Zjawienie się u babci było częścią tej ważnej sprawy. Dosyć długo się zeszło, zanim przedstawiłem jej swój pomysł. Bunt trzeba nawet w tym miesiącu zdusić, jeśli będzie trzeba walczyć, to wypuści się je...
Dyskusja trwała w najlepsze, nie miałem chwili wytchnienia, by sprawdzić co u Eny. Nie chciałem go w to wciągać. Starałem się znaleźć sposób, by go odesłać, ale to było trudne.
***
Siedziałem w bibliotece i przeglądałem zapiski przodków. W nich mogłem znaleźć portal, do przetransportowania chłopaka. Tak byłoby najlepiej dla niego, chociaż z drugiej strony chce, by został przy mnie. Jego towarzystwo jest miłe, ale Kal.. Jego pojawienie się wróżyło tylko jedno, będą problemy. Wybuchnę, a gdy się tak stanie, skończy się to bardzo źle. Zabić go byłoby za łatwo, najlepsze byłby tortury promieni słońca. Niech spłonie i wraz z nim cały bunt. Prychnąłem zły. Rzuciłem kielichem, który został roztrzaskany się o ścianę. To nie pomogło, ale przynajmniej przez chwilę poczułem ulgę. Odłożyłem księgę i zamknąłem oczy, by medytacja mi pomogła.Wiedziałem też, że nie wrócę zbyt wcześnie. Dlatego też, gdy medytowałem, zjawiła się demonica. Jest swego rodzaju szpiegiem, który informuje mnie o wszystkim. Nikt o niej nie wie, ale to i lepiej.
- Wykonali ruch na północnym zachodzie. Chcą wejść na świętą ziemię i ją spalić. - powiedziała. Wręczyła mi kopertę, po czym zniknęła. Głęboko odetchnąłem. Wstałem i zajrzałem do koperty. Był tam list oraz ślady krwi. Zwołałem swoją małą armię, dokładnie jedynie kilka zabójczo niebezpiecznych i takich no trzymanych na smyczy, by czegoś nie zrobili. Są dzicy i pragną krwi.
- Święta ziemia, chcą ją spalić. Spalić nasz dom. Wiecie co macie zrobić. - powiedziałem, zdejmując im obroże.
- Co dostaniemy w zamian? - zachrypnięte głosy, zmieniły się, jakby były jednym.
- Dostaniecie miejsce w moim dworze, tam nikt was nie zatrzyma. Będziecie mieć spokój oraz, to czego pragniecie. - powiedziałem spokojnie, patrząc na nich z osobna.
- Kryształ.. - powiedzieli. Skłoniłem głową. Zgodzili się i wraz z nimi udałem się do świętego miejsca. Kryształ, który chcą, dostać jest rzadki i może pomóc opanować ich pragnienia, by mogli żyć, tak jak oni chcą. Czyli wolni i bez kontroli.
Zjawiłem się wraz z moimi nowymi kompanami. Buntownicy się zjawili, byli nieco zaskoczeni, jednakże nie było na to czasu. Nim wykonali ruch, byli martwi. Ich cząsteczki ciał latały wszędzie. Uśmiechnąłem się, gdy wyczułem zapach, który towarzysz "psom", pognałem za nimi. Złapałem je i rozerwałem. Mogłem ujrzeć miejsce, w którym była kryjówka buntowników. Już chciałbym się nimi zająć, ale się zatrzymałem i spojrzałem za siebie. Jeden z nich był ranny. Podszedłem i kucnąłem przy nim. Wyciągnąłem fiolkę, błękitna krew. Padli na ziemię, jednakże to nie było teraz ważne. Zbliżyłem się i szepnąłem jej do ucha. Wypiła. Przytuliłem ją do siebie i wziąłem na ręce. Wstałem, a wraz ze mną reszta.
- Błękitna krew, ty... Nie powinieneś jej marnować na nas.. - powiedział ich przywódca.
- Błękitna krew ratuje, gdy zachodzi taka potrzeba. Teraz jesteście ze mną, zaprowadzę was, ale ty będziesz musiał iść ze mną. - moje słowa były skierowane najpierw do nich, ale na koniec spojrzałem na przywódcę.
Skłonił głową, po czym wraz z innymi mogliśmy iść do dworu. Moi przyjaciele się zjawili, zabrali dziewczynkę z moich rąk, oraz resztę. Wraz z nami poszła dowódczyni mojej przedniej armii. Chciałem wrócić, ale jeszcze nie mogłem.
***
Skarcenie przez starszyznę oraz niepokój innych szlachetnych wampirów, było do przewidzenia, chcieli ich z powrotem. Jednakże mój dowódca ostudził ich. Poprosiłem o kryształ. Niechętnie, ale zgodzili się, został nam podarowany. Oddałem go przywódcy dzikich. Kątem oka dostrzegłem, jak jeden ze szlachetnych zaatakował. Pojawił się lód, który zamroził mu rękę. Starszyzna nie zareagowała. Poruszyli się niespokojnie. Lód się rozpadł, a wraz z jego ręką. Chwyciłem go za szyję i uniosłem tuż przed starszyznę. Obaj towarzysze cofnęli się kilka kroków.- Kto jest jeszcze taki odważny, by podnieść na moich ludzi rękę. Zapraszam was, sprawdźmy, czy uda się wam. - po moich słowach, zjawili się jeszcze dwie postacie. Ich serca zostały wyrwane, leżały na dywanie, głowy także oderwane od ciał. Osobnik, który był w moich rękach, dostał to, na co zasłużył. Głowa wylądowała na podłodze, a serce w mojej dłoni. Upuściłem je i oblizałem dłoń z krwi.
- Niech ktoś sprzątnie. - powiedziała babcia, z lekkim uśmiechem.
- Czy ktoś jeszcze ma coś do powiedzenia. - warknąłem. Ukazały się oczywiście moje złote oczy. Gdy tylko je dostrzegli, padli na kolana. Prychnąłem i przeciągnąłem się, kierując swe słowa do starszyzny. - To staruszkowie, może czas coś przekąsić. Co wy na to? - spytałem ich ze swoich charakterystycznym uśmiechem. Ich karcące spojrzenia były takie zabawne.
- Zaraz się pojawimy. Idź pierwszy. - powiedział dziadek. Starszyzna jest złożona z dziadków i babci. Moja babcia jest głową ich wszystkich reszta to dwie babcie i dwóch dziadków. Nawet jeśli mają imiona, to mało kto ich nimi nazywa. Może nie mają odwagi, mnie to zwyczajniej w świecie nie przeszkadza. Mowie im po imieniu, bo mają je to, czemu miałbym ich nie używać.
Wraz z dwójką towarzyszy wyszedłem z pomieszczenia. Odprowadziłem ich, oboje wrócą, a ja tu zostanę jeszcze chwilę. Zjem z nimi i wrócę. Zobaczę, jak sobie radzą mieszkańcy dworu. Oby wszystko było dobrze, chyba że pojawią się nieproszeni goście.
***
Obiad odbył się bardzo dobrze, mogłem się dowiedzieć wszystkiego, co chciałem. Opowiedziałem oraz o udanym nalocie, omijając niektóre aspekty, ale oni i tak o nich zapewne wiedzieli. Obiad przebiegał w miłej atmosferze, chociaż zdarzały się dyskusje na wiele rozmaitych tematów. Błękitna krew była zwieńczeniem toastu.Zanim jednak wróciłem na dworek, musiałem zaczekać, aż reszta starszyzny wyjdzie. Zostałem sam z babcią, przeszliśmy do ogrodu. Chmury przyciemniały na błękitnym niebie.
- Będzie, padać. - stwierdziłem, patrząc na niebo. Mój wzrok padł na babcie, podała mi amulet z białym klejnotem.
- Daj go swojemu czysto-krwistemu demonowi. - powiedziała, z lekkim uśmiechem. Przytuliła mnie i pogłaskała po głowie. To była oznacza, że jest ze mnie dumna.
***
Wróciłem do dworku. Najpierw sprawdziłem, jak ma się reszta. Wszystko było jak najlepiej, chciałem się wykąpać i odpocząć na łóżku. Jednakże, gdy wszedłem do pokoju, w którym znajdował się Ena, poczułem woń Kala. Zmarszczyłem brwi, zacisnąłem pięści, starałem się być spokojny. Chociaż gotowałem się w środku. Jakim cudem on tu wlazł.- Ena. - wypowiedziałem chłopaka imię. Wstał i spojrzał na mnie.
- Kal, tu był. Szuka cię. - powiedział.
- Czy próbował cię ugryźć? - spytałem. Nie chciałem zbyt się zbliżać, gdyż byłem brudny. Musiałem wziąć kąpiel.
- Zachował się dość odważnie wobec mnie. - odpowiedział wymijająco Ena.
- Nie wiem, czy ci zostało przekazane, ale możesz wychodzić z pokoju. To dla ciebie. - wyjąłem pudełeczko. Było białe ze złotym herbem. Zbliżyłem się, by mu go dać.
Wyszedłem z pokoju, zostawiłem otwarte drzwi, by zająć się Kalem. Najlepiej będzie go wywieść na słońcu. Denerwował mnie, by tak otwarcie tu przychodzić i atakować mojego "partnera". Znalazłem go, zrobiłem, to co chciałem. Wywiesiłem go, by dostał nauczkę. Nic mnie z nim nie łączy. Gdy w końcu z nim skończyłem, mogłem udać się do łazienki, by wziąć kąpiel. Odrzuciłem ubrania, które na sobie miałem, by móc odprężyć się w kąpieli.
Minęła prawie godzina, jakoś udało mi się wyjść, wytrzeć się, założyć czarno fioletową szatę. Zostawiłem rozpuszczone wilgotne włosy, udałem się do sypialni. Ena był w pokoju, przyglądał się amuletowi z białym klejnotem. Uśmiechnąłem się słabo i wdrapałem się zmęczony na łóżku, by choć chwilę odpocząć. Gdy tylko moja głowa spotkała poduszkę, od razu zasnąłem.
Ena?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz