Administracja

Strony

sobota, 6 czerwca 2020

Od Pearla CD Lyanny

Odkąd zamieszkał w zewnętrznym świecie, wolne chwile zaczęły dla niego mieć większą wartość. Kiedyś, mieszkając w osadzie utkwionej gdzieś głęboko w lesie i żyjąc charakterystycznym charuliańskim tempem nie postrzegał wolnego czasu jako coś naprawdę ważnego, potrzebnego. Jeśli miał być szczery, to wtedy nie był jego jakimś szczególnym wielbicielem. Owszem, uwielbiał wylegiwać się na drzewie i łapać ciepłe promienie słoneczne, ale to była chyba jedyna rzecz niewymagająca, wręcz nie propagująca wysiłku fizycznego, która mu odpowiadała. Tak to zawsze chciał coś robić, coś pożytecznego najlepiej. Pójść na polowanie, pomóc komuś w obróbce mięsa albo pielęgnowaniu ogródka, udać się na codzienną zmianę strażniczą. Zresztą, każdy charulian coś robił, on więc nie powinien się obijać.
Teraz się wszystko zmieniło. Godziny zajęć w szkole, z czego spora część stanowiła w pewnym momencie wyczerpujące treningi, sprawiały, że jego potrzeba odpoczynku wzrosła kilkukrotnie. Męczył się nie tylko fizycznie, ale też psychicznie – otaczający go świat i ludzie nierzadko go przytłaczali; niezrozumiany język, dziwne gesty, nieznane czynności i elementy doprowadzały jego umysł do wyczerpania. Co z tego, że już rok tu żył? Za bardzo tkwił w starych zwyczajach i obyczajach, by w ciągu zaledwie tego jednego roku się przestawić. A przynajmniej dla niego stanowiło to nie lada wyzwanie.
Dlatego, gdy dostał czas wolny, do tego całkiem długi, od razu się udał do pewnego lasu. Już parę razy tam był, więc w miarę dobrze znał tamte tereny, zresztą, on do każdego leśnego miejsca szybko się przyzwyczajał, więc Ralven nic nie miał przeciwko (jedynie rzucił krótkim tekstem, który Pearlowi się nie spodobał). Niemal od razu zapamiętał drzewo, które raz znalazł tuż przy jednej z polan i bardzo szybko do niego dotarł po raz kolejny. Wspiął się na jedną z grubszych gałęzi i wyłożył się na niej w możliwie najwygodniejszej pozycji.
O tak, tego mi brakowało.
Ciepłe promienie słoneczne przebijały się przez koronę drzewa i przyjemnie grzały jego ciało. Pogoda dzisiaj zdecydowanie dopisywała – było dosyć ciepło; jednocześnie delikatne powiewy wiatru dawały miłą ochłodę. Pearl właśnie taką pogodę lubił najbardziej. Nieco tylko narzekał, że czasami chmury zakrywały słońce i robiło mu się wtedy zimniej.
Przeleżał tak z dobre parę godzin, jedynie co jakiś czas zmieniając pozycję (głównie odpoczywał i obserwował pobliskie zwierzęta), mógłby i dłużej, jednak jego uwagę zwrócił dźwięk zwiastujący nadejście czegoś znacznie większego niż drobne zwierzątka, które dotychczas się tu kręciły. Zaciekawił go na tyle, że postanowił to sprawdzić. Poruszył się, siedzący na jego plecach wróbel poderwał się nagle do lotu i gdzieś pofrunął, znikając między gałęziami. Akurat miał dobry widok na polanę, dlatego wpierw tam spojrzał.
Od razu dostrzegł sporej wielkości ciemne stworzenie, które po paru krokach zatrzymało się na polanie i się położyło. Nie wyglądało na typowego mieszkańca tego lasu, co zdziwiło nieco Pearla. Co to za zwierz? Zaczął przyglądać mu się uważnie, szczególną uwagę zwrócił na pysk, skrzydła i długi ogon. Czy to koyoonri*? Nigdy nie widział żadnego na własne oczy, jedynie znał z opowieści szamana z jego osady, dlatego nagle pojawiło się u niego nie tylko zaskoczenie, ale też zaintrygowanie.
Choć pamiętał słowa szamana, że koyoonri nie należały do dobrych stworzeń i raczej okazywały one wrogie nastawienie, jakoś nie mógł się oprzeć chęci podejścia bliżej. Wmówiwszy sobie, że jako wojownik mierzył się z większymi i straszniejszymi bestiami, postanowił przyczaić się nieco, by móc z mniejszej odległości poobserwować zwierzę. Zresztą, nie musiało się ono okazać wrogiem. Szaman opowiadał różne dziwne rzeczy i w niektóre nie dało się wierzyć.
Podniósł się i po przeciągnięciu się zszedł z drzewa. Zeskoczył na trawę możliwie jak najciszej, wyprostował się, chowając pazury w stopach (tak, do lasu z reguły szedł bez obuwia). Nieco się schylił, a następnie zaczął ostrożnie zbliżać się w stronę stworzenia. Miał to szczęście, że leżało ono plecami do niego, a wiatr wiał w takim kierunku, że zapach charuliana nie był przez nie wyczuwalny. Gdy był już całkiem blisko, kucnął. Nie miał potrzeby, by podejść jeszcze bliżej. Poza tym, nie chciał za bardzo przeszkadzać zwierzęciu.
Kucał i przyglądał się stworowi, gdy nagle zza drzew wyfrunął jakiś ptak. Przeleciał on nad niezwykłym stworzeniem, akurat w takim momencie upuszczając coś, że spadło to na jego grzbiet. Koyoonri poruszył się, z jego gardła wydobył się pomruk oznaczający niezadowolenie. Odwrócił głowę i skamieniał, dostrzegając charuliana.
Musiał uznać, że to on w niego czymś rzucił, bowiem wydał z siebie dosyć długie warknięcie. Pearl jak na znak zerwał się na równe nogi, odruchowo położył po sobie piórka i zaczął warczeć, ukazując ostrzegawczo kły. Koyoonri oczywiście zrobił to samo i teraz obydwoje tak stali i warczeli jeden na drugiego.
Pearl usłyszał w oddali jakieś wołania, które jednak zignorował. Czy dobrze zrobił? Nie wiedział, lecz w każdym razie chwilę później na polanie pojawiła się jakaś dziewczyna. Spojrzała ona na zwierzę i ostrym tonem coś powiedziała. W tym momencie stwór popatrzył na nią, lecz zaraz powrócił wzrokiem na Pearla. Ten napiął mięśnie, przyjmując pozycję gotową do walki. Trochę żałował, że nie wziął ze sobą swojej broni. Akurat dzisiaj musiał uznać, że do niczego mu się nie przyda. Drugi raz tego błędu nie popełni.
Dziewczyna znów coś powiedziała do koyoonriego, dopiero wtedy tamten się uspokoił, jedynie prychnął na charuliana. Pearl zamilkł, uważnie zaczął się dwójce przyglądać. Musieli się skądś znać. Czyżby to był zwierzak tamten dziewczyny? Być może. Ralven coś chyba mówił o takich ludziach, co mieli swoje chowańce czy coś w tym stylu.
Usłyszał słowa. Przeniósł wzrok ze stwora na dziewczynę, która powoli wyciągnęła w jego stronę rękę, coś mówiąc. Nie zrozumiał całości, ale raczej oznajmiła, że nic już mu nie grozi i zaraz po tym przeprosiła. Zmierzył ją uważnie wzrokiem. Jej ton drastycznie się zmienił – już nie był ostry, a znacznie spokojniejszy.
– Nazywam się Lyanna Ytger – znów powiedziała, podchodząc bliżej.
Piórka Pearla nieco się podniosły, spięcie w większej części z niego opadło. Chwilę obserwował uważnie dziewczynę, w końcu jednak uznał, że raczej nie zamierzała mu nic złego zrobić. Aczkolwiek gdzieś tam w głębi duszy był przygotowany na ewentualne problemy.
Nieznajoma (w sumie już nie) mu się przedstawiła, to on chyba też powinien.
– Pearl – rzekł nieco zniżonym głosem. – M'Acrei – dodał, przypominając sobie o nazwisku.
Lyanna na moment uniosła brwi, szybko jednak powrócił jej spokojny wyraz twarzy. Stała chwilę z wyciągniętą ręką, gdy jednak Pearl nie uścisnął jej, wolnym ruchem ją zabrała i zmierzyła go wzrokiem, uważnie mu się przyglądając. Musiał ją zaciekawić jego niecodzienny wygląd. Choć mogła go podejrzewać o bycie zaklinaczem.
Tymczasem Pearl popatrzył na stojącego kawałek dalej zwierza, który nadal obdarowywał go niezbyt przyjaznym spojrzeniem. Aż tak się na niego zezłościł? A może coś w nim wyczuł? Ponoć charulianie mieli swój charakterystyczny zapach, chociaż sam Pearl jakoś nigdy nie zwrócił na niego szczególnej uwagi. Ze względu na te przemyślenia przystawił dłoń do nosa i powąchał. Uniósł jedną brew. Czuł korę, liście i pozostałość po żywicy, którą wytarł o trawę... jednak nic poza tym.
Jeszcze trochę przyglądał się stworzeniu, aż wreszcie zebrał się w sobie na tyle, by przenieść wzrok na Lyannę i zapytać:
– Twój? – Ruchem głowy wskazał koyoonriego.
Na to pytanie dziewczyna spojrzała na zwierzaka.
– Tak – odpowiedziała. – Nazywa się Aegon.
– Aegon – powtórzył cicho za nią Pearl. – Zły?
Posłał jej pytające spojrzenie.

Lyanna?




*koyoonri – można przetłumaczyć na gryf

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz