- Nie jesteś przyzwyczajony do rozmawiania z ludźmi? - zapytałem łagodnie. Shain skinął głową. Potrafiłem go zrozumieć. Sam również nie przepadałem za kontaktami z innymi. Nawet jeśli całkiem w porządku odnajdowałem się w małym gronie, całkowicie gubiłem pewność siebie w większej grupie.
- Nie martw się. - Na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. - Myślę, że to przyjdzie z czasem - zapewniłem po chwili namysłu.
Kelner przyniósł nasze zamówienia. Ciągnąłem spokojną rozmowę z Shain'em. Była to zwykła, niezobowiązująca wymiana zdań. W międzyczasie wyczułem nieprzyjemny zapach. Najpewniej w kuchni coś się przypaliło. Woń była dusząca i mocna. Pokręciłem głową. Posmak spalenizny czułem niemal w ustach. Postanowiłem więc go popić. Niewiele myśląc, duszkiem opróżniłem leżącą na stoliku czarkę. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że to nie była woda.
Shain wbił we mnie zaskoczone spojrzenie. Sam byłem równie zaskoczony. Palący smak etanolu spłynął wzdłuż mojego gardła. Odkaszlnąłem niepewnie, próbując pozbyć się szczypiącego smaku.
- Wszystko w porządku? - W jego głosie usłyszałem zmartwienie. Nie, nie było dobrze. Doskonale znałem swoje możliwości, co do picia alkoholu. Krótko mówiąc, nie miałem mocnej głowy. Przez chwilę w moich myślach widniało wspomnienie pewnego zakraplanego spotkania z braćmi. Tak się składało, że słabą odporność nad alkohol mieliśmy rodzinną. Chociaż jedna czarka dla innych była dosłownie niczym, mnie wystarczyła, aby osiągnąć niewyobrażalny stan.
Przycisnąłem palce do skroni, mając rażenie, że moja głowa robi się ciężka. Zmrużyłem oczy, jakby rażony nieprzyjemnym słońcem.
- Shain - zwróciłem się do chłopaka. - Najlepiej będzie, jeśli wrócę już do akademika. Dziękuję za spotkanie.
Spróbowałem stanąć na równych nogach. Nie sądziłem, że tak szybko odmówią mi posłuszeństwa. Osunąłem się ponownie na stół i podparłem czoło dłonią. Żałowałem, że nie ma przy mnie braci, którzy potrafili szybko sprowadzić mnie na ziemię.
***
Kiedy tylko podniósł głowę, uśmiechał się tępo i wpatrywał w znajdującą przed nim ścianę. Zdawać by się mogło, że dostrzega na niej coś niezwykle interesującego, coś, od czego nie sposób oderwać wzroku.
- Ena... Czy wszystko w porządku? - Z zamyślenia wyrwał go znajomy głos. Odwrócił spojrzenie w stronę siedzącego obok kitsune. Uśmiechnął się jeszcze serdeczniej. Kamienna twarz, maska, którą przywdziewał każdego dnia zniknęła, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu.
- Shain, co za spotkanie! - zawołał radośnie, klaszcząc w dłonie. - Lepiej być nie mogło! Jak długo tutaj jesteś?
Chłopak przyjął skonfundowany wyraz twarzy, jakby nie rozumiał, co przed chwilą zaszło. Uniósł brwi, prawdopodobnie nie wiedząc, jak zareagować na nagłą zmianę postawy swojego towarzysza.
Ena zaś nie czuł się w żaden sposób skrępowany. Zaczął bujać się na krześle, wesoło wymachując nogami. Rozglądał się, błyszczącymi oczyma obserwując każdego gościa znajdującego się w lokalu.
- Jestem tutaj cały czas... - odpowiedział niepewnie młody kitsune po chwili zastanowienia.
- Oh! Naprawdę? - Ena przybliżył się do towarzysza. - Nie wiedziałem, że mieszkasz w tym lokalu. Przyjemne miejsce, bardzo mi się tutaj podoba!
Po minie Shain'a, można było wywnioskować, że właśnie stracił grunt pod nogami. Wpatrywał się w niedowierzaniu w niezwykle zadowolonego Enę. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że światopogląd kitsune właśnie legł w gruzach.
- Nie, Ena, to nie tak... - zaczął wyjaśniać, ale ubrany na biało chłopak przestał go słuchać. Zamiast tego zaczął bawić się długimi kosmykami swoich włosów. Zaplatał je w warkoczyki czy wymachiwał nimi w przypadkowych kierunkach, śmiejąc się przy tym wesoło.
- Shain~ - Odwrócił się w końcu w kierunku swojego rozmówcy. - Gorąco tutaj.
- Nie, zaczekaj! - Nim jednak kitsune zdążył powstrzymać uśmiechającego się głupkowato demona, Ena rozsznurował swój pas. Chwilę później zrzucił z siebie wierzchnią szatę. Został teraz wyłącznie w jasnej tunice, która zsunęła się, całkowicie odkrywając jasne ramiona. Chłopakowi widocznie to nie przeszkadzało. Zdjęte odzienie upuścił na ziemię. Shain najwyraźniej nie mógł patrzeć na sponiewierane szaty i pośpiesznie podniósł je z podłogi.
Ena widząc, że jego towarzysz wstał z miejsca, również stanął na równych nogach. Początkowo zatoczył się, ledwo utrzymując równowagę. Kiedy w końcu postawił kilka chwiejnych kroków, postanowił wyjść na zewnątrz. Shain nie potrafił go zatrzymać, więc jedynie w ciszy podążył za demonem.
Białowłosy w tym samym momencie znalazł nowe źródło zainteresowania. Stojąca na rozdrożu dróg tabliczka ledwo się trzymała. Postanowił więc poprawić opadnięte znaki. Niewiele myśląc, chwycił za swój miecz. Trzeźwy Ena swoje kolejne poczynania uznałby za karygodne i niewłaściwie. Ostrze, specjalnie wykute dla niego, którego rękojeść zdobili najbardziej cenieni rzemieślnicy zostało użyte jako młotek. Młody demon z pasją w oczach przybijał drogowskazy do kija. Stuk, stuk, stuk. Ena uderzał rękojeścią w zardzewiałe gwoździe.
Po kilku minutach dumnie spojrzał na swoje dzieło. Faktycznie naprawił znak. Zamienił jednak strony. Teraz tabliczka z napisem "Corvine" oznaczała drogę wiodącą do Ardem, a ta z "Ardem" do Corvine. Ena oczywiście nie widział tutaj żadnych nieprawidłowości. Pokiwał głową, całkowicie aprobując swoją pracę. Odwrócił się do Shain'a, który dalej wyglądał na niezwykle zmieszanego.
- Nasza robota tutaj jest skończona - odrzekł poważnym głosem. - Chodźmy poszukać, czy ktoś jeszcze nie potrzebuje naszej pomocy.
Shain?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz