Administracja

Strony

sobota, 26 lutego 2022

Od Bastiana CD. Maebh

Kiwam głową.
— Tak, ruszamy.
Nasze kroki dźwięczą dziwnie pusto w opresyjnej ciemności ciągnących się w dół stopni. Stopnie są wąskie, kamienne, śliskie wszechobecną wilgocią. Skręcają, skręt jest jednak na tyle niewielki, że tego nawet nie widać. Tylko gdzieś z tyłu głowy jest to mdlące uczucie, że idzie się nie do końca prosto, że coś jest nie tak, że zaraz poleci się w dół. Przykładam dłoń do ściany, instynktownie wysunięte szpony cicho szurają, drapiąc kamień.
— W porządku? — pytam idącej obok Maebh.
— Na razie - tak.
Od ciągłego schodzenia w dół może zacząć kręcić się w głowie.
Jednak nim faktycznie cokolwiek się dzieje, schody się kończą, my zaś stajemy na krawędzi przepaści.
Nad przepaścią wisi rachityczny, stary mostek - drewniane deski butwieją, wciąż mokre od wszechobecnej wilgoci, zaś niegdyś mocne liny, trzeszczą i zawodzą na niewyczuwalnym wietrze. Mostek wygląda tak solidnie, że jestem przekonany, że byłbym w stanie zarwać go jednym tupnięciem. Nawet takim niezbyt mocnym.
— Dobrze, że oboje potrafimy latać — mówię, rozkładając nieco skrzydła, przygotowując się do lotu.
Jednak Maebh chwyta mnie za bark, podchodzi nieco bliżej do krawędzi, ostrożnie unosi latarnię. Jej światło pada dalej, sięga przeciwległego końca rozpadliny.
— Widzisz tam cokolwiek?
Wytężam wzrok, smocze oczy łatwo przebijają mrok.
— Właśnie… nie — przyznaję zaskoczony, marszcząc brwi.
— To dokąd ta kładka prowadzi? Kończy się litą ścianą? Czy coś mi umyka?
Przechodzę kawałek wzdłuż rozpadliny, staram się zmienić perspektywę - może wtedy zobaczę coś więcej. Ale nie, nie widać tam niczego. Żadnego ukrytego, wąskiego przesmyku, niczego podobnego. Z mojej piersi wyrywa się pełne konsternacji „hmm".
— Po co byłaby kładka prowadząca do nikąd? — pytam, nie spodziewając się odpowiedzi.
Maebh zastanawia się przez chwilę. Potem zaś zbiera z ziemi garść kamieni i ciska nimi w kładkę. Ostatnio ciśnięcie garścią żwiru dało piorunujący efekt, czemu więc nie powtórzyć manewru?
I tym razem jest tak samo - gdy tylko kamienie sięgają kładki, z głębi rozpadliny rozlega się przedziwne, świszczące wycie. Porywisty wiatr, niczym dzikie zwierzę, wypada z trzewi ziemi, targa rachitycznym mostkiem. Odsuwam się od krawędzi, instynktownie odciągam Maebh jeszcze dalej, znów osłaniam ją skrzydłem. Po chwili wiatr cichnie, a jedyne, co po nim pozostaje, to coraz słabsze skrzypienie wciąż kołyszącego się mostu.
— Zwieje nas w okamgnieniu — mówi Maebh, zaciska usta w bezsilności.
Kiwam głową. Muszę przyznać jej rację. Wiatr jest obłąkany, silny niczym tornado. Jeśli którekolwiek z nas znajdzie się w jego mocy, nie poradzi sobie - żywioł ciśnie każdym z nas jak szmacianą kukłą, a wokół były tylko ostre, kamienne ściany.
Znów podchodzę do krawędzi, staram się wzrokiem przebić zalegajacy na dnie rozpadliny mrok. Coś musi być w tym miejscu, musi dać się je jakoś ominąć i przejść dalej.
— Niech zgadnę, na mapie nie ma żadnych wskazówek? — pyta bez przekonania Maebh.
Kręcę głową.
— Nic nam nie zostawili. Musimy radzić sobie sami.
W tym momencie coś przykuwa moją uwagę - tuż przy krawędzi widzę…
— Czy tam są stopnie? — pytam, zaś Maebh podchodzi bliżej i też ostrożnie zerka w dół, przyświecając sobie latarnią.
— Na to wygląda — mówi. — Wygląda na to, że ta kładka to pułapka. Dobra droga prowadzi w dół, tylko… — Dziewczyna urywa, marszczy brwi. — Musimy się trzymać samej ściany. Widziałeś, co się stało, gdy rzuciłam kamieniami? Jeśli ten sam wiatr zacznie znowu wiać, kiedy będziemy schodzić po tych stopniach, to po nas…
— Trochę nie mamy wyboru. — Wzdycham, zerkając znów w dół. — Przecież nie zawrócimy teraz, prawda?
— Nie zawrócimy. — Maebh bierze głęboki wdech. — Dobrze. W takim razie ruszajmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz