Administracja

Strony

niedziela, 7 czerwca 2020

Od Darumy do Colette - Event

Rozgrzmiały bębny i w akompaniamencie nieprzyjemnego dudnienia do obozu zbliżała się horda orków. Sytuacja wydawała mi się niemal krytyczna, kiedy nagle na przyszłym polu bitwy dostrzegłem samego księcia Dworu Nocy. Właściwie, nie widziałem go nigdy przedtem - dość szczegółowym opisem Rhysanda podzielił się ze mną Lucien.
- Colette, jeśli tylko poczujesz się słabo, wycofaj się i broń rannych. Daruma, trzymaj się blisko mnie, będę w stanie ci szybciej pomóc jeśli będziesz blisko. Moje umiejętności regenerują się w zależności od odległości. Zrozumiano? - Nasza Liderka wydawała się równie przejęta całą sprawą. Przytaknąłem głową, choć myśl o walce napawała mnie nieopisanym strachem. Na myśl o tym, że mogę niedługo zginąć, czułem nieprzyjemne dreszcze. W imię czego mam umierać? Nie było już jednak możliwości odwrotu.
Przełknąłem ślinę, czekając na dalsze polecenia. Lyanna ostatecznie postanowiła zasięgać po radę do księcia. On najlepiej będzie wiedzieć, jakie pozycje mamy zająć. Zresztą, nie mieliśmy zbyt wielu opcji do wyboru.
Tak więc cała nasza drużyna, składająca się z trzech osób, ruszyła w stronę namiotów. Ten największy, jak potrafiłem się domyślić, należał do Rhysanda. Zadziwił mnie fakt, iż tak szybko udało im się żołnierzom go postawić. Lyanna zamieniła kilka słów z wartującymi strażnikami, a otrzymując pozwolenie, weszliśmy do środka.
Książę stał pochylony nad rozłożoną na drewnianym stole mapą. Zajęty rozmową ze stojącym obok medykiem, dopiero po chwili zauważył, kiedy weszliśmy do namiotu. Podniósł wzrok, mierząc nas od stóp do głów zaciekawionym spojrzeniem.
- W czym mogę pomóc? - zapytał spokojnym głosem. Przeczesał dłonią włosy i oparł się o blat stołu.
Lyanna zwięźle wytłumaczyła powód naszego przybycia. Nie mieliśmy zbyt wiele czasu do stracenia. Potrzebowaliśmy niezwykle szybkich instrukcji. Skoro i tak tutaj jesteśmy, dajmy z siebie wszystko.
Rhysand, zastanawiając się, przez chwilę nie dawał żadnej odpowiedzi. Dopiero po kilku sekundach wpatrywania się w mapę, które dłużyły mi się w nieskończoność, poinstruował, co mamy robić. Według jego planu, mieliśmy dołączyć do wschodniego oddziału. Lyanna dodała również informację o przypadłości Colette. Dziewczyna więc miała zostać w tyle i zajmować się rannymi. Wysyłanie jej na pole bitwy nie należało do najlepszych pomysłów.
Tak więc wraz z Lyanną i jej gryfem zjawiliśmy się wśród zwołanego naprędce szeregu. Dopiero teraz miałem chwilę, aby przyjrzeć się towarzyszowi dziewczyny. Gryf był niewiele mniejszy ode mnie. Poruszał się z hipnotyzującą dumą. Kroczył lekko i płynnie, wprawiając w ruch swe lśniące pióra. Właściwie to cieszyłem się, że ów stwór jest naszym sojusznikiem na polu bitwy.
Czekaliśmy w milczeniu, czekając na jakikolwiek sygnał. Żaden znak jednak nie nadchodził. Ze zdenerwowaniem wpatrywałem się w znajdujący się przed nami mur. Obawiałem, iż w każdym momencie mogą się przez niego przebić wrogowie.
Zgodnie z ustalonym wcześniej planem trzymałem się blisko Lyanny. Non stop recytowałem w głowie poznane zaklęcia. W trakcie przypominania sobie receptury na czar umożliwiający podnoszenie rzeczy, rozległ się huk. Wstrzymałem oddech, szukając źródła hałasu. Wtedy też zauważyłem, jak z powstałej naprzeciwko nas dziury wybiega horda orków. Cofnąłem się o krok, kładąc po sobie uszy. Naprawdę nie chciałem tu być.
Gryf nastroszył pióra na widok pędzących w naszą stronę wrogów. Usłyszałem świst strzał, na który zareagowałem szybkim zaklęciem przyzywającym tarczę. Jasna bariera pojawiła się nad naszymi głowami, odpierając atak. Strzały odbiły się od niemal przezroczystej tarczy. Ku zaskoczeniu orków, zsunęły się na ziemię, nie robiąc nikomu krzywdy.
Długo jednak  nie byłem w stanie utrzymać zaklęcia. Ochrona po chwili zniknęła. Wtedy też nasi pobratymcy dołączyli do walki. Ja ruszyłem za Lyanną.
Niebo przecięły błyskawice. Na ich widok sam poczułem się niepewnie. Szybko jednak odgadłem, iż to właśnie moja towarzyszka jest za nie odpowiedzialna. Przez chwilę żałowałem, że nigdy nie poświęcałem dużo czasu treningowi walki. Sam potrafiłem jedynie oślepiać przeciwnika nagłym promieniem światła. Mało śmiertelne, aczkolwiek skuteczne.
Problem pojawił się w momencie, kiedy zgubiłem nagle z pola widzenia Lyannę. Wtedy też stanąłem oko w oko z dość dobrze uzbrojonym orkiem. Początkowo sprawie unikałem jego ciosów. Z biegiem czasu jednak wychodziło mi to gorzej. Sytuacja stała się krytyczna, kiedy mój przeciwnik przejechał szablą po jednej z moich nóg. Skuliłem się lekko, próbując dalej unikać ciosów. Zdawało się, iż żadne z moich zaklęć nie robiło na im dużego wrażenia.
Niemal czułem, jak ork przejeżdża ostrzem po mojej szyi, kiedy pomiędzy nami pojawił się Rhysand. Szybkim uderzeniem pozbył się przeciwnika i odwrócił się w moim kierunku.
- Wróć do namiotów medycznych, niech ktoś obejrzy twoją ranę i wracaj, kiedy poczujesz się lepiej - polecił, wskazując dłonią kierunek, w którym musiałem się udać. Miałem już odchodzić, kiedy usłyszałem ciche: - Lucien nie byłby szczęśliwy, gdyby coś ci się stało.
Uniosłem zaskoczony uszy, jednak księcia już nie było. Skąd on wie...? Czy Lucien cokolwiek mu o mnie opowiadał? Szybko jednak doszedłem do wniosku, że to nie czas, aby się tym przejmować. Utykając, ruszyłem w stronę namiotów. Ciekawe, jak miewa się Colette i Lyanna.

Colette?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz