyłam, że dotrze do niej to na dłużej, ale może da spokój Azrielowi. Niech upatrzy sobie innego.

Azriel?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz