Administracja

Strony

poniedziałek, 11 maja 2020

Od Azriela do Sylvy - Event

Wiatr świszczał w kontakcie z pękniętymi budynkami, zmieniając zieloną niegdyś okolicę w wir kurzu i skalnych odłamków. Spoglądając na zdewastowane do cna miasteczko, ciężko było uwierzyć, że jeszcze kilka dni temu tętniło życiem, nie przewidując najgorszego - być może wtedy mieliby większe szanse przeżycia. Azriel odetchnął głęboko, przeskakując wzrokiem pomiędzy zwijającymi się z bólu cywilami, robiąc co w jego mocy, by przy pomocy własnych zdolności choć odrobinę ulżyć im w cierpieniu - otwarte rany raziły jednak szkarłatem, a wygięte nienaturalnie kości napawały obrzydzeniem pobliskich ludzi. Słyszane z każdej strony zawodzenia i agonalne jęknięcia z całą pewnością wpływały negatywnie na morale pozostałych mieszkańców, którzy pomimo początkowego spokoju, obecnie trzęśli się ze strachu, mrucząc pod nosem mroczne wizje nadchodzącej śmierci. Drużyna nie poddała się jednak, ignorując ciągnących ich za ubrania rannych, układając plan sprawnej ewakuacji. Zgodnie z wydanymi poleceniami kobiety zajęły się więc przenoszeniem osób w najbardziej krytycznym stanie, wędrując pomiędzy zawalonym gruzem i krwią placem a ulokowanymi nieopodal namiotami medycznymi. Czarnowłosy nie drgnął nawet, gdy kolejne błagania docierały do jego uszu, a tulące swe dzieci matki łapały go za dłonie, jakby licząc, że w ten sposób przekonają go do szybszego ocalenia równie wstrząśniętych pociech. I choć Sullivan robił co w jego mocy, by uspokoić zmniejszającą się co pewien czas grupę, rzucając w eter bezwartościowe zapewnienia o bezpieczeństwie i nadchodzącym ratunku, doskonale zdawał sobie sprawę, że nie miały one żadnego znaczenia. W obliczu rozpaczy człowiek łapie się wszystkiego w zasięgu ręki. Przekląwszy pod nosem, przejechał palcami po rozległych oparzeniach, przypominając sobie chwile, gdy sam znalazł się w podobnej sytuacji - wspomnienia napełniły serce empatią, a nawet, co było dla niego szczególnym szokiem, osobliwym współczuciem względem drżących wokół niego istot. Iluzja obojętności z każdym dniem stawała się coraz słabsza. Żałosne. Chłopak prychnął pod nosem, wyrzucając z głowy wszelkie trapiące go myśli - nie mógł się rozpraszać, gdy w okolicy grasował wróg, a życie tak wielu zależało od jego decyzji. Potrzebowali planu, rzetelnego i przemyślanego, a on, jako wybrany przez wyższych rangą lider miał obowiązek go zapewnić - zaszedł za daleko, by teraz zawieść. Myślał więc, przechadzając się wokół, obserwując teren w poszukiwaniu podejrzanych śladów niechcianej obecności, a czas płynął nieubłaganie. Azriel nie potrafił stwierdzić nawet, jak wiele czasu spędził na placu, nim jego towarzyszki zakończyły swe zadanie, łapiąc oddech po niewątpliwie ciężkiej przebieżce. Demon nie odzywał się jeszcze przez chwilę, dając im czas, by uspokoiły pobudzone mięśnie i pełne adrenaliny umysły. Gdy w końcu skierowały ku niemu swój wzrok, potwierdzając gotowość, Azriel odkaszlnął, szykując się do swego monologu, lecz nagły, stłumiony wiatrem huk skutecznie wyprowadził go z równowagi. Kątem oka dostrzegł, że Sylva i Beverly również zwróciły uwagę na niespodziewane zjawisko. 
- Przygotujcie się do ataku. - Napiął mięśnie, odruchowo sięgając do rękojeści miecza.
Dziewczynom nie trzeba było dwukrotnie powtarzać - w sekundę cała trójka złączyła się plecami, okalając spojrzeniem jak największe połacie terenu. Nie mogli pozwolić sobie na element zaskoczenia, nie w tych warunkach. Świat pogrążył się w całkowitej ciszy, a jedynym, co przebijało się przez jej zasłonę, było napędzane kortyzolem bicie serc. Drużyna nie czekała długo, nim na horyzoncie zamajaczyła grupa odzianych w płytowe zbroje orków, których emanujące furią wrzaski odbiły się echem wśród zdegradowanego, ceglanego królestwa. Miecz Azriela w mgnieniu oka opuścił pochwę, a palce zacisnęły wokół rękojeści na tyle mocno, że mógł niemal odczuć związany z naporem ból. Następne sekundy zdawały się jedynie senną marą, o której zapomina się wraz ze wschodem słońca. Gdy nieliczna grupa agresorów ruszyła w ich stronę, skażając powietrze nieokiełznaną wręcz żądzą mordu, uczniowie nie pozostali im bierni, błyskawicznie odpierając pierwsze z ataków. Trzask metalu o metal, gorąc przelatującego wokół ognia i zapach brudzącej ziemię krwi sprawiły, że Azriel poczuł dziwny przypływ nieznanej dotąd energii. Niczym w morderczym transie ciął ostrzem, wypuszczając ku wrogom skrzące czerwonym blaskiem błyskawice, z niemałą przyjemnością słuchając agonalnych jęknięć, obserwując, jak ataki jego oraz dwóch towarzyszek działają na znienawidzone bestie. Uśmiechnął się szeroko, choć w uśmiechu tym nie było nic ludzkiego. Niczym szaleniec brnął do przodu, mając w głowie tylko jeden cel - wykazanie się na polu bitwy, całkowite zdominowanie przeciwnika. I choć w pewnym stopniu dał się ponieść powstrzymywanym dotychczas zwierzęcym instynktom, ciężko powiedzieć, by stracił nad sobą kontrolę - ukradkiem wciąż obserwował towarzyszki, będąc gotowym trzeźwo zareagować w każdej chwili, gdyby którakolwiek potrzebowała jego pomocy. 
Walka trwała w najlepsze, a żadna ze stron nie zamierzała się poddać. W duchu Sullivan cieszył się jedynie, że zdążyli w porę ewakuować odnalezionych mieszkańców, nim orkowie wyszli z ukrycia. I właśnie wtedy, gdy nadzieja na chwilę zagościła w jego sercu, leżące niedaleko skrawki drewna zadrżały przez siłę odrzutu jednego z ataków, a spod ich powierzchni wyłoniły się przerażone, naznaczone brudem i zakrzepłą krwią twarze. Azriel przeklął pod nosem, odbijając nadchodzący atak mieczem. Skąd się tu do cholery wzięli? Czyżby ze strachu ukryli się, gdy drużyną zbierali się na placu? Czy może przebywali tam już od dłuższego czasu, a stan ich higieny sprawił, że nie zdołali wyczuć ich obecności? Cokolwiek było przyczyną niekorzystnej obecności dwójki cywili, chłopak w głębi duszy poczuł, że walka stanie się od tego momentu znacznie trudniejsza - nie mogli pozwolić, by stała się im krzywda. Demon dał więc swym towarzyszkom niewerbalny sygnał, upewniając się jednocześnie, by nie zdradzić zbyt wiele otaczającym ich monstrom, nim samemu zaczął powoli przybliżać się do sparaliżowanych z przerażenia poszkodowanych, nie porzucając jednak coraz bardziej zaciętej potyczki.

[Sylva?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz