Administracja

Strony

wtorek, 30 listopada 2021

Od Hiromaru CD. Neriny

Właściwie to przypominałem sobie wtedy podobną sytuację. Co prawda nie miała ona miejsca w jaskiniach, ale w dżungli, jednak schemat był podobny.
Niewielka grupa ludzi wybrała się wtedy na poszukiwanie jakiegoś niebywale egzotycznego gatunku ptaka - a może chodziło o jakiegoś owada? Tego nie pamiętałem - w każdym razie ludzie ci byli dobrze przygotowani do swego zadania. Wzięli ze sobą grube namioty, które miały oprzeć się ulewnym deszczom, jakie nawiedzały dżunglę wieczorami. Wzięli też maczety, które miały torować im drogę przez morze barw i zieleni, wzięli ponoć uzdrowiciela, którego zadaniem było radzenie sobie z ugryzieniami jadowitych stworzeń albo chorobą, jeśli któryś z członków ekspedycji nieopatrznie czymś by się zatruł. Do tego jeszcze paru wojowników zdolnych poradzić sobie z groźną fauną charakterystyczną dla najgłębszych i najdzikszych ostępów bezkresnych lasów Me Shi, a także lokalny przewodnik, który nigdy nie gubił drogi wśród labiryntu leśnych ścieżek.
Jednak bez względu na to, jak dobrze była przygotowana tamta grupa, nikt nie mógł przewidzieć osunięcia się ziemi i tego, że sama dżungla popłynie niczym rzeka, na fali burzącej się i drżącej ziemi. Nikt nie chciał wysłać tam grupy ratowników, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie wierzył w to, że ktokolwiek mógł ocaleć. Cóż, cała sytuacja wyglądała wtedy wprost beznadziejnie, zaś do przyjezdnych nikt nie pałał nadmierną sympatią.
Trudnej akcji podjęły się dwie osoby - myśliwi, którzy przecież sami tyle razy wybierali się w głąb dżungli, by zdobyć jedzenie dla swych rodzin. Oni wiedzieli, że nie można zostawiać ludzi w potrzebie, że zawsze jest nadzieja i nawet, jeśli jedynym, co zrobią, jest potwierdzenie czarnego scenariusza, który czekał na tamtą grupę, to właśnie była właściwa droga, którą powinni wybrać.
Podziwiałem wtedy tamtych ludzi i sądziłem, że sam nigdy nie będę w stanie czegoś takiego dokonać. Myślałem, że zdecydowanie do końca życia pozostanę w grupie tych wątpiących, którzy nie zamierzali nawet wyściubić nosa, by pomóc drugiemu człowiekowi. Tamci myśliwi się nie wahali, a ich odwaga została nagrodzona, bo dzięki szybkiej reakcji udało im się uratować całą grupę. Co prawda cały ich wielce drogi sprzęt naukowy pochłonęła dżungla, jednak bezlitosne ostępy nie pochłonęły przynajmniej ich żyć. A skoro ich droga się tam nie skończyła, skoro wciąż mieli przed sobą przyszłość i nadzieję, mogli przecież próbować jeszcze raz, i jeszcze raz.
Tak i teraz, gdy usłyszałem, że ktoś potrzebuje pomocy, to choć nie miałem specjalnej potrzeby ani chęci pakować się do jakichś na wpół zalanych jaskiń, nie zamierzałem odpuścić i czekać, aż kto inny to za mnie zrobi. Nawet, jeśli na starcie dostałem odmowę i powiedziano mi, bym nie zawadzał.
Prawda, moje umiejętności nie przytłaczały, a choć dzięki obecności Isagomushiego byłem w stanie panować nad wodą, moja moc była dość skromna, używałem jej raczej do zabawy, niż czegokolwiek innego. Z głębi serca chciałem to jednak zmienić i stać się kimś, na kim można polegać, kto radzi sobie w trudnych sytuacjach i to jego prosi się o pomoc, nie na odwrót.
— Jestem zaklinaczem, potrafię panować nad wodą — powiedziałem, wskazując na lewitującego nad moim ramieniem żółwia. Podobnie do mnie, Isa nie robił wrażenia bardzo bojowego, a jego umiejętności ograniczały się chyba tylko do tej lewitacji, ale tego dziewczynie nie zamierzałem mówić. — Nie wiadomo, co dzieje się w jaskiniach i w jakim stanie będą mężczyźni, gdy się ich znajdzie. Na pewno nie będę ci przeszkodą, mogę być tylko pomocą. Razem można więcej zdziałać.
Dziewczyna zamilkła na moment, wydawała się coś rozważać. Przez ten czas jej się przyjrzałem. Faktycznie, nie wyglądała na syrenę, choć tak jak mówiła tamtej grupie mężczyzn - właśnie nią była. Przypominała mi zdecydowanie elfkę. Widać w jej żyłach płynęła krew obu tych ras, ja zaś mimowolnie zacząłem się zastanawiać, jak musiała wyglądać jej rodzina i dzieciństwo, skoro pochodziła z połączenia dwóch tak różnych środowisk. Czy wszyscy żyli w zgodzie, czy też różnice w końcu ich podzieliły, albo tak, jak w moim przypadku - ktokolwiek powitał mnie na świecie stwierdził, że nie ma dość sił by zmierzyć się z wychowywaniem wybryku natury i pozwolił, by ślepy los zadecydował o tym, co się ze mną stanie?
— Skoro tak, to może faktycznie będzie lepiej, byśmy poszli razem — odpowiedziała mi i podjęła marsz w stronę klifów. — Jak się właściwie nazywasz?
— Hiromaru — odparłem, a potem wskazałem na swojego demona. — A to Isagomushi. Ale możesz mówić na niego Isa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz