Wiatr świszczał w kontakcie z pękniętymi
budynkami, zmieniając zieloną niegdyś okolicę w wir kurzu i skalnych
odłamków. Spoglądając na zdewastowane do cna miasteczko, ciężko było
uwierzyć, że jeszcze kilka dni temu tętniło życiem, nie przewidując
najgorszego - być może wtedy mieliby większe szanse przeżycia. Azriel
odetchnął głęboko, przeskakując wzrokiem pomiędzy zwijającymi się z bólu
cywilami, robiąc co w jego mocy, by przy pomocy własnych zdolności choć
odrobinę ulżyć im w cierpieniu - otwarte rany raziły jednak szkarłatem,
a wygięte nienaturalnie kości napawały obrzydzeniem pobliskich ludzi.
Słyszane z każdej strony zawodzenia i agonalne jęknięcia z całą
pewnością wpływały negatywnie na morale pozostałych mieszkańców, którzy
pomimo początkowego spokoju, obecnie trzęśli się ze strachu, mrucząc pod
nosem mroczne wizje nadchodzącej śmierci. Drużyna nie poddała się
jednak, ignorując ciągnących ich za ubrania rannych, układając plan
sprawnej ewakuacji. Zgodnie z wydanymi poleceniami kobiety zajęły się
więc przenoszeniem osób w najbardziej krytycznym stanie, wędrując
pomiędzy zawalonym gruzem i krwią placem a ulokowanymi nieopodal
namiotami medycznymi. Czarnowłosy nie drgnął nawet, gdy kolejne błagania
docierały do jego uszu, a tulące swe dzieci matki łapały go za dłonie,
jakby licząc, że w ten sposób przekonają go do szybszego ocalenia równie
wstrząśniętych pociech. I choć Sullivan robił co w jego mocy, by
uspokoić zmniejszającą się co pewien czas grupę, rzucając w eter
bezwartościowe zapewnienia o bezpieczeństwie i nadchodzącym ratunku,
doskonale zdawał sobie sprawę, że nie miały one żadnego znaczenia. W obliczu rozpaczy człowiek łapie się wszystkiego w zasięgu ręki.
Przekląwszy pod nosem, przejechał palcami po rozległych oparzeniach,
przypominając sobie chwile, gdy sam znalazł się w podobnej sytuacji -
wspomnienia napełniły serce empatią, a nawet, co było dla niego
szczególnym szokiem, osobliwym współczuciem względem drżących wokół
niego istot. Iluzja obojętności z każdym dniem stawała się coraz słabsza. Żałosne.
Chłopak prychnął pod nosem, wyrzucając z głowy wszelkie trapiące go
myśli - nie mógł się rozpraszać, gdy w okolicy grasował wróg, a życie
tak wielu zależało od jego decyzji. Potrzebowali planu, rzetelnego i
przemyślanego, a on, jako wybrany przez wyższych rangą lider miał
obowiązek go zapewnić - zaszedł za daleko, by teraz zawieść. Myślał
więc, przechadzając się wokół, obserwując teren w poszukiwaniu
podejrzanych śladów niechcianej obecności, a czas płynął nieubłaganie.
Azriel nie potrafił stwierdzić nawet, jak wiele czasu spędził na placu,
nim jego towarzyszki zakończyły swe zadanie, łapiąc oddech po
niewątpliwie ciężkiej przebieżce. Demon nie odzywał się jeszcze przez
chwilę, dając im czas, by uspokoiły pobudzone mięśnie i pełne adrenaliny
umysły. Gdy w końcu skierowały ku niemu swój wzrok, potwierdzając
gotowość, Azriel odkaszlnął, szykując się do swego monologu, lecz nagły,
stłumiony wiatrem huk skutecznie wyprowadził go z równowagi. Kątem oka
dostrzegł, że Sylva i Beverly również zwróciły uwagę na niespodziewane
zjawisko.
- Przygotujcie się do ataku. - Napiął mięśnie, odruchowo sięgając do rękojeści miecza.
Dziewczynom
nie trzeba było dwukrotnie powtarzać - w sekundę cała trójka złączyła
się plecami, okalając spojrzeniem jak największe połacie terenu. Nie
mogli pozwolić sobie na element zaskoczenia, nie w tych warunkach. Świat
pogrążył się w całkowitej ciszy, a jedynym, co przebijało się przez jej
zasłonę, było napędzane kortyzolem bicie serc. Drużyna nie czekała
długo, nim na horyzoncie zamajaczyła grupa odzianych w płytowe zbroje
orków, których emanujące furią wrzaski odbiły się echem wśród
zdegradowanego, ceglanego królestwa. Miecz Azriela w mgnieniu oka
opuścił pochwę, a palce zacisnęły wokół rękojeści na tyle mocno, że mógł niemal odczuć
związany z naporem ból. Następne sekundy zdawały się jedynie senną marą,
o której zapomina się wraz ze wschodem słońca. Gdy nieliczna grupa
agresorów ruszyła w ich stronę, skażając powietrze nieokiełznaną wręcz
żądzą mordu, uczniowie nie pozostali im bierni, błyskawicznie odpierając
pierwsze z ataków. Trzask metalu o metal, gorąc przelatującego wokół
ognia i zapach brudzącej ziemię krwi sprawiły, że Azriel poczuł dziwny
przypływ nieznanej dotąd energii. Niczym w morderczym transie ciął
ostrzem, wypuszczając ku wrogom skrzące czerwonym blaskiem błyskawice, z
niemałą przyjemnością słuchając agonalnych jęknięć, obserwując, jak
ataki jego oraz dwóch towarzyszek działają na znienawidzone bestie.
Uśmiechnął się szeroko, choć w uśmiechu tym nie było nic ludzkiego.
Niczym szaleniec brnął do przodu, mając w głowie tylko jeden cel -
wykazanie się na polu bitwy, całkowite zdominowanie przeciwnika. I choć
w pewnym stopniu dał się ponieść powstrzymywanym dotychczas zwierzęcym instynktom, ciężko powiedzieć, by stracił nad
sobą kontrolę - ukradkiem wciąż obserwował towarzyszki, będąc gotowym
trzeźwo zareagować w każdej chwili, gdyby którakolwiek potrzebowała jego
pomocy.
Walka trwała w najlepsze, a
żadna ze stron nie zamierzała się poddać. W duchu Sullivan cieszył się
jedynie, że zdążyli w porę ewakuować odnalezionych mieszkańców, nim
orkowie wyszli z ukrycia. I właśnie wtedy, gdy nadzieja na chwilę
zagościła w jego sercu, leżące niedaleko skrawki drewna zadrżały przez
siłę odrzutu jednego z ataków, a spod ich powierzchni wyłoniły się
przerażone, naznaczone brudem i zakrzepłą krwią twarze. Azriel przeklął
pod nosem, odbijając nadchodzący atak mieczem. Skąd się tu do cholery wzięli?
Czyżby ze strachu ukryli się, gdy drużyną zbierali się na placu? Czy
może przebywali tam już od dłuższego czasu, a stan ich higieny sprawił,
że nie zdołali wyczuć ich obecności? Cokolwiek było przyczyną
niekorzystnej obecności dwójki cywili, chłopak w głębi duszy poczuł, że
walka stanie się od tego momentu znacznie trudniejsza - nie mogli
pozwolić, by stała się im krzywda. Demon dał więc swym towarzyszkom
niewerbalny sygnał, upewniając się jednocześnie, by nie zdradzić zbyt
wiele otaczającym ich monstrom, nim samemu zaczął powoli przybliżać się
do sparaliżowanych z przerażenia poszkodowanych, nie porzucając jednak coraz bardziej zaciętej potyczki.
[Sylva?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz