Od pierwszego momentu poczułem, że coś jest nie tak.
Gdy jeszcze podróżowaliśmy do zamku, czułem, że Nerina jest lekko podenerwowana, ale w tym podenerwowaniu nie było negatywnych emocji. Wiadomo, musiała czuć się nieco niepewnie, przyprowadzając do domu kolegę z Akademii – nie wiedziała, czy mi się tam będzie podobało, czy będę się dobrze czuł, no i oczywiście pozostawało jeszcze pytanie, czy sama jej rodzina mnie polubi, czy też raczej nie. Isagomushiego to wszyscy zawsze lubili, co do tego nie miałem wątpliwości, więc z nim to był spokój. Inaczej rzecz się miała ze mną – starałem się zachowywać jak najlepiej i robić dobre wrażenie, ale powiedzmy sobie szczerze, że jakiegoś większego zaplecza jeśli chodzi o zrozumienie dworskiej etykiety, to nie miałem. Najbardziej stresowałem się tym, że wezmę nie ten widelec, co potrzeba, albo odezwę się do rodziny Neriny w jakiś nadto poufały sposób, i wyjdzie na jaw, że na dobrą sprawę jestem wieśniakiem.
Martwienie się tym nie miało większego sensu. Już przybyłem, nie miałem możliwości cofnąć czasu i zrobić sobie przyspieszonego kursu etykiety panującej na syrenim dworze. Cokolwiek miało się wydarzyć, musiałem po prostu zachowywać się najlepiej, jak potrafiłem i liczyć na swe szczęście.
Moje spojrzenie przesunęło się po rodzinie Neriny, zauważyłem tam też jednego chłopaka. Nerina nie wspominała, że ma jakiegoś brata, poza tym tamten drugi w ogóle nie był do niej podobny. Domyśliłem się, że musiał to być jej narzeczony. Cóż, w szkole ludzie mówili to, czy tamto, mimowolnie usłyszałem trochę, ale postanowiłem nie zaczynać tematu z Neriną, w końcu ona sama nic o narzeczonym nie wspominała.
I może byłem wieśniakiem, ale nie aż takim gburem, by nie ogarnąć, że coś jest z tej przyczyny nie tak. Zerknąłem na gościa, ale jak mam być szczery, to ciężko było mi cokolwiek więcej wywnioskować. Starałem się też nie oceniać ludzi, jeśli ich zbyt dobrze nie znałem, a jeśli chodziło o narzeczonego Neriny, to widzieliśmy się przecież pierwszy raz w życiu.
Dałem się posadzić tam, gdzie mnie usadzono, i w duchu cieszyłem się z tego, że miałem Nerinę blisko siebie. Zawsze jakieś oparcie, jakby dyskusja się urwała albo przeszła na jakieś tory, z którymi bym sobie nie poradził – ot, chociażby politykę, ekonomię czy sto tysięcy innych tematów, o których zwykli ludzie nie mieli zielonego pojęcia. Na szczęście jednak los się do mnie uśmiechnął, a może po prostu rodzina Neriny nie chciała sprawić, bym poczuł się niezręcznie, bo temat zszedł na jedzenie, a w tej materii zawsze miałem coś do powiedzenia.
— Bardzo mi się tu podoba, dziękuję — powiedziałem, częstując swojego demona kawałkiem krewetki. — I obaj z Isagomushim wyjdziemy stąd kuliści jak beczki. Jedzenie jest niesamowite, naprawdę. Mam nadzieję, że nie robię tu wszystkim jakiegoś problemu… — dodałem nieco ciszej.