Administracja

Strony

sobota, 30 maja 2020

Od Colette do Darumy - Event

- Zostałaś natychmiastowo oddelegowana. Wracaj do Akademii. - powiedziała białowłosa, zgniatając kawałek papieru, który jeszcze przed chwilą dzierżył czarny jak smoła kruk.
- Nie po to się fatygowałam, żeby teraz wracać! To po co mnie sprowadzali? - spytała wyraźnie obudzona Carmen. W sumie, nie dziwiłam jej się. Z tym, że ja na prawdę chcę pomóc, a ona była zirytowana tylko i wyłącznie straconym czasem, a przynajmniej tak to wyglądało.
- Rozkaz z góry. Podporządkuj się. Powinnaś wiedzieć, co to znaczy, skoro jesteś z Ardem.
- Nic z tego, ja tutaj zostaję. - skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, widać i słychać było, że gdyby mogła, zaczęłaby rzucać mięsem.
- Odejdź. Rozkaz to rozkaz. - odparła obojętnie Lyanna i ruchem głowy nakazała nam za sobą podążyć. Spojrzałam na Darumę, który nie miał zamiaru się wtrącać, zresztą podobnie jak ja. Jednak finalnie musiałam się odezwać, bo przecież nie umiem choćby na chwilę zamknąć ryja.
- Myślicie, że to w porządku? - rzuciłam, a demon białowłosej prychnął. Nie wiedziałam, czy jakoś to skomentować, więc tym razem, skutecznie zachowałam milczenie. Podróż strasznie się dłużyła, a przynajmniej ja odnosiłam takie wrażenie. Między naszą trójką - a właściwie czwórką, wraz z demonem liderki - cały czas panowała krępująca cisza, której nikt nie chciał, albo nie potrafił zakłócić. Na miejscu również nie byliśmy najwyraźniej pożądanymi gośćmi. Większość osób patrzyło na nas spod byka, co było dla mnie aż dziwne. Jednak starałam się nie zwracać na to zbytniej uwagi. Kilkaset metrów przed sobą ujrzeliśmy namioty, przed którymi nieustannie panował tłok. 
- Plan wgląda następująco: nie chcę ryzykować twojego omdlenia Colette, dlatego wolałabym, byś zajęła się pilnowaniem zaopatrzenia i była bardziej na zapleczu. Odciążysz przez to osoby, które faktycznie będą w stanie pomóc rannym. Daruma, liczę, że twoje zaklęcia to zaklęcia lecznicze, albo takie, które uśmierzą ból. Dlatego twoje miejsce będzie wśród innych medyków. Aegon przyda się przy transportowaniu rannych. Jego czas odnowienia pewnych umiejętności jest o wiele krótszy ode mnie. Ja postaram się doglądać wszystkiego, ale podejrzewam, że również przydam się przy transportowaniu rannych. Jeżeli macie jakieś pytania albo zastrzeżenia to teraz, zanim rzucimy się w wir bitewny. Służba w szpitalu polowym to również walka. - powiedziała, a jej głos nie zadrżał choćby przez chwilę. Nie powiedziałam nic, bo inaczej nie byłam w stanie pomóc. Daruma też milczał, więc białowłosa delikatnie się uśmiechnęła. Ruszyliśmy w stronę namiotów medycznych, których było naprawdę dużo. Weszliśmy do tego największego, w którym jak można było się spodziewać, już unosiła się ostra woń świeżej krwi. Nie odezwałam się choćby słowem, jedynie starałam patrzeć w podłogę i czekać, aż ktoś zezwoli mi na wyjście oraz zaczęcie swojego zadania. Nawet nie wiedziałam, czy przy pierwszej próbie podniesienia wzroku ujrzę tonącego we krwi rycerza, ale z tyłu głowy coś mówiło mi, żeby patrzeć w dół i nic więcej. Lyanna rozmawiała z jednym z głównych medyków, właściwie nawet nie wiedziałam, o czym. W końcu usłyszałam moje imię, więc aby nie wyjść na niewychowaną gówniarę, podniosłam wzrok, szukając źródła dźwięku.
- Colette, trzeci namiot na lewo. - skierował się do mnie mężczyzna, a ja skinęłam głową i szybko wyszłam, kierując się do wyznaczonego punktu. Już na miejscu kilka osób wytłumaczyło mi, jak i gdzie kłaść lub zanosić zioła, aby znacząco ułatwić pracę. W środku było na prawdę dużo medykamentów, jednak medycy twierdzili, że niedługo zacznie tego brakować, co trochę mnie przeraziło. Nie powiedziano mi, gdzie ewentualnie mam się udać po potrzebne rzeczy. A może nie będę musiała tego robić? Lub po prostu powiedzą mi tylko w razie potrzeby? Miałam w sumie dużo pytań organizacyjnych, na które wcześniej nie wpadłam lub białowłosa nie byłaby w stanie mi odpowiedzieć. Próbowałam sama logicznie sobie na coś odpowiedzieć, co jakiś czas myśląc o tym, jak radzi sobie reszta drużyny.

Daruma?

piątek, 29 maja 2020

Od Morozhenoye cd. Colette

Myślałam, że ta fascynacja Osamu moją osobą jest jedynie chwilowa i za niedługo przestanie mi się przyglądać, ale najwyraźniej myliłam się. Kiedy zobaczyłam go z tą jakąś niezidentyfikowaną książką, którą być może czytał, prawie stanęłam w miejscu, wpatrując się w chłopaka z niedowierzaniem w oczach. Powróciłam do rzeczywistości dopiero wtedy, kiedy stanął obok nas i zwrócił się do mnie, nie za bardzo zwracając uwagę na moją towarzyszkę.
- Znowu się widzimy, piękna~ - powiedział i wyciągnął rękę w stronę mojej twarzy, głaszcząc mnie delikatnie po policzku. I co mogę na ten temat powiedzieć, to wszystko było dla mnie nowe, więc to wystarczyło, aby na mojej twarzy pojawiły się łatwo widoczne rumieńce.
Kątem oka zauważyłam, że Colette przewraca oczami i wyciąga dłoń w stronę Osamu z wyraźną niechęcią.
- Colette - przedstawiła się krótko, ale nie sprawiło to, aby chłopak odwrócił się w jej stronę. Jestem ciekawa dlaczego ją w ten sposób zignorował.
- Tak tak, witaj - powiedział to lekko lekceważącym tonem, wywołując w oczach dziewczyny ostrzegawczy błysk niechęci. Czyli jeśli będę chciała utrzymywać relacje zarówno z nim, jak i z nią, to będę musiała ich albo pogodzić, albo zmagać się z ich narastającą wrogością do siebie. Świetnie.
Brunetka nie zdążyła niczego odpowiedzieć ani jakkolwiek zareagować. Ja z resztą też, ponieważ dosłownie kilka sekund później Osamu pociągnął mnie za sobą w stronę wyjścia. Zdążyłam jedynie rzucić przepraszające spojrzenie dziewczynie, zanim ponownie odwróciłam wzrok, aby przypadkiem nie wpaść na jakieś przedmioty czy ludzi.
Chłopak wyprowadził mnie z biblioteki i zatrzymał się pod ścianą, wciąż nie puszczając mojej ręki. Muszę przyznać, że w pewien sposób mi to schlebiało i cieszyło, ale z drugiej strony byłabym wdzięczna, gdyby nie robił takich akcji kiedy chcę spędzić czas ze znajomą.
- Mogę wiedzieć skąd się tu wziąłeś i czemu mnie stąd wyprowadziłeś? Byłam przecież w środku spotkania... - zaczęłam mówić, ale najwyraźniej to również postanowił zignorować, bo podszedł do mnie niebezpiecznie blisko, przez co instynktownie cofnęłam się i trafiłam plecami na ścianę.
- Dlaczego z nią rozmawiasz? - miałam rację, zignorował moje pytanie, za to zaczął się wpatrywać intensywnie w moje oczy. Nie wiem czy powinnam się niepokoić tego spojrzenia, ale po prostu czekałam na jakiś dalszy ciąg - Dlaczego spędzasz czas z nią, zamiast ze mną? - dodał po chwili, a mnie uderzyła niedorzeczność tej wypowiedzi. Przecież normalnie spędzam w pokoju cały dzień... A skoro mieszkamy razem to znaczy, że spędzam cały dzień z nim, bo on również rzadko z niego wychodzi.
- Ależ jestem z tobą przez praktycznie cały czas, przecież mieszkamy w jednym pokoju... - mruknęłam opuszczając wzrok i aktualnie patrząc gdzieś na jego klatkę piersiową - Dlaczego nie mogę spędzać czasu ze znajomą? - dodałam po chwili słysząc z drugiej strony głębokie westchnięcie.
- Ponieważ nie zezwalam na coś takiego - aż z zaskoczenia uniosłam z powrotem wzrok, wpatrując się w jego oczy - Jesteś moja, zapamiętaj to sobie~ - ponownie wyciągnął przed siebie rękę, głaszcząc mnie po policzku, co wywołało jeszcze większe rumieńce na twarzy. Nie potrafiłam na to odpowiedzieć, nawet nie wiedziałam co mogłabym w tym momencie rzec. Powinnam czuć się osaczona czy zaniepokojona, ale jednak to co mówił jedynie niezwykle mnie cieszyło. Co on ze mną robił, nie rozumiałam tego...
Po jakimś czasie złapałam go za nadgarstek i bezceremonialnie weszłam do biblioteki, szukając wzrokiem Colette, którą znalazłam przy jednym z regałów. Czas pożegnać pierwsze złe wrażenie i zacząć ich znajomość od zera. Mimo wyraźniej niechęci ze strony Osamu, udało mi się dotrzeć do dziewczyny.
- Wybacz mi te małe problemy, już jest wyjaśnione. Osamu, poznaj Colette, z którą chodzimy na lekcje, a ty Colette, poznaj Osamu, mojego... współlokatora. Mam wrażenie, że będziecie się widzieć częściej, cieszycie się? - w sumie nie wiedziałam jak mam określić chłopaka. Teoretycznie nasza znajomość na razie nie mogła być zakwalifikowana jakoś coś więcej, ale miałam silne wrażenie, że niedługo tak się stanie... Co mnie do tego przekonywało? A na przykład to, że wciąż trzymałam go za rękę, udając, że o tym zapomniałam i głęboko w duchu modląc się, żeby jej nie cofał.
Uśmiechnęłam się do Colette, patrząc z rozbawieniem na minę jaką zrobiła.

Colette?

czwartek, 28 maja 2020

Od Morozhenoye do Luciena - Event

Muszę przyznać, że rodzice Nix'a byli całkiem sympatyczni... Oczywiście na swój własny, oryginalny sposób, ale tak czy inaczej byłam im niesamowicie wdzięczna, że postanowili nas przenoconać dzisiaj w swoim domu. W końcu to wszystko wyszło tak niespodziewanie, praktycznie z biegu.
Przez większą część dyskusji między moimi towarzyszami, a gospodarzami domu, siedziałam cicho, nie odzywając się i nie wtrącając w rozmowę. Tak naprawdę nie było nic co mogłabym dodać od siebie. W milczeniu spożywałam posiłek, czując się w jakiś dziwny sposób lekko zaatakowana przez słowa matki Nix'a. Chodziłam do Ardem i chcąc nie chcąc się utożsamiałam z tymi ludźmi i tą akademią.
Po skończonym posiłku poszłam do jednego z wyznaczonych pokoi, chcąc w jakiś sposób odpocząć i zasnąć po tym jakże wyczerpującym dniu. Ale nie mogłam zasnąć. Może dlatego, że byłam w obcym miejscu, a w nieznanych miejscach nigdy nie mogę spać, przynajmniej przez jakiś czas. Jakbym była w ciągłej gotowości, że coś może się wydarzyć, bo nie znam ani ludzi z którymi przebywam w domu, ani nie znam otoczenia, aby pozwolić sobie na chwilę spokoju. A może to po prostu przez wojnę? Wojna wyzwala w ludziach najgorsze możliwe instynkty, które jednak nieważne jak okropne i brutalne by były, są całkowicie normalne
Mając nadzieję, że nikogo nie spotkam, wyszłam z pokoju i zeszłam do pomieszczenia, w którym niedawno jedliśmy posiłek z rodzicami Nix'a. I nie wiem czy byłam bardziej zaskoczona czy może w pewien sposób zniechęcona kiedy zobaczyłam jego matkę siedzącą na jednym z krzeseł. Automatycznie wyczuła, że ktoś się pojawił, bo w mgnieniu oka przeniosła na mnie wzrok. Przez chwilę mierzyła mnie uważnym spojrzeniem, ale potem na jej twarzy pojawił się słaby uśmiech. Czyżby siedziała tutaj przez cały czas?
- Dobry wieczór, chociaż może bardziej powinnam powiedzieć... dzień dobry? - powiedziała zerkając szybko na zegarek, którego wskazówki pokazywały godzinę pierwszą dwadzieścia w nocy. Dla niektórych może to była wczesna pora, ale najlepiej ja bym w normalnych warunkach spała od dłuższego czasu o tej godzinie - Mogę zapytać, czemu nie śpisz...? - zdawała się szukać w pamięci mojego imienia, które najwyraźniej wyleciało jej z głowy. Nie winię jej za to, mało osób potrafi je zapamiętać po tak krótkim czasie.
- Morozhenoye - przedstawiłam się zaciskając palce na framudze drzwi, zastanawiając się czy powinnam ją zostawić i udać się z powrotem do łóżka czy może powinnam zostać - Zasnęłam na jakiś czas, ale był to na tyle płytki sen, że obudziłam się po krótkim czasie... - dodałam po paru sekundach ciszy, podchodząc do stołu i siadając na krześle naprzeciwko kobiety, kiedy zaprosiła mnie do tego ruchem dłoni.
- Powiedz mi, jak sobie radzicie na tej wojnie? To zawsze dosyć straszne jeśli tacy młodzi ludzie zostają zaangażowani w taki konflikt... - zaczęła mówić wpatrując się w jakiś bliżej niezidentyfikowany punkt, a dopiero pod koniec wypowiedzi przenosząc wzrok na mnie.
- Jestem uczennicą z Ardem, więc od początku mnie przygotowują do takich realiów. Ale tak czy inaczej myślę, że Nix i Lucien czasami lepiej sobie radzą niż ja. Że są bardziej na to wszystko odporni... Ale myślę, że całkiem dobrze sobie radzimy. Nie wiem jak inni, ale jak na wojnę to idzie całkiem nieźle - w tym momencie w progu pojawił się Nix, najwyraźniej dogłębnie zdziwiony naszą obecnością tutaj.
- Czemu nie śpicie - spojrzał na zegar, a potem z powrotem na nas - O w pół do drugiej w nocy? - dodał krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Nie mogłam zasnąć na dłużej, więc pomyślałam, że tutaj zejdę. Ale masz rację, jest dosyć późno, trzeba być wypoczętym rano - wstałam z krzesła jeszcze raz patrząc  na matkę chłopaka - Dziękuję za wymianę zdań - skinęłam głową i wyszłam z pomieszczenia, mijając Nix'a. Może chciał jeszcze podyskutować ze swoją matką, nie powinnam im przeszkadzać.
Wróciłam do pokoju, kładąc się w łóżku. Najwyraźniej prawie wszyscy mamy problemy ze snem. Prawie, bo nie wiem nic o Lucienie czy ojcu żywiołaka. A szkoda, najprawdopodobniej czeka nas jutro dosyć wyczerpujący dzień.

Lucien?

środa, 27 maja 2020

Od Aniena cd. Rowana

- Dlaczego stanąłeś w mojej o-obronie? - spytałem i stanąłem przed chłopakiem, patrząc mu w oczy. Ten jedynie zdjął z siebie płaszcz i narzucił na moje ramiona, zapinając na o wiele więcej guzików, niż sobie. Szliśmy dalej, a ja oczekiwałem na odpowiedź.
- Bo kiedyś się tak nie zachowałem i poniosłem tego konsekwencje. Kiedyś się wycofałem i obiecałem sobie, że nigdy więcej nie popełnię tego błędu i będę chronić słabszych i osoby, które nawet w najmniejszym stopniu do mojego grona. Ale nadal pozostanie tobmoją tajemnicą, Aniele. - powiedział dosyć powoli i zanim zdążyłem spostrzec, byliśmy tuż przed schodami do akademika Sarlok. Chwilę przed nim staliśmy, aż w końcu mruknąłem coś na pożegnanie i zacząłem wlec się po schodach na górę. Nie odwracałem się za siebie by sprawdzić, czy zielonooki dalej tam stoi, byłem zbyt zmęczony na takie rzeczy. Mimo, że wcześniej spałem. W ogóle nie na rękę było mi wracać po nocy, gdzieś z tyłu głowy obawiałem się, że będą przez to kłopoty. I jeszcze te typy...posrana akcja, nie chciałem nigdy więcej tam iść. Chyba, że ktoś zapewniłby mnie, że ich tam nie spotkam po raz kolejny. Nie były to przeżycia, które byłyby idealne do wspominania przy obiadku z rodziną, w ogóle były nic nie warte, najchętniej wyrzuciłbym je z mojej głowy, tak samo jak Rowana. A dlaczego? Jest kolejną, wręcz nieznajomą mi osobą, której zaufałem zbyt szybko. Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że ja już w tej chwili, wchodząc po niekończących się schodach w jakiś sposób za nim tęskniłem, czułem się tak...pusto. Przy nim przynajmniej się coś działo. Potknąłem się o schodek i o mało nie wywróciłem, kląc pod nosem. Wtedy również zorientowałem się, że w dalszym ciągu mam na sobie narzutkę blondyna. Przez chwilę pomyślałem, żeby może zbiec na dół z nadzieją, że jeszcze go tam zastanę i ją oddać, ale dosyć szybko porzuciłem ten pomysł. Gdybym miał jeszcze raz się tu wczołgiwać, chyba bym zwariował. Po chwili spostrzegłem, że do mojego wygodnego łóżka zostało naprawdę niedaleko i na samą tę myśl, przyspieszyłem tempo. Szybko znalazłem się w moim pokoju, w którym zastałem jeszcze nie śpiącą Lyannę.
- Gdzie się włóczyłeś? - spytała ze stoickim spokojem, widząc mnie w drzwiach.
- Nie w-w-ważne. - wyszeptałem i wszedłem do środka. Płaszcz Rowana rzuciłem na jakiś fotel i bez większych ceregieli opadłem na łóżko. Zasnąłem wręcz natychmiast, nawet nie sprawdzając, czy mam przy sobie misia.
Robi się ciekawie. 

***

Obudziłem się dosyć późno jak na mnie i w ogóle obudziłem się późno, na dodatek z niechęcią do podniesienia tłustego tyłka z łóżka. Jednak w końcu to zrobiłem, ogarnąłem się i usiadłem w fotelu, czując, jak plecami zrzucam jakieś ubranie. Westchnąłem i wstałem z siedzenia, zaglądając za jego oparcie. Ku memu początkowemu zdziwieniu ukazał się płaszcz, nie mój. Dopiero po chwili przypomniałem sobie, że to przecież Rowana i dzisiaj miałem mu to oddać. Znaczy, on nic takiego nie mówił, ale ja miałem potrzebę zwrócić odzienie. Po chwili rozmyślań, czy to aby napewno dobry pomysł, wziąłem ten kawałek materiału i wyszedłem z pokoju, kierując się do tych kilometrowych schodów, które kilka godzin temu strasznie mi wadziły. Oczywiście, łatwiej jest schodzić niż wchodzić, więc poszło mi to zdecydowanie sprawniej, a przynajmniej tak mi się wydawało. Po opuszczeniu murów, udałem się do Ardem - nie miałem zamiaru czekać na zbawienie i może jego magiczne pojawienie się gdzieś po drodze, po prostu tam wejdę, znajdę go, oddam i wyjdę. Oczywiście, tam też stali strażnicy i tam też było multum schodów, które wcale nie wyglądały na przyjazne. Już na korytarzach zakwaterowania akademii wojskowej było można zauważyć spory tłok. Może coś się stało? Szybko porzuciłem rozmyślania na ten temat, widząc z oddali mój cel przybycia w te skromne progi. Szybkim krokiem ruszyłem w stronę Rowana, nie chcąc, aby przypadkiem zaczął iść w innym kierunku. Jeśli go zgubię to będzie po mnie. Na szczęście stał w tym samym miejscu, rozmawiając z kimś. Podszedłem do niego j odchrząknąłem.
- Oddaję. - wyciągnąłem rękę z zarzuconym na nią płaszczem, delikatnie się uśmiechając.

Rowan? 

Od Colette cd. Morozhenoye

- Więc...chodzisz do Ardem, prawda? Jak Ci się podoba w tej akademii? - spytała, uważnie przypatrując się mojej twarzy.
- Jest okej, trochę inaczej sobie to wszystko wyobrażałam, ale wiadomo, z reguły oczekiwania odbiegają od rzeczywistości. - wzruszyłam ramionami i zaśmiałam się. - słuchaj, przepraszam, że nas tak naprawdę wkopałam na lekcji. Jakby, no wiesz, nie miałam tego na celu ani nic. - nerwowo podrapałam się na karku. Naprawdę było mi trochę głupio, zaczynając kolejną zresztą znajomość w taki sposób. Dziewczyna nic nie odpowiedziała, jedynie stałyśmy przez chwilę w ciszy. Ja w sumie też nie do końca wiedziałam, co powiedzieć, czy zrobić. 
- Może przejdziemy się do miasta? Na jakieś lody, czy coś. - palnęłam w końcu, kiedy dziewczyna już najwyraźniej chciała się ze mną pożegnać. Widziałam na jej twarzy zawahanie, ale w sumie gdzieś z tyłu głowy liczyłam, że się zgodzi. Po i tak dosyć krótkiej rozmowie, wydawała się być w porządku. 
- Czemu nie - odpowiedziała po chwili i delikatnie się uśmiechnęła. Trochę mi...ulżyło? Można to tak nazwać. W sumie, mogła z tego wyjść całkiem ciekawa relacja. Jeszcze chwilę stałyśmy w miejscu, aż po prostu zaczęłam iść w stronę wyjścia, a dziewczyna podążyła za mną. Sytuacja była na tyle ciężka, że białowłosa nie wyglądała raczej na rozmowną, a jej odpowiedzi były zwykle krótkie i nie dające możliwości wyciągnięcia z nich kolejnego tematu. Nie przeszkadzał mi sam fakt, że jest trochę "aspołeczna", tylko że było ciężko rozpocząć tą nieszczęsną rozmowę. Ale kierowałyśmy się w spokoju do wyjścia, raczej nie zwracając na nikogo uwagi. Początkowo, bo zrobiło się dla mnie trochę dziwnie, kiedy wszyscy usuwali nam się z drogi. Jeden, jedyny raz, taka sytuacja miała miejsce z Azrielem, a teraz przecież nie szedł obok mnie. A żeby bać się mnie? Powody musiałyby być naprawdę absurdalne. Szybko opuściłyśmy akademik a potem mury szkoły, kierując się do miasta. Na szczęście, byliśmy chyba najbardziej wysuniętą w jego stronę akademią, więc droga nie powinna zająć nam długo. Morozhenoye co jakiś czas patrzyła się to na mnie, to na jakieś biegające wokół zwierzęta, rośliny czy po prostu bezchmurne tego dnia niebo. Ja wsadziłam jedynie ręce do kieszeni i nawet nie wiem gdzie wędrowałam wzrokiem, co jakiś czas próbując zacząć konwersację. Jednak kiedy już miałam coś powiedzieć, podświadomie wmówiłam sobie, że to idiotyczne i na tym się kończyło. Dosyć szybko znalazłyśmy się na środku rynku, przepełnionego życiem. Nikt nie zwracał na nas większej uwagi, mimo, że większość obecnych to byli dorośli lub dzieci do dziesiątego roku życia. Gwałtownie się zatrzymałam, aby mała dziewczynka we mnie niechcący nie wpadła. Zaśmiałam się pod nosem i po chwili dotrzymałam kroku białowłosej.
- Masz jakiś obrany cel? - spytała po chwili, a ja szybko starałam się wymyślić jakieś miejsce, do którego nie będzie stąd daleko, no i będzie brzmiało sensownie.
- Do biblioteki. - uśmiechnęłam się. - Chyba, że masz jakiś bardziej ambitny pomysł. - dodałam, a dziewczyna tylko pokręciła głową, po czym ruszyłyśmy w kierunku tej nieszczęsnej biblioteki, którą wymyśliłam sobie przed sekundą. W środku zaczęłam kierować się do pierwszego lepszego regału z książkami, kiedy Morozhenoye zatrzymała się w miejscu. Odwróciłam się w jej stronę, widząc nagłą zmianę jej wyrazu twarzy. Rozejrzałam się dookoła i jedynym obiektem, w który mogła się wpatrywać białowłosa, był chłopak, co jakiś czas spoglądający na nią znad książki. W końcu ją zamknął i podszedł bliżej niej, a właściwie nas, bo również ja przysunęłam się bliżej mojej towarzyszki. Skrzyżowałam ręce na piersiach, czekając na dalszy rozwój sytuacji.
- Znowu się widzimy, piękna. - powiedział i pogłaskał Morozhenoye po twarzy, a ona delikatnie się zarumieniła. Nie odpowiedziała nic, a ja westchnęłam i wyciągnęłam dłoń w jego stronę.
- Colette.
- Tak tak, witaj. - powiedział kompletnie ignorując mój gest, już mi się nie spodobał. Zaczął rozmawiać o czymś z dziewczyną, ale nie za bardzo mnie interesował ich temat dyskusji. Kiedy już miałam mówić białowłosej, że jestem tu również ja i przyszła tu ze mną, nie z nim, ten złapał ją za rękę i zaciągnął w stronę wyjścia bez słowa. Spojrzałam tylko za odchodzącą dwójką, kompletnie nie wiedząc, co się stało.

Morozhenoye?

Od Rowana cd Aniena

Nie tego się spodziewałem, sądziłem, że dnia dzisiejszego nie spotkają nas już żadne niespodzianki, lecz jak to się mówi - nadzieja matką głupich. Gdy tylko znalazłem się w drzwiach gospody, wiedziałem, że cała ta akcja nie zakończy się spokojną rozmową. Kolega wraz ze swoimi kumplami byli tak pijani, że nie rozumieli słów, które kierowaliśmy w ich stronę. I jak na początku próbowałem być zrównoważony i udawać, że mnie to nie interesuje, tak widok tego mężczyzny z dłońmi na ciele Aniena podziałał na mnie jak płachta na byka. Nie pamiętałem jak w kilku krokach znalazłem się obok niego, a moja pięść z precyzją złapała mu nos, czego dowodem był charakterystyczny dźwięk. Upadł na ziemię, a jego koledzy nawet nie próbowali mu pomóc, jedynie co cofali się powoli, nie chcąc zostać zauważeni, co słabo im szło. Już miałem do nich dopaść kiedy pomiędzy nami stanął chłopak, prosząc mnie, żebym się uspokoił. Czy jego naprawdę nie ruszyło to co się przed chwilą stało? Chciał udawać, że nic się nie wydarzyło?
- Odsuń się - wyszeptałem, lecz on nawet nie drgnął. Zacisnął dłoń na mojej koszulce, gdy przechodziłem obok niego, co sprawiło, że się zatrzymałem. Staliśmy tak dłuższą chwilę, lecz te sekundy pozwoliły oprawcom na ucieczkę. Ich kompan leżał na ziemi z krwawiącą twarzą, lecz z daleka słyszałem jego oddech, więc zgadywałem, że nic mu nie było.
- Musimy iść, pewnie zaraz ktoś doniesie Gwardii Królewskiej i będziemy mieli kłopoty - jego głos wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałem w jego stronę z zaciśniętymi ustami, lecz grzecznie poddałem się jego dotykowi gdy zaczął mnie prowadzić w stronę powrotną. Nic nie mówiliśmy, choć emocje buzowały pomiędzy nami. Czyżby był na mnie zły, że stanąłem w jego obronie?
- Powinieneś wracać od razu do siebie - mruknąłem, delikatnie wyrywając rękę z jego uścisku. Natychmiast się zatrzymał, widziałem w jego oczach uczucia, których nie mogłem rozszyfrować.
- Żebyś jeszcze po drodze kogoś pobił i wpadł w tarapaty? - pierwszy raz widziałem tą jego stronę. Zawsze był nieśmiały i lękliwy, wciąż nie mogąc się wysłowić, a teraz wyglądał jak nadąsany kociak, brakowało by jedynie, żeby zasyczał i mnie podrapał. Delikatnie uśmiechnąłem się na tą wizję. - A ty z czego się śmiejesz?
- Z niczego, nie mogę mieć dobrego humoru?
Nie odpowiedział, jedynie ruszył przed siebie. Oprócz naszych kroków, doszedł do moich uszu równomierny dźwięk marszu wojska. Złapałem młodego za ramię i pociągnąłem go między budynki, slalomem omijając dobrze znane mi uliczki, nie chciałem się na nich napatoczyć. Nie każdy w Gwardii był miły i wyrozumiały, gdybyśmy trafili źle, moglibyśmy wylądować nawet w areszcie. Przycupnęliśmy za jednym z domów, gdzie widać było jak na dłoni główną ulicę. Ich mundury lśniły przez pochodnie i blask księżyca, tylko westchnąłem na ten widok - zgraja rycerzy, którzy chodzą w swoich idealnych ubrankach, które nigdy nawet nie były zaplamione krwią. Gdy tylko zniknęli nam z widoku, usłyszałem jak Anien zaczął normalnie oddychać, ze strachu wstrzymał oddech, wcale mu się nie dziwiłem, dwa demony wlekące się za grupką nie wyglądały na zbyt przyjazne.
- Możemy już iść - podałem mu rękę w celu pomocy, ale sam zerwał się z ziemi. Przewróciłem oczami, nawet nie komentując jego zachowania. Ruszyliśmy w stronę Sarlok, nie chciałem by wracał sam o tej godzinie. Nie wiem czy miał jakieś zastrzeżenia do mojego pomysłu, jednak nie narzekał, gdy sunąłem za nim jak cień.
- Dlaczego to zrobiłeś? - jego głos przeciął ciszę między nami. Wyrównałem z nim krok, wpatrując się w drogę przed nami.
- O co dokładnie ci chodzi?
Przez chwilę nic nie mówił.
- Dlaczego stanąłeś w mojej o-obronie? - jego zająknięcie się utwierdziło mnie, że emocje go opuściły i znów wróciła urocza wersja tej istoty. Zdjąłem z ramion płaszcz wojskowy i zarzuciłem mu na ramiona, zapinając kilka guzików by nie spadł. Materiał sunął za nim na ziemi, lecz nie obchodziła mnie czystość tej szmatki.
- Bo kiedyś się tak nie zachowałem i poniosłem tego konsekwencje - odparłem powoli - Kiedyś się wycofałem i obiecałem sobie, że już nigdy nie popełnię tego błędu i będę bronić słabszych oraz osoby, które nawet w najmniejszym stopniu należą do mojego grona. Ale nadal pozostanie to moją tajemnicą, Aniele.
Schody do Sarlok znajdowały się zaledwie kilka kroków od nas, nie miałem nic do sportu i wysiłku fizycznego, ale ta masa schodów, które znikały gdzieś tam w górze wśród mgły, śniegu i gór...Chyba dzisiaj sobie odpuszczę.


Anien?

niedziela, 24 maja 2020

Od Carmen cd Nix&Beverly

Kiedy dobiłam się do drzwi, ujrzałam najgorszy dotąd widok w moim życiu. Przez chwilę miałam wrażenie, że czas stanął w miejscu, że wszystko i wszyscy się zatrzymali. Na początku pustka – nie wiedziałam, co myśleć. Następnie wspomnienie – kiedyś mało brakowało, a bym tak skończyła. Później uczucie. Wiele uczuć. Czułam po trochu złości, że wpakował się w coś takiego, po trochu smutku i żalu, że do tego doszło i że cierpi. Oraz przerażenie. Którego od dawna nie czułam tak intensywnie, wykluczając ostatnie morderstwo, przy którym bałam się równie bardzo jak w tamtym momencie. Szybko podeszłam i kucnęłam przy chłopaku. 
- Co ty odpierdalasz, Nix, do kurwy – powiedziałam i chwyciłam go za zakrwawione nadgarstki, co okazało się błędem ponieważ syknął z bólu. Puściłam go i położyłam swoje dłonie na jego policzkach, widząc że już zaczyna odpływać. – Błagam, nie odchodź… Zaraz tu będzie pomoc obiecuję Ci. – mówiłam. Przy tej okoliczności nie ukrywam, że miałam ochotę zlizać mu tą krew i oddać się swoim instynktom. Ale strach zdecydowanie przeważał. I ludzkie uczucia.
- Pomocy! Pomóżcie mi! – wrzasnęłam na cały akademik tak głośno, że zaraz zbiegło się wielu uczniów wraz z nauczycielami. Natychmiast mnie stamtąd wyprosili, zajęli się nim medycy i tym podobne. Do mnie jednak dalej nie docierało to, co się stało. Z jednej strony miałam wrażenie, że właściwie do niczego nie doszło, a z drugiej mam tysiąc myśli na raz, wszystkie uczucia się palą i mam ochotę zabijać. Wyssać krew z tych wszystkich ohydnych ludzi, którzy mnie krzywdzili. Wzięłam głęboki wdech. Musiałam myśleć w miarę racjonalnie, co było niemożliwe w moim przypadku po próbie samobójstwa mojego przyjaciela ? Nie wiem, czy jest moim przyjacielem. Może kimś więcej ? 
Mimo wszystko zdałam sobie sprawę, że pora już wracać. Jak gdyby nigdy nic, do swojego pokoju w akademiku. Nie spieszyło mi się. Pierwszy raz. Powoli szłam, czując jak pieką mnie oczy od rozpływającego się w moich łzach makijażu. Prawdziwy dramat, co ? 
- A co jeśli on umrze ? – zastanawiało mnie najbardziej to pytanie. Będę musiała wrócić do swojego nudnego życia, chodząc bez przerwy na treningi, co jakiś czas upijając się w samotności whisky i wódką, nie mając właściwie z kim pogadać. Nix’a naprawdę polubiłam, mimo tego że posiada dosyć upierdliwy charakter i ma siostrę której osobiście nie polubiłam już na pierwszym spotkaniu. Ciekawe jak by wyglądało to wszystko, gdyby nie to zabójstwo. Być może dalej byśmy się spotykali, ja bym mu chamsko dogryzała, a on próbował mnie zdenerwować, co było naprawdę proste. Uśmiechnęłam się lekko, kiedy przypomniałam sobie dokładnie nasze pierwsze spotkanie. Po chwili po moich policzkach zaczęło płynąc jeszcze więcej łez niż wcześniej, a oczy piekły niemiłosiernie. Kiedy już dotarłam przed bramy, najszybciej jak tylko mogłam pobiegłam do swojego pokoju, aby uniknąć pytań typu ,,gdzie byłaś?” ,,czemu płaczesz?”. Coś takiego było dla mnie zbędne. Moja podróż do akademika poszła gładko i bez problemów. Natychmiast usiadłam na łóżku i spojrzałam w okno. Zaczęłam ryczeć jeszcze bardziej. Głupio mi było tak szczerze, rzadko płaczę. Ale czasami każdemu się chyba zdarzy.
- Dlaczego on to w ogóle zrobił ? – zapytałam samą siebie na głos. Po dłuższych refleksjach doszłam do tego, że to przez całe morderstwo. On po prostu nie miał już nerwów. I zupełne mu się nie dziwię. Chyba bym podobnie zareagowała, gdybym coś takiego zrobiła. A może nie ? Może bym zachowała zimną krew i ukryła wszystkie swoje uczucia, zachowując się niczym chodzący trup ? U mnie było to możliwe. Ale zazwyczaj w moim przypadku przeważają uczucia. Większość wampirów, jakie znam, potrafią je doskonale kryć. Ja również. Ale kiedy jest ich zbyt wiele, staje się to praktycznie niemożliwe. Przynajmniej jak dla mnie. 
Nie wiedziałam, czy minęło parę godzin, czy może dopiero parę minut. Nie sprawdzałam czasu, było mi to obojętne. Wzięłam parę głębokich wdechów. Próbowałam się uspokoić. Bezskutecznie, bo miałam ochotę wybić szybę i spierdolić przez okno do lasu. Nagle jednak usłyszałam znajomy głos. Głos, który przyprawił mnie o euforie.
- Można? – zapytał Nix, a ja poderwałam się z miejsca. On bez skrupułów wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi. Staliśmy tak przez chwilę, patrząc się na siebie. W końcu jednak przytuliłam się do niego mocno, przez chwilę zapominając o tym co się stało. Po kilku minutach puściłam go z uścisku.
- Poczekaj, zmyję to. – uśmiechnęłam się lekko. Było mi trochę głupio być bez makijażu, praktycznie nikomu nie pokazuję się w tej wersji. Ale lepsze to niż siedzieć rozmazaną z piekącą skórą. Wtedy chyba gorzej wyglądam. Weszłam szybko do łazienki i zmyłam makijaż. Nie zajęło mi to chyba zbyt wiele czasu, na pewno mniej niż samo nakładanie go. To było bardziej czasochłonne. W końcu wróciłam do swojego towarzysza, który siedział na fotelu.
- Powinnaś rzadziej się malować. – stwierdził, a mi się zrobiło natychmiast trochę cieplej. Pewnie się zaczerwieniłam, kurwa… - mam nadzieję, że nie przeszkadzam, prawda?
- Skądże. - odparłam natychmiastowo. - jakim cudem tu przyszedłeś?
- Jakoś dałem radę. - zaśmiał się. - ale chciałem Cię tylko przeprosić, za to - wskazał na nadgarstki i wziął głęboki oddech. - i wiesz, wtedy, podczas tego morderstwa – wykrztusił z siebie po chwili - bałem się o Ciebie. Cholernie. – spojrzał mi prosto w oczy. Zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco, niż wcześniej.
- Nie przepraszaj, nie masz za co. Zachowałeś się naprawdę bardzo odważnie, ja gdybym była na Twoim miejscu sama nie wiem co bym zrobiła… - powiedziałam. – Też się o Ciebie bałam. – dodałam po chwili, nie urywając od niego spojrzenia.

Nix ?

sobota, 23 maja 2020

Od Nix'a do Morozhenoye - Event

- Nic wam nie jest? - usłyszałem nagle i natychmiast się odwróciłem. Jak mogłem się domyślić, był to Lucien, który nie wyglądał najlepiej. 
- Czy nam nic nie jest? Nie - odpowiedziała szybko dziewczyna, zanim zdążyłem zapytać, co mu się stało. W tym również mnie wyprzedziła. - ale widzę, że tobie tak. - wskazała na jego krwawiący bok.
- To nie ważne, zaraz się zagoi. - mruknął - musimy szybko wszystko sprawdzić, książę podał mi umiejscowienie interesujących nas obiektów.
- Najpierw trzeba coś z tym zrobić - wtrąciłem, mierząc wzrokiem chłopaka. Widziałem, że nie spodobał mu się ten pomysł, ale nie mógł nam paść gdzieś po drodze.
- To nic, już mówiłem. Chodźmy. - powiedział poirytowany. Westchnąłem i mruknąłem coś pod nosem, po chwili ruszając za nim żwawym krokiem. Widać było, że w każdej innej sytuacji chłopak coś by z tym zrobił, jednak teraz za każdym razem spławiał mnie, kiedy proponowałem żeby chociaż na chwilę przystanąć. Dosyć sprawnie sprawdziliśmy wszystkie wyznaczone miejsca, jednak zaczęło się ściemniać. Zacząłem się zastanawiać, gdzie przenocujemy, o ile w ogóle będziemy spać. W końcu moje wątpliwości wyszły na światło dzienne, dzięki Morozhenoye.
- Czy my gdzieś się zatrzymujemy, żeby przespać noc, czy się nie zatrzymujemy? - zapytała, patrząc na Luciena. Nie za bardzo wiedział, co odpowiedzieć, bo chyba sam tego nie przemyślał. 
- Jeśli przeskoczyłbyś nas od razu na Dwór Zimy, moglibyśmy przenocować u moich rodziców. - powiedziałem po chwili namysłu, wiedząc, że to z jednej strony zły pomysł, a z drugiej jedna z lepszych opcji. Było tam dużo miejsca, więc wszyscy byśmy się pomieścili, nie śpiąc razem na jednym łóżku. Oboje spojrzeli się na mnie ze zdziwieniem, jednak po chwili Lucien przystał na moją propozycję. Złapał nas za ręce i przeskoczył do Dworu Zimy, co wyraźnie było dla niego większym wysiłkiem niż wcześniej. Właściwie, to się nie dziwiłem. Już na miejscu zauważyłem, że znajdujemy się całkiem niedaleko mojego rodzinnego domu, więc skinąłem głową na znak, aby poszli za mną. Ciężko szło mi się przez to miejsce z myślą, że orkowie zaatakują również to miejsce. Albo już zaatakowali? Nie wiedziałem tego, nie było czuć zapachu krwi, nie było też słychać jakichś okrzyków wojennych. Na horyzoncie nie było też można dostrzec intruzów, więc nic nie wskazywało na to, żeby już się tu coś stało. Dosyć szybko znaleźliśmy się przed moim domem. Odwróciłem się do moich towarzyszy.
- Ostrzegam, będzie zadawała dużo pytań. - powiedziałem, a oni tylko zaśmiali się pod nosem i skinęli głową. Chwilę zastanawiałem się, czy mam pukać do drzwi, czy wchodzić jak do siebie - bo właściwie tak wchodziłem. Ale nie było mnie tu już dawno i nie chciałem ich przestraszyć. W końcu wziąłem głęboki wdech i otworzyłem drzwi. Moim oczom ukazała się niska i drobna kobieta, na której sam widok się uśmiechnąłem. Na początku stanęła jak wryta, a potem do mnie podeszła i obejrzała. Zaśmiałem się i chciałem jak najszybciej wpuścić moich towarzyszy do środka, w końcu robiło się coraz ciemniej i musieliśmy coś zrobić z tą raną Luciena. 
- Tak, to ja, mamo. - wywróciłem oczami. - wyjaśnienia później. Potrzebujemy dwóch wolnych łóżek na tę noc, mam nadzieję, że to nie problem? - odsunąłem się, dzięki czemu matka mogła zobaczyć Luciena oraz Morozhenoye. Była jeszcze zdziwiona niż przedtem, ale nie zaprzeczyła i to mi wystarczyło.
- Wejdźcie...- mruknęła, a ja przepuściłem najpierw białowłosą, a potem kapitana naszej drużyny, po czym sam wszedłem do domu, zamykając za sobą drzwi. 
- Zrób nam coś na ciepło, proszę. Usiądziemy i na spokojnie wyjaśnimy, co nas sprowadza. Jedna noc. - podkreśliłem, a moja mama skinęła głową i udała się do kuchni. Zabrzmiało to trochę tak, jakbym ją wykorzystywał, ale tak nie było, po prostu każdemu z nas przydałby się ciepły posiłek i odpoczynek przede wszystkim. - Po schodach na górę, dwa pierwsze pokoje są wasze, bez różnicy, który czyj. Do łazienki zaprowadzę Was potem, chyba, że potrzebujecie teraz? - spytałem, jednak obydwoje pokręcili głowami. Sam szybko udałem się do swojego starego pokoju i przebrałem w jakieś ubrania, które znalazłem w szafie. W tym momencie gratulowałem sam sobie, że nie zabrałem absolutnie wszystkiego ze sobą do Akademii. Kiedy zszedłem na dół, tej dwójki już nie było, więc trochę zdezorientowany udałem się do jadalni. Raczej nie podejrzewałem, aby sami postanowili zwiedzać mój dom. Lecz pewności nie miałem. Na szczęście zastałem ich z moją nadopiekuńczą mamą, jedzących i starających się jakoś racjonalnie wyjaśnić nasz pobyt w tym miejscu. Usiadłem obok chłopaka i spojrzałem na kobietę.
- Więęęęęc jesteśmy tu jedynie na jedną noc, przynajmniej na tą chwilę. - zacząłem. - Przez tą całą wojnę Akademie wyznaczyły nas do pomocy, my akurat jesteśmy odpowiedzialni za wymianę informacji między dworami. Nie dalibyśmy rady ogarnąć całej krainy bez odpoczynku, a dodatkowo KTOŚ potrzebuje małej pomocy medycznej, ale jego duma nie pozwala mu tego przyznać. - skinąłem głową na chłopaka obok. - nic nam nie jest, nie musisz się martwić, po prostu chcemy tu przenocować. Jutro rano nas nie będzie. - zapewniłem, a kobieta tylko pokręciła głową. Czyżby nagle zmieniła zdanie?
- Dlaczego wyznaczyli ciebie? Przecież nie chodzisz do Ardem, to nie leży w twoich kompetencjach i obowiązkach.
- Mamo
- No co? Taka jest prawda, powinni wysłać tu tych swoich żołnierzy.
- Mamo
- Jeśli mogę wtrącić - odezwał się po chwili Lucien - ja też chodzę do Corvine z Nix'em i tu jestem. Przydzieleni zostali uczniowie ze wszystkich szkół. - powiedział niepewnie, patrząc na reakcję moją i mojej matki.
- Popieprzone to wszystko, powinniście teraz siedzieć na dupie w akademikach. - do akcji wkroczył mój ojciec, którego byłem wręcz identycznym odwzorowaniem. Westchnąłem tylko i spojrzałem na Morozhenoye, widocznie nie wiedzącą, co ze sobą zrobić. Skończyła jeść, tak samo jak Lucien, więc wstałem od stołu.
- Ja zjem u siebie. - wziąłem talerz - jeśli chcecie, to jeszcze tu siedźcie, wiecie gdzie macie pokoje, a łazienkę w razie czego pokaże wam ktoś inny. - odpowiedziałem zmieszany, kierując się do swojego pokoju, żeby w spokoju wszystko przemyśleć i odpocząć. To było do przewidzenia, że nie będzie im coś pasować, ale miałem to gdzieś. Ważne, że mieliśmy gdzie przenocować. 

***

Po ogarnięciu się spróbowałem zasnąć, nie zwracając uwagi na białowłosą czy chłopaka. Najprawdopodobniej na chwilę przysnąłem, ale była to jedynie krótka drzemka, która nie zasługiwała na miano snu. Wstałem z łóżka i udałem się do kuchni po szklankę wody, jednak na dole nie zastałem pustego pomieszczenia, a tętniące życiem miejsce. Moja mama i Morozhenoye rozmawiały w najlepsze, nie zważając na godzinę. 
- Czemu nie śpicie - spojrzałem na zegar - o w pół do drugiej w nocy?

Morozhenoye?

piątek, 22 maja 2020

Od Colette cd. Azriela

Do moich oczu zaczęło docierać światło - żółte, więc najprawdopodobniej nie było to światło dzienne, tylko to z żarówek. Niechętnie przekręciłam głowę w drugą stronę, a po chwili wysiliłam się na rozejrzenie po pokoju. Niemrawo otworzyłam oczy i powoli się podniosłam, podpierając na rękach. Na pierwszy rzut oka wydawało mi się, że coś jest nie tak, ale to zignorowałam. Pewnie znowu mi się wydawało. W końcu, kto przestawiłby łóżko w zupełnie inne miejsce bez powodu. Odwróciłam się w drugą stronę, a moim oczom ukazał się czarnowłosy. Chwilę się w niego wpatrywałam, potem mój wzrok przeszedł na zabandażowaną nogę, a potem ponownie na Azriela, który słabo się uśmiechnął.
- Jak się czujesz? To coś nieźle Cię poturbowało. Kadra dała ci chwilę na dojście do siebie, zanim zaczniemy te nieszczęsne treningi w duetach, więc nie musisz się spieszyć. - powiedział, a ja już byłam niezadowolona z całej sytuacji. Mimo wszystko, lubiłam treningi, czy sama, czy z nim. Mogłam się na nich odstresować i mieć wszystko głęboko gdzieś. Jednak zastanowiła mnie jeszcze jedna rzecz. Dlaczego siedział ze mną, zamiast pójść do siebie i zakończyć tę znajomość, zanim jeszcze się zaczęła? Najwidoczniej nie było nam pisane ze sobą żyć i się nie pozabijać. - Ah, właśnie, sporo się pozmieniało, kiedy byłaś nieprzytomna. To twój nowy pokój...a raczej nasz pokój. - prychnął pod nosem wypowiadając te słowa. Nie kryłam zdziwienia, w końcu, dlaczego akurat, kiedy nie kontaktowałam? Dlaczego nagle zachciało im się zmieniać nam pokoje? Chyba każdemu było bardziej na rękę, kiedy byliśmy w nich sami. 
Czyli tak czy inaczej, byliśmy na siebie skazani. 
- Czuję się dobrze, chyba. Tak. - mruknęłam i podniosłam się do siadu. Odwróciłam się w stronę okna. Mogłam dostrzec wiele gwiazd na granatowym niebie, co również mnie zdziwiło. Ile ja leżałam tu nieprzytomna? Ile on tu ze mną siedział? Tyle pytań, a odpowiedzi brak, jak zwykle zresztą. Pokręciłam głową i prychnęłam sama do siebie, a po chwili namysłu spojrzałam na chłopaka. - Wiesz co, wybacz. Za ten nos, za to w lesie, po prostu przepraszam. - westchnęłam, a na jego twarzy pojawiło się niemałe zdziwienie. 
- Przecież to nie twoja wina. - odpowiedział po jakimś czasie, marszcząc brwi. Podniosłam się z łóżka, a przez gwałtowny ruch trochę zakręciło mi się w głowie. Jednak po upływie kilku sekund mi przeszło, więc to zignorowałam. Chciałam podejść do szafy i wyjąć jakieś ciuchy na przebranie, jednak kiedy przeniosłam ciężar na zabandażowaną nogę, syknęłam z bólu i automatycznie stanęłam na drugiej. Chłopak cały czas się we mnie wpatrywał, jakby czegoś oczekując. Chwilę stałam w bezruchu, zastanawiając się, co zrobić. Jak podejść do tej nieszczęsnej szafy, potem łazienki. Nie widziałam innej opcji niż kuśtykanie, musiałam to przeboleć, bo skacząc ciągle na jednej nodze, prędzej bym się zabiła. 
- Pomóc Ci jakoś? - usłyszałam za sobą dosyć niepewne pytanie. Szybko odwróciłam się w stronę szatyna.
- Nie trzeba, dam radę. - warknęłam na niego. To, że zaatakowało mnie jakieś zwierzątko od siedmiu boleści, nie znaczy, że już sama sobie nie jestem w stanie pomóc w dojściu do łazienki. Potem postanowiłam ostatecznie doczłapać do szafy, co trochę mi zajęło. Wyciągnęłam z niej potrzebne rzeczy, a po zamknięciu drzwi, na chwilę pod nią przystanęłam. Pomieszczenie, do którego musiałam się udać znajdowało się raczej daleko. Wzięłam głęboki wdech i ruszyłam przed siebie. Gdybym miała pokój sama, najzwyczajniej w świecie zasłoniłabym okna i się przebrała, jednak był tu też chłopak, a ja nie miałam zamiaru go wyganiać. Prawdopodobnie i tak już zrujnowałam mu cały dzień, więc chciałam mu dać spokój. W końcu osiągnęłam swój cel. Stanęłam w łazience przed lustrem, wpatrując się dokładnie w każdy centymetr mojej twarzy. Nie wiem, dlaczego, po prostu jakoś naszło mnie na wykonywanie bezsensownych czynności. Po przebraniu się opuściłam pomieszczenie, kierując się do swojego łóżka. Co jakiś czas spoglądając na chłopaka widziałam, że chce powiedzieć coś w stylu "Poczekaj, pomogę ci", ale tego nie mówił. I dobrze. Najwyraźniej zdążył zauważyć, że nie chcę od niego pomocy. I tak za dużo już byłam mu winna za spędzone razem kilka godzin.  Położyłam się na swoim łóżku, okrywając kołdrą. Azriel jeszcze chwilę się we mnie wpatrywał, a potem sam wstał i przygotował się do snu. Wracając w stronę łóżka zasłonił okna i zgasił jedno światło. Rozpuściłam włosy, gumkę zostawiłam na nadgarstku i podciągnęłam kołdrę na tyle, że okrywała mnie całą do ramion. 
- Dobranoc. - mruknęłam i zamknęłam oczy, starając się usnąć. Dostałam od niego jakąś odpowiedź, ale nie zwróciłam uwagi na to, jaką, bo już odpływałam. Jeszcze chwilę słyszałam, jak chłopak kręci się po pokoju, ale kiedy słabe i odległe światło w drugiej jego części zgasło, zasnęłam wręcz natychmiastowo.

***
Ponownie obudziłam się dopiero, kiedy światło zaczęło drażnić moje oczy. Jęknęłam niezadowolona, naciągając kołdrę na głowę. Z nieznanych mi przyczyn, podobna ilość snu, co zwykle, mi nie wystarczyła. Pewnie było to spowodowane wydarzeniami z poprzedniego dnia, ale pomyślałam o tym dopiero później. W końcu wychyliłam się zza kołdry, widząc kręcącego się w tą i z powrotem chłopaka.
- Która godzina? - zapytałam po chwili, odgarniając włosy z twarzy.
- Późna. - odpowiedział krótko, wyraźnie nie w humorze. Postanowiłam dać mu spokój, skoro z jakichś przyczyn był zły. A przynajmniej na takiego wyglądał. Powoli się podniosłam i wykonałam poranną toaletę, oczywiście z większym trudem niż dotychczas. Kiedy byłam już gotowa, mojego współlokatora nie było w pokoju. Może zaspał na lekcje i dlatego był taki zły? Zadałam sobie kilka podobnych pytań, ale krótko po tym stwierdziłam, że to nie moja sprawa. Chwyciłam torbę i wyszłam z pokoju, kierując się w stronę sali lekcyjnej. Dzisiaj nie miałam nic innego do roboty, zostało mi siedzieć i umierać na zajęciach.
Po skończonym dniu nauki, wróciłam do pokoju dosyć wyczerpana. Zastałam w nim już Azriela, który w dalszym ciągu nie wyglądał na zadowolonego. Wyjęłam z torby książkę i położyłam się na łóżku, kontynuując jej czytanie. W całym pomieszczeniu panowała wręcz grobowa cisza, która z czasem zaczęła mnie przytłaczać. Zaznaczyłam stronę, na której skończyłam i zamknęłam powieść. Usiadłam, wpatrując się w chłopaka w ciszy, czekając, aż się na mnie spojrzy. Kiedy w końcu to nastąpiło, spojrzałam mu głęboko w oczy.
- Coś stało się rano, że do tej pory chodzisz zdenerwowany? - spytałam niepewnie i złapałam samą siebie na nieustannym, coraz głębszym wnikaniu w turkusowe tęczówki współlokatora.

Azriel?

środa, 20 maja 2020

Od Darumy cd. Sylvy

Odwróciłem się nieznacznie, słysząc padające słowa. Starszy ode mnie wampir, uczęszczający do trzeciej klasy, spoglądał na nas nieprzyjaźnie. 
- Trzymaj się swoich, a nie leziesz do innych - rzucił, wpatrując się we mnie. Na jego twarzy pojawił się szeroki, choć dość niepokojący uśmiech. 
- Dziękuje za uwagę - wymruczałam z udawanym uśmiechem. - Lecz sądzę, że Daruma nie ma nic przeciwko mojej obecność, prawda?
Przełknąłem głośno siłę. Właściwie nie miałem zbyt wielkiego wyboru. Postawiony w sytuacji bez wyjścia, postanowiłem wziąć stronę Sylvy. Tego wampira i tak nie znam, a większych kłopotów w szkole raczej mieć nie będę. Nie jest to możliwe. 
- Czy nie powinieneś zajmować się teraz stoiskiem laboratoryjnym? - przypomniałem, cały czas zachowując kamienną twarz. Zajęcie wampira odgadłem po jego kitlu i wystających z kieszeni probówek. - Spóźnisz się - dodałem, zaplatając ramiona na piersi. 
- Od kiedy jesteś zastępcą dyrektora? - prychnął, podchodząc bliżej. - Nie przypominam sobie, żeby cię nim mianowano. 
Wiedziałem, że dalsza rozmowa z chłopakiem nie ma sensu. Choć wyglądał na zdenerwowanego i posyłał mi wrogie spojrzenie, wezwanie nauczycieli, które nastąpiło chwilę później, sprawiło, że ostatecznie odpuścił. Splunął na ziemię i mrucząc pod nosem, odszedł. 
- Zaraz rozpoczną się pokazy - odparłem spokojnie. - Zaprowadzić cię do sali? Widzę, że twoja grupa już poszła.
Dziewczyna rozejrzała się, szukając potwierdzenia moich słów. Najwyraźniej zauważyła brak uczniów. 
- Chodźmy - westchnęła, najwyraźniej zdegustowana zachowaniem podopiecznych. 
Zaprowadziłem Sylvę do głównej auli. Tam dyrektor wygłaszał przemówienie. Nie uśmiechało mi się uczęszczanie w apelu. Nie mogłem jednak zostawić tutaj dziewczyny samej. Dziwne poczucie odpowiedzialności nie pozwoliło mi na to. Zostanę z nią do czasu aż dotrze do swojej grupy - teraz nie ma sensu przepchać się przed tłum. Dopiero wtedy wrócę do swojego pokoju. Nie marzę o niczym innym niż odpoczynku. 
- Dość ładne miejsce - szepnęła, rozglądając się po sali. Nic dziwnego - jasne, rzeźbione ściany, z których zwisały arrasy zachwyciłyby niejedną osobę. Sufit pokrywały kolorowe freski przedstawiające historię z życia wielu ras - elfów, centaurów czy ludzi. Sylva patrzyła w górę, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. 
Apel trwał dość długo. Dyrektor niezwykle przynudzał. Co rok rozprawiał o tym samym. Mimo zapewnień o sojuszu między szkołami, dalej wyczuwalna była nutka wrogości między poszczególnymi uczniami. Wsłuchiwałem się w szepty. Ciche docinki między pierwszakami stanowiły coś najzwyklejszego. Co roku to samo. Starszaki buntują pierwszaki nakręcając na nowo spiralę nienawiści. 
Dyrektor w końcu zakończył przemowę. Szkoły zostały rozdzielone. Sylva w końcu odzyskała władzę nad swoim zespołem. Pożegnała się ze mną i dołączyła do swoich. podopiecznych. 
Zaprowadziłem Sylvę do głównej auli. Tam dyrektor wygłaszał przemówienie. Nie uśmiechało mi się uczęszczanie w apelu. Nie mogłem jednak zostawić tutaj dziewczyny samej. Dziwne poczucie odpowiedzialności nie pozwoliło mi na to. Zostanę z nią do czasu aż dotrze do swojej grupy - teraz nie ma sensu przepchać się przed tłum. Dopiero wtedy wrócę do swojego pokoju. Nie marzę o niczym innym niż odpoczynku. 
- Dość ładne miejsce - szepnęła, rozglądając się po sali. Nic dziwnego - jasne, rzeźbione ściany, z których zwisały arrasy zachwyciłyby niejedną osobę. Sufit pokrywały kolorowe freski przedstawiające historię z życia wielu ras - elfów, centaurów czy ludzi. Sylva patrzyła w górę, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. 
Apel trwał dość długo. Dyrektor niezwykle przynudzał. Co rok rozprawiał o tym samym. Mimo zapewnień o sojuszu między szkołami, dalej wyczuwalna była nutka wrogości między poszczególnymi uczniami. Wsłuchiwałem się w szepty. Ciche docinki między pierwszakami stanowiły coś najzwyklejszego. Co roku to samo. Starszaki buntują pierwszaki nakręcając na nowo spiralę nienawiści. 
Dyrektor w końcu zakończył przemowę. Szkoły zostały rozdzielone. Sylva w końcu odzyskała władzę nad swoją ekipą. Rzuciła szybkie "do zobaczenia" i odeszła. Ja zaś skierowałem swoje kroki w kierunku akademika. Wtedy też zatrzymał mnie jeden z nauczycieli. 
- Darumo! Musisz mi pomóc, to pilne! - Jego słowa zbiły mnie z nóg. Naprawdę nie mogę mieć chwili spokoju? 
- Tak? - zapytałem zmarnowany. Profesor wyglądał na przerażonego. 
- Z sali laboratoryjnej zginęła fiolka z wybuchającym eliksirem! - wyjaśnił szybko, wymachując przy tym rękoma. - Musimy ją znaleźć!
Sytuacja zdawała się niezwykle poważna. Jeśli ktoś ukradł probówkę - użyje jej najpewniej na dzisiejszej integracji. Nie mogę pozwolić, aby odwiedzający Corvine ucierpieli!

Sylva?


Od Pearla do Keyli – Event

– Naprawdę muszę?
Zajmujący miejsce po drugiej stronie wozu wysoki mężczyzna zareagował na to pytanie głośnym westchnięciem. To już któryś raz, kiedy je słyszał, nie chciało mu się odpowiadać na nie po raz kolejny. I tego nie zrobił, a poprawił swoją pozycję, jęcząc:
– Mi też za bardzo się to wszystko nie podoba, ale co mam poradzić? – Zamknął na chwilę oczy, biorąc głęboki wdech. – Idziesz szpiegować, do tego w lesie, więc powinieneś sobie jakoś poradzić.
– Nie lubię – usłyszał odpowiedź.
Pearlowi od początku nie podobała się cała ta sytuacja. Niby na jakiej podstawie zadecydowano, że on weźmie w tym wszystkim udział? Przecież nie robił wrażenia wielkiego wojaka ani też nie miał żadnej niezwykłej zdolności, która mogłaby być nadzieją dla wszystkich. Większość nie wiedziała nawet, jakiej on jest rasy, więc tak w zasadzie to nie mieli o nim bladego pojęcia. A jednak mimo to postanowili go posłać do walki, wróć, szpiegowania... ale w sumie też walki. W pewnym momencie nawet nabrał podejrzeń, że to sposób na pozbycie się go – zgotowali jego rodzinie okrutny los, ale on przetrwał, więc trzeba skorzystać z okazji i wysłać go przymusowo na prawdopodobną śmierć. Tak, to brzmiało jak plan. Że też Ralven się na to zgodził!
Ale opiekun nie mógł za długo się kłócić z górą. Tyle dobrego, że został on posłany do tego samego dworu. Ta myśl nieco dodała charulianowi otuchy.
Po długiej podróży, której końcówkę dwójka spędziła w ciszy, powóz wreszcie dotarł na miejsce. Obydwoje wyszli, lecz każdy musiał się udać w innym kierunku. Pearl niechętnie zabrał swój ekwipunek, poprawił przewieszoną przez plecy złożoną na pół włócznię, gdy wtem usłyszał za sobą:
– Masz wrócić w jednym kawałku, jasne?
Odwrócił głowę i zadarł ją do góry, duże błękitne oczy skupiły się na twarzy opiekuna. Trochę zwlekał z odpowiedzią, w końcu jednak wydobyło się z jego ust:
– Co to znaczy w jednym kawaku?
– Kawałku – poprawił go Ralven, cicho wzdychając. – To znaczy, że masz być zdrowy i bez ran.
Na te słowa Pearl pokiwał głową, rozumiejąc.
– Ty też masz być w jednym kawałku – rzucił.
Może i sytuacja była poważna, ale wypowiedź charuliana mimo wszystko wywołała na twarzy Ralvena delikatny uśmiech.
– Jasne!
Po właśnie tak wyglądającym pożegnaniu (oby nie na długo) mężczyzna udał się w stronę jednego z namiotów. Pearl zaś odwrócił się i zgodnie z poleceniem osoby, która ich tu przywiozła, ruszył w stronę trójki młodo wyglądających osób. Jedną z nich od razu poznał. Wyraźnie wybijający się ponad resztę wzrostem ciemnoskóry mężczyzna o włosach w kolorze chmur pochodził z tej samej akademii, co on. Nieraz przemknął w jego pobliżu, a specyficzna nieco aparycja od razu zapadła mu w pamięć. Przeniósł wzrok na dwie kolejne osoby. Kruczowłosego chłopaka nie poznawał (musiał być z innej szkoły), zaś ognistowłosa kobieta wydawała mu się jakaś znajoma. Może również uczęszczała do tej samej akademii? Nie był w stu procentach pewny. Możliwe, że rozpoznałby ją, gdyby również miała w swoim wyglądzie coś bardzo charakterystycznego.
Formalności przebiegły w miarę sprawnie, aczkolwiek Pearl praktycznie w ogóle się nie odzywał. Co z tego, że dwie osoby prawdopodobnie pochodziły z Ardem – nie znał ich osobiście, a że wojskowa szkoła znana była z dosyć temperamentnych i nie tak bezpiecznych uczniów, nie miał pewności, że oni nic mu nie zrobią. Postanowił więc zachować odpowiedni dystans i na chwilę obecną nie dopuścić do siebie nikogo nieodpowiedniego.



Miał być na uboczu, a zgłosił się na pójście na zwiad. Dlaczego? Dobre pytanie. O podjęcie takiej decyzji gdzieś tam podejrzewał swoją dumę wojownika, która nie pozwalała siedzieć bezczynnie w takiej sytuacji, jakiej się znalazł. Jak już go posłano na misję, to powinien się chociaż trochę na niej wykazać, zwłaszcza, że to był las, a w tego typu miejscach czuł się w miarę swobodnie. Duże skupisko drzew, krzewów i mniejszych roślin, wszechobecna, dobra na oczy zieleń i zero kamiennych przytłaczających budynków. No i brak ludzi, za którymi wciąż nie przepadał. To była swego rodzaju dobra okazja, by się trochę rozruszać i pooddychać leśnym powietrzem.
Najwyższy z uczniów (Rowan, jak mniemał) ruszył pierwszy, zanurzając się głębiej w gęstwinę lasu. Pearl podążył za nim, odruchowo dostosowując swoje kroki do jego. Nie należało to do zadań łatwych, bowiem dzięki długim nogom białowłosy znacznie szybciej się przemieszczał, do tego Pearl musiał trochę bardziej od niego się wysilić na przejście przez co niektóre przeszkody. Szło mu jednak na tyle dobrze, że w pewnym momencie Rowan spojrzał za siebie, jakby sprawdzając, czy charulian nadal szedł za nim i nie przepadł czasem. Choć nie rozdzielili się jeszcze, odległość między nimi była trochę niepokojąca, dlatego Pearl został zmuszony przyspieszyć, by jeszcze bardziej się nie oddalić.
Przemieszczali się w średnim tempie starając się nie wydawać głośnych dźwięków, by ich wróg nie zauważył. Pearl rozglądał się uważnie, mimo że trochę wcześniej zaszło słońce, dzięki zwierzęcym oczom w miarę dobrze widział i mógł się jakoś orientować w terenie. W pewnym momencie spojrzał w górę na poszatkowane gałęziami niebo. Nie dostrzegał chmur, pogoda więc dopisywała, a to oznaczało, że widoczność była całkiem dobra. Postanowił wykorzystać ten fakt. Wyciągnął z przypiętej do paska pochwy mały sztylet, który zaczął wbijać w co niektóre drzewa i sprawdzać, czy zbiera się na nim podejrzana substancja.
Strategia ta zwróciła uwagę Rowana. Mężczyzna przyjrzał się charulianowi, unosząc delikatnie jedną brew.
– Co robisz? – zapytał, starając się nie mówić za głośno.
– Patrzę drzewa – odparł Pearl, nie przerywając wykonywanej przez siebie czynności.
Odpowiedź ta oczywiście nie nasyciła ciekawości Rowana (o ile ją w pełni zrozumiał).
– Po co? – zadał kolejne pytanie.
– Czy są dobre do wejścia.
W momencie, w którym Pearl to powiedział, natknął się na drzewo, które wyglądało na zupełnie normalne albo przynajmniej takie, które nie zagrażało jego zdrowiu. Wbił w niego sztylet, po czym wyjął i przyjrzał się ostrzu, na którym zebrała się jakaś ciesz. Zmierzył ją wzrokiem, ostrożnie powąchał. Pachniała jak najzwyklejsza żywica. Dla pewności polizał, co spotkało się z negatywną reakcją Rowana, który cicho warknął:
– Ej, co robisz?
Pearl wypluł żywicę. Odwrócił głowę, popatrzył na mężczyznę nad wyraz spokojnie.
– Sok drzewa – rzekł, pokazując sztylet. – Dobry.
Nie zwlekając dłużej, wytarł ostrze broni o liście pobliskiego krzaka, a następnie schował z powrotem do pochwy. Poprawił rękawiczki, jakie miał na sobie. Dobrze zrobił, biorąc je ze sobą – pazury na końcach z pewnością mu pomogą. I pomogły. Podskoczył, zahaczył dłońmi i stopami o pień, by po dwóch susach znaleźć się na najniższej gałęzi, a później wspiąć się niemal na sam szczyt. Stanął ostrożnie, rozkładając ciężar ciała tak, by żadna gałąź się pod nim nie załamała, a następnie rozejrzał się dokładnie po okolicy.
Rowan stał pod drzewem i patrzył na niego wzrokiem, jakby sam mógł lepiej dostać się na taką wysokość i spojrzeć na las. W sumie mógł, w końcu potrafił przyjąć formę sokoła, ale Pearl nie zdawał sobie z tego sprawy (em, nie, nie wiedział, co to sokół). Gdyby było inaczej, raczej pozwoliłby mężczyźnie przyjrzeć się terenowi z lotu ptaka. Ale było jak było, a on chciał się do czegoś przydać i pokazać, że mimo wielkości może całkiem sporo zrobić.
Rozglądał się, dopóki nie zauważył niepokojących sylwetek wolno przemieszczających się w stronę półki skalnej, na której rozbili obóz. Zapominając na chwilę obecną o interesującej wieży wybijającej się spomiędzy zielonej korony daleko stąd, zgrabnie zszedł z drzewa. Będąc jeszcze na gałęziach powiedział:
– Coś idzie do obozu.
Słowa te sprawiły, że brwi Rowana uniosły się, a oczy otworzyły się szerzej.
– Co? – zapytał, choć pewnie miał już swoje podejrzenia, bowiem zaraz po chwili dorzucił: – Wracajmy.
Szybkim krokiem, prawie biegiem, ruszył w stronę obozu, gdzie przebywała reszta drużyny. Pearl pobiegł za nim.


Keyla?

wtorek, 19 maja 2020

Od Azriela cd Colette

Ciepłe podmuchy wiosennego wiatru pieściły ich twarze, a rzucane ku sobie słowa uciekały wraz z jego powiewami, by odbić się echem wśród leśnych zawiłości. Chłopak szedł spokojnie, z nienaturalną wręcz lekkością wymijając porozrzucane wokół dobra natury, które mogłyby rozproszyć jego uwagę. Wolał uniknąć dodatkowych bodźców, całą swą uwagę skupiając na stąpającej tuż obok dziewczynie, która z bliżej nieokreślonych przyczyn zdecydowała się poświęcić mu własny czas. Azriel nie zamierzał więc wyjść na niewychowanego buca, potwierdzając tym samym krążące po akademii plotki, decydując się rozbudzić zakurzone od lat pokłady entuzjazmu i charyzmy. I choć tocząca się między nimi rozmowa nie należała do szczególnie wstrząsających, wartych zapamiętania przygód, demon w duchu cieszył się, że przynajmniej nie stąpali w ciszy. Mimo wszystko z tyłu głowy wciąż rozbrzmiewało przekonanie, jakoby dziewczyna traktowała go pobłażliwie, zapraszając na spacer z czystej łaski, a nie jakiegokolwiek zainteresowania, czy, co wydawało się dla Sullivana niemal absurdalne, zalążka sympatii. Czy nie błaźnił się właśnie, ślepo licząc, że Colette nie wzdryga się z obrzydzeniem za każdym razem, gdy ten odwraca wzrok? Czy nie powinien odmówić, kontynuując monotonny żywot samotnika? Czarnowłosy nie odnalazł jednak odpowiedzi na żadne ze swych pytań - pogrążony w myślach, tonący w oceanie własnych niepewności nie zdążył jakkolwiek zareagować, gdy z ust jego towarzyszki wydarło się przeciągłe syknięcie, któremu zawtórował tupot bliżej nieznanego zwierzęcia. Azriel zmarszczył brwi, spoglądając w stronę uciekającej na drzewo bestyjki, a wyraźnie zaszkarłacone fragmenty futra sprawiły, że młodzieniec natychmiastowo odwrócił się ku wciąż mruczącej coś pod nosem Colette. W ułamku sekund znalazł się przy niej, podtrzymując nienaturalnie zwiotczałe ciało. Spoglądając w oczy towarzyszki, próbował wysilić się na słowa pocieszenia, sensownie brzmiący ciąg zdań, dzięki któremu zdołałby ją uspokoić. Milczał jednak, wciąż targany widmem nieuniknionej porażki towarzyskiej. Wtem do jego uszu dotarło stłumione przekleństwo, poprzedzające nagłą utratę przytomności młodej wojowniczki. Krwawiąca obficie brunetka osunęła się w jego ramionach i niewiele brakowało, by wyślizgnęła się z nich całkowicie - wzmocnił więc uścisk, unosząc kobietę w znacznie wygodniejszej dla niego pozycji, nim wciąż z lekka zdezorientowany całą sytuacją ułożył ją na ziemi. Wiedział o jej hemofobii, powinien był się więc spodziewać, że na widok takiej ilości krwi, najzwyczajniej nie wytrzyma. Westchnął ciężko, bez większego zastanowienia zdejmując z siebie bluzę, odrywając niemal cały, rażący nieprzeniknioną czernią rękaw. Jeśli nie zatamuje krwawienia, dziewczyna może źle skończyć i na nic zdadzą się akademiccy medycy. Wytężywszy pamięć w poszukiwaniu wpajanych za młodu środków pierwszej pomocy, wykorzystał resztę materiału i leżące nieopodal skarby natury do stworzenia wyjątkowo prowizorycznego opatrunku uciskowego. I choć nie dorównywał w żaden sposób profesjonalnym okładom goszczącym na jego twarzy, spełniał swoje zadanie. Prychnął pod nosem na samą myśl, że znając się od zaledwie kilku godzin, oboje stali się pośmiewiskiem dla Boga Komedii Tragicznych, kończąc z dotkliwymi ranami fizycznymi. Niewątpliwie oboje szybko o tym nie zapomną. Tkanina zdążyła zabarwić się szkarłatem, nim Azriel zamknął dziewczynę w mocnym uścisku, w pośpiechu ruszając ku opuszczonemu jakiś czas temu kompleksowi. Mijający ich studenci obrzucali nieprzytomną wciąż brunetkę zaintrygowanymi spojrzeniami, szepcząc między sobą, lecz Sullivan nie miał wystarczająco czasu i energii, by jakkolwiek się nimi przejąć. Niczym burza wpadł do skrzydła szpitalnego i niewiele brakowało, by doprowadził stacjonującą za biurkiem pielęgniarkę do zawału serca. Kobieta zmierzyła go wzrokiem, niewątpliwie pamiętając, że jego również zdążyła dzisiaj opatrywać, jednak nie zaszczyciła czarnowłosego żadnym błyskotliwym komentarzem, całą swą uwagę poświęcając krwawiącej nieprzerwanie Colette. Posoka zabarwiła jaskrawą powierzchnię kozetki, a ostra woń nieznanych Azrielowi medykamentów poskutkowała nagłym atakiem kaszlu, po którym kobiecina bez zastanowienia wystawiła go za drzwi, skazując na przytłaczającą samotność. Chłopak westchnął więc ciężko, siedząc przed drzwiami ambulatorium jeszcze przez chwilę, nim bez większego entuzjazmu skierował się ku swojemu pokojowi.
***
Niebo spowił granat upstrzony dodatkowo połyskującymi blado gwiazdami. Od leśnego incydentu minęło już kilka godzin, a demon zaczynał szczerze denerwować się całą sytuacją. I choć leżąca na sąsiednim łóżku dziewczyna nie wykazywała żadnych niepokojących symptomów, które potrafiłby rozpoznać, a on sam był wyjątkowo zmęczony dzisiejszym dniem, utrata przytomności przeciągała się zdecydowanie zbyt długo, by mógł ją zignorować. Przeklął więc pod nosem i nie mając na siebie żadnego lepszego pomysłu, ułożył się na własnym posłaniu, tępo wpatrując w powyginany, drewniany sufit. Nie potrafił dokładnie oszacować, jak długo trwał w bezruchu, nim niespodziewane skrzypnięcie łóżka sprowadziło go z powrotem do rzeczywistości. Poderwał się do siadu, z uwagą obserwując, jak brunetka otwiera oczy, z lekkim zdezorientowaniem rozglądając się wokół. Nie odezwał się, cierpliwie czekając, aż jej ruchy staną się płynniejsze, wyraźnie wskazując, że doszła już do siebie. I dopiero w chwili, gdy jej wzrok spoczął na jego osobie, wysilił się na blady uśmiech.
- Jak się czujesz? To coś nieźle cię poturbowało. Kadra dała ci chwilę na dojście do siebie, nim zaczniemy te nieszczęsne treningi w duetach, więc nie musisz się spieszyć.- Wymownie spojrzał w kierunku dokładnie zabandażowanej, najprawdopodobniej zszytej nogi. - Ah właśnie, sporo się pozmieniało, kiedy byłaś nieprzytomna. To twój nowy pokój...a raczej nasz pokój. - W jego głosie pojawiło się lekkie rozbawienie na samą myśl o gwałtownych zmianach, które bez zapowiedzi wprowadziła dyrekcja akademii.

[Colette? :v ]

Od Lyanny do Colette - Event

Dzień rozpoczął się dla mnie tak jak zawsze. Nic nie wskazywało na to, by cokolwiek zakłóciło moją rutynę szkolną. I tak szłam z myślą aż po opuszczeniu akademika. Wychodząc natknęłam się na głównego zarządcę akademika dla uczniów mojego typu. Przywitałam się z nim grzecznie, był jedną z osób, które najbardziej polubiłam na tym kampusie. Jednak mężczyzna dzisiejszego poranka milczał jak zaklęty. Zatrzymałam się w pół kroku odwracając delikatnie głowę w jego stronę. To nie było w jego stylu, zwykle uśmiechał się do mnie z jakąś dziwną energią odpowiadając na pozdrowienie. Zbliżył się do mnie i pochylił nad moim uchem jakby nikt nie mógł usłyszeć tego, co zaraz do mnie powie.
-Nadeszły okropne czasy, wróć cała bo kto będzie mówił mi co rano ‘dzień dobry’? - powiedział jakby ze śmiechem ale czułam, że mówi również całkowicie poważnie.
-Co ma pan na myśli? -odparłam bezceremonialnie.
-Wracaj się i zabierz najpotrzebniejsze rzeczy. Akademia wysyła cię na misję do Nocnego Dworu. Tutaj masz napisane miejsce umówionej zbiórki. Mam nadzieję, że ta misja nie będzie misją samobójczą - wcisnął mi kartkę papieru i szybko się oddalił.
Zamrugałam parę razy, po czym w pierwszej kolejności przeczytałam miejsce spotkania. Pewnym krokiem wróciłam do pokoju. Nie wzięłam zbyt wiele rzeczy, ponieważ nie potrzebuję zbędnego bagażu na mych barkach. Pomachałam ogonem wychodząc z akademika. Spojrzałam się na budynek Sarlok ostatni raz i skręciłam w drugą stronę. Dotarłam na miejsce niemalże od razu, jako jedna z pierwszych uczniów. Rycerz spojrzał na mnie smętnie pytając o moją godność. Krótko się przedstawiłam oczekując wyjaśnień. Po chwili dołączyła do nas ciemnowłosa dziewczyna. Wydawała się być niezadowolona z zaistniałej sytuacji. Rycerz począł nam wyjaśniać o co tutaj tak właściwie chodzi. Zadanie jakie otrzymaliśmy wydawało się niezwykle banalne. Właśnie, warto zaznaczyć słowo “wydawało”, ponieważ jest ono kluczowe. Pomoc medykom nie może być przecież niczym trudnym, prawda? Jako trzecia osoba przyszła bardziej rozentuzjowana dziewczyna, co mnie w duchu trochę uspokoiło. Nie chciałam być w drużynie z markotnymi ludźmi. Oprócz niej powinien pojawić się jeszcze mężczyzna a liderem całej akcji zostałam ja. Patrząc na to, że dziewczyna emanowała równie dziwną energią co zarządca akademika, spóźnialskiego Darumę oraz wiecznie niezadowolonej Carmen, to faktycznie najlepszy wybór. Na starcie postanowiłam ich poprosić o to, aby każdy się przedstawił. Potrzebowałam informacji na ich temat. Muszę wiedzieć w jaki sposób mam ukierunkować swój plan i z kim mam do czynienia. Na pierwszy ogień poszła Colette, która będąc wampirem choruje na hemofobie. W pierwszej chwili myślałam, że jest to jakiś głupi żart z jej strony ale nie - mówiła całkowicie poważnie. Przy rannych zawsze jest krew. Następna była Carmen, która nie darzyła zbytnio nikogo szacunkiem. Nie miałam pojęcia w jaki sposób te informację mają mi się w ogóle przydać. Dobrze, potrafią się bronić ale dobranie drużyny mam po prostu najlepszego. No już gorzej być nie mogło. Na moment wydałam dość oczywiste rozkazy. Dołączył do nas Daruma i liczyłam w duchu na genialny zwrot akcji ale! Patrząc na to, w jak nerwowy sposób zareagował na to, by cokolwiek o sobie powiedział... Dobrze, że  potrafi parę zaklęć, może faktycznie nie będzie tragedii. Chłopak otrzymał na swój grzbiet dosyć ciężki pakunek. Wszyscy zostali w posiadaniu także białych kitli, który na mnie wydawał się zdecydowanie za duży. Podwinęła jego rękaw najwyżej jak się da. Podeszłam do grupy lekarzy pytając o instrukcje miejsca usytuowania szpitala polowego.  Podpytałam również o to jak jest zbudowany, do kogo mam podejść, na co powinniśmy zwrócić uwagę. Gdy uzyskałam potrzebne dla mnie informacje dołączyłam do mojej drużyny. Przywołałam przy tym swojego towarzysza, który z łagodnym wyrazem obserwował każdego z osobna. Aegon jednak poczuł się trochę nerwowo, cicho skomląc. Jego słuch był wyostrzony i najpewniej słyszał odgłosy walki. Zanurzyłam dłoń w jego grzywie, lecz skrzeczenie czarnego ptaka wybiło mnie z tropu. Przy jego nóżce widziałam przyczepioną wiadomość. Wyciągnęłam dłoń by kruk mógł usiąść na mojej ręce. Wzięłam kartkę od ptaka i szybko przeczytawszy wiadomość spojrzałam na Carmen. Dziewczyna przymrużyła gniewnie oczy.
-O co chodzi? - warknęła.
-Zostałaś natychmiastowo oddelegowana. Wracaj do Akademii - zgniotłam kartkę papieru i odwróciłam się do pozostałych z zamiarem wydania następnych poleceń.
-Nie po to się fatygowałam żeby teraz wracać! To po co mnie sprowadzali? -wydawała się oburzona nagłą zmianą decyzji dyrekcji.
-Rozkaz z góry. Podporządkuj się. Powinnaś wiedzieć co to znaczy skoro jesteś z Ardem -odrzekłam obojętnie.
-Nic z tego, ja tutaj zostaję - skrzyżowała ręce na piersi.
-Odejdź. Rozkaz to rozkaz -ruchem głowy nakazuję pozostałej dwójce ruszać za mną zostawiając wściekłą dziewczynę za sobą.
-Myślicie, że to w porządku? -zapytała Colette. Aegon prychnął i choć niechcący, to skutecznie uciszył nawet na dobre nie rozpoczętej rozmowy.
Podróż okazała się dłuższa i bardziej nieprzyjemna niż mi się wydawało. Widziałam na sobie nieprzychylne spojrzenie unikatowych wojowników tego Dworu. Kątem oka zerknęłam na Darumę, w obawie czy aby się nie bał ich negatywnego nastawienia. “Próbujemy im pomóc i nie dość że walczą z orkami, to pewnie i nas by wypatroszyli”, pomyślałam. W oddali zauważyliśmy rozstawione namioty i krzątających się ludzi w tą i z powrotem.
-Plan wygląda następująco: nie chcę ryzykować twojego omdlenia Colette, dlatego wolałabym byś zajęła się pilnowaniem zaopatrzenia i była bardziej na zapleczu. Odciążysz przez to osoby, które będą w stanie faktycznie pomóc rannym. Daruma, liczę, że twoje zaklęcia to zaklęcia lecznicze albo takie, które uśmierzą ból. Dlatego twoje miejsce będzie wśród innych medyków. Aegon -tu spojrzałam na gryfa.- przyda się przy transportowaniu rannych. Jego czas odnowienia pewnych umiejętności jest o wiele krótszy ode mnie. Ja postaram się doglądać wszystkiego ale podejrzewam, że również przydam się przy transportowaniu rannych. Jeżeli macie jakieś pytania albo zastrzeżenia to teraz, nim całkowicie rzucimy się w wir bitewny. Służba w szpitalu polowym to również walka -spoglądałam na każdego z osobna. Ani na moment nie zmienił się ton mojego głosu. Stoicki spokój.

Colette?

Od Rowana do Pearla - Event

Nie spodziewałem się takiego obrotu sytuacji. Od rana nie podobało mi się kompletnie nic, co usłyszałem. Atak orków, wysyłanie uczniów na inne dwory oraz przysługujące mi dowództwo nad jedną z grup. Miałem ochotę po prostu wysłać kogoś innego, ale wiedziałem, że w takim wypadku przyniósłbym wstyd swojemu ojcu - a na to nie mogłem pozwolić.
Na miejscu poznałem członków swojego zespołu oraz ich umiejętności, które wręcz idealnie nadawały się do przypisanej nam misji. Jeden z nich trzymał się nieco dalej nas i zachowywał się jak małe, przestraszone zwierzątko - syknął, gdy jeden z wojowników, chciał go dotknąć. Wydawało się to nieco dziwne, ale nie miałem zamiaru jak na razie rozchodzić się nad charakterami i osobowościami każdego z osobna.
- Dobra, więc jak wiecie, by przeszukać obozy orków musimy wkroczyć do dżungli - zacząłem powoli, zastanawiając się jak dobrać słowa - Pewnie nikt z was tam nie był, jednak z doświadczenia mogę wam przysiąc, że nie jest to kochane miejsce. Oprócz orków mieszkają tam też stworzenia, które będą chciały was zjeść, bądź nawet zabić dla zabawy, nie wszystkie z nich będą ogromne. Ugryzienie małego pajączka może się źle skończyć, dlatego nie dotykajcie niczego, czego nie musicie, niektóra kora z drzew jest pokrywa trującą wydzieliną.
Wszyscy patrzyli na mnie, czasem zdawało mi się, że nawet przestali oddychać. Wiedziałem, że mogli moje słowa wziąć jako straszenie ich, ale chciałem ich tylko przygotować na to, co będzie działo się w środku, tam nie będziemy mogli wezwać pomocy.
- Jest tak bardzo gorąco i duszno, jednak wolałbym byście mieli na sobie ubranie na długi rękaw, spodnie jak i górne odzienie - wyjąłem z torby małe paczki z proszkami i innymi medycznymi drobnostkami, każdemu dałem po jednym - Nie zgubcie tego, być może właśnie tym ocalicie życie swoje bądź swojego towarzysza.
Schowali to do kieszeni, szczelnie je zamykając. Wiedziałem, że to zadanie nie będzie zbyt łatwe, ale czułem, że z taką ekipą powinniśmy sobie poradzić. Po wszystkich formalnościach i pojedynczych pytaniach, postanowiliśmy ruszyć w drogę. Przechodząc przez miasto widziałem wzrok ludzi, który na nas spoczywał, było im nas szkoda, nie wierzyli, że wrócimy żywi. Starałem się jak najmniej się im przyglądać, a iść szybciej, by dobrzeć do pierwszych drzew zapowiadających terytorium orków. Już na starcie przywitał nas ostrzegawczy totem zrobiony z głowy jednego z naszych żołnierzy. Udawaliśmy, że nie zauważyliśmy tej jakże pięknej dekoracji i ruszyliśmy pomiędzy drzewa. Od razu uderzyło nas duszne i stojące powietrze, nie było czuć nawet najmniejszego wiaterku. Czułem, że wszystkim ciśnie się coś na usta, jednak nikt nie odważył się odezwać.
- Możemy rozmawiać, tylko róbcie to cicho - mruknąłem, odgarniając liście przed sobą - Zanim dotrzemy do ich obozu, będziemy musieli zrobić jeden postój z dala od ścieżek, którymi chodzą. Musimy znaleźć dobre miejsce.
Znalezienie go nie trwało zbyt długo. Szliśmy jak najgłębiej daliśmy radę, aż znaleźliśmy półkę skalną obok której płynęła płytka, lecz szeroka rzeka, jej chłód zadecydował, że właśnie te miejsce wybraliśmy na nocleg. Rozbiliśmy prowizoryczne namioty, po chwili pojawiło się też małe ognisko, by wytworzyć jak najmniej dymu. Usiedliśmy wokół niego, lecz wciąż czułem te dziwne uczucie, które ostrzegało mnie, że coś jest nie tak, dlatego...
- Pójdę na pierwszy zwiad, sprawdzę czy w pobliżu nie ma jakiś śladów orków. Chce ktoś iść ze mną? - zapytałem, choć byłem święcie przekonany, że nikt się nie zgłosi. Jednakże ta mała bestyjka mnie pozytywnie zaskoczyła.
- Ja mogę zwiad - odparł, podchodząc krok bliżej.
- Okey, tylko nasza zasada brzmi: nie rozdzielamy się.
Chłopak kiwnął powoli głową, co poinformowało mnie, że najważniejszą część z mojego monologu zrozumiał.

Pearl?

Od Morozhenoye cd. Osamu

Uznałam, że nie będę dzisiaj się fatygować i wysilać, by wyjść na lekcje i zostanę w pokoju, siedząc na łóżku czytając jakąś pierwszą lepszą książkę z półki. Colette sobie poradzi, jestem pewna, że szybko znajdzie jakieś zastępstwo i wszyscy pozostaną szczęśliwi.
Lektura nie była zbytnio fascynująca, ale jednak nie było prawie niczego innego czym mogłabym zapełnić swój wolny czas, więc pozostało mi zmaganie się z owym tomem. Czego się nie robi by się nie nudzić, kiedy jednak nie chce się opuszczać tych spokojnych czterech ścian. Zastanawiałam się czy kiedyś kogoś tutaj dołączą, w końcu były tutaj dwa łóżka... Ale chyba nie powinnam się nad tym rozwodzić, aktualny stan rzecz mi odpowiadał i raczej należało się nim dostatecznie cieszyć póki jest to jeszcze możliwe.
Znudzona po przeczytaniu kilku pierwszych rozdziałów, byłam wręcz zmuszona wstać i pójść odłożyć ją na półkę. Jednakże zanim zdążyłam przejść chociażby połowę drogi, potknęłam się o coś bliżej niezidentyfikowanego i wypadła mi ona z ręki. Chwilę po schyleniu się by ją podnieść, usłyszałam nagle kompletnie wyrwany z kontekstu odgłos tłuczonego szkła, które moment później rozsypało się wokół mnie. Kto wpadł na taki genialny pomysł, aby wybijać okno w moim pokoju? Było ono moją jedyną osłoną od tych wszystkich niepotrzebnych odgłosów pochodzących z zewnątrz. Jeszcze w dodatku zaczęło padać, więc istnieje duże prawdopodobieństwo, że niedługo mnie tu zaleje.
Jednak w pokoju pojawiła się jakaś postać, która stanęła przede mną i wyglądała na zapewne niemniej zdziwioną niż ja. Po pierwsze, jakim cudem tu wlazł, a po drugie, po co to zrobił?
Dopiero jego słowa zmusiły mnie do popatrzenia na siebie. Byłam zadowolona, że udało mi się uniknąć lecącego szkła, ale jak widać minęłam się z prawdą. Czerwona plama na moim boku stopniowo się powiększała, a ja nawet nie wiedziałam jakim cudem jakiś odłamek zdołał przeciąć moją skórę w tak poważny sposób. Drgnęłam nieznacznie, prawie natychmiast czując konsekwencje owego ruchu. No tak, sławetne pięć sekund minęło.
A tajemniczy Osamu, który jakimś cudem zdołał dostać się do mojego pokoju wybijając okno, najwyraźniej poczuł się zobowiązany aby jakoś wynagrodzić swoje pochopne działanie. Z jednej strony bardzo szlachetne z jego strony, że zaoferował bandaże ze swojego ciała, a z drugiej... nie uśmiechało mi się roznegliżowywanie się przed nim podczas, gdy pierwszy raz zobaczyłam go jakąś minutę temu. Ale to było zło konieczne, jeśli nie chciałam się wykrwawić i w konsekwencji umrzeć śmiercią bolesną i tragiczną.
W milczeniu trwałam w jednej pozycji w bezruchu, dopóki nie skończył całej tej dokładnej operacji. Znosiłam również te wszystkie przezwiska i nazwy których używał, nie chcąc się angażować w bezcelową dyskusję w tym momencie. Skończyło się na tym, że on próbował nawiązać ze mną jakiś kontakt, a ja ignorowałam prawie wszystko co powiedział, czasami jedynie odpowiadając jednym słowem na zadane pytanie.
Górna część mojego ubioru już raczej nie nadawała się do ponownego założenia, więc chcąc nie chcąc musiałam znaleźć coś innego. Raczej nikt nie chciałby siedzieć w bluzce przesiąkniętej na boku krwią, która jeszcze w dodatku nie zdążyła dostatecznie zaschnąć. Nie mówię, że kiedy już tak się stanie to będzie to komfortowe, ale znacznie bardziej nieprzyjemne jest posiadanie na sobie mokrego ubrania, nawet jeśli jest ono wilgotne w jednym miejscu.
Poszłam wybrać jakieś zastępcze ubranie, jednocześnie myśląc jedynie o tym jak niepoprawna i dwuznaczna jest ta scena. On wciąż był w tej samej pozycji, a jego beżowy płaszcz został rzucony gdzieś w kąt. Pomijając bandaż na moim boku, właśnie szłam na wpół ubrana, szukając jakiejś bluzki. Pewnie w normalnych warunkach dostałby w twarz, jednakże w tym momencie byłam mu poniekąd wdzięczna za to, że opatrzył moją ranę, poświęcając fragment bandaży, który miał na sobie. Poniekąd, ponieważ obyłoby się bez tego, gdyby nie rozbijał szyby.
Odwróciłam się do niego, kiedy już coś na siebie włożyłam, na co on wstał i oparł się o ścianę za nim.
- Cóż, chyba powinnam ci podziękować, pewnie nadal bym się wykrwawiała na podłodze, gdybyś nie zaoferował swoich bandaży. Mimo, że jest to szkoła wojskowa to czasami ciężko znaleźć coś, czym można by było opatrzyć rany... - powiedziałam już trochę pewniejszym głosem, podnosząc z ziemi zakrwawioną bluzkę, aby tylko uniknąć kontaktu wzrokowego z nim. Wciąż się zastanawiałam co osobnik płci męskiej robi w tym pokoju z własnej woli. Ale pewnie po prostu nie widział, że tu jestem, przez okno nie widać osoby, która klęczy na podłodze. Nie powinnam się na nic nastawiać, prawda? - Ale dlaczego wszedłeś tutaj przez okno, a nie jak cywilizowany człowiek przez drzwi? - popatrzyłam na niego uważnie, próbując jakoś ignorować ucisk na brzuchu, do którego pewnie będę musiała się przyzwyczaić. Coś mi mówi, że zajmie mi to trochę dużo czasu...
Mimo, iż chciałam jakoś zareagować na te wszystkie nazwy, których używał porozumiewając się ze mną to zorientowałam się, że tak naprawdę nie mogłam znaleźć żadnego powodu, dla którego miałby ich nie używać. Może było to trochę dziwne, ale muszę przyznać, że takie wyróżnienie w pewien sposób mi się podobało...

Osamu, my dear? :3 

Od Luciena do Nix'a - Event

Już na początku wiedziałem, że sytuacja jest napięta. Wokół nas nie przybywało zbyt dużo żołnierzy, natomiast książę nie mógł wezwać większej ich ilości. Pomagałem mu na ile mogłem, walcząc ramię w ramię, powoli orków było coraz mniej, lecz wiedziałem, że ich posiłki są pewnie w pogotowiu, czekając w cieniach drzew. Wyłamałem szyk tylko na sekundę, by krzyknąć do Morozhenoye, że mają się ewakuować. Nie ważne gdzie, dam radę ich naleźć. Natomiast to, że Nix gdzieś zginął, mogłem się domyślać, że coś pójdzie nie tak.
- Cholera - jeden z orków wbił rzutem włócznie prosto w brzuch żołnierza obok mnie. Od razu na jego miejscu pojawił się drugi, nie chcąc by w naszym murze znalazła się wyrwa, mogłoby to nas zgubić i nie mielibyśmy szans na wygraną. Krew pod naszymi nogami powoli zabarwiła cały plac, wręcz czasem nogi się ślizgały. Ogień szalał wokół nas, paląc ciała wrogów, w sekundę zwęglając ich kości. Nawet na moment nie traciłem skupienia, uderzając raz po raz. Musieliśmy to wygrać - i to prędko.

~*~

Wszyscy ledwo trzymali się na nogach, ja sam opierałem się o ścianę jednego z domów, czując chłód cienia, który dawał choć trochę ulgi. Wytarłem zakrwawiony miecz o jedną ze szmat schowanych w kieszeni i włożyłem go do pochwy. Jeszcze kilka oddechów i odbiłem się energicznie od ściany ruszając w stronę naszego ognistego władcy. Ręką dociskałem ranę, z której wciąż ciekła krew mając nadzieję, że szybko się zagoi.
- Lucien - mruknął i kiwnął delikatnie głową - Dziękuję. 
- Nie ma za co, orkowie to teraz nie tylko twój problem.
Cisza między nami nie była nieprzyjemna. Obydwoje nieco opadliśmy z sił, więc taka chwila wytchnienia była nam na rękę. Żołnierze zabierali ciała i rannych, szybko się uwijając, obawiali się kolejnego ataku. Dziwiło mnie zorganizowanie orków. Atakowały dość często, lecz z małą ilością przeciwników, nawet nie zastanawiając się nad miejscem ataku, lecz teraz było całkowicie inaczej, byli zorganizowani, ich wojska były liczne i wyglądało na to, że mieli własnych przywódców. Czyżby uczyli się na własnych błędach?
- Gdzie ta dwójka co z tobą była? - zachrypnięty głos Rotrudis'a wyrwał mnie z zamyślenia.
- Kazałem im się ewakuować, powinienem niedługo ich szukać.
- Co ty robisz w ogóle w posiłkach z Kernow? - jego głos stał się nieco podejrzliwy, jeszcze tego mi brakowało.
- Rhysandowi zachciało się wysyłać mnie do szkoły - sapnąłem, udając, że bardzo mi się to nie podobało - Ale cóż, w końcu to mój książę. 
Jego delikatny śmiech, odbił się w moim umyśle. Wcale nie wyglądał jakby właśnie brał udział w bitwie. Tylko, ciekawe gdzie byli jego synowie?
- Ruszaj już, damy sobie radę - mruknął. - Być może są gdzieś na moich terenach, pewnie przyszedłeś tutaj po informacje dla innych dworów. - mężczyzna wytłumaczył mi, gdzie znajdują namioty medyków oraz spiżarnie i spichlerze, zbrojownie. Podziękowałem mu krótkim skinieniem głowy - wiedziałem, że nic mu się nie stanie dzięki ogniowi krążącemu w jego żyłach.
Przeskakiwałem z miejsca na miejsce, szukając swoich towarzyszy. Nie wiem ile czasu mi się zeszło zanim dojrzałem sylwetkę Nix'a. Westchnąłem z ulgą i już po chwili znalazłem się niezauważony obok nich.
- Nic wam nie jest? 
Odwrócili się gwałtownie w moją stronę, ilustrując moje ciało.
- Czy nam nic nie jest? Nie - Morozhenoye podeszła bliżej mnie - Ale widzę, że tobie tak. - wskazała dłonią na mój bok.
- To nie ważne, zaraz się zagoi - wyszeptałem - Musimy szybko wszystko sprawdzić, książę podał mi umiejscowienie interesujących nas obiektów.

Nix?

Od Sylvy do Beverly - Event

Pomysł Azriela przypadł mi do gusty, dlatego ruszyłam w podróż między namiotami i granicą "obozu". Czułam, że myślał nad czymś intensywnie i coś mu nie pasowało jednak postanowiłam to zignorować i mu się nie narzucać. Dżungla z tak daleka nie wyglądała na niebezpieczną, wręcz dawała dziwne poczucie bezpieczeństwa. Lecz wtedy jedna rzecz wpadła mi w oko - w długiej trawie widoczny był ślad, który wiódł od linii drzew aż do miejsca w którym stałam. Ktoś próbował to zatuszować by ścieżka wyglądała na wydeptaną przez zwierzęta, ale i tak wyglądało to nienaturalnie. Lars ruszył przed siebie, nawet nie oglądając się i zaczął węszyć wokół, aż zaczął kichać chcąc wyrzucić z nosa ten obrzydliwy odór orków. Byłam pewna, że musieli tutaj być, ale kiedy i dlaczego nikt nas o tym nie poinformował? Nikt nie mówił, że ktoś zginą bądź lub coś zostało ukradzione. Zaczęliśmy oboje szukać jakiś śladów, które mogłyby być wskazówką, ale nie było ich zbyt duże - połamane gałązki, wskazujące drogę, wydeptana trawa, ślady w ziemi i pozostałości po jedzeniu. Wszystko to doprowadziło nas na terytorium orków, gdzie nie chciałam wchodzić. Larsowi nic nie groziło, w końcu wiele demonów w Eterze mieszka w takich warunkach, ale te wszystkie jadowite pająki i węzę, zwierzyna, która chce cię zjeść...Po prostu nie czułam potrzeby w zagłębianie się w nieznany mi ląd, bez większej potrzeby i tyle.
Pogłaskałam demona, nakazując odwrót. Powinniśmy rozejrzeć się bliżej namiotów, a potem zdać raport Azrielowi, być może oni również znaleźli coś niepokojącego. Ruszyłam powoli we wskazanym kierunku, gdy do moich nozdrzy dotarł metaliczny zapach krwi. Lars nastawił uszy i od razu wbiegł między drzewa. Krzyknęłam za nim, lecz nie zareagował, więc z pełną świadomością swojej głupoty wbiegłam za nim. Nie dotarłam zbyt daleko, gdy z rozpędu wbiegłam w jego sylwetkę, co poskutkowało moim upadkiem. Zaczęłam przeklinać tego bydlaka z myślach, dopóki nie zobaczyłam co znajdowało się przed nim. Pośród wysokich liści leżało do połowy zjedzone ciało jednej z medyczek, poznałam ją tylko po wyróżniającej się niebieskiej szacie z krzyżem na piersi. Przypływ impulsu nakazał mi przyklęknąć delikatnie obok niej i zmówić cichą modlitwę za jej duszę i życie po śmierci, wiedziałam, że muszę się streszczać - zapewne to co się nią pożywiało zaraz wróci, a nie chce żadnych kłopotów i to jeszcze w takim miejscu. Muszę o wszystkim powiedzieć reszcie.
Dotarcie do mini obozu nie zajęło mi długo, biegliśmy jakby nas coś goniło. Z daleka zobaczyłam postać Beverly, której szybki krok wskazywał, że też coś odkryła.
- Co się dzieje? - zapytałam, gdy się z nią zrównałam. Dopiero stojąc na delikatnym wietrze poczułam jak po kilku minutach spędzonych w dusznej dżungli moje ciało się spociło. 
- Zauważyłam, że medycy zaniżyli ilość zaginionych osób jak i rannych - odparła powoli - Pytałam ich o to, ale widziałam, że coś kręcili, gdy zapytałam ich czy czegoś im potrzeba odparli, że nie, ale wielu rannych nawet nie otrzymało leków na ból. A ty coś dostrzegłaś?
Zastanowiłam się przez chwilę nad jej słowami.
- W dżungli było rozszarpane ciało medyczki - mruknęłam, a oczy dziewczyny nieco się rozszerzyły na moje słowa - Wiem, nie powinnam iść tam sama, ale jestem pewna, że zagryzienie przez zwierzę nie było powodem jej śmierci, jej gardło było podcięte ostrym narzędziem, szybko i precyzyjnie.
Stałyśmy w ciszy dopóki naszym oczom nie ukazał się Azriel z jeszcze dziwniejszą miną niż wcześniej. Od razu wiedziałyśmy, że on również coś znalazł. Zanim zaczął mówić, zdałyśmy własne raporty, powtarzając to samo co powiedziałyśmy sobie, jak najbardziej szczegółowo.

Beverly?

poniedziałek, 18 maja 2020

Od Osamu do Morozhenoye

Już parę godzin leżałem na dachu, rozkoszując się w sumie ostatnimi promieniami słońca tego dnia. Mógłbym tu spędzić jeszcze kilka godzin aż do nocy i nawet wtedy nie zejść. Czekałem tylko na sen, który uparcie nie chciał przyjść. Mocniej zacisnąłem oczy, przewracając się na bok. Co za dzień. Nie podobało mi się tu. Za dużo ludzi. Za głośno. Jak tu spać w spokoju? Wszędzie gwar. Ludzie chodzili wszędzie i oczywiście gadali na głos. Tak chyba działa społeczeństwo... Będą mieć gdzieś to, że ja chcę sobie spać. Faktycznie bym może tam zasnął, gdyby nie kropla deszczu, która spadła mi na nos. Gwałtownie się podniosłem, spoglądając w niebo. Zachmurzyło się i widać było, że zaraz zacznie lać. Chcąc nie chcąc podniosłem się i przeciągnąłem.
- No dobra już się zmywam. - mruknąłem w stronę nieba, powoli podchodząc do brzegu dachu. Spojrzałem w dół. Chyba mogłem jeszcze moment zaczekać. Usiadłem na krawędzi.
Naprawdę nie rozumiałem decyzji rodziców. Nie robiłem im przecież nic złego, więc skąd wziął się ten idiotyczny pomysł, by wysłać mnie do szkoły. Stać ich było na prywatnych nauczycieli. Prywatne szkoły. Ale nie. Teraz utknąłem w szkole wojskowej. Deszcz zaczął padać znacznie mocniej i jedynie głęboko westchnąłem, gdy krople, które dotknęły moich ramiona, zaczęły się unosić w powietrzu. Dość użalania się nad mym jakże okrutnym losem. Najlepiej się stąd zmyć. Zrobiłem krok naprzód, stając na pionowej ścianie.
Zacząłem spacerować w dół budynku, cicho nucąc sobie pod nosem. A więc gdzie miałem się „zakwaterować"? Zacząłem zaglądać w napotykane po drodze okna. Nie było tam nic zbyt ciekawego i w sumie nie były to zbyt kuszące propozycje. Przy jednym z nich zatrzymałem się na dłużej, aby móc się lepiej przyjrzeć. Pokój za szybą wydawał się jakoś pusty... Więc chyba nikt by się nie zezłościł, gdybym tak... Nie namyślając się długo, zamachnąłem się nogą na szybę, która momentalnie pękła, wręcz się rozpryskując na wszystkie strony. Przez moment wydawało mi się, że coś usłyszałem, jednak moment później stwierdziłem, iż musiał to być deszcz lub odległy grzmot. Wskoczyłem do środka, już normalnie stając na podłodze i... O dziwo jednak pokój nie był pusty.
Na jego środku klęczała dziewczyna, która chyba zdążyła rozrzucić po pokoju książki, nim się tu dostałem i akurat przyłapałem ją na akcie sprzątania ich. Teraz siedziała tylko, zszokowana wpatrując się we mnie i czasami rzucając nerwowe spojrzenia w stronę okna.
- Hej... Nic ci nie jest? - uniosłem, brew kucając, aby być na jej wysokości.
Niepewnie pokręciła głową, nie potrafiąc najwyraźniej wydusić z siebie słowa... Aaalbo po prostu była zbyt nieśmiała, by to zrobić. Głęboko westchnąłem, już czując, że muszę przejąć inicjatywę w swoje ręce. - W porządku panienko... Zacznijmy od tego mam na imię Osamu... I... - zamrugałem, wpatrując się w jej bok, który zaczął robić się niepokojąco czerwony. - Ty chyba krwawisz...
MOMENT... Czy to było szkło? Cholera wbiło się w nią? Czy ja znowu zabiłem człowieka? Zbladłem odrobinę. Nie no przecież jeszcze żyła. Słysząc mój komentarz, powoli opuściła wzrok na ubranie i drgnęła.
- Spokojnie, tylko spokojnie... - Nachyliłem się do niej, sięgając do szkła by ostrożnie je wyciągnąć. - Teraz musisz ściągnąć koszulkę.... Proszę... - wymamrotałem, nie będąc pewnym czy powinienem uciskać ranę, by tak nie krwawiła czy zaczekać na pozwolenie ze strony dziewczyny. Ona za to słysząc moją prośbę, spojrzała na mnie, zaskoczona unosząc brwi.
- ... T... Ty zboczeńcu... - wymamrotała tak cichutkim, delikatnym głosikiem, ale faktycznie zaczęła ściągać z siebie górną część ubioru. Miała całkiem ładny głos i miło się go słuchało. Jedynie się głupio do niej uśmiechnąłem.
- Ej księżniczko to nie tak. Chyba nie chcesz się tu wykrwawić? - zrzuciłem płaszcz wiszący mi na ramionach na ziemię, by mieć dostęp do przedramion, na których owinięte były bandaże. Teraz okazały się całkiem praktyczne nie tylko po to, aby pokryć liczne blizny, lecz również jako przenośna apteczka. - Więc muszę jakoś mieć dostęp do rany a przez twoje ubranko to dość ciężko. - stwierdziłem, odwijając spory kawałek bandaża. Po raz kolejny się do niej nachyliłem, tym razem zaczynając owijać ją w pasie bandażem. - Mów jakbym zaczął wiązać go zbyt ciasno. - wymamrotałem, skupiając się na tym, w jaki sposób owijam bandaż. - Jednak zaznaczę, że musi być dość ciasno by zatamować krwawienie. Gdyż byłoby szkoda tak pięknej twarzyczki jak twoja droga księżniczko. - posłałem jej szelmowski uśmiech.

Morozhenoye?