Administracja

Strony

poniedziałek, 11 maja 2020

Od Nix'a cd. Carmen&Beverly [+16]

- Dobrze, dziękuję. - zaśmiałem się. - ale czekaj...wy się znacie? - gwałtownie się podniosłem, przez co w mojej głowie się zakołowało. 
- Nix, mówiłam Ci, że miałeś uważać na siebie...- mruknęła moja siostra. Czemu traktowała mnie jak totalnie dziecko?
- Kim dla siebie jesteście, że ona mówi Ci co masz robić? - spytała chyba trochę lekko poirytowana Carmen. Wyczuwałem w powietrzu napięcie między tymi dwoma kobietami. 
Chyba się nie polubią.
- Właśnie siedzisz przy rodzeństwie Alvares. Chyba nie muszę nic dodawać. - powiedziała stanowczo moja młodsza siostra, a ja tylko czułem, jak zażenowanie we mnie narasta. Nie mogła powiedzieć, że jest moją siostrą? Albo po prostu dać mi odpowiedzieć? Nie, musiała powiedzieć po swojemu i tym samym zepsuć mi wspaniały plan. Zapadła cisza, którą musiałem przerwać.
- Co Cię sprowadza do lasu, słońce? - zażartowałem, ale pytanie zadałem na prawdę w celu uzyskania odpowiedzi. Dziewczyna uśmiechnęła się słysząc moje słowa.
- Nic interesującego, odpuściłam sobie zajęcia i wybrałam się tu, aby odpocząć po wczorajszym. - powiedziała, a ja tylko zaśmiałem się. Zapadła cisza. Spojrzałem na Beverly, która patrzyła na mnie takim wzrokiem, jakby co najmniej miała zaraz zamiar mnie nim zabić. Dla mnie oczywistym było, że miała na myśli wyciąganie mojego ulanego dupska z jeziora, ale dla mojej siostry już nie. Życie ostatnio lubiło mnie irytować i stawiać w niezręcznych sytuacjach. - W sensie, ratowanie Cię było bardzo męczące, jesteś w ciul ciężki. - dodała po chwili trochę zmieszana.
- Ja i Nix już idziemy, musimy nadrobić zaległości. Miło było. - powiedziała i szarpnęła mnie za ramię.
Kurwa, od kiedy ona miała tyle siły?
Przez chwilę stałem w miejscu, ale postanowiłem już jej nie drażnić, więc puściłem tylko Carmen oczko. Przyjdę tu dziś. Jeśli jej nie będzie to trudno. Chociaż lepiej żeby było.
Kiedy wróciliśmy do mojego pokoju Beverly wyprawiła mi kazanie o tym, że nie powinienem sypiać z nieznajomymi dziewczynami, bo nabawię się jakiegoś syfa. Najlepsze w tym wszystkim było to, że noc temu Carmen naprawdę wyciągała mnie z jeziora. Ja tam nawet nie zdjąłem bluzy, mimo, że mogłem. Postanowiłem dalej nie bawić się w jej spowiednika i w miarę grzecznie poprosiłem, żeby wyszła z pokoju. Tak też zrobiła, oczywiście dopiero po dłuższych namowach. Kiedy zostałem sam, szybko się obmyłem i przebrałem w normalne ubrania. Dopóki się nie ściemniło, zrobiłem sobie jedzenie i skończyłem czytać jakąś książkę.
***
Było przyjemnie ciemno i cieplutko, podobało mi się. Czekałem na dziewczynę, która mogła się zjawić albo nie, ale cóż. Zacząłem rozmyślać nad celem naszej dzisiejszej podróży. Jezioro odpadało, bałem się tej wampirzycy po wczoraj.
- Cześć. - usłyszałem nagle za plecami i podświadomie się uśmiechnąłem. - Gdzie się wybieramy tej nocy?
- Myślałem nad lasem. Czasami dzieje się tam sporo ciekawych i niewyjaśnionych rzeczy. - rzuciłem, a dziewczyna skinęła głową i ruszyliśmy do lasu. Raczej nie przewidywałem jakiegoś wypadku, na przykład bliska konfrontacja z jakimkolwiek zwierzęciem, które mogło coś zrobić dziewczynie.
I mi. Muszę zacząć myśleć o sobie.
Weszliśmy do lasu, w którym było już wręcz czarno. Wyczułem lekkie spięcie Carmen.
- Boisz się mała? - zaśmiałem się i szturchnąłem ją lekko łokciem.
- No chyba Ty. - prychnęła oburzona. Nie wiem, kobiety boją się odczuwać strach, czy może do tego przyznać? Co w tym takiego złego? Pokręciłem wymownie głową i już miałem coś mówić, kiedy z zachodniej strony lasu usłyszeliśmy kobiecy krzyk.
- Co jest kurwa? - powiedziałem lekko wystraszony całą sytuacją.
- Mówiłam, że to Ty się boisz. - powiedziała triumfalnie, a ja tylko pomacałem kieszeń mojej bluzy, czy aby na pewno mam w niej sztylet. Na szczęście tam był, więc w razie czego nas obronię. Miałem ochotę ochrzanić dziewczynę za lekkomyślność, ale nie przyniosłoby to żadnej korzyści. 
- Wracajmy. - powiedziałem półszeptem, błagalnie patrząc na Carmen, Nie chciałem być świadkiem morderstwa, albo jego ofiarą. 
- Nie, musimy pójść i zobaczyć, co tam się stało. - powiedziała, a ja przez następne kilka minut usiłowałem ją namówić, żebyśmy wracali. Jednak nic to nie dało, białowłosa uparła się, że trzeba chociaż zobaczyć co się stało. Szczerze? Bałem się tam podejść, nie tylko o swoje życie ale także Carmen. Tam mogło się stać wszystko. Morderstwo, gwałt czy też zwykły żart - każda opcja była bardzo prawdopodobna. Stwierdziłem, że skoro dziewczynie tak zależy, to proszę bardzo - ale nie ponoszę konsekwencji za to, co może się jej stać. Powoli ruszyłem w stronę, z której usłyszeliśmy krzyk. Co chwilę odwracałem się za dziewczyną, bo poruszała się na tyle cicho, że nie byłem w stanie jej za sobą usłyszeć. W końcu zatrzymałem się i wziąłem ją za rękę. Dziewczyna już miała pytać, o co chodzi, ale ją uprzedziłem.
- Po prostu mnie trzymaj i nie puszczaj, dopóki nie wydostaniemy się z tego przeklętego lasu. - powiedziałem stanowczo, a ona wyraźnie zrozumiała, że naprawdę się boję i staram wszystko rozegrać tak, żebyśmy mogli jeszcze raz spotkać się na tej polanie. Kierowaliśmy się coraz bardziej na zachód, co jakiś czas musiałem nieco zmieniać trasę, żeby nie zabić się o kosmicznie wielkie korzenie czy krzaki z kilometrowymi kolcami. W dzień to wszystko wydawało się łatwiejsze. 
W pewnym momencie poczułem drażniącą woń świeżej krwi. Odruchowo mocniej ścisnąłem dłoń dziewczynie, jednak po chwili odrobinę poluzowałem uścisk, żeby nie trzymać jej za mocno. Przecież nie chciałem jej zrobić krzywdy. Miałem nadzieję, że teraz nie wypali z czymkolwiek głośniej niż szeptem, po prostu bylibyśmy skończeni. Między krzakami dostrzegłem małe światło, pewnie małego znicza, z którym wiele osób przechadza się wieczorem. Kucnąłem i odsunąłem krzaki ręką - na ziemi faktycznie leżała kobieta, cała we krwi. Chwilę trwałem w tej pozycji, aż w końcu wydedukowałem, że raczej sprawca zdarzenia nie ma zamiaru już tu wrócić. Podniosłem się i puściłem Carmen, powoli podchodząc do zamordowanej kobiety. Wyjąłem z kieszeni sztylet, na wypadek, gdyby nie wiem, postanowiła ożyć i zacząć mnie dusić, albo gdyby morderca powrócił do swojej ofiary. 
- Co ty odpierdalasz? - powiedziała zdezorientowana, zdecydowanie zbyt głośno, niż powinna. 
- Na wszelki wypadek. - wskazałem na ostrze - i mów pół tonu ciszej, bo jeszcze ktoś się tu przypałęta. - mruknąłem i odgarnąłem posklejane krwią włosy kobiety z twarzy. Wstałem z kucków i spojrzałem na jej ciało, które jak dało się zobaczyć zostało brutalnie potraktowane sztyletem bądź jakimś nożem. Kilka ran w klatce piersiowej to na pewno nie były wszystkie obrażenia, jakie miała.
- Jasna cholera...- mruknąłem - ona była w ciąży. Japierdole, co za posrana sytuacja... - spojrzałem na dziewczynę równie zdezorientowaną co ja.
- Nix...
- Trzeba coś zrobić, wiem, komuś powiedzieć, ale nawet nie wiemy kto to.
- Nix... - cały czas powtarzała dziewczyna.
- Narobimy sobie problemów. 
- Nix, kurwa! - pociągnęła mnie za rękę i zaczęła biec. Nie rozumiałem, o co chodzi, ale nie użyła już swojej mocy, tylko wytrenowanej kondycji fizycznej. Nie zatrzymywałem się, dopiero, gdy dziewczyna stanęła za jakimś drzewem, postanowiłem się odezwać. 
- Co to było? 
- To ten psychol...ten pieprzony egoista, który zabił tę kobietę i jej dziecko, albo nawet dzieci - mruknęła cicho, regulując oddech. Byłem wręcz pewny, że to nie był efekt zmęczenia tylko strachu. Otarliśmy się o śmierć sekundę temu. 
- Może zejdźmy gdzieś z drogi, żeby się nie narażać. - powiedziałem i mocniej ścisnąłem sztylet w ręce. Miałem ochotę przytulić dziewczynę i przeprosić za to, że tu przyszliśmy i że w ogóle mnie poznała, ale byłem zbyt skołowany. Odwróciłem się i za sobą zobaczyłem tego pojebańca, natychmiast go odepchnąłem, przez co - wnioskując po budowie anatomicznej - mężczyzna się przewrócił. W ręce dzierżył nóż. Odwrócił się do nas plecami i powoli wstawał, wtedy ja najlżej jak tylko mogłem odepchnąłem dziewczynę do tyłu i zamachnąłem się, celując prosto w plecy psychopaty. Natychmiast legł na ziemię, jednak moja odsłonięta skóra na kostce została przecięta, więc wbiłem sztylet raz jeszcze. A potem jeszcze raz, dopóki nie przestał się ruszać. W końcu wpadłem w histerię, zacząłem zadawać mu coraz więcej ciosów aż w końcu Carmen mnie od niego odciągnęła. Po prostu nie miałem siły już stać, opadłem na ziemię, centralnie pod drzewo.
Zabiłem go.
Jeszcze kilka minut temu kląłem na niego, że zabił tamtą kobietę, a teraz ja zrobiłem dokładnie to samo co on. Drżącymi dłońmi wyrzuciłem sztylet obok siebie i spojrzałem na zakrwawione ręce. 
- Jestem mordercą.
- Nix, to nie praw...
- Jestem pierdolonym mordercą. - przerwałem jej, a do moich oczu nalały się łzy. Obiecałem matce, że skończę tę szkołę bez problemowo, nie będę odstawiał numerów. Zawiodłem ją. Po raz kolejny. Zawiodłem ją, Carmen, wszystkich, których znałem. Białowłosa najwyraźniej zauważyła moje przeszklone oczy, bo szarpnęła mną w górę, a kiedy wstałem przytuliła chyba nawet mocniej, niż ja trzymałem ją za rękę. Była ciepła, ale ja nie byłem w stanie nawet jej objąć. Czułem się po prostu brudny. 
- To nie Twoja wina. - wyszeptała .
- Wracajmy. - odsunąłem się od niej, nie chcąc na siłę bliskości z nikim. Miałem w dupie takie coś. Dziewczyna skinęła głową i w ciszy ruszyliśmy na łąkę, od której wszystko się zaczęło. 
***
Tusz pod murami mojej akademii odwróciłem się do dziewczyny.
- Przepraszam, że w ogóle Cię tam zaciągnąłem. Śpij dobrze. - odwróciłem się i ruszyłem w stronę bramy, jednak ponownie poczułem zapach dziewczyny zmieszany z krwią na mojej bluzie. - Co ty robisz?
- Idę z Tobą. Nie zostawię Cię samego, bo jeszcze zrobisz coś głupiego. - westchnąłem i bez słowa ruszyłem do mojego pokoju. Z jednej strony to było miłe, a z drugiej podświadomie wydawało mi się, że to wszystko  z litości, żebym się nie zajebał, bo będzie miała problemy. Dotarliśmy do mojego pokoju, w którym wskazałem dziewczynie miejsce, gdzie ma usiąść, a sam wyjąłem dwa kieliszki i wódkę. 
- Pijesz? - zapytałem. Wyglądała na pełnoletnią, a nawet jeśli nie była, to jest gościem i nie umrze od śladowych ilości alkoholu.
- Jasne. - zaśmiała się, a ja uśmiechnąłem się pod nosem i nalałem nam alkoholu. Sam usiadłem i przechyliłem szklany kieliszek, wypijając całą jej zawartość. Na początku siedzieliśmy w ciszy, potem zaczęliśmy rozmawiać, śmiać się i pić coraz więcej. Cała butelka wódy została opróżniona, a kiedy już miałem szukać czegoś innego, do pokoju wparowała Beverly.
- Nix, czy do Ciebie na prawdę nie dociera, że nie możesz się bzykać z każdym jak popadnie? - powiedziała zbulwersowana.
- Po pierwsze - odwróciłem się w jej stronę. - nikt się tu nie bzyka. Po drugie, mogę robić co chcę, nie będziesz mi rozkazywać. - uśmiechnąłem się i jedno piwo rzuciłem białowłosej, a swoje otworzyłem. 

Beverly?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz