Administracja

Strony

środa, 15 lipca 2020

Od Darumy cd. Luciena - Bal

- Wiesz, prawie nigdy nie zdarzyło się by wszyscy książęta spotkali się razem, bez kłótni i sporów - odparł Lucien z delikatnym wzruszeniem ramion. - Po prostu potęga robi z wielu ludzi potworów, dla których honor jest najważniejszy. I chronią go za wszelką cenę.
Szczerze, nie znałem się na na królewskich porachunkach. Władza może nie była mi całkowicie obca, jednak nie interesowałem się sytuacją polityczną. Nie moje klimaty. Wziąłem sobie jednak do serca słowa towarzysza. Faktycznie wśród stojących na platformie książąt dało się wyczuć napięcie. Czyżby awantura to jedynie kwestia czasu? 
Spojrzałem w stronę Rhysanda, który dalej ciągnął swoje przemówienie. Wyglądał na niezwykle spokojnego, wypowiadając z pomyślunkiem każde kolejne słowo. Wsłuchiwałem się w wypowiedź, próbując wyłapać jakikolwiek możliwy podtekst. Nie chciałem wierzyć, iż znajomy Luciena byłby gotów do rozpoczęcia konfliktu wśród właściwie bezbronnych uczniów. 
Książę Dworu Nocy na zakończenie przemówienia jeszcze raz podziękował wszystkim, którzy ryzykowali życie podczas walki z orkami. W odpowiedzi usłyszeliśmy cichy chichot. Cała sala momentalnie zamilkła, wbijając wzrok w stojącego za Rhysandem księcia Dworu Wiosny. 
- Czyżby coś cię śmieszyło? - Mówca odwrócił się do Quevilina, obrzucając go pełnym niechęci spojrzeniem. 
Otaczająca władców służba pochwyciła broń, gotowa do obrony swoich panów. Atmosfera zrobiła się ciężka, a chwilową ciszę przerwały głuche szepty uczniów. Nauczyciele powolnym krokiem dołączyli do swoich podopiecznych. Wyglądało, jakby za chwilę naprawdę miała rozpocząć się bitwa. Wstrzymałem oddech i spojrzałem na stojącego obok Luciena. Młodzieniec wydawał się być dość zdenerwowany sytuacją. Jego wzrok przeskakiwał pomiędzy Rhysandem a księciem Dworu Wiosny.
- Naprawdę wierzycie w jego słowa? - Głośny głos Quevilina rozległ się po sali, uciszając szepty. Wszyscy wbili w niego zaskoczone spojrzenie. Strażnicy na cichy rozkaz królowej w milczeniu zaczęli wyprowadzać cywilów. Słuszne posunięcie. Zaraz mogło rozpętać się tutaj piekło. Rozglądałem się niepewnie. Najlepszym wyjściem byłoby opuszczenie sali razem z innymi uczniami, póki nie jest tutaj gorąco. Nie wiedziałem jednak, jak na mój pomysł zareaguje Lucien. Nie czułbym się dobrze, gdybym zostawił go tutaj samego. Próbowałem odezwać się do niego choćby słowem, kiedy przerwał mi donośny głos księcia Dworu Wiosny.
- I to właśnie dlatego w jednej z akademii umieściłeś swojego szpiega? - Zamarłem, kiedy Quevilin wskazał dłonią w naszym kierunku. Przez chwilę utrzymywaliśmy wrogie spojrzenie. Książę skrzywił się nieznacznie. - Nawet nie umiecie trzymać się swoich.
Wstrzymałem oddech, kiedy Quevilin pewnym krokiem zaczął się do nas zbliżać. Wtedy też Lucien stanął przede mną. Nim zdążyłem się obejrzeć, jego ciało pokryły dziwne, ciemne tatuaże, które wiły się po skórze chłopaka. Plecy ciemnowłosego przebiły zaś czarne, błoniaste skrzydła. Cofnąłem się o krok. Nigdy wcześniej nie widziałem podobnej przemiany.
Widząc nadchodzące kłopoty, Rhysand i Kasjan niemal natychmiast znaleźli się przy nas, odgradzając drogę zmierzającemu w naszą stronę księciu. Za swoim władcą podążali żołnierze. Na sali momentalnie zapanował chaos. Uczniowie, kierowani przez nauczycieli poczęli pchać się do wyjścia. Miałem ochotę wycofać się z nimi, jednak Lucien dalej pozostawał na miejscu. Na dodatek zaczął powarkiwać w stronę pochodzącego Quevilina. Wspaniale. 
- Lucien - szepnąłem w jego kierunku. - Chodźmy stąd.
Chłopak nie zareagował, dalej wbijając wrogie spojrzenie w zbliżającego się do nas władcy. Nie chciałem brać udziału w tej bitwie. Moje nogi zaczynały się trząść, a w myślach układałem już najgorszy scenariusz. 
Wtedy też w naszym kierunku odwrócił się Rhysand. Westchnął cicho, marszcząc brwi.
- Weź go stąd - zwrócił się do Luciena. Po jego głosie dało się poznać, iż nie żartuje. - Zajmiemy się tym.
Choć mój towarzysz otworzył usta, aby oponować, spojrzał na mnie zmartwionym wzorkiem. Książę miał rację. Ciemnowłosy bez słowa chwycił mnie za rękę i pośpiesznie przeprowadził przez opustoszałą już salę. Podążyłem za nim bez słowa, nie oglądając się za sobą. Zatrzymaliśmy się dopiero niedaleko reszty uczniów. Nietrudno było dojrzeć wrogie spojrzenia, które padły w stronę Luciena. Sam przypomniałem sobie o słowach Quevilina. Zatrzymałem się i podniosłem wzrok ku mojemu towarzyszowi.
- Zdrajca? Co to ma zanczyć? - zapytałem, czując jak mój głos delikatnie się załamuje. O co w tym wszystkim chodzi?
Lucien?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz