Administracja

Strony

sobota, 1 stycznia 2022

Od Hiromaru CD. Eny

Wiedza o tym, że akademie za sobą nie przepadają była dla mnie po części nowością. To znaczy - słyszałem o tym, o tej wzajemnej wrogości i niepotrzebnej rywalizacji. Ale w swej niemal dziecięcej naiwności odmawiałem temu problemowi jego faktycznej wagi. Wydawało mi się, że to jakaś rozdmuchana ponad miarę bujda, żę to niemożliwe, by ludzie skupieni na nauce walki i opanowaniu własnych nadnaturalnych zdolności, mieli w ogóle czas na to, by pogrążać się w jakichś jałowych sporach i nic nieznaczących przepychankach, kto jest bardziej, czyje jest na wierzchu i tym podobnych. Dla mnie była to domena polityków, a że do polityki miałem takie samo podejście, jak przytłaczająca większość obywateli (tych biedniejszych, którzy niewiele rozumieli, ale za to narzekali na zbyt wysokie podatki), to zwyczajnie nie wierzyłem, że tak wyssany z palca problem może gdziekolwiek indziej istnieć.
A tu proszę - niespodzianka. Życie nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać.
Na dodatek brzmiało to jednak poważnie - zerknąłem na Isagomushiego. Mój demon nie lubił się chować, wolał pływać swobodnie wokół mojej głowy i poznawać świat własnymi oczami. Nie odmawiałem mu tego wcześniej - skoro dotarł do Sarlok wraz ze mną i nie chował się nawet, gdy brnęliśmy przez kopny śnieg, aż nienaturalnym wydało mi się, by ukrywać jego obecność teraz, gdy dotarłem już do Kernow.
Nie dane było mi cokolwiek powiedzieć, gdy na stole pojawiło się jedzenie. I to nie byle jakie.
Dzieliliśmy upodobania kulinarne z Isagomushim - obaj lubiliśmy owoce morza, lądowe mięso miało zawsze nieco egzotyczny posmak, który jeszcze wzmacniały przeróżne zioła i przyprawy. Trudno było mi ocenić, na ile olbrzymi kawał mięsa, który pojawił się i na moim talerzu, został poprawnie przygotowany, na ile sos był odpowiednio przyrządzony. Podobnie rzecz miała się i z warzywami. Isa jadł oszczędnie, skubał raczej te małe kawałki rozgotowanej marchwi i ziemniaków, ja zaś próbowałem poradzić sobie z nieco zbyt tłustą pieczenią.
Wychowałem się w niewielkiej wiosce, a tam obce były przeróżne zasady etykiety. Jednak ludzie jakoś podskórnie czuli, że zostawienie jedzenia na talerzu jest niezbyt uprzejme, że jest marnotrawstwem, albo obraża umiejętności kulinarne gospodarza. Dlatego też, chcąc nie chcąc, wmusiłem w siebie nadmiar jedzenia, zapiłem lekko wygazowanym piwem, na którego powierzchni tańczyło ledwie marne wspomnienie piany. Z alkoholem bywało u mnie różnie, głowę miałem słabą, piłem niewiele albo wcale, jeśli nie musiałem. Jedynym, co pasowało mi w tych stronach (oprócz, rzecz jasna, przeróżnych soków owocowych) był kwas chlebowy i herbata. Ta ostatnie oczywiście również owocowa. Jak przykładny wieśniak, nie miałem podniebienia zdolnego zachwycić się goryczą droższych, bardziej wysublimowanych herbat.
— Ja, och — wypaliłem niezbyt składnie na propozycję, by Ena odprowadził mnie do akademika.
Jednak trochę się tam szło i choć z jednej strony nie chciałem zmuszać nowopoznanego chłopaka do tego, by nadkładał drogi i wlókł się ze mną taki kawał, jednak z drugiej strony sam przecież zaproponował. Poza tym - z moją orientacją w terenie było różnie, czułem się zmęczony po walce i ociężały po posiłku, nie trudno było mi wyobrazić sobie, że zwyczajnie gdzieś pobłądzę. Dlatego też w końcu uśmiechnąłem się, przyjmując ze szczerą wdzięcznością te dodatkowe chwile towarzystwa.
Ena zdawał mi się być pod wieloma względami moim przeciwieństwem. Potrafił się stosownie zachować, miał doświadczenie i wiedzę, zaś w walce odważnie chwytał za broń i wiedział, co robić. Ja w walce nadal skupiałem się na tym, by nie zemdleć ze strachu. Może wychodziłem na interesownego, ale postanowiłem podpytać go o to i tamto, choć nie byłem pewien, jak właściwie mam zacząć. Pomyślałem, że może opowiadając nieco o sobie uda mi się naturalnie skłonić Enę, by odwdzięczył się tym samym.
Szliśmy w stronę Sarlok, księżyc przyświecał nam swym srebrnym światłem przeganiając mroki nocy. Aż dziwne było, by jesienią noc zdarzyła się tak pogodna.
— Wiesz, pochodzę z Me Shi — powiedziałem w końcu, starając się zacząć jakoś temat. — Z południa. Tu jest naprawdę inaczej, miałem trochę problemu, by przywyknąć. W sumie nadal mam. — Urwałem na moment, szukając dalszych słów. — Ale nie jest źle - miałem dużo szczęścia, większość spotkanych przeze mnie osób okazała się naprawdę miła. No i Isagomushi cały czas jest ze mną, to też mi pomaga. — Zerknąłem na idącego obok Enę. — Może to niemądre pytanie, ale mnie ciekawi. Jak wspominasz swoje początki w Akademii? Od razu udało ci się złapać kontakt z innymi? Czy potrzebowałeś czasu? No i - zdarzyło ci się mieć hm… jakieś nieprzyjemne zdarzenia związane z tym, z której z Akademii jesteś? Dla mnie to na szczęście nadal tylko sfera opowieści…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz