Administracja

Strony

poniedziałek, 28 lutego 2022

Od Hyo CD. Ena

Dostrzegłem, jak Ena stara się ukrywać swój stan, jednakże coraz bardziej się mu to wyślizgiwało między palcami. 
 - Stop! Nigdzie nie idziesz. Zostajesz tutaj. Odpocznij. Inaczej będziesz ciężarem na dalszą drogę. - rzekłem chłodno. Może to źle zabrzmiało. Chociaż nie chciałem tego powiedzieć. On inaczej, by się nie posłuchał. Dalej, by udawał, że wszystko jest dobrze, że nie czuje się chory i zmęczony. Odłożyłem wszystkie bagaże. Otuliłem chłopaka ciepłem. Zacząłem nawet przyrządzać mu coś do jedzenia. Czułem na sobie jego spojrzenie, to jak mnie przenika. Po czym zwyczajnie wstałem i zabrałem kilka rzeczy, które zabrałem ze sobą na wszelki wypadek. Im szybciej odnajdziemy wyjście, tym szybciej przemkniemy przez mróz.
 - Nigdzie się nie oddalaj. Siedź, jedź i odpoczywaj. - powiedziałem łagodnie. Wstałem i ruszyłem przed siebie, jednakże na krótką chwilę znalazłem się za chłopakiem. Blisko jego ucha.
 - Bądź grzecznym chłopcem. Inaczej czeka cię kara. - nie umknęło mojej uwadze, jak przechodzi go dreszcz i się spiął.
Oczywiście nie chciałem mu nic złego zrobić, a może chciałem.
Zacząłem po kolei oznaczać drogę. Schodziło mi się to sprawnie i szybko. W pewnym jednak momencie się zatrzymałem i dotknąłem dłonią ściany. Wydawało mi się, jakby coś za nią było. Jakby było tam pomieszczenie. Ta cała kopalnia była jak labirynt z tajemnicami. Może ktoś chciał tu coś ukryć. Jest też inna opcja. Mogło ich tu coś zaatakować albo się zawaliła. Po drodze napotkałem kości. Niemalże proch.
Ostrożnie starałem się znaleźć jakiś sposób na przejście tego tajemniczego przejścia. Nic takiego jednak nie znalazłem. Podpowiadało, że znajdę inny sposób. Oczywiście magia mogła to utrudnić, a że ja już nie miałem magii w zapasie. Musiałem poradzić sobie w inny sposób.
Odetchnąłem, po czym użyłem pięści do utorowania sobie drogi. Kilka razy, uderzałem, aż do krwi. Jednakże od razu się zagoiły rany. Torowałem sobie drogę, a co za tym szło więcej krwi i gojenia. W końcu po kilku dłuższych próbach w końcu się udało. Zdziwiło mnie jednak, że zamiast jakiegoś tajemniczego pomieszczenia, pełnego sekretów. Znalazłem schody. Chciałem nimi ruszyć, ale zatrzymałem się, usłyszałem coś. Tak jakby jakaś postać albo zwierzę pędziło w stronę Eny. Musiałem szybko działać, nie było czasu.
Wróciłem szybko po bagaże i ułożyłem na schodach. Gdy wszystko zabrałem, wystarczyło tylko wrócić po śpiącego chłopaka. O dziwo się nie obudził. Gdy wróciłem, nie spał, ale wydawał się inny. Cofnąłem się i obnażyłem kły. Pazury się wydłużyły, po czym szukałem dogodnego momentu na atak.
Jeszcze dziwniejsze było to, że poczułem dotyk i ciężar na plecach. Po czym coś mnie wciągnęło w ciemną wnękę. Chciałem zobaczyć kto to, ale usłyszałem jedynie głos Eny. Ciężki i drżący. Jakby chciał powiedzieć, że chce już stąd się wydostać. Nie słyszałem jego słów. 
Odwróciłem się, by na niego spojrzeć, był ranny, a dokładniej jego szata miała na sobie zapach krwi. Nie czekałem długo, gdyż jak opętany zaatakowałem napastników. 

***

Szczerze to po amoku, dopiero gdy ktoś mnie zaczął odciągać. Wówczas oprzytomniałem. Z przyzwyczajenia oblizałem kły i palce po zadanych ciosach. Spojrzałem na chłopaka po czym, zacząłem dotykać jego ciała, dokładnie je badałem, by znaleźć jakąś ranę albo cokolwiek. Niczego jednak nie było.
 - Słuchaj, jak do ciebie mówię. Nic mi nie zrobili, to była ich krew. Udało mi się odskoczyć. - rzekł. Najwyraźniej chciał coś dodać, ale stanął obok mnie, by się przyjrzeć poszarpanym zwłokom.
 - Znalazłem schody, na powierzchnię chyba.. Powiedź, co się tu wydarzyło, gdy mnie nie było ? - waśniłem i zadałem pytanie, by wiedzieć, co się tu stało. Słyszałem, ale byłem zbyt zajęty robieniem przejścia, by móc tu wrócić wcześniej.

<Ena?>

Od Eny CD. Hyo

Wieść na śmierć jednego z koni przygnębiła mnie. Dbaliśmy o rumaki przez całą drogę, zdążyłem się do nich przywiązać. Ogier nie powinien zginąć w taki sposób, tak szybko. Po krótkiej chwili milczenia, Hyo zaczął przekazywać mi znacznie lepsze wieści. 
Ucieszyłem się na informację na temat istnienia drugiego wyjścia z jaskini-pułapki. Hyo pomógł mi się spakować i wspólnie ruszyliśmy w dalszą drogę. Skierowaliśmy się w stronę wąskiego korytarza, który przegapiliśmy w pośpiechu. 
Przejście przez niego nie było proste. Ja i Hyo przecisnęliśmy się bez większego problemu, jednak koń miał z tym niemały kłopot. Musieliśmy ściągnąć z niego bagaże, które pozostawiliśmy w jaskini. Rumak został przez nas przepchnięty na zewnątrz. Tam przywiązałem go do pobliskiego drzewa i przykryłem derką, aby nie zmarzł. 
Z Hyo u boku wróciliśmy do jaskini po nasze rzeczy. 
- Mogłeś zostać, poradziłbym sobie - narzekał wampir, kiedy nie udało mu się przekonać mnie do pozostania z koniem. 
- Mamy do zabrania trochę rzeczy, tak będzie szybciej - upierałem się. Wewnątrz groty zarzuciłem na siebie torbę i kilka mniejszych pakunków. Hyo zabrał resztę naszych bagaży. 
Przechodziliśmy wzdłuż wąskiego korytarza, kiedy usłyszałem dziwny dźwięk. Zatrzymałem się natychmiast, aby nasłuchiwać. 
- Hyo, uważaj! - zawołałem w jego kierunku, kiedy nagle grunt pod naszymi nogami się zarwał. 
Spadaliśmy w dół przez kilka sekund. Pomimo choroby i złego samopoczucia, wpajane przez lata umiejętności walk pozwoliły mi wylądować bezpiecznie i lekko. 
- Ena, wszystko w porządku?!
Za moimi plecami rozbrzmiał zmartwiony głos Hyo. 
- Bez obaw, nic mi nie jest - zapewniłem, otrzepując się z kurzu, który osadził się na mnie wraz z upadkiem. - Masz pomysł, gdzie jesteśmy? 
Nim nadeszła odpowiedź, młody wampir rozpalił pochodnie. Ciepły płomień oświetlił wnętrze groty, do której wpadliśmy. Była ogromna, znacznie większa od tej, w której spędziliśmy noc. 
Hyo przejechał pochodnią wzdłuż ściany. Miała dziwny, jasny kolor. Podszedłem bliżej i dotknąłem zimnego kamienia. Przesunąłem po nim palcami, aby chwilę później przysunąć dłoń do twarzy. 
- To sól - oceniłem po spróbowaniu substancji. Rozejrzałem się wokoło. - Jeśli się nie mylę, znajdujemy się w opuszczonym korytarzu kopalnianym. Wskazywałyby na to równo wyrzeźbione ściany oraz tamte tunele.
- Niesamowite miejsce - przyznał Hyo, powoli przechodząc wzdłuż jaskini. 
Przytaknąłem. W blasku pochodni widziałem dokładnie wykute pozostałości po bryłach soli. Część ładunku została nawet nie zabrana, a jedynie leżała porozrzucana niedbale po ziemi. Podobnie porzucone narzędzia znajdowały się na całej długości podłoża.
- To dziwne - przyznałem. - Zdaje się, że opuszczano to miejsce w pośpiechu. Złoża nie są do końca wydobyte, a wszystkie rzeczy porozrzucane. 
- To prawda. Wszystko wydaje się być zbyt podejrzane - stwierdził młody wampir. W milczeniu pokonaliśmy niewielką odległość w kierunku szerokiego tunelu. Wionął z niego chłodny, orzeźwiający podmuch. 
- Wydaje się, że wiedzie ku górze - odparł Hyo, zaglądając do niego. 
- Mam taką nadzieję. Wynośmy się stąd jak najszybciej. Nie podoba mi się tutaj. 
Czułem zmęczenie. Błądzenie po ciemnych korytarzach stało się monotonne, a nawet trochę niepokojące. Labirynt mrocznych tras plątał się - raz szliśmy w górę, drugim razem w dół. Straciłem rachubę, w którym kierunku idziemy. 
Po kilku minutach marszu doszliśmy do większej groty.  Po szybkim rozejrzeniu się, doszliśmy do potwornych wniosków. 
- Wróciliśmy do tej jaskini, do której wpadliśmy - powiedziałem zniechęcony. - Chyba się zgubiliśmy. 
Spojrzałem w górę. Nie było mowy o powrocie tą samą drogą. Cały sufit spowijał mrok, nie potrafiłem nawet określić, gdzie znajduje się dziura. Pozostało nam dalej kontynuować błądzenie po tunelach z nadzieją na odnalezienie wyjścia.

<Hyo?>

sobota, 26 lutego 2022

Od Bastiana CD. Maebh

Kiwam głową.
— Tak, ruszamy.
Nasze kroki dźwięczą dziwnie pusto w opresyjnej ciemności ciągnących się w dół stopni. Stopnie są wąskie, kamienne, śliskie wszechobecną wilgocią. Skręcają, skręt jest jednak na tyle niewielki, że tego nawet nie widać. Tylko gdzieś z tyłu głowy jest to mdlące uczucie, że idzie się nie do końca prosto, że coś jest nie tak, że zaraz poleci się w dół. Przykładam dłoń do ściany, instynktownie wysunięte szpony cicho szurają, drapiąc kamień.
— W porządku? — pytam idącej obok Maebh.
— Na razie - tak.
Od ciągłego schodzenia w dół może zacząć kręcić się w głowie.
Jednak nim faktycznie cokolwiek się dzieje, schody się kończą, my zaś stajemy na krawędzi przepaści.
Nad przepaścią wisi rachityczny, stary mostek - drewniane deski butwieją, wciąż mokre od wszechobecnej wilgoci, zaś niegdyś mocne liny, trzeszczą i zawodzą na niewyczuwalnym wietrze. Mostek wygląda tak solidnie, że jestem przekonany, że byłbym w stanie zarwać go jednym tupnięciem. Nawet takim niezbyt mocnym.
— Dobrze, że oboje potrafimy latać — mówię, rozkładając nieco skrzydła, przygotowując się do lotu.
Jednak Maebh chwyta mnie za bark, podchodzi nieco bliżej do krawędzi, ostrożnie unosi latarnię. Jej światło pada dalej, sięga przeciwległego końca rozpadliny.
— Widzisz tam cokolwiek?
Wytężam wzrok, smocze oczy łatwo przebijają mrok.
— Właśnie… nie — przyznaję zaskoczony, marszcząc brwi.
— To dokąd ta kładka prowadzi? Kończy się litą ścianą? Czy coś mi umyka?
Przechodzę kawałek wzdłuż rozpadliny, staram się zmienić perspektywę - może wtedy zobaczę coś więcej. Ale nie, nie widać tam niczego. Żadnego ukrytego, wąskiego przesmyku, niczego podobnego. Z mojej piersi wyrywa się pełne konsternacji „hmm".
— Po co byłaby kładka prowadząca do nikąd? — pytam, nie spodziewając się odpowiedzi.
Maebh zastanawia się przez chwilę. Potem zaś zbiera z ziemi garść kamieni i ciska nimi w kładkę. Ostatnio ciśnięcie garścią żwiru dało piorunujący efekt, czemu więc nie powtórzyć manewru?
I tym razem jest tak samo - gdy tylko kamienie sięgają kładki, z głębi rozpadliny rozlega się przedziwne, świszczące wycie. Porywisty wiatr, niczym dzikie zwierzę, wypada z trzewi ziemi, targa rachitycznym mostkiem. Odsuwam się od krawędzi, instynktownie odciągam Maebh jeszcze dalej, znów osłaniam ją skrzydłem. Po chwili wiatr cichnie, a jedyne, co po nim pozostaje, to coraz słabsze skrzypienie wciąż kołyszącego się mostu.
— Zwieje nas w okamgnieniu — mówi Maebh, zaciska usta w bezsilności.
Kiwam głową. Muszę przyznać jej rację. Wiatr jest obłąkany, silny niczym tornado. Jeśli którekolwiek z nas znajdzie się w jego mocy, nie poradzi sobie - żywioł ciśnie każdym z nas jak szmacianą kukłą, a wokół były tylko ostre, kamienne ściany.
Znów podchodzę do krawędzi, staram się wzrokiem przebić zalegajacy na dnie rozpadliny mrok. Coś musi być w tym miejscu, musi dać się je jakoś ominąć i przejść dalej.
— Niech zgadnę, na mapie nie ma żadnych wskazówek? — pyta bez przekonania Maebh.
Kręcę głową.
— Nic nam nie zostawili. Musimy radzić sobie sami.
W tym momencie coś przykuwa moją uwagę - tuż przy krawędzi widzę…
— Czy tam są stopnie? — pytam, zaś Maebh podchodzi bliżej i też ostrożnie zerka w dół, przyświecając sobie latarnią.
— Na to wygląda — mówi. — Wygląda na to, że ta kładka to pułapka. Dobra droga prowadzi w dół, tylko… — Dziewczyna urywa, marszczy brwi. — Musimy się trzymać samej ściany. Widziałeś, co się stało, gdy rzuciłam kamieniami? Jeśli ten sam wiatr zacznie znowu wiać, kiedy będziemy schodzić po tych stopniach, to po nas…
— Trochę nie mamy wyboru. — Wzdycham, zerkając znów w dół. — Przecież nie zawrócimy teraz, prawda?
— Nie zawrócimy. — Maebh bierze głęboki wdech. — Dobrze. W takim razie ruszajmy.

Od Neriny CD. Hiromaru

W czasie, gdy Hiromaru zajął się naukowcami, moja skóra stała się sucha. Mój ogon przemienił się w nogi, a moje łuski na ciele zniknęły, tak samo jak skrzela. Moje ciało owiał zimny wiatr, więc zaczęłam się ubierać, jak najszybciej tylko potrafię, aby się nie zaziębić. 
— Nerina? — zawołał głośno Hiromaru, nie odwracając się w moją stronę. — Wszystko w porządku? Mogę ci jakoś pomóc?
— Tak, wszystko w jak najlepszym porządku — powiedziałam, ubierając buty. — Możesz się już obrócić.
Hiromaru wykonał moje przyzwolenie. 
— Powinniśmy iść za naukowcami? — zapytałam.
— Pewnie tak, nie odeszli raczej jakoś daleko — odpowiedział chłopak. 
— Będą mieli cię za bohatera. — Uśmiechnęłam się.
— Będą mieli NAS za bohaterów jak już.
— Ale najbardziej powinny wielbić ciebie i twojego wspaniałego demona — powiedziałam. — Ja niezbyt się spisałam, skoro sama w pewnym momencie potrzebowałam pomocy. Naprawdę ci dziękuję, że mnie nie zostawiłeś samej.
— Nie mogłem cię zostawić, ponieważ razem wykonywaliśmy tą misję i razem powinniśmy wrócić. Jeśli którekolwiek ma dostać sławę, to musimy być to my oboje.
Pokiwałam głową, uśmiechając się szeroko i przybliżyłam się do Hiromaru, aby go mocno przytulić. Chłopak wyglądał początkowo na zaskoczonego, jakby nie wiedząc, jak ma zareagować, jednak po dłuższej chwili sam mnie mocno objął. 
— Mogę podziękować też Isie? — zapytałam.
— Jasne — powiedział, a ja delikatnie się odsunęłam. 
Wzięłam Ise na ręce. Był taki malutki i drobniutki, a jednak tak bardzo kochany. Ucałowałam delikatnie jego malutką główkę. Demon wydawał się tym być ucieszony.
Po tym wszystkim, poszliśmy w kierunku, gdzie udali się naukowcy. 
Szczerze? Trochę oczekiwałam sławy, podziękować i innych związanych z tym rzeczy. Potrzebowałam tego, aby ktoś mnie wielbił, chociaż tak naprawdę uważałam, że zrobiłam bardzo mało. To głównie Hiromaru odwalił całą robotę wraz ze swoim demonem. 
— Dziękujemy wam, nasi bohaterowie — podziękowali naukowcy. — Co możemy w zamian dla was zrobić? 

<Hiromaru?>

piątek, 25 lutego 2022

Od Hiromaru cd. Neriny

Obiektywnie patrząc nie minęło wiele czasu od momentu, gdy opuściłem Nerinę wtedy, w jaskini, do momentu, gdy obaj naukowcy znaleźli się bezpiecznie poza obrębem zalanej wodą jaskini. Przykazałem im, żeby trochę odpoczęli i spróbowali chociaż się wysuszyć. Byłem pewien, że cała ta „przygoda" w jaskini wyczerpała obu mężczyzn, a teraz, kiedy cały stres związany z jaskinią zaczął powoli odpływać, zmęczenie powinno zaatakować ich podwójnie. Mimo to nie mogłem im dłużej towarzyszyć i czekać na to, by zobaczyć, czy któremuś z nich nie zrobi się słabo. Czułem, że muszę wrócić pod Nerinę.
Jeśli dziewczynie by się w końcu poprawiło, zapewne już dawno by do nas dołączyła. Jednak im dłużej czekałem, tym bardziej Nerina się nie pojawiała, a niepokój narastał w moim sercu. W końcu postanowiłem, że dłużej tak być nie może i znów skierowałem swoje kroki w stronę zatopionych w mroku i lodowatej wodzie korytarzy.
Isagomushi miał lepszą pamięć, niż ja - był w końcu żółwiem, a żółwie znane były z tego, że dużo pamiętają i długo żyją. Chyba. W każdym razie - demon poprowadził mnie bezbłędnie do miejsca, gdzie zostawiłem Nerinę.
Miałem nadzieję, że po tak długim czasie dziewczyna doszła już do siebie, ale niestety - paraliż okazał się silniejszy, niż myślałem i Nerina potrzebowała mojej pomocy, by w ogóle wydostać się z tych jaskiń. Cóż, nie byłem ani specjalnie silny, ani duży, zaś rybi ogon syreny zdawał się w tym momencie bardziej ciężarem, niż pomocą. Jednak z pomocą Isagomushiego udało nam się wydostać - zdawało się, że jaskinie są już tylko złym wspomnieniem.
Oczywiście odszedłem tak, jak Nerina mnie prosiła - nie zamierzałem przecież naruszać jej prywatności. Jednak pozostawałem na tyle blisko, by mogła mnie zawołać. Naukowcy jakoś się pozbierali i wysuszyli. Powiedziałem im, aby ruszyli już w stronę miasta. Chyba nie było sensu, by i oni czekali, aż paraliż przejdzie Nerinie i dziewczyna będzie w stanie się ruszyć. Zaś w mieście czekali na nich ich towarzysze - na pewno ucieszyliby się, gdyby dowiedzieli się, że jednak nic się im nie stało, a jedyne straty, jakie poniesiono, to te nieszczęsne, rozbite próbki.
Odczekałem nieco, zaś Isagomushi, zmęczony całą akcją w jaskiniach, położył mi się na ramieniu i zamknął oczy.
— Nerina? — zawołałem głośno, nie odwracając się w stronę dziewczyny. — Wszystko w porządku? Mogę ci jakoś pomóc?

poniedziałek, 21 lutego 2022

Od Hiromaru CD. Eny

Ena zabrał wilczka, ja zaś zacząłem się intensywnie zastanawiać nad tym, jak mogę przydać się w całej tej sprawie. Na pewno nie uśmiechało mi się pozostanie biernym i bezczynnym - życie tego zwierzaka na dobrą sprawę zależało ode mnie i od Eny, więc nie chciałem tego tak zostawić. To prawda, byłem uczniem Sarlok - wciąż niedoświadczonym, ale jednak - a to w pewien sposób mnie zobowiązywało.
Wieczorem nie miałem już zbyt dużo siły na cokolwiek, a już na pewno nie na myślenie, toteż po prostu poszedłem spać z nadzieją na to, że przez noc w mojej głowie w jakiś cudowny sposób urodzą się nowe pomysły.
Wszechświat nie znosi próżni, moja głowa zaś, będąc w połowie wypełniona ową próżnią, przywołała całkiem niezły pomysł. Przynajmniej mi się wydawało, że jest całkiem niezły, a rzeczywistość miała go zweryfikować.
Wstałem o abstrakcyjnie wczesnej porze. Wyłowiłem Isagomushiego z jego balii, demon łypnął na mnie ze zdziwieniem, machnął płetwą, ale tyle tylko było z jego protestów. Opuściłem śniadanie - w Sarlok przytyłem, więc nic by mi się nie stało, gdybym nie poszedł na jeden posiłek - a następnie pobiegłem do jednej z pustych klas. Dzięki Mavenowi trafiałem już wszędzie tam, gdzie chciałem, więc nie traciłem czasu na gubienie się po drodze.
W pustej klasie zaś znalazłem jednego ze studentów, którego zapoznałem jakiś czas temu - Theoderica - wraz z jego demonem, Yami. Theo był człowiekiem zamkniętym w sobie, małomównym, chodzącym własnymi ścieżkami i nie czującym żadnej potrzeby, by wpasować się w ogólne standardy. Nie lubił dnia, najlepiej pracowało mu się w nocy, zaś Yami był związany z ciemnością, łatwo więc było połączyć upodobania zaklinacza z charakterem jego demona. Gdy już przebiło się przez grube warstwy milczenia, wycofania i nieśmiałości, Theo okazywał się bardzo towarzyskim i pomocnym kompanem. Na tę ostatnią jego cechę właśnie najbardziej liczyłem.
— Tak myślałem, że cię tu znajdę — powiedziałem, wkraczając do sali, wraz z ziewającym Isagomushim lewitującym mi nad ramieniem.
Theo zerknął na mnie, oszczędnie skinął głową na powitanie. Yami uchyliła tylko jedno oko. Wilczyca przestała już na mnie warczeć, nie wyczuwałą zagrożenia, zaś sam Theo czuł się przy mnie nieco swobodniej i na to też reagował jego demon.
— Widzisz, mam pewną sprawę — zacząłem, od razu przechodząc do sedna.
— To długa sprawa? Robi się późno — zauważył Theo.
Chłopak chodził spać nad ranem, wstawał wieczorami, ale dopóki taki model u niego działał i robił postępy w nauce, nie czyniono mu problemów. Właściwie to skoro tylko żyjąc w ten sposób robił jakiekolwiek postępy, a przy tym nie wadził nikomu, po prostu jakoś przyjęto to jako kolejną szkolną ciekawostkę.
— Bo ostatnio znalazłem takiego wilczka… — zacząłem.
A potem wyłuszczyłem Theo całą historię - o tych wilkach, które zaatakowały wioskę, no i o tym, jak dużo było potem zniszczeń, ile trzeba było odbudować i ogarnąć. Mało tego nie było, ledwie się ogarnęliśmy przecież, a i to nie był koniec. Zaś co do samego wilczka, starałem się przekazać Theo na ile tylko mogłem, że wieśniacy są nieprzychylnie nastawieni, mają ku temu powody, zaś cała sytuacja jest wciąż świeża.
— Na razie Ena zabrał go do siebie, ale nie możemy cały czas trzymać wilczka w dormitoriach. Musi w końcu zacząć żyć w wiosce.
Theo pokiwał głową w milczeniu, zaczął się zastanawiać. To była kolejna jego cecha - chłopak lubił dać sobie czas do namysłu i nigdy nie odpowiadał, jeśli nie był pewien odpowiedzi.
— Czyli tak naprawdę to musicie udowodnić mieszkańcom wioski, że wilczek nie tylko nie będzie dla nich groźny, ale i się im przyda.
Pokiwałem z zapałem głową. W międzyczasie Isa zaczął zaczepiać Yami.
— Mam pewien pomysł — kontynuował Theo. — Dobrze by było, gdybyście nauczyli tego wilczka jakichś sztuczek. Na początku prostych, takich dla szczeniaka. Nie musi umieć nie wiadomo czego - chodzi o to, żeby wieśniacy zobaczyli, że naprawdę jest przydatny, a na prostych ludzi najlepiej działa, jak im się coś pokaże — wyjaśnił, zerkając na Yami, ale wilczyca wylegiwała się spokojnie, zupełnie nie przejmując się tym, że Isa postanowił zrobić sobie wygodne łóżko z jej puchatego grzbietu.
— A jakich sztuczek moglibyśmy go w ogóle nauczyć.
— Prostych. Chociażby, żeby siadał na komendę.
— Nigdy nie próbowałem nauczyć niczego wilka — przyznałem, zaś Theo przekrzywił nieco głowę.
— Wiesz co - mógłbym dać ci książkę, ale — zawiesił głos. Chłopak dobrze wiedział, że z książkami jest mi trochę nie po drodze. — Ale mam lepszy pomysł. Po prostu ci pokażę. — Zwrócił się do swojej wilczycy. — Chodź, Yami. Poudajesz nam szczeniaka.
Wilczyca otworzyła lekko oko, łypnęła na nas w wyrazie, który zinterpretowałem jako uprzejme zdziwienie. Ale w końcu wstała i podeszła.
Nawet się nie spodziewałem, że poranek spędzę na nauce tego, jak wytresować wilka. Theo zastanawiał się. Mówił, że choć szczeniak jest bardzo młody, może być inteligentniejszy niż normalny pies i szybciej zapamiętać komendy, nawet te bardziej skomplikowane - toteż był dobrej myśli jeśli chodzi o nasze z Eną próby sprawienia, że wieśniacy przekonają się do szczeniaka-przybłędy. Może to faktycznie miało szansę się udać.


Do wioski przybyłem nieco spóźniony.
Ena był już na miejscu, był też i wilczek. Wieśniacy chyba nieco się uspokoili - jakoś nie widziałem, by ktoś wyraźnie protestował przed przyprowadzeniem z powrotem szczeniaka, ale z drugiej strony w powietrzu wciąż czuć było ten specyficzny rodzaj niechęci i napięcia. Musieliśmy to z Eną zmienić.
Przywitałem się z chłopakiem, pogłaskałem wilczka. Zwierzak poznał mnie, zamerdał ogonem.
— Porozmawiałem z kolegą ze starszego rocznika — powiedziałem Enie. Chłopak uniósł brwi w zainteresowaniu. — Zasugerował, żebyśmy spróbowali nauczyć wilczka czegoś i pokazali to wieśniakom. To powinno im udowodnić, że wilczek nie jest groźny i że da się go wyszkolić. Dowód powinien najlepiej na nich zadziałać, a poza tym - to będzie też dobre dla niego — powiedziałem, wskazując na szczeniaka. — Musi mieć trochę rozrywki i wyzwań. Bez nich nie będzie się rozwijał.
Ena pokiwał głową, uśmiechnął się.
— To bardzo dobry pomysł, też się nad tym zastanawiałem. Ale jest pewna rzecz, którą powinniśmy zrobić jako pierwszą.
— Jaką? — Przechyliłem głowę, uniosłem pytająco brew.
— Musimy nadać mu imię.

Od Maebh CD. Bastiana

Jak się okazało, z pozoru głupie drzwi stały się dla nas nie lada wyzwaniem. Doszliśmy do wniosku, że może kombinacja przycisków jest kluczem do ich otwarcia. Właśnie, kombinacja, której nie wiedzieliśmy jak ugryźć. Obejrzałam dokładnie wrota, a w międzyczasie nie wpadły nam do głów żadne pomysły, jak to wszystko rozwiązać. Przyjrzałam się im po raz kolejny, jednak w głowie nadal było pusto. Bastian zaproponował wtedy, że stanie się mięsem armatnim i będzie testować wszystko po kolei. Nie trudno było domyślić się, że taki obrót wydarzeń niezbyt przypadł mi do gustu, ale zanim zdążyłam jakkolwiek zaprotestować chłopak przeszedł już do działania. Padło na owcę, która z owcą nie miała chyba nic wspólnego, bo chwilę później jej oczy zaiskrzyły żywą czerwienią, by potem płomieniami pokryły się całe drzwi. Instynktownie zakryłam twarz rękami, jakby to miało mi w jakiś sposób pomóc. O dziwo nie poczułam nawet delikatnego ciepła, bo jak się okazało Bastian zakrył mnie skrzydłem. Bastian, który wydawał się nie być tym za bardzo poruszony i stwierdził jak gdyby nigdy nic, iż owce też nie należały do szczęśliwego trafu. We mnie jednak gotowało się z jego bezmyślności.
- Idiota! Powaliło cię?! Co, gdyby to było coś gorszego? - uderzyłam go pięścią w ramię, gdy składał skrzydło.
- Ale nie stało się, tak? Żyjemy i jest wszystko dobrze, wyluzuj - powiedział aż chyba nazbyt spokojnie, a przynajmniej tak mi się wydawało.
Złożyłam ręce jak do modlitwy, przykładając je do ust i biorąc głęboki oddech. Zachował się strasznie lekkomyślnie i jeszcze tylko tego brakowało, żeby coś mu się stało. Musieliśmy pomyśleć nad innym rozwiązaniem, jak testować różne kombinacje. Można powiedzieć, że coś mi przyszło wtedy do głowy. Dałam chłopakowi palcem znać, aby chwilę na mnie poczekał, a sama się oddaliłam. Gdy szliśmy do wrót, w oczy rzuciły mi się w połowie spróchniałe kawałki drewna oraz kawałki jakichś starych szmat. Szybko wróciłam do chłopaka i skleciłam prowizoryczne pochodnie. Rozpaliłam je ogniem z latarnii i powtykałam w szczeliny blisko drzwi. Zrobiłam dwa kroki do tyłu upewniając się, że są dobrze oświetlone.
- Teraz zrobimy to po mojemu. I bezpiecznie - jedną ręką złapałam rękaw Bastiana, a w drugiej trzymałam naszą latarnię.
Oddaliliśmy się na odległość, którą uznałam za bezpieczną, ale też taką, żeby nadal dobrze widzieć wrota. Za pomocą mojej zdolności uniosłam jeden z kamieni i cisnęłam nim w postać rolnika aby sprawdzić, jaka będzie reakcja na ten przycisk. Na odpowiedź nie musieliśmy długo czekać, bo dosłownie parę sekund później w odległości mniej więcej dwóch metrów od drzwi, z półokrągłego stropu wystrzeliły strzały. Na szczęście znajdowaliśmy się dalej, więc nas nie dosięgnęły. Próbowałam potem różnych kombinacji, z różnym skutkiem. Niekiedy nie działo się nic, a innym razem wręcz przeciwnie. Zmarnowaliśmy tak chyba dobre pół godziny i cała ta sytuacja zaczęła mnie strasznie denerwować. Nasze pomysły na kombinację nie przynosiły skutku, którego chcieliśmy. W pewnym momencie byłam już tak zirytowana, że uniosłam na raz kilka kamieni i rzuciłam nimi od niechcenia w ten skalny kloc, który był drzwiami. Musiałam rozładować emocje, ale jakie było moje, i w sumie Bastiana też, zdziwienie, kiedy o dziwo wtedy coś “kliknęło”. Niedługo potem usłyszeliśmy, jak stary mechanizm wprawia się w ruch, wszystkie stare trybiki zaczęły się o siebie ocierać, a wrota się otworzyły. Spojrzeliśmy po sobie zaskoczeni, podchodząc do wejścia. Oświetliłam kawałek drogi przed nami, następne czekały nas schody, w totalnym mroku.
- A więc ruszamy dalej? - spytałam, unosząc wzrok na Bastiana.

niedziela, 20 lutego 2022

Od Neriny CD. Fenrysa

Spodziewałam się, że podczas leczenia będę czuła ból, szczypanie lub pieczenie. To co czułam było jednak przyjemne. Czułam przyjemne ciepło i delikatnie łaskotanie. 
Mimo wszystko miałam ochotę płakać. Może i byłam idiotką, bo bałam się o to, jak będzie wyglądać moja twarz. Jednak, która dziewczyna, a szczególnie syrena, nie przejmowała się tym. Uroda była dla nas bardzo ważną rzeczą. Może bardziej powinnam się zainteresować tym, jak bardzo bolała mnie głowa.
— Jak? — zapytałam się Fenrysa, zdołając wyrzucić z siebie tylko to pytanie, ponieważ czułam, że nie jestem w stanie wypowiedzieć więcej słów. 
Chłopak przyglądał mi się przez chwilę, próbując pewnie dojść do tego, o co mi chodzi. Wskazałam palcami na moją twarz. Fenrys uśmiechnął się do mnie delikatnie, jakby pocieszająco.
— Z każdą chwilą wygląda coraz lepiej — odparł. 
— Tak? — zapytałam, na co on pokiwał głową. Postanowiłam, że mu uwierzę. Zresztą, dlaczego miałby mnie okłamywać?
— Nie powinnaś się martwić. Będziesz tak samo piękna.
— Na pewno? — pokiwał znowu głową. Tym razem to ja uśmiechnęłam się do niego.
Uzdrawianie zajęło kilkanaście minut, podczas którego rozglądałam się po pomieszczeniu. 
Było to dość duże pomieszczenie, a przede wszystkich dość ciemne mimo dużych okien wychodzących na ulicę. Na ścianach było ciemne drewno, które dodawało pomieszczeniu mroku. Na półkach zawieszony na ścianach było różnych maści w pudełkach oraz jakiś rzeczach we flakonikach. Zioła zwisały z sufitu, robiąc za dodatkową dekorację oprócz żyrandola z świecami. Łóżka znajdowały się w rzędach. Jednym słowem, którym można było opisać to wszystko był bałagan. 
Po uzdrawianiu kobieta przeszła do badania moich odruchów, aby sprawdzić, czy wszystko z moim mózgiem w porządku. Wzięła do tego specjalnie młotek, który służył do takich badań i zaczęła po kolei sprawdzać. Najpierw ręce, a potem nogi. Na każdy mój odruch kiwała głową, co uświadczyło mnie w przekonaniu, że raczej wszystko jest dobrze. 
— Wygląda na to, że wszystko dobrze — powiedziała kobieta.
— Czyli możemy już iść? — zapytałam, a ona pokiwała głową. — Bardzo dziękuję za pomoc. — Powoli wstałam.
Medyczka jeszcze przed wyjściem poleciła mi coś na ból głowy, gdyby się jeszcze zdarzyły. Podziękowałam jej i wyszłam razem z Fenrysem.
— Bardzo cię przepraszam za tą imprezę na statku — powiedziałam. — Nie wyszło tak, jakbym tego chciała. Przepraszam i dziękuję, że mi pomogłeś.

<Fenrys?>

czwartek, 17 lutego 2022

Od Neriny CD. Hiromaru

Poczekałam, aż Hiromaru wraz z naukowcami i demonem odpłyną ode mnie. Wyjęłam ogon z wody i czekałam, aż się wysuszy na tyle, aby przemienić mój ogon w parę nóg. Gdy byłam już w swojej ludzkiej formie, zaskoczona zauważyłam, że mogę ruszać nogami. Widocznie paraliż działał tylko na ogonie, co było dość dziwne. Jednak nie przejmowałam się tym zbytnio. Najważniejsze było to, że mogłam nimi poruszać. Było jednak mi tak strasznie zimno, przez to, że byłam naga. 
Zanurzyłam znowu nogi, aby mogły się przemienić w ogon. Musiałam sprawdzić, czy może teraz paraliż ogona przeszedł. 
Próbowałam nim ruszyć, ale nic z tego. 
Westchnęłam zrezygnowana. Chciałam pomóc, a teraz sama jej potrzebowałam. Cóż za śmieszne zrządzenie losu. 
Postanowiłam, że może się zdrzemnę, skoro i tak musiałam czekać nie wiadomo ile i czy chłopak w ogóle po mnie wróci. 
Ułożyłam się na tyle wygodnie, na ile pozwalało mi na to otoczenie jaskini. Zamknęłam oczy i próbowałam się uspokoić, nie przejmując się niczym, a szczególnie nie myśląc o moim problemie.

***

Po jakimś czasie poczułam, że ktoś mnie szturcha. Otworzyłam powoli swoje oczy i ujrzałam Hiromaru, który siedział przy mnie zmartwiony.
– Wszystko dobrze? – zapytał, a ja pokiwałam głową.
– Nie wiedziałam, za ile będziesz i czy w ogóle, a nadal nie mogę ruszać ogonem, więc się zdrzemnęłam – powiedziałam. – Przepraszam, że cię zmartwiłam. 
– Nie, nic się się nie stało. Po prostu zmartwiło mnie to, że nadal ci nie przeszło i nie mogłaś za nami podążać. Pomogę ci się stąd wydostać.
– Dasz radę? 
– Nie wiem, ale spróbuję – mówiąc to, złapał mnie i wszedł ze mną do wody. 
Czułam, że Hiromaru jest ciężko ze mną, ponieważ musiał mu pomagać jego demon. Było mi wstyd i głupio, że ja nie mogłam nic zrobić. Musieliśmy robić sobie krótko przerwy, jednak w końcu wydostaliśmy się z jaskini i znaleźliśmy się na plaży, gdzie mnie położył na piasku i zmęczony usiadł.
Zauważyłam, że moje ubrania były w miejscu, gdzie je zostawiłam. 
– Hiromaru, możesz mnie zostawić samą? Za niedługo się przemienię, a nie chcę, abyś zobaczył mnie nagą.
– Nie mogę odejść zbyt daleko – powiedział. – Co jeśli nie możesz ruszać nogami?
– Mogę, spokojnie. Proszę, odejdź trochę dalej.
Chłopak pokiwał głową i wraz ze swoim demonem odszedł dalej. Ja tymczasem czekałam, aż moja skóra zrobi się sucha i mój ogon zamieni się w nogi.

<Hiromaru?>

środa, 16 lutego 2022

Fine...

...make me your villian.

Godność: Co do imienia to nie ma pewności, ponieważ nazywa się Ruiji, ale nikt nie ma pewności, co do nazwiska. Sam przedstawia się jako Ruiji Sparrow, ale na wszelkich dokumentach widnieje jako Ruiji Fang.
Pseudonim: Demjin - oznacza demona. Nazywał go tak ojciec.
Rasa: Zaklinacz
Wiek: 18 lat 
Płeć: Mężczyzna
Pochodzenie: Urodził się w Kernow. Potem matka zabrała go do Me Shi, a po kilku latach ojciec zabrał go do Kanzawy.
Demon
Yin Yang hybryda demona świetlnego z mrocznym. Yin Yang to przyjaciel, ale także przewodnik Ruiji'ego. Wzrostem sięga swojemu właścicielowi do ramion. Uwielbia być głaskane i przebywać przy swoim właścicielu.
Yin Yang jest jednym demonem, ale z dwoma głowami.
Yin Yang składa się z dwóch ciał. Jedno jest ciemniejsza część z białymi oczyma i białym krysztale na czole oraz z białym rogiem. Druga to jaśniejsza część z czarnymi oczyma, czarnym krysztale na czole oraz czarnym rogiem. Yin Yang jest bardzo entuzjastycznym i energicznym demonem, który nie lubi przebywać w cieniu i w jednym miejscu, wszędzie musi go być pełno. Zawsze jest radosny, czym próbuje zarazić swojego właściciela. Lubi przebywać w zatłoczonych miejscach i być w centrum uwagi. Potrafi sam z siebie wytworzyć światło i właśnie dzięki niemu połyskuje. Jego strona rozsiewa aurę spokoju i życia, zawsze porusza się dostojnie. Lubi spędzać czas w nagrzanych słońcem miejscach. Jest często za bardzo ufny, przez co można go skrzywdzić. Wobec Ruiji'ego jest bardzo troskliwy i opiekuńczy, próbuje zrobić wszystko, aby chłopak zmienił swoje postępowanie. Nienawidzi brudu i ciemności. Gdy ma pobrudzoną sierść lub racice, od razu jest niezadowolony. Zdarzają się takie dni, gdy Yin Yang zachowuje się kompletnie inaczej. Jest bierna na działania swojego właściciela, nie wykazuje żadnej inicjatywy, aby mu pomóc. Często ulega swojemu właścicielowi. Jest zamknięta w sobie i toleruje tylko towarzystwo Ruiji'ego. Często jest smutna i przygnębiona, czym zaraża swojego właściciela. Jest chłodna do innych osób, stara się do nich nie zbliżać, co nie zawsze niestety wychodzi. Może zaatakować drugą osobę bez żadnego powodu. Potrafi poruszać się poprzez cienie.
Znak szczególny: Gdy demon jest uśpiony, włosy Ruiji'ego dostają białych pasemek, które delikatnie lśnią oraz pojawia się czarna skóra na jego prawej ręce. Na jego czole, zakrytym włosami, znajduje się też wtedy czarno-biały znak yin-yang.
Orientacja: Twierdzi, iż jest hetero.
Rodzina: 
  • Jomi "Sparrow" - matka, zaklinacz, emigrantka z Me Shi, aktorka w przedstawieniach, kobieta upadła.
  • Chen Fang - ojciec, zaklinacz, bogaty kupiec z Kanzawy. Ruiji pluje jego imieniem i nie wymienia jego nazwiska. Nienawidzi go.
  • Mei Fang - macocha, zaklinacz. Ruiji szanuje ją. 
  • Jin Fang - przyrodni starszy brat, zaklinacz. Lubi go.
  • Xinya Fang - przyrodnia młodsza siostra, zaklinacz. Często się sprzeczają, ale akceptuje ją jako swoją siostrę. 
Charakter: Ruiji to zazwyczaj chłopak pełen energii, ruchliwy i aktywny. Jest bardzo ciekawy świata, czasem nawet zbyt ciekawski i wtyka nos w nieswoje sprawy. Chłopak to troublemaker, buntownik z urodzenia, mąciwoda, niektórzy sądzą, że szaleniec, ryzykant. Dość cięty i bywa szyderczy. Nie jest typem, z którym można sobie pogrywać. Gdy ktoś go zrani, zamienia się niebezpiecznego przeciwnika, który może wiedzieć o tobie wszystko. Lubi drażnić innych, sam jest typem totalnego nerwusa, którego łatwo wkurzyć. Awanturnik i postać bardzo niezależna. Nienawidzi rozkazów (których i tak nigdy nie słucha, często z premedytacją na oczach rozkazującego robi odwrotność rozkazu, jeśli tylko mu się to spodoba). Zawsze stara się dopiąć swego (w imię zasady - nie dają, weź sam). Postać dość mocno dominująca, porywcza, nieprzewidywalna i ironiczna. Lubi czuć, że jest panem sytuacji. Ruiji czuje się często lepszy od innych. Często musi udowodnić, że to on ma rację, mimo, że nie zawsze tak jest. Rzadko liczy się z uczuciami innych osób. Jest niechętny do pomocy innym osobom, szczególnie, gdy jej nie zna, ale są pewne wyjątki - jak niziny społeczne (żebraków, ladacznice, chorych, dzieci). Śmiały, szaleńczo odważny, gorąca głowa (szybciej działa niż mówi). W pogardzie ma klasy wyższe i nie kryje się z tym w najmniejszym stopniu. Czy jest podrywaczem? Trudno powiedzieć. Lubi sztukę uwodzenia, jednak za każdym razem, kiedy dziewczyna pokaże mu w jakikolwiek sposób, że zaczyna być mu uległa i go lubić, natychmiast się od niej odsuwa i staje się bardzo oziębłym draniem. Bardzo otwarcie mówi co myśli, nie jest jednak naiwny i sam mało komu ufa. Często się zamyśla, odcinając się od otaczającego go świata. Łatwo go zestresować i zdenerwować, przez co "wybucha". Jest osobą elastyczną. Nie lubi być skrępowany czy ograniczany w żaden sposób. Jest strasznym bałaganiarzem, który też często gubi swoje rzeczy. Lubi być w centrum uwagi, nawet jeśli jest to z jakiegoś negatywnego powodu. Uważa, że dobrze, gdy się o nim po prostu mówi. O Ruiji'm można powiedzieć wiele złego, ale jest w głębi duszy chłopakiem troskliwym. Widać to po tym, jak troszczy się o swoją rodzinę i demona. 
Umiejętności:
  • Potrafi poruszać się poprzez cienie i panować nad nimi.
  • Potrafi wygenerować światło (od świecenia w ciemności do oświetlenia całego pomieszczenia).
  • Podobno ładnie gra na fortepianie i skrzypcach. Jest to spowodowane nauką przez macochę, która dbała o jego wykształcenie w kierunku muzyki. Umie też śpiewać, co jest związane z pasją matki. Jednak po jej śmierci nie lubi tego robić.
Inne:
  • Ma hipsofobie - lęk wysokości.
  • Kiedy używa mocy, jego tęczówki zmieniają kolor. Jeśli używa mocy ciemności, stają się czarne, a przy mocach części światła - białe.
  • Ma niską barwę głosu.
  • Ma uczulenie na pomarańcze.
  • Najgorszym efektem, jaki pozostawił po sobie okres dzieciństwa, stało się niewyobrażalnie ciężkie oblicze zespołu stresu pourazowego. Spowodowane to było śmiercią jego matki, której był świadkiem. Przez wieloletnie leczenie ostatni epizod miał miejsce rok temu, jednak nie można wykluczyć powrotu kolejnego epizodu.
  • Miewa okresowe problemy z czuciem w prawej ręce. Prawdopodobnie jest to spowodowane przez moce. 
  • Jest praworęczny.
  • Frustrację wyładowuje zazwyczaj krzykiem i destrukcją.
  • Personalnie woli noc od dnia, spowodowane jest to tym, że jest nocnym markiem.
  • Absolutny wielbiciel herbat i kawy.
  • Ma prawie dwa metry wzrostu.
Sterujący: Vexy#6120

Od Bastiana CD. Maebh

Im głębiej w tunele, tym ciemnej, bardziej wilgotno, opresyjnie. W zatęchłym, stojącym powietrzu unosi się ten charakterystyczny, piwniczny zapach, czuć brudną zielenią nienawykłych światłu porostów. Miejscami jest wąsko, niewygodnie, ja zaś ledwo się mieszczę, często muszę się kulić lub iść bokiem. Co jakiś czas skrzydłem muskam lodowatą ścianę. Nie jest to miłe uczucie, za każdym razem na mej twarzy pojawia się grymas. Moje skrzydła są wrażliwe, nawet bardzo (o czym dopiero co się dowiedziałem), każde dotknięcie oślizgłego, zimnego kamienia przepełnia mnie obrzydzeniem.
Maebh wpada na dobry pomysł z tym, by oznaczać naszą drogę. Ja zapewne podążałbym jedynie z mapą, kwestia czasu byłoby, bym się zgubił. Teraz jednak mi to nie grozi, idziemy w bladym świetle latarni, na każdym rozwidleniu zaznaczając naszą trasę.
Ciemność jaskiń napiera. Nie mam klaustrofobii, ale jako wychowanek śnieżnego Azebergu, do tego obdarzony umiejętnością lotu dragonborn, nie czuję się dobrze w tak ciasnych przestrzeniach. Mam wrażenie, że kręcimy się w kółko, choć przecież nie uszliśmy jeszcze tak daleko, a za każdym załomem trafiamy na gładkie ściany, pozbawione jakichkolwiek z naszych znaków. Czyli idziemy wciąż przed siebie.
Docieramy do drzwi - ryty na nich są ledwo widoczne, rzeźbione sylwetki rozmywają się w ciemnościach, a oszczędne światło sączące się z latarni dziwnie je zniekształca. Wrota wyglądają niepokojąco, jednak nie przychodzi mi do głowy, że cokolwiek może się stać od zwykłego ich dotknięcia.
Wypadki toczą się błyskawicznie.
W jednej chwili Maebh stoi u mego boku, w drugiej dotyka drzwi, w trzeciej leci w dół.
Reaguję instynktownie, łapię dziewczynę za rękę, wyciągam z przepaści, oboje odsuwamy się nieco od ziejącej ciemnością czeluści. Po chwili zapadnia się zamyka, podłoga wygląda tak samo, jak na początku i nic nie zapowiada, że pod spodem kryje się pułapka.
— Lepiej, żeby wnioski z tego rachunku sumienia ci się dzisiaj nie przydały — mówię, wciąż podejrzliwie zerkając to na podłogę, to na drzwi. Zwracam się do Maebh. — Jak się czujesz? W porządku?
Takie przeżycie potrafi nastraszyć - czasem od razu, czasem dopiero po chwili. Gdy do umysłu dojdzie pełnia grozy tego, co mogło się wydarzyć.
— Bywało lepiej. Ale poradzę sobie, nie martw się.
I tak się martwię.
Wracam wzrokiem do drzwi, znów wpatruję się w wyryte na nich symbole. Nie za dużo mi mówią, oprócz tego, że dotykanie wilka to kiepski pomysł.
— To jakaś łamigłówka — stwierdzam w końcu, ale na razie nie robię niczego. Co się stanie, jeśli dotkniemy innej części drzwi?
— Nie wiem, co konkretnie trzeba zrobić, żeby otworzyć drzwi — Maebh marszczy brwi, wpatrując się w zamknięte wrota. — Te rysunki muszą coś znaczyć, ale… Może trzeba dotknąć ich w odpowiedniej kolejności?
— I na pewno nie powinno zaczynać się od wilka — dodaję.
Milczenie trwa przez chwilę, Maebh błądzi wzrokiem po wrotach, przyświeca sobie latarnią.
— Wiesz co, może nie ma co się nad tym tyle zastanawiać — mówię, gdy dobre pomysły uparcie nie chcą przyjść do głowy. — Możemy to rozwiązać metodą prób i błędów.
Maebh patrzy na mnie z konsternacją.
— Prób i błędów? A co, jeśli ta zapadnia to nie jedyna pułapka?
— I właśnie dlatego ja będę dotykał drzwi, a ty będziesz zapamiętywać, które kombinacje są błędne. Mnie nic nie będzie, poradzę sobie.
Dziewczyna próbuje zaprotestować, ja zaś wyciągam rękę, dotykam jednej z owiec. Oczy zwierzęcia jarzą się niepokojącą czerwienią, w ostatniej chwili cofam dłoń, gdy wrota pokrywają się jęzorami ognia. Instynktownie zasłaniam Maebh skrzydłem - może i są delikatne, ale jako dragonborn nie boję się ognia, oparzenia mi niestraszne.
— Hm, no to owce też nie są dobrą odpowiedzią — mówię z westchnieniem.

Od Eny CD. Hiromaru

Całkowicie rozumiałem niechęć wieśniaków do szczeniaka. Wilczek był jednak zbył mały, aby wypuścić go do lasu. Jeśli nie padnie z głodu to skończy jako posiłek dla innego drapieżnika. Nie miałem serca go tak zostawić na pewną śmierć. To byłoby nieludzkie! 
Z ulgą przyjąłem fakt, że Hiromaru stanął po mojej stronie. Wydawało się, że podobnie, jak ja przejął się losem zwierzaka. 
Szczeniak, przerażony podniesionymi głosami mieszkańców wioski, zaczął się trząść i mocniej wtulił się w moje ramiona. Przycisnąłem go do siebie, głaszcząc uspokajająco. Nie pozwoliłbym, żeby stała mu się jakakolwiek krzywda. 
- Chcecie to coś zatrzymać? Na pewno nie ma miejsca dla niego w wiosce - wypluł jeden z wieśniaków. Jego wrogie nastawienie spowodowało falę poparcia jego współtowarzyszy. 
Nie winiłem ich za to w żaden sposób. Mieszkająca w tych lasach wataha przyniosła im naprawdę wiele problemów. Były to jednak tylko zwierzęta, które chciały przeżyć. Sroga zima zmusiła ich do opuszczenia kniei i poszukiwania pożywienia bliżej ludzi. Dla bezpieczeństwa ludności Kernow musieliśmy się ich pozbyć, jednak nie mogliśmy za nic winić natury. Taki bieg rzeczy. Mimo tego, nie potrafiłem porzucić biednego zwierzęcia na pastwę losu. 
Dodatkowo. Jeśli szczenię zostanie dobrze wytresowane, w przyszłości może przynieść wiosce wiele korzyści. Będzie znacznie większe od wszystkich innych psów. Wilk może stać się niezwykłym obrońcą ów małej osady. W przyszłości ataki stworów nie zagrażałyby im tak bardzo, jak jest to aktualnie. 
Pogłaskałem zwierzaka pomiędzy uszami. 
- Porzucenie go nie wchodzi w grę - odparłem spokojne. Na te słowa część zgromadzonych mieszańców zaczęła wyrażać swoje niezadowolenie. - To tylko szczenię. Nie zaszkodzi nikomu. Pomyślcie tylko, ile korzyści może przynieść zatrzymanie go? 
Wieśniacy wymienili się niepewnym spojrzeniem. 
- Jeśli dorośnie wśród ludzi, w przyszłości na pewno będzie bronił wioski przed wszelkimi zagrożeniami - kontynuowałem. - Wystarczy dać mu trochę opieki i miłości...
Wśród gromady rozeszły się niespokojne szepty. Nie wiedziałem, czy udało mi się ich przekonać. Na pewno nie wszystkich. 
Wtedy z tłumu wyszła dziewczyna. Oczywiście ta, którą spotkałem jako pierwszą po przybyciu do wioski. Trochę niepewnie podeszła do mnie i wyciągnęła dłoń. Pogłaskała szczeniaka po głowie, uśmiechając się delikatnie. 
- Jest niegroźny... - potwierdziła. - Poczekajcie chwilę, przyniosę mu coś do jedzenia!
Mówiąc to, zerwała się z miejsca i pobiegła w stronę prowizorycznej polowej kuchni. 
- Skarbie, zaczekaj! - Starsza kobieta zawołała w jej kierunku, ale dziewczyna nie zatrzymała się. Chwilę później wróciła z parującą od ciepła miską. Podała mi naczynie. Jego zawartością była kasza, której wierzch pokrywały kawałki mięsa.
Odłożyłem szczeniaka na ziemię, a obok niego położyłem miskę. Początkowo zwierzak nie był chętny do jedzenia. Trząsł się ze strachu. Dopiero kiedy poczuł zapach mięsa, zaczął łapczywie połykać kęsy zaserwowanego pokarmu. Był wygłodniały. 
W świetle pochodni mogłem mu się lepiej przyjrzeć. Szczeniak raczej nie jadł od dawna. Był wychudzony, sierść gładko przylegała mu do skóry i widoczny przez nią zarys kości. Futro zwierzaka było ciemnoszare. Jedynie na jego grzbiecie znajdował się pas czarnego umaszczenia. Wilczek był nieduży, wyglądał kompletnie niegroźnie. 
Myślę, że jego marny obraz roztopił mroźne serca chociaż części z mieszkańców wioski. Ponownie wymienili się szeptami, obserwując, jak już najedzony zwierzak zwija się w kulkę i zasypia. Ostrożnie wziąłem go na ręce. Tam wtulił się we mnie i uspokoił oddech. Miałem nadzieję, że w końcu poczuł się bezpiecznie. 
- Co teraz? - Głos Hiromaru rozbrzmiał tuż obok mnie. 
- Na tę noc wezmę go do siebie - odparłem po chwili zastanowienia. - W wiosce na ten moment jeszcze nie jest bezpiecznie. Wielu mieszkańców raczej nie czuje się przekonanych i na pewno chciałoby się go niezwłocznie pozbyć. 
Chłopak przytaknął i uśmiechnął się delikatnie. 
- Ale to nie jest rozwiązanie na dłuższą chwilę - westchnąłem. - W przyszłości będziemy musieli się postarać, żeby ten malec zdobył uznanie w wiosce. 
Wraz z nastaniem nocy wraz z Hiromaru skończyliśmy ostatnie prace na dzisiaj w wiosce i udaliśmy się w stronę stolicy. Wilczek siedział schowany w połach mojej szaty. 
- Przyprowadzę go jutro - obiecałem. - Dziękuję ci za dzisiaj. Mam nadzieję, że niedługo wszyscy zaakceptują szczenię. 
Pożegnałem się z chłopakiem i wróciłem do akademika. Zakryłem zwierzaka materiałem długich ubrań. To nie tak, że nie mogliśmy posiadać zwierząt. Wcześniej jednak należało złożyć odpowiednie wnioski i uzyskać pozwolenie. Nie miałem na to czasu. Plus liczyłem, że obecność wilczka będzie jedynie tymczasowa. Był on zwierzęciem, które potrzebowało dużo ruchu i wolności. Uwięziony wśród czterech ścian mojej komnaty na pewno byłby nieszczęśliwy. Musiałem wymyślić powód, dla którego wszyscy mieszkańcy wioski by go zatrzymali. Może zachwalanie jego siły i wierności powtarzane wielokrotnie wpłynęłoby na ich decyzję? 
Będąc już w swoim pokoju przygotowałem szczenięciu prowizoryczne legowisko. Ułożyłem go na nim, upewniając się, że mocno śpi. Chwilę później sam udałem się do toalety, aby wziąć kąpiel po męczącym dniu. Po niej położyłem się spać. Zasypiałem spoglądając na małego wilka. Współczułem mu. Czułem nawet poczucie winy. W końcu, to ja byłem osobą, która najprawdopodobniej sprawiła, że został sierotą. Może właśnie z tego powodu tak bardzo pragnąłem mu pomóc? Z ów towarzyszącą mi myślą, niezwłocznie zasnąłem. 
Rankiem obudziło mnie skomlenie. Szczenię wstało jako pierwsze i najpewniej przestraszyło się miejsca, w którym się znalazło. Pośpiesznie zacząłem je uciszać oraz uspokajać. Dopiero po podarowaniu mu małej kulki, uspokoił się i zajął zabawą. Dało mi to chwilę na przygotowanie się do wyjścia. Dzisiaj czekał mnie kolejny dzień odbudowy wioski. Zapowiadał się jednak znacznie trudniej, niż poprzednie. Nowe zadanie spadło na moje barki. Wraz z Hiromaru musimy przekonać wszystkich wieśniaków, że zatrzymanie wilka przyniesie im same korzyści i tego nie pożałują. 
Zjadłem szybkie śniadanie, którym podzieliłem się ze zwierzakiem i z ukrytym pod płaszczem maluchem udałem się w stronę wioski. Miałem nadzieję, że mieszkańcy szybko przekonają się do niego.

<Hiromaru?>

wtorek, 15 lutego 2022

Od Darumy CD. Luciena

Sprawy w obozie skomplikowały się niedorzecznie mocno. Wszyscy biegali wokoło, szukając rozwiązania ów sytuacji. Chciałem pomóc, jednak z moimi umiejętnościami wojennymi jedynie bym im przeszkadzał. Powróciłem więc do namiotu, czekając na powrót Luciena. 
Minuty dłużyły mi się nieubłaganie. Martwiłem się. Spotkane bestie stanowiły niemały problem dla nas wszystkich. Mieszkańcy obozu będą musieli zmierzyć się z ogromnym problemem. 
Lucien w końcu wrócił. Nie ciągnęliśmy długiej rozmowy. Zabrałem kilka niezbędnych rzeczy i ruszyłem z resztą żołnierzy. Mieli dosyć ważne zadanie do wykonania - odnalezienia leża niepokojących stworzeń. Musieli pierwsi stawić im czoła, inaczej ryzykowaliby kolejnymi atakami w przyszłości. 
- Zastanawialiście się nad powodem, dlaczego te bestie wypełzły akurat teraz? - próbowałem podjąć rozmowę. 
- Może być wiele przyczyn - westchnął Lucien, nie kryjąc irytacji. - Cokolwiek było powodem, musimy go rozwiązać jak najszybciej. 
- W akademii uczą nas o mistycznych stworach różnego typu - powiedziałem po chwili zastanowienia. - Myślę, że bestie, które spotkaliśmy, najpewniej wyszły szukać pożywienia w związku z zimą. Brak jedzenia sprawił, że zaczęły szukać posiłku bliżej obozu. Przynajmniej tak sądzę. 
- Możliwe, że masz rację - przyznał Lucien. - Zbliżamy się do urwisk, bądź ostrożny. Jest ślisko. 
Mówiąc to, chłopak podał mi rękę. Zacząłem ostrożnie stawiać kolejne kroki. Kopyta ślizgały mi się po lodzie. Tylko dzięki oparciu ciemnowłosego młodzieńca udało mi się pokonać całą trasę bez przykrych upadków i innych wypadków. 
Dotarliśmy do niewielkiej kotliny schowanej pomiędzy górami. Tam rozbiliśmy obóz. 
- W tym miejscu łatwiej będzie nam się bronić - wyjaśnił. - Przynajmniej przez noc - dodał po chwili. - Poczekasz na mnie chwilę? 
Przytaknąłem i przysiadłem na ziemi. Byłem zmęczony drogą. Nieśpiesznie się przeciągnąłem oraz szczelniej okryłem płaszczem. Zapowiadała się zimna noc. W takim miejscu promienie słoneczne to najpewniej rzadkość. W związku z tym temperatura na pewno osiągnęła poziom poniżej zera. Przy oddechu z moich ust unosił się zamarznięty dymek powietrza.
Żołnierze rozpoczęli rozkładanie barykad. Woleli zabezpieczyć się z każdej możliwej strony. Przezorny zawsze ubezpieczony. 
Prowizoryczne ogrodzenie powstało bardzo szybko. Naostrzone kije otoczyły wszystkie namioty. Ustawiono również zapalone pochodnie i wyznaczono straże. 
Przyznano mi jedno ze schronień. Było znacznie mniejsze od drewnianej chatki, w której zamieszkałem wcześniej. Nie żałowali mi jednak koców i poduszek. 
Wszedłem do namiotu i oparłem się o stos jaśków. Bolały mnie nogi, chciałem odpocząć. Cały dzień był pełen emocji. Pomimo zmęczenia i wygodnej pozycji nie próbowałem zasnąć. Miałem plan, żeby poczekać na powrót Luciena. 
Chłopak pojawił się jakiś czas później, kiedy noc stała się już ziemna i chłodna. Otaczała nas nieprzenikniona cisza. Spojrzałem na ciemnowłosego. W mroku lśniły jedynie jego oczy. 
- Czy stało się coś nieoczekiwanego? - zapytałem lekko zaspany. 
- Aktualnie jest spokojnie - zapewnił. - Nic ci tutaj nie grozi. 
Uśmiechnąłem się delikatnie. 
- Nie wątpiłem w to ani przez chwilę - zaśmiałem się cicho. - Co planujecie robić dalej? Poczekacie, aż te potwory wyjdą same czy sami spróbujecie je wybawić, aby się ich pozbyć? 
Wypowiadając ostatnie pytania, powróciłem do typowej dla siebie powagi. Sprawa nie cierpiała zwłoki. Żołnierze muszą ją jak najszybciej rozwiązać. Miałem jedynie nadzieje, że obejdzie się bez ofiar.

<Lucien?>

Od Maebh CD. Rowana do Sekhmet

Ledwo odpoczęłam od jednej wyprawy, a już szykowała się następna. Nie miałam nawet kiedy za bardzo odpocząć. Można nawet powiedzieć, że gdy tylko zauważyłam zbliżającego się w moja stronę członka grona pedagogiczne, to jakoś tak automatycznie starałam się zniknąć im z pola widzenia. Nie zawsze coś chcieli, nie zawsze były to jakieś poważne sprawy. Ja w tym czasie bawiłam się świetnie. Odpoczęłam, podszkoliłam się w graniu na lutni. No ogólnie same plusy. Zawzięcie ćwiczyłam też doskonalenie moich mocy, żeby podnosić też coraz większe ciężary lub lepiej panować nad podmuchami. Zdążyłam nawet na jeden weekend odwiedzić rodziców. Podróżowanie drogą powietrzną było o wiele lepsze i zdecydowanie szybsze. Nie ograniczają cię różne objazdy, mosty, ciężkie tereny do pokonania. Jest też mniejsza szansa na to, że cię napadną. Jedynym minusem były warunki pogodowe. Wiadomo że u góry odbywa się to nieco inaczej, nie masz czym osłonić się od silnych podmuchów. Oczywiście podczas lotu starałam się rozpychać co mocniejsze prądy, stwarzając Libre lepszą linię lotu. Ucieszyłam się na spotkanie z rodziną, a najbardziej cieszyło mnie jedzenie. Nie będę ukrywać, kuchnia moich rodziców nie miała sobie równych. Spędziłam miło czas z rodzeństwem, odwiedziłam moje ulubione miejsca z lat dziecięcych, a potem, z odpowiednimi zapasami, wróciłam do akademii, by tam rozkoszować się w spokoju ukradzionymi ostatnimi kawałkami ciasta. Bliźniaki pochłaniały wszystko jak huragan, dlatego trzeba było szybko działać.
Niestety ten błogostan nie mógł trwać długo. Grono pedagogiczne w końcu mnie dopadło, prowadząc prosto do gabinetu dyrektora. Nie miałam pojęcia czemu miała służyć kolejna wizyta tam, skoro nic nie przeskrobałam. Gdy już się tam znalazłam, kazali mi usiąść na krześle naprzeciwko biurka dyrektora i w spokoju czekać, bo podobno odbywał w tamtym momencie ważną rozmowę. A więc czekałam, rozglądając się po jego gabinecie i analizując każdy element wystroju. Musiałam mu przyznać, gust miał niezły. Po upływie około dwudziestu minut, dyrektor w końcu zasiadł w swoim fotelu i bez zbędnego zwlekania przeszedł do rzeczy. Wytłumaczył mi cel tego spotkania, na koniec dając mi kopertę z poleceniem wyruszenia do Ardem jeszcze tego samego dnia.
- A więc znowu Ardem, może powinnam się tam przenieść to nie będą mnie tak ganiać - powiedziałam sama do siebie kiedy znalazłam się za drzwiami gabinetu dyrektora.
Tak jak powiedział, tak zrobiłam. Szybko się spakowałam i udałam do pierwszego celu, jakim była właśnie akademia Ardem. Byłam w pewnym sensie ciekawa, z kim będzie mi dane tym razem pracować, ponieważ nie zostało to sprecyzowane. Wiedziałam tylko, że ma być ich trzech i nie będzie już nikogo z innej akademii. Super, czyli miałam być takim rodzynkiem. Dotarłam tam całkiem szybko i wyglądało na to, że byłam pierwsza. Oparłam się o bramę, wpatrując w wejście Ardem, zaś Libre stał obok mojego boku, z uwagą ale i spokojem obserwując inne otoczenie. Na szczęście nie musiałam długo czekać, bo po kilkunastu minutach pojawił się członek drużyny. Pierwszy na horyzoncie ukazał się wysoki mężczyzna o białych włosach spiętych w kucyk. Dopiero gdy znalazł się bliżej, zauważyłam spiczaste uszy świadczące o tym, że był Fae.
- Witaj - mruknął, krzyżując ręce na piersi.
Ale miłe powitanie, no kultury to nie można było mu odmówić. Nie wydawał się być zbytnio zadowolony z mojej obecności tam, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Wzięłam głęboki oddech, zaciskając na chwilę usta.
- Hej, jestem Maebh, a to Libre - powiedziałam nieco bardziej entuzjastycznie, wskazując na demona. - Rozumiem, że jeszcze czekamy na resztę?
Odpowiedział tylko skinieniem głowy i takim oto sposobem nastała długa cisza. Żadne z nas nie kwapiło się pociągnąć dalej rozmowy, ale mi osobiście to nie przeszkadzało. Chwilę później dołączyła do nas kolejna osoba. Duży wzrost oraz dosyć muskularna z początku sylwetka sprawiała wrażenie, że będzie to kolejny facet. Jednak jakie było moje zdziwienie, gdy ów postać wydała się być kobietą. Super, a więc zapowiadało się na to, że nie dość, że będę jako jedyna z innej akademii, to jeszcze będę jedynym małym knypkiem w drużynie.

<Sekhmet?>

sobota, 12 lutego 2022

Od Hyo CD. Ena

Bawiłem się kosmykami włosów Eny. Ich miękkość i długość, sprawiała, że mogłem rozruszać swoje palce. Musiałem mieć jakiejś zajęcie, poza tym moje zmysły nic nie wykrywały. No poza tym, co znajdowało się w jaskini i poza nią. Kapiąca woda, kropla za kroplą wpadała w bliżej nieokreślone koryto wody, albo i kałużę. Do tego ruch ze strony koni, oddech chłopaka, który starał się rozgrzać. Otuliłem go szczelniej i przyciągnąłem do siebie, nawet jeśli go nie ogrzeje, to może jemu będzie raźniej i lepiej z drugą osobą. Na zewnątrz słyszałem wiatr, zasypane wejście do groty powoli topniało, jednakże zbyt wolno. To jaka była jej grubość, też nie była mi znana. Gdyż nie wiemy, czy przebicie się wyjdzie na lepszy, czy spowoduje to jedynie większe zasypanie. Przysunąłem chłopaka nieco do ogniska, by się ogrzał, po czym zbliżyłem do jego uszka.
 - Pójdę sprawdzić, czy jest inne wyjście. Odpocznij sobie jeszcze. - wyszeptałem i musnąłem go w skroń. Wstałem, otrzepałem się z brudu i ruszyłem, wpierw do koni, zobaczyć jak one się trzymają. To, co ujrzałem, sprawiło, że nasza droga się utrudni. Jeden koń stał blisko ogniska, starał się ogrzać skórą, którą miał na sobie, by w takiej pogodzie mu nieco ulżyć. Żywy i zdrowy. Wyjąłem jabłko, by mu je dać, potrzebował siły. Z drugim koniem, było znacznie gorzej. Najwyraźniej musiał coś zjeść złego, do tego coś go dziabnęło w nogę, a on sam leżał nieruchomy i powoli zamarznięty.
 - To źle wróży. Bardzo źle. - zabrałem konia, bliżej Eny, po czym odebrałem rzeczy z drugiego konia i położyłem je bliżej miejsca, w którym będzie można je obejrzeć i sprawdzić, czy coś się z nich nada, czy też nie. Był to mój koń. Znaczy nie mój, ale jechałem na nim. Coś od początku czułem, że jest z nim coś nie tak. Teraz to jest dopiero jasne. Zbliżyłem się do niego i przysiadłem się, by pogłaskać go. Wyraziłem swój szacunek i wdzięczność, po czym podniosłem się i ruszyłem wpierw do wyjścia, które w dalszym ciągu było zasypane. Dotknąłem zimnej powierzchni dłonią. Wówczas mogłem, wyczuć jak śnieg stwardniał i spowodował pojawienie się lodu. Jego będzie trudno się pozbyć. Westchnąłem i ruszyłem sprawdzić inne wyjście. Było w nim światło, które mogło, być spowodowane wieloma aspektami terenowymi. Im dalej szedłem, tym większa stała się owa powierzchnia. Dotarłem do wyjścia, było puste i o wiele większe niż wejście. Oznaczyłem drogę, po czym wróciłem do Eny, gdy tylko usłyszałem, jak się budzi i rusza.
 - Mam dobre i złe wieści, które chcesz najpierw usłyszeć? - spytałem. Usiadłem naprzeciwko niego i zacząłem przeglądać swoje rzeczy, co się nada, a co nie. Oczywiście sam będę to nieść, gdyż Ena się zmęczy pójściem na piechotę. Mnie to jednak nie przeszkadza i nie męczę się zbyt szybko. Dopóki mam krew mogę kroczyć i mieć siłę do wszystkiego.
 - Jakie są dobre wieści? - spytał. Właśnie się przeciągnął, tuż po tym najwyraźniej przeszedł go zimny dreszcz po karku.
 - Dobre są takie, że znalazłem wyjście. Oznaczyłem drogę i możemy ruszać w dalszą drogę. Jeśli jest ci śpieszno. - rzekłem i przerwałem swoje czynności, gdy jego oddech się zmienił.
 - Czyli nie roztopiło się wejście? - zapytał. - To są te złe wieści tak? - dopytał.
 - To nie są te złe wieści, ale tak nie roztopiło się, jedynie śnieg zmienił się w twardy lód. - powiedziałem. Gdy miałem wrócić do swoich czynności, chłopak ponownie się odezwał.
 - Jakie są te złe wieści? Co się stało? - dopytywał. Wyglądał na zmieszanego i zdenerwowanego.
 - Jeden z koni zmarł. - powiedziałem. Bez owijania w bawełnę, gdyż to nie miało sensu.
 - Co się z nim stało? - zapytał. Najwyraźniej chciał wiedzieć i znać powód oraz już starał się wstać, by poszukać jego ciała. Jednakże byłem szybszy.
 - Nie ruszaj się, Ena. - warknąłem tuż przy jego uchu. Przyciągnąłem go do siebie i polizałem językiem skórę na jego szyi. - Od początku drogi coś mu dolegało, ale nie zwracałem na to większej uwagi. Potem coś zjadł trującego i coś go ukąsiło. Do tego wszystkiego doszło zamarznięcie. - powiedziałem. Podniosłem się, przeciągnąłem. Założyłem swoją puchatą kurtkę, po czym pomogłem wstać chłopakowi. Pomogłem mu się ubrać i otulić, po czym zabrałem swoje rzeczy. Spakowaliśmy się i mogliśmy ruszyć w dalszą drogę. Naciągnąłem kaptur na głowę długowłosego. Pilnowałem, by mu uszy nie zmarzły oraz, by się ponownie nie rozchorował. Chwyciłem go za dłoń i pociągnąłem go za sobą, a on chwycił lejce konia. Mogliśmy ruszyć drogą, którą oznaczyłem, by się wydostać z jaskini.
Po kilku minutach się zatrzymałem, gdyż najpewniej może za szybko szedłem.
Spojrzałem za siebie i przytuliłem do siebie chłopaka. Głaskałem go po głowie i zwyczajnie go tuliłem. Nie wiem, czy to była forma pocieszenia, czy też przeprosin, a może zwyczajnie chciałem się do niego zbliżyć.
 - Możemy odpocząć i ruszyć w dalszą drogę, chyba że od razu idziemy dalej. Decyduj. - powiedziałem. Odsunąłem się, ale wciąż byłem blisko niego.

<Ena?>

Od Eny CD. Hyo

Wypiłem podane przez Hyo lekarstwo. Gorzki smak wypełnił moje usta, ale nie narzekałem. Z natury należałem do osób, które znacząco wolały słodkie rzeczy, jednak w aktualnym położeniu, z gorączką i chorobą, wolałem nie robić pod górkę chłopakowi. 
Podziękowałem za pomoc i otulony płaszczem oparłem się o ścianę. Zasnąłem szybko ze zmęczenia całym dniem i złym samopoczuciem. 
Obudziłem się z samego rana w trochę lepszym nastroju i samopoczuciu niż poprzedniego dnia. Hyo już nie spał, krzątając się po jaskini.
- Wszystko w porządku? - zapytałem, podnosząc się z prowizorycznego łóżka. Przetarłem oczy, aby wyraźniej widzieć. 
Noc na ziemi, nawet pomimo przygotowanego łóżka polowego, nie była najprzyjemniejsza. Czułem ból rozchodzący się po kręgosłupie. Niemrawie przeciągnąłem się, słuchając charakterystycznego pyknięcia kości. 
- Tylko się rozglądam - wyjaśnił Hyo. Mówiąc to podszedł bliżej i objął mnie delikatnie. - Jak się czujesz?
- Już lepiej, dziękuję - odpowiedziałem z uśmiechem na ustach. 
Wyciągnąłem mapę. Po szybkich obliczeniach nakreśliłem naszą pozycję.
- Jesteśmy już coraz bliżej Nevady - stwierdziłem bez większego entuzjazmu. - Tam dopiero zaczną się schody. 
Westchnąłem cicho. 
- Jesteś gotowy do dalszej drogi? - zapytał Hyo. Pomógł mi wstać. 
- Ruszajmy. 
Zapakowaliśmy swoje rzeczy i skierowaliśmy się w stronę wyjścia z jaskini. Szliśmy wąskim korytarzem, ale jak się okazało - nie kończył się on wyjściem. W miejscu, którym wczoraj weszliśmy, znajdowała się ogromna ściana ze śniegu. 
- Zasypało nas - powiedziałem, a mój głos zadrżał. 
Przekopanie się  przez taką warstwę lodu nie należało do spraw łatwych. Hyo przejechał dłonią po zimnej ścianie stworzonej ze śniegu. 
- Mamy prowiant i ogień, poczekajmy na roztop. To nie potrwa długo - powiedziałem, lekko uderzając przeszkodę stojącą na naszej drodze.
- Nie sądzisz, że lepszym pomysłem byłoby się przebić? - zaproponował wampir. Wyglądał na zdecydowanego. 
- Nie marnujmy swoich sił. Wczoraj rozpętała się burza śnieżna. Ściana jest na pewno gruba - podsumowałem. - Szkoda zachodu. Zimy w tych okolicach są mniej łaskawe, niż u nas. 
Hyo ostatecznie przystał na moją decyzję. Zostawiliśmy jednak w pobliżu pochodnię, ale jej ciepło rozpuściło lód. Niewiele to pomoże, ale chociaż trochę przyśpieszy proces. 
Wróciliśmy do głównej jaskini. Było zimno. Wyjąłem koce i okręciłem się nimi. 
- Jeśli do jutra temperatura nie podniesie się, a śnieg się nie roztopi, będziemy musieli pomyśleć nad wydostaniem się stąd siłą - westchnąłem. - Mam jednak nadzieję, że to nie będzie konieczne. 
- Pogoda jest zmienna. Na pewno rano się stąd wydostaniemy - przytaknął Hyo, siadając obok mnie. - Może nawet lepiej, że dzisiaj zaprzestaniemy drogi. Przyda ci się odpoczynek. 
Uśmiechnąłem się delikatnie. 
- Mam jednak nadzieję, że uda nam się wydostać przed zachodem słońca - odparłem. - Zaległą drogę nadrobimy nocą. Dotrzemy chociaż do najbliższej wioski. 
- Jesteś pewien, że podróż tak późno nie wpłynie negatywnie na twoje zdrowie? - Hyo wydawał się być sceptycznie nastawiony do tego pomysłu. 
- Czuję się już znacznie lepiej, a czas nas nagli. Teraz się jeszcze zdrzemnę, a jak wstanę, pomyślimy, co dalej. 
Hyo dalej wpatrywał się we mnie zmartwionym wzrokiem. Nie komentował jednak dalej moich decyzji. Jedynie otulił mnie ramieniem i przytulił bliżej siebie. Nie protestowałem i zamknąłem oczy. Cieszyłem się, że chłopak wyruszył ze mną na tę podróż. Sam na pewno bym sobie nie poradził. 

<Hyo?>

Podsumowanie stycznia!

Sprawy organizacyjne

Na początek tego podsumowania trochę nudnych spraw organizacyjnych. Grono naszej szanownej moderacji powiększyło się o kolejną osobę - Keiem (Teava). Gratulujemy i życzymy owocnej współpracy! Ponadto nasze uniwersum dalej się rozwija i dodani zostali 'NPC', natomiast z bloga znikają zakładki 'Broń' oraz 'Wierzchowce'. Powstanie zamiast nich alternatywa. W fazie tworzenia nadal pozostają - 'Wiara', 'Zaklinacze', 'Rośliny' oraz 'Zwierzęta'.

W styczniu powitaliśmy dwie nowe postacie: Bastiana oraz Maebh! Serdecznie witamy i mamy nadzieję, że pozostaniecie z nami jak najdłużej!  


Prezentujemy również szybki skrót tego, co wydarzyło się w wątkach styczniowych: 

Hiromaru x Ena

Pierwsze spotkanie Hiromaru z Eną nie można nazwać przyjemnym. Nawiązanie znajomości w otoczeniu płonącej wioski i akompaniamencie krzyków mieszkańców nie należy do najłatwiejszych rzeczy. Pomimo niesprzyjających okoliczności i uczenia się we wrogich akademiach, młodzieńcy nawiązali dobry kontakt. Niestety, nie jest im dane choć chwilę odpocząć. Kiedy wszystko pozornie zaczyna się układać, na ich drodze staje osierocone wilcze szczenię. 

Hiromaru x Maven 

Hiromaru miał trudności z odnalezieniem się w akademii Sarlok, toteż dyrektor postanowiła przydzielić mu starszego kolegę, który miał pomóc mu zaaklimatyzować się w szkole. Kolegą tym okazał się Maven - ustalił on dla Hiromaru plan dodatkowych zajęć, kiedy razem ćwiczyli, a Maven tłumaczył chłopakowi wszelkie zasady i zawiłości związane z życiem w akademii.
Gdy pewnego dnia Maven czekał na Hiromaru, aż ten skończy zajęcia, wydarzył się wypadek. Pod nieobecność nauczyciela jeden z demonów zaatakował innego demona i wywiązała się walka. Skończyłoby się to tragicznie, gdyby nie to, że Maven zainterweniował, zaś Hiromaru sprawił, że agresywny demon wypuścił swoją ofiarę. W końcu przyszedł też nauczyciel i całą sprawę udało się mniej-więcej opanować. 

Zero x Rin 

Spotkanie po latach Rin i Zero było równie niespodziewane, co kolejne wydarzenia, jakie ich spotkały. Czy po upływie czasu dalej są tymi samymi osobami, które pamiętają ze swoich dziecięcych lat? Ciężko odpowiedzieć na to pytanie, jednak zarówno Rin, jak i Zero będą mieli ku temu jeszcze wiele okazji. Najbliższa nadarzyła się, kiedy dziewczynę zaczął zaczepiać przypadkowy mężczyzna...

Hiromaru x Nerina

Hiromaru i Nerina wybrali się na spacer po mieście, a los sprawił, że udali się do tej samej restauracji. Tam przypadkiem usłyszeli rozmowę grupki mężczyzn martwiących się o to, że dwóch z ich przyjaciół, naukowców, zgubiło się w jaskiniach w okolicy wybrzeża. Przypływ sprawiał, że część jaskiń zalewała woda i mężczyźni bali się, że naukowcy zginą.
Nerina i Hiromaru postanowili wybrać się do jaskiń i poszukać zaginionych. Oboje dysponowali mocami związanymi z wodą, stanowili więc idealnych kandydatów na misję ratowniczą. Po dość długich poszukiwaniach udało im się znaleźć obu mężczyzn w jednej z niezalanych jeszcze pieczar. 
Naukowcy martwili się jednak nie tylko o swoje życie, ale też o sprzęt i zebrane próbki, toteż poprosili Hiromaru i Nerinę, by wyłowili przedmioty z zalanej części kompleksu. Podjęła się tego Nerina, ale okazało się, że część próbek stłukła się i zanieczyściła wodę. Gdy sprzęt badawczy znalazł się na suchym lądzie, Nerina odkryła, że jej syreni ogon przybrał dziwną barwę i nie może nim ruszyć. Postanowiła więc poczekać, aż paraliż minie. W tym czasie Hiromaru udało się wyprowadzić naukowców z jaskiń, a następnie chłopak zaczął wracać po Nerinę.

Bastian x Rowan

Jak na razie nie wydarzyło się zbyt wiele - Bastian został poproszony przez dyrektora o to, by stawił się w jego gabinecie, bo ma jakieś zadanie, które chciałby, aby wykonał wraz z Rowanem.

Ena x Hyo

Ostatnio los rzuca im kłody pod nogi znacznie częściej, niż ostatnio. Rzuceni w wir nieoczekiwanych zdarzeń, wplątani w intrygę nie mogą pozwolić sobie na moment spokoju. Chwytając się brzytwy postanawiają odnaleźć braci Eny, wyruszając w niełatwą podróż. Już po pierwszym dniu napotykają jednak na problem - młody Koretoki dostaje gorączki. Choroba utrudnia im dalsze parcie naprzód.

Bastian x Maebh

Bastian został poproszony przez dyrektora o wykonanie pewnej misji wraz z uczennicą z Sarlok. Chłopak wyruszył i spotkał się z Maebh w wiosce w górach. Tam przenocowali, a w międzyczasie okazało się, że Bastian ma łaskotki na skrzydłach. Następnego dnia oboje wyruszyli w góry. 


Even Świąteczny 2021/2022

Zamykamy i podsumowujemy event świąteczny. Dziękuję za udział Bastianowi, Hiromaru, Teavie oraz Enie i w nagrodę otrzymują oni 150SR! Gratulujemy!

Wynagrodzenie:

Oprócz tego w styczniu najwięcej opowiadań przepisał Ena (5 opowiadań) i trafia do niego nagroda w postaci 100SR. Drugimi postaciami, które również wykazały się aktywnością są Hiromaru oraz Bastian (każdy po 4 opowiadania) za co również dostają nagrodę 50SR. W styczniu swoje opowiadania napisali również Hyo (3), Maebh (3), Zero (1) oraz Nerina (1). 

Serdecznie dziękujemy za waszą aktywność w styczniu i liczymy na was w lutym. 

~Administracja

piątek, 11 lutego 2022

Od Maebh CD. Bastiana

Bastian nagle stał się strasznie oschły i wredny. Zmarszczyłam brwi, puszczając jego kurtkę i cofając się o krok. Sama się przez to delikatnie zdenerwowałam i miałam ochotę wrócić się i już nigdzie z nim nie iść, ale wątpię żeby z takiego obrotu spraw dyrektorowie byli zadowoleni. Ale to nie była moja wina, bo skąd mogłam wiedzieć?
- W plecaku mam zapałki. I wziąłem latarnię, to można to zapalić i poświecić. Będzie lepiej, niż jakbym ja tam cokolwiek robił… - dodał po chwili, nieco łagodniejszym, ale dalej szorstkim tonem.
- Nie musiałeś być od razu taki nie miły, wiesz? Wystarczyło po prostu powiedzieć, że nie potrafisz i bym to totalnie zrozumiała… - mnie samą w odpowiedzi również nerwy trochę poniosły, gdy wygrzebywałam z jego plecaka wspomniane wcześniej zapałki i latarnię.
Przy okazji wyjęłam też mapę, żeby sprawdzić, czy dobrze idziemy. Po omacku udało mi się rozpalić ogień w latarnii, a cała okolica stała się bardziej przejrzysta dla moich oczu. Światło ukazało nam też rozwidlenia, które na nas czekały. Mapa wskazywała, że mieliśmy udać się najpierw w prawo. Jednak zanim ruszyłam tam za Bastianem, zaczęłam rozglądać się za jakimś wapiennym kamieniem. Dało się nimi “rysować”, toteż chciałam wykorzystać je w narysowaniu strzałek, tak na wszelki wypadek, gdyby miało coś się stać z mapą. Szybko znalazłam to, co szukałam i po chwili jedna ze strzałek wylądowała już na ścianie. Później minęliśmy już nie jedno rozwidlenie i nie przez jeden korytarz przechodziliśmy.
Cała ta plątanina tuneli doprowadziła nas do wielkich drzwi z rycinami. Przyjrzałam im się z bliska z latarnią w ręku, jednak były już zbyt naznaczone czasem, aby cokolwiek z nich odczytać. Obejrzałam je z każdej strony, próbowałam otworzyć, ale ani drgnęły, nawet przy pomocy Bastiana. Wspólnie jednak doszliśmy do wniosku, że musi w takim razie być jakiś ukryty, starożytny mechanizm, który otwiera wrota. I faktycznie, niektóre elementy płaskorzeźby, przy niewielkim wysiłku, dało się wcisnąć. Ale rodził się tutaj kolejny problem, bo jak to ze starożytnymi mechanizmami bywa, musiał być jakiś element na nieproszonych gości, którymi poniekąd z Bastianem byliśmy. Płaskorzeźba przedstawiała scenkę rodzajową, ot, z życia codziennego. Jakimś cudem udało nam się tam wyróżnić postacie wieśniaków uprawiających rolę, owce i wilka. Nie wiedzieć czemu, moja ręka powędrowała do postaci wilka, którą dało się wcisnąć. Nie mogłam wtedy przewidzieć, że ta decyzja zakwestionuje moją egzystencję na tym padole łez. W jednej chwili poczułam, jak tracę grunt pod nogami i spadam. Skłamałabym mówiąc, że w tamtym momencie moje całe życie nie przeleciało mi przed oczami. Byłam zbyt zszokowana aby użyć wtedy moich zdolności i po prostu się unieść. Ten ułamek sekundy trwał dla mnie wieczność, wszystko zdawało się zwolnić swój bieg, a ja już żegnałam się ze światem, gdy nagle poczułam uścisk na nadgarstku. Uniosłam wzrok z czarnej otchłani na Bastiana i wyraz konsternacji, który malował się wtedy na jego twarzy, a później zwracając oczy na jego rękę trzymającą moją. Szybko wciągnął mnie na górę, oddalając się kawałek od dziury, nad którą zaraz wysunęła się płyta. Odetchnęłam głęboko, czując jak adrenalina powoli zaczyna ze mnie schodzić, a do mnie dotarło, co się przed chwilą stało. Puściłam już również rękę chłopaka, którą trzymałam chyba aż zbyt kurczowo.
- Haha… A więc to nie był ten… - zaśmiałam się nerwowo, patrząc na miejsce, w którym jeszcze chwilę wcześniej znajdowała się dziura. - Dziękuję, zdążyłam już sobie zrobić rachunek sumienia i żałować rzeczy, których nie zdążyłam zrobić - dodaję, przeczesując dłonią czoło z kosmyków i unosząc wzrok na chłopaka.

czwartek, 10 lutego 2022

Od Rowana CD. Bastiana do Maebh

 Leżałem twarzą w poduszce, powoli uspokajając oddech. Uwielbiam poranne biegi, które pomagały mi rozładować nieco energii przez zajęciami z innymi. Nie tylko ja co rano biegałem wokół akademii, jednak dużo uczniów podczas zimy z tego rezygnuje. Akurat ja uwielbiałem szczypanie zimna, chłodny wiatr. W zimę mogłem biegać i biegać nie myśląc o niczym. W końcu mogę wtedy pobyć sam ze sobą. 

Mocne trzy uderzenia w moje drzwi sprawiły, że poderwałem się na równe nogi. Jakież było moje zdziwienie, gdy pojawił się w nich dyrektor, jak zwykle z dość srogą miną. Od razu oczywiście zacząłem rozmyślać co takiego mogłem zrobić, że aż sam pofatygował się żeby mnie odwiedzić. Oczywiście nic nie przyszło mi do głowy. 

– Chodź ze mną – mruknął i jak gdyby nigdy nic sobie poszedł. Nawet nie spojrzał czy za nim idę. Westchnąłem i oczywiście ruszyłem za nim, ze stresem, który nadal kazał mi poszukiwać w moim umyśle przewinień za które mogłem zostać ukarany. Jednak gdy doszliśmy do jego gabinetu a on poprosił bym usiadł na jednym z krzeseł, nieco się zdziwiłem. Nigdy nie był taki miły.

– Czy coś się stało? - zapytałem po chwili ciszy, gdy zaczął przeglądać jakieś papiery, kompletnie mnie ignorując.

– Musimy poczekać na Bastiana, wtedy wszystko wyjaśnię. 

Bastian? Nie mogłem przypomnieć sobie żadnego znanego mi ucznia o tym imieniu. Zapewne ani razu nie wymieniliśmy między sobą słowa dlatego nie mogłem go skojarzyć. Ale skoro go nie znałem, dlatego jest on powiązany z moim przyjściem tutaj? Ze zniecierpliwieniem zacząłem ruszać nogą. Dopiero to dłuższej chwili ktoś znalazł się w drzwiach. Dłużej się nie dało?

– Jakiś problem? - zapytał chłopak, zamykając za sobą drzwi. Widząc go teraz, nie przypominam sobie żebym go spotkał. Nasze grupy najwyraźniej nie miały wspólnych lekcji. – Usiądź – dyrektor wskazał krzesło obok mnie. Usiadł na nim, kompletnie mnie ignorując. Wcześniej czułem jego wzrok który otaksował moją twarz, lecz starałem się udać, że tego nie czułem. Ludzie często się przyglądają nowym osobom, a ja lubiłem jak ktoś mnie oglądać, obserwował. Taaak, uwielbiam to. 

– Przyszedł do nas pewien list z nietypową prośbą. Pewien mężczyzna, który wykopuje różne ciekawe rzeczy z miejsca, w którym nastąpił wybuch, znalazł ostatnio bardzo ciekawe próbki. Dziwną substancję, którą nawet tamtejsi magiczni nie umieli nazwać. Chciał przywieźć je do  Me Shi by tamtejsi uczeni je zbadali i przeprowadzili badania. Nie wiem co takiego robiła ta substancja, nie podał tej informacji. Jednak stwierdził, że dzięki niej można stworzyć nową broń, taką, która w końcu pomoże pozbyć się potworów na większą miarę. Podczas podróży, ktoś napadł na jego karawan i ukradł próbki, prawie cała eskorta została zabita, oprócz dwóch osób, które nie pamiętają praktycznie niczego. Poprosił nas, by wybrać najlepszych uczniów, którzy pomogą odzyskać próbki i zbadać co takiego się stało. – podczas gdy on dalej tłumaczył, do środka weszła kobieta. – Ah, przepraszam. Kompletnie zapomniałem, usiądź. – rozejrzał się wokół i gdy szukał na czym mogłaby usiąść, ustąpiłem jej miejsca i oparłem się o ścianę. – Wracając. Wybrałem z naszej szkoły waszą trójkę mają nadzieję, że skończycie tą misję z sukcesem. Oprócz was jak wiem, jedna uczennica Sarlok także została do was przydzielona. 

Wszyscy obejrzeliśmy się na siebie, gdy skończył mówić. Pewnie dał nam chwilę czasu byśmy mogli przyswoić co usłyszeliśmy. Już w myślach układałem listę rzeczy, które powinienem 

– Idźcie się spakować. – mężczyzna wyciągnął dłoń z kopertą w moją stronę. – Tutaj masz wszystkie najważniejsze wiadomości. Dziewczyna z Sarlok niedługo tu będzie. 

Wyszliśmy z gabinetu na korytarz, na którym panowała martwa cisza. Nie wiedzieliśmy co powiedzieć, dlatego zdecydowałem, że lepiej najpierw działać.

– Spotkajmy się przy bramie wyjściowej, jak już się spakujecie. Zabierzcie wszystko co mogłoby się przydać. I pamiętajcie, że u nas jest zimno, ale w Me Shi jest tropikalny klimat.

Sam ruszyłem do swojego pokoju. Do torby schowałem ostrza i suche jedzenie, które miałem ukryte pod łóżkiem. Długi miecz przytoczyłem do pleców, a włosy związałem w wysoki kucyk. Wodę najprawdopodobniej dostaniemy na miejscu także nie trudziłem się z jej zabraniem. 

~*~

Przy bramie stałał już dziewczyna, która oparta o jedną ze ścian, wpatrywała się w wejście do Ardem. Miała z tego miejsca widok na plac ćwiczebny, na którym pierwszaki miały egzaminy u mojego ulubionego nauczyciela. Powodzenia. Ruszyłem w jej stronę spokojnym krokiem, nie spuszczając wzroku z jej demona. 

– Witaj – mruknąłem, krzyżując dłonie na klatce piersiowej. 


<Maebh?>


środa, 9 lutego 2022

Od Bastiana CD. Maebh

Jaskinia - niewielka, niewyględna, jednak osłonięta przed porywistym wiatrem - wita nas ciemnością i ostrymi skałami. Ciemność ta jednak nie jest groźna i przykra. Wręcz przeciwnie. Pozwala moim oczom odpocząć nieco od oślepiającej bieli zalegającego wszędzie śniegu, zaś panująca we wnętrzu względna cisza sprawia, że i uszy nie więdną od ciągłego wycia wiatru. A tym, co najbardziej mnie cieszy jest właśnie brak wiatru - przynajmniej znika ryzyko, że wywieje nam gdzieś mapę i będziemy musieli chodzić wszędzie na ślepo. Co prawda dobrze radzę sobie w górach, ale to nie oznacza, że trafię wszędzie i na dodatek bezbłędnie.
Ciemność narasta, zdaje się pogrążać nas oboje w swoich coraz ciaśniejszych objęciach. Dobrze widzę w mroku, smocze oczy mają mnóstwo zalet, jedną z nich zaś jest dobre widzenie przy niewielkiej ilości światła. Nie powiem, żebym był człowiekiem zdolnym do przewidywania wielu rzeczy, to nigdy mi nie szło i nie czuję, żeby miało się cokolwiek zmienić w tej materii. Dlatego też nie przychodzi mi po prostu do głowy, że dla Maebh może być za ciemno, że dziewczyna może bać się mroku i czuć się niepewnie. Toteż gdy czuję, jak łapie tył mojej kurki, przystaję na moment, niepewny, co uczynić.
I wtedy pada pytanie, które sprawia, że to ja dla odmiany czuję się niekomfortowo i najchętniej uciekłbym z tych jaskiń - teraz, zaraz, natychmiast.
Czy umiesz ziać ogniem?
Ludzie pytają się mnie o to od czasu do czasu, za każdym razem unikam odpowiedzi albo próbuję jakoś ominąć pytanie, przekierować je w inne miejsce. Bo prawda jest niestety przykra, a dla mnie bolesna i nieprzyjemna. Brzmi ona zaś, że ziać ogniem po prostu nie umiem.
Gdy przybyłem do Ardem właśnie umiejętność ziania ogniem była dla mnie kluczową, którą chciałem opanować. Wiadomo, każdy smok, jeśli chce siać stosowny postrach, powinien nie tylko machać skrzydłami i być mistrzem lotnictwa, ale również być zdolnym do spopielenia dowolnego celu, jaki sobie tylko zamarzy. Powinienem umieć zeszklić skałę, stopić każdy metal, obrócić w pył każdy inny materiał. Jednak jak na razie jedynym, co mi się udało, to nie krztusić się aż tak własnym dymem, gdy usilnie staram się wykrzesać z siebie nieco ognia. Nie wiem, czym spowodowane są moje liczne, nieprzyjemne porażki w tej materii. Zdaje mi się, że osiągnąłem już odpowiedni wiek - dzieckiem nie jestem, powinienem móc ziać ogniem, tak samo, jak mogłem już od dawna latać. Jednak z jakiejś przyczyny się to nie działo i nikt nie potrafił mi pomóc.
— Że Dragonborn, to nie znaczy, że od razu będę ział ogniem — burczę niepotrzebnie gniewnie.
Maebh nie jest winna mojemu złemu nastrojowi, jedynym sponsorem jestem ja sam, ale wiedza o tym nie pomaga. W sumie to nawet pogarsza sytuację, bo prócz bycia skrępowanym tym pytaniem, jestem jeszcze zły na siebie, że bez powodu robię się niemiły. A gdy tyle negatywnych emocji pojawi się w moim sercu, reaguję w jedyny sobie znany sposób, czyli będąc jeszcze bardziej niemiłym i opryskliwym.
— W plecaku mam zapałki. I wziąłem latarnię, to można to zapalić i poświecić. Będzie lepiej, niż jakbym ja tam cokolwiek robił… — dodaję już nieco łagodniej, ale nadal czuję, że mój głos jest niepotrzebnie szorstki i oschły, że przypomina bardziej te twarde, kamienne ściany, które otaczają nas z każdej strony. I nie jestem z tego zadowolony.

wtorek, 8 lutego 2022

Od Maebh CD. Bastiana

Jak to zimową porą, szybko odwiedziła nas noc. Chłodna, ciemna. I choć nie lubię chłodu, to te zimowe wieczory wydawały się magiczne. Najbardziej lubiłam właśnie te zimowe i letnie, przeciwne sobie. W lato przyjemny chłód otulał nas, dając oazę od upalnych dni, zaś w śnieżną porę roku noc była jeszcze zimniejsza od dnia, ale miało to swój urok. Gdy Bastian oddał się w objęcia Morfeusza, swoją drogą zabawnie wyglądał tak wielki na tak malutkim łóżku, albo po prostu był nadzwyczaj duży na normalnego rozmiaru łóżko. Ja jeszcze długo rozmyślałam. Miałam problemy ze snem, toteż tonęłam w myślach i wyobrażeniach. Pomyślałam, że fajnie byłoby obejrzeć kiedyś zorzę polarną. Musiało to być niesamowite przeżycie, móc ujrzeć ją na żywo. Zaciekawiłam się, czy istniała jakakolwiek szansa, że pojawiła się kiedykolwiek w pobliżu wioski, w której nocowaliśmy. Uśmiechnęłam się pod nosem, zdając sobie sprawę że to pewnie niemożliwe. Robiło się coraz później, a mi w końcu udało się zasnąć, oczywiście nie obyło się bez pobudek w nocy.
Z samego rana przygotowaliśmy się do drogi, bo przecież byliśmy tam w jakimś konkretnym celu, a nie na wakacjach. Nie mogło obejść bez porządnego śniadania i zabrania jakichś zapasów na drogę. Opuściliśmy granice wioski, i im dalej poza nie, tym większe czekały nas zaspy. Bastian miał długie nogi, więc nie zdawały się robić na nim aż takiego wrażenia jak na mnie. Gdy byliśmy wystarczająco daleko, wezwałam Libre. Był o wiele lepszym lotnikiem ode mnie, wolałam sama nie próbować wznosić się tak wysoko. Demon rozprostował skrzydła, a w nas uderzyła fala wzbitego w powietrze śniegu. Chwilę zajęło mi upewnienie się, że wszystko jest dobrze zapięte, ale później oboje wzlecieliśmy w przestworza, kierując się w stronę gór. Im bliżej nich byliśmy, tym bardziej robiło się zimno i chłodno. Same góry z bliska robiły o wiele większe wrażenie niż z daleka. Potężny wiatr szalał tam o wiele bardziej, niż na dole. Nie mogłam wręcz usłyszeć własnych myśli. Przez chwilę nawet zaczęłam się zastanawiać, po co ja się wogóle na to wszystko zgodziłam. Westchnęłam głęboko, szybko tego żałując. Lodowate powietrze kłuło mnie w płuca niczym malutkie igiełki. Niezbyt miłe uczucie. Jakiś czas później zatrzymaliśmy się na jednej ze skalnych półek, wcześniej upewniając się, że na pewno jest bezpiecznie, a przynajmniej na tyle na ile takie miejsce może być. Bastian odpiął plecak i postawił go w śniegu, wyjmując mapę. Ledwo go usłyszałam. W czasie gdy sprawdzał, w którą stronę mamy się udać, ja zastanawiałam się czy to dobry pomysł. Poklepałam Libre po boku aby podszedł ze mną do chłopaka i nieco osłonił nas skrzydłami. W głowie już miałam scenariusze, że ten paskudny wiatr ukradnie nam mapę. Kawałek pergaminu wydawał się być wyjątkowo łatwy do porwania przez szalejącą wichurę. I miałam dobre przeczucie, bo gdy podeszliśmy, mapa już chciała nas opuścić, ale na szczęście demon zdążył ją złapać skrzydłem. Odetchnęłam z ulgą, bo bez niej bylibyśmy zgubieni. Po szybkim zorientowaniu się, w którą stronę udać się następnie, mapa wylądowała z powrotem w plecaku Bastiana. Ruszyliśmy więc do wejścia, które znajdowało się w jednej z jaskiń niedaleko. Tam było już zdecydowanie ciszej i mogliśmy odsapnąć. Odwołałam Libre i mniej istotne bagaże zostawiliśmy przy wejściu. Im dalej w głąb jaskini, tym ciemniej się robiło, aż w końcu ledwo widziałam czubek własnego nosa. Trochę mnie to zaczęło przerażać, zagubienie się w takim miejscu przyprawiało mnie o kolejną fobię. Aby dodać sobie nieco otuchy, złapałam skrawek kurtki Bastiana, tak na wszelki wypadek, żeby się nie rozdzielić.
- Słuchaj, bo… Skoro jesteś Dragonbornem, to umiesz ziać ogniem, chociaż odrobinkę…? - zaśmiałam się niezręcznie z nadzieją, że może nie jesteśmy aż tak straceni.

<Bastian?>