Administracja

Strony

wtorek, 30 listopada 2021

Od Eny CD. Hiromaru

Ot, kolejny chłodny jesienny poranek. Otulając się szczelniej grubym płaszczem, spokojnym krokiem zmierzałem z akademika do sali treningowej. Wiatr mierzwił moje włosy, długie kosmyki plątały się, zmuszając mnie do ciągłego odkrywania ich z twarzy, ponieważ zasłaniały one moje pole widzenia. 
Po kilku minutach marszu dotarłem do przestronnego wykonanego z czerwonej cegły budynku. Z wnętrza dobiegały już podekscytowane okrzyki prowadzonego przez profesorów treningu.
Cicho, tak, aby nie zwracać na siebie zbędnej uwagi wszedłem do środka. Od razu skierowałem się w stronę szatni, w której zostawiłem odzienie wierzchnie i torbę z rzeczami na późniejsze zajęcia. Już gotowy do ćwiczeń powróciłem na salę, podchodząc do kilku znajomych mi osób. Po krótkiej rozmowie rozpoczęliśmy typowy trening z samoobrony. Ardem codziennie zapychało plan zajęć coraz to nowymi zajęciami wymagającymi sprawności fizycznej. Od rana do wieczora parowaliśmy się podczas treningów, aby wspólnie szkolić swoje umiejętności walki. 
Minuty mijały powoli, jedna po drugiej. Widoczne zza wysokich okien słońce przesuwało się po widnokręgu, po jakimś czasie całkowicie znikając z pola widzenia, ostatecznie chowając się po drugiej stronie budynku. Zrobiło się już wystarczająco późno, aby zakończyć dzisiejsze praktycznie zajęcia. Czekało nas jednak jeszcze całe popołudnie wykładów teoretycznych. 
Po przebraniu się i zabraniu wszystkich swoich rzeczy, skierowałem się w stronę w wyjścia. Tam czekał jeden z profesorów. Przywitałem się z nim, w tamtym momencie nie wiedząc jeszcze, że czekał na mnie.
- Ena, poczekaj. 
Zatrzymałem się od razu po usłyszeniu wezwania. Nauczyciel szybko wyjaśnił mi powód nagłej rozmowy. Miał do mnie pewną prośbę, która właściwie bardziej wiązała się z pewnym testem w terenie. Podobno, pewna wioska w okolicy zmagała się z uciążliwymi atakami magicznych stworzeń. Zacięta wataha wilków nękała biednych wieśniaków, podkradając zwierzynę lub atakując bezbronnych mieszkańców. Sprawa wydawała się poważna, ale nie na tyle, by wysyłać cały oddział ratunkowy. Zdaniem władz miasta, uczeń Ardem spokojnie poradzi sobie z takim zadaniem. Ów przyjemność spadła na moje barki. 
Szczerze mówiąc wizja niesienia pomocy bezbronnym naprawdę dodała mi energii. Bez żadnego zawahania zgodziłem się przyjąć misję. Wraz z tym, zostałem zwolniony z dalszych zajęć. Nie czekając chwili dłużej, poinformowany, jak dotrzeć do wioski, udałem się w jej kierunku. 
Do małej osady prowadziła wąska kamienna dróżka. Zastanawiałem się, jak tutejsi mieszkańcy poruszają się po niej wozami. Pewnie nieraz zahaczają o pobocze albo wyciągają pojazdy z przydrożnych rowów. Poczułem dziwaczne przygnębienie na tę myśl. Życie ludzi na wsi wydawało mi się naprawdę ciężkie, niezwykle odległe od tego, do którego byłem przyzwyczajony. 
Złote liście powoli spływały na ziemię, przykrywając ów wąską ścieżkę grubym dywanem. Niektóre z nich przyjemnie trzeszczały z każdym postawionym na ziemię krokiem. Uśmiechałem się delikatnie, kiedy tak się działo. Naprawdę podobała mi się ta okolica. Całkowicie różniła się od miejsca, w którym się wychowywałem - przepełnionego przepychem, zgiełkiem i hałasem, gdzie nie znajduje się nawet krótkiej chwili, alby cieszyć się czymś tak trywialnym, jak otaczającą przyrodą. 
Z zamyślenia wyrwał mnie krzyk. Niczym grom z jasnego nieba, sprowadził mnie on ponownie na ziemię. Przyśpieszyłem kroku. Kilkoma szybkimi susami znalazłem się w wiosce, gdzie moim oczom ukazała się nieprzyjemna scena.
W centrum niewielkiej wioski pełnej drewnianych domków stała młoda dziewczyna, która wyglądała, jakby za kilka chwil miała wybuchnąć płaczem. Z upartością godną podziwu próbowała pociągnąć za sobą przerażoną krowę. Zwierzę jednak stało w miejscu, niczym sparaliżowane, ze strachem w oczach spoglądając na trzy ogromne wilki znajdujące się w pobliżu. 
Nim się obejrzałem, między drapieżnikami, a upatrzonymi przez nich ofiarami, stanął chłopak. Z nietęgą miną patrzył na warczące bestie, jakby zastanawiał się, co dalej powinien zrobić. Pierwszy krok postawiony w obronie kogoś innego - niezwykle odważny, ale jednocześnie średnio przemyślany. 
Z ów myślą towarzyszącą mi przez cały czas, zainterweniowałem. Chwytając mocno rękojeść uwieszonego u pasa miecza, wskoczyłem przed wilki. Zaskoczone zwierzęta odskoczyły. Tylko ten jeden, który zareagował zbyt późno - sekundę później leżał wykrwawiając się na ziemi. Pierwsze zadane przeze mnie cięcie i już nie zdążył go uniknąć. Nie zapowiadała się ciężka walka. 
Dwa pozostałe wilki skupiły na mnie całą swoją uwagę. Spokojnie wyprostowałem się, otrzepując lśniące ostrze z krwi. Zaszarżowałem po raz kolejny. Bestie nie pozostały biernie, równie skacząc w moim kierunku. Nie były jednak takie bezmyślne i słabe. 
Szybki unik, kolejny atak, sprawne lądowanie. Żadne z nas nie ucierpiało. Zdałem sobie sprawę, że walka wcale nie musi być tak prosta, jak wcześniej sądziłem. Musiałem przyśpieszyć. 
Kolejny zmniejszający dystans sus - cięcie padło płynnie. Tym razem drugi z wilków padł na ziemię martwy. Został ostatni. Największy. Jego ciemne posklejane kołtunami futro pachniało nieprzyjemnie. Łypał na mnie czerwonymi ślepiami. Pozbawiłem życia jego towarzyszy. Na pewno nie ucieknie i nie odpuści. 
Wtedy, całkowicie niespodziewanie, gorąca kula ognia poszybowała w moim kierunku. Odskoczyłem natychmiast, czując żar na swoim policzku. W myślach pogratulowałem sobie szybkości relacji. Gdyby moi bracia mnie teraz widzieli! Na pewno byliby dumni!
Moment rozproszenia nie trwał długo. Z pyska wilka wystrzelił kolejny piekielny pocisk, zmuszając mnie do zrobienia następnego uniku. Nie spodziewałem się, że bestie te będą korzystać z magii. W raporcie nic nie zostało o tym wspomniane. Stworzenie to naprawdę zagrażało bezpieczeństwu okolicy. Musiałem się go pozbyć. Nie może uciec. 
Poświęcając całą swoją uwagę przeciwnikowi, niemal całkowicie straciłem kontakt z otoczeniem. Ciosy padały naprzemiennie, raz za razem. Kule ognia latały nad moją głową. Wilk zaś krwawił z licznych ran pozostawionych przez moje ostrze. Zwierzę zaczęło kuleć. Poczułem nawet ucisk w sercu widząc ów żałosny obraz. Nie mogłem jednak pozwolić, aby coś tak niebezpiecznego dalej wałęsało się po pobliskich lasach. Korzystając z jednej z poznanych na treningach technik, skróciłem wilkowi cierpienia. Martwe ciało padło na ziemię. 
Przypływ radości ogarnął moje ciało. Pokonanie! Wszystkie wilki nie żyją! 
Ale coś było nie tak. 
Pogrążony w walce nie zauważyłem jeszcze większego problemu, który nieświadomie spowodowałem. Faktycznie, kule ognia mijały mnie, ale trafiały we wszystko inne! Nim się obejrzałem, cała wioska stała w płomieniach. Przerażeni mieszańcy biegali wokoło, ratując dorobek swojego życia. 
Nie miałem pojęcia, co zrobić. Stanąłem zamurowany, obserwując skąpane w płomieniach stare, drewniane budynki. Moja pierwsza samotna misja skończyła się w tak podły sposób! Miałem pomóc mieszkańcom, a nie powodować im jeszcze większych kłopotów. Cóż za wstyd!
Odzyskując resztki logicznego myślenia podbiegłem do studni, aby zacząć czerpać wodę. Wtedy kątem oka dostrzegłem chłopaka, którego spotkałem już wcześniej. Tego, który w brawurowy sposób próbował osłonić swoim ciałem przerażoną dziewczynę i jej krowę. 
- Biegnij po pomoc, szybko! - zawołałem w jego kierunku, jednocześnie wyciągając pełne wiadro zimnej wody, którą wylałem na pobliski budynek. Aby uratować osadę potrzebujemy jak najwięcej osób.

<Hiromaru?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz