Administracja

Strony

środa, 23 grudnia 2020

Od Darumy cd. Luciena

Ucieszyłem się na widok Luciena. Wyglądał jednak na zmartwionego, jakby męczyły go nieznane mi myśli. Poruszyłem niespokojnie uszami. Coś mi nie pasowało. 
Chłopak mimo wszystko odwzajemnił mój uśmiech. Pragnąłem dodać mu pewności siebie. Choć poruszył ustami, najwyraźniej próbując coś powiedzieć, ostatecznie dał mi znać ręką, abym ruszył za nim. Kiwnąłem głową, uważając, aby nie zaczepić o niego porożem i poszedłem za Lucienem. Nie znałem celu podróży, ale ufałem ciemnowłosemu. Zwątpiłem w momencie, kiery poprowadził mnie na wąskie i strome schody. Rzuciłem mu pytające spojrzenie. Postanowiłem jednak podjąć się tego dosłownie wygórowanego żądania. Ostrożnie stawiałem każdy krok. Brak słuchu znacznie wpływał na równowagę, a moje gabaryty całkowicie nie ułatwiały sprawy. Jakimś cudem udało mi się dotrzeć na szczyt schodów. Przeżyłem, a na samej górze spojrzałem w dół. Przeszedł mnie dreszcz. Nigdy więcej. 
Kontynuowałem spacer za Lucienem. Ostatecznie dotarliśmy długim korytarzem pod zdobione drzwi. Mój towarzysz zarysował w powietrzu pewien symbol. Przekręciłem głowę na bok. Chłopak coś powiedział, ale oczywiście nie usłyszałem. Westchnąłem. 
Koniec końców nie doszyliśmy do żadnego porozumienia, więc Lucien po prostu zapukał do drzwi i przepuścił mnie w nich, abym wszedł pierwszy do pomieszczenia. Dopiero wtedy przypomniałem sobie, gdzie się znajdujemy. Przestronna, zdobiona sala, w której się znajdowaliśmy, należała do Rhysandra. Po władcy nie było jednak śladu. 
Oczywiście czekaliśmy na niego przez kilka minut. Lucien wydawał się być zdeterminowany, ale po jakimś czasie dał mi ruch ręką i opuściliśmy komnatę. Pokręciliśmy się bez celu po labiryncie korytarzy, a ostatecznie skierowaliśmy się w stronę stołówki. 
Jadalnia, podobnie jak reszta zamkowych pomieszczeń, była bogato zdobiona. Choć sam wychowywałem się w luksusach, dalej nie mogłem oderwać wzroku od niezwykłych, ręcznie rzeźbionych ornamentów. Trzymałem głowę wysoko, obserwując wszystkie ozdoby. 
Lucien poruszył ustami, najwyraźniej chcąc mi coś powiedzieć. Uśmiechnąłem się delikatnie. Nie mogłem się doczekać powrotu słuchu. Cisza, która mnie otaczała była wręcz przytłaczająca. Możliwe byłoby oszaleć od niej. Na szczęście efekt ma nie trwać wiecznie. 
Szybko domyśliłem się, że chłopak proponuje mi posiłek. Kiwnąłem głową i ze stojącego pod ścianą stolika podniosłem talerz, na który nałożyłem pysznie wyglądającej sałatki. Lucien również wybrał porcję dla siebie. Usiedliśmy przy jednym blacie. 
Sałata ze świeżymi warzywami, którą jadłem, była przepyszna. Dawno nie próbowałem czegoś tak dobrego. Posiłek posmakował mi tak, że nie zauważyłem nawet, jak powoli wraca mi słuch. Najpierw zdołałem dosłyszeć najgłośniejsze hałasy, dopiero później dałem radę zrozumieć słowa Luciena.
- Wszystko dobrze? - zapytał, najwyraźniej zauważając moje chwilowe roztargnienie. Faktycznie ciężko było mi się przyzwyczaić do normalności. Każdy dźwięk zaczynał mi nawet przeszkadzać. Kilka sekund więc zajęło mi przeanalizowanie słów ciemnowłosego. Poruszyłem niespokojnie uszami. 
- Czuję się tylko trochę nieswojo - opowiedziałem cicho. Mój głos brzmiał dziwnie. Nie sądziłem, że chwilowa utrata słuchu może przynieść takie efekty. Miałem nadzieję, że znowu szybko się przyzwyczaję do tego wszystkiego. Na co dzień miałem dość wyostrzony zmysł słuchu. Polegałem głównie na nim. Teraz, moja mocna strona obróciła się przeciwko mnie. Drażniące hałasy przyprawiały mnie o ból głowy. Właściwie miałem ochotę jedynie się przespać. Miałem nadzieję, że sen przywróci wszystko do normalności. Spojrzałem na zmartwionego Luciena. Szybko wyjaśniłem mu powód złego samopoczucia i opowiedziałem o planach drzemki. 

Lucien?

poniedziałek, 21 grudnia 2020

Od Mavena do Armina

Nie tego się spodziewałem. Nigdy nie sądziłem że którejś nocy, gdy będę spał samotnie, wpadnie do mnie dwóch żołnierzy mówiących że mam się zbierać. Nawet nie powiedzieli mi o co chodzi. Deva stała na moim łóżku, sycząc na nich jednak wiedziałem że ich nie zaatakuje. Pamiętała symbole widniejące na ich zbrojach, pamiętała też moje słowa. Próby wypytywania o cel podróży były na darmo. Wciąż mnie tylko poganiali, nie odpowiadając na żadne z moich pytań. Dlatego oo krótkiej chwili przestałem je zadawać. Spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy, zastanawiając się o co może chodzić. Dyrektorka nie pozwoliłaby tak po prostu wejść do Akademii wojsku, bez żadnego powodu. Lecz jednak tak się stało i pod przykryciem nocy zostałem wypchnięty na korytarz, siłą woli powstrzymując się od siarczystej riposty. Pewnie chcieli zabrać mnie wtedy kiedy wszyscy uczniowie spali. Naprawdę myśleli że tak głośnym zachowaniem ich nie obudzą? Jednak żadne z drzwi się nie otworzyły, z żadnych nie wychyliła się zaciekawiona dźwiękiem osoba. Zagryzłem delikatnie wargę, czując wściekłość demonów na to że nie mogą nic z tym zrobić. I gdy już miałem zostać wepchnięty do wozu, czując się niczym uprowadzony, zobaczyliśmy młodzieńca idącego ulicą, jak gdyby nigdy nic. Całą trójką wpatrywaliśmy się w niego, podczas gdy zwolnił kroku i patrzył na nas zdziwiony. Musiało to dziwnie wyglądać, z tego powodu że zaparłem się rękoma nie chcąc wejść do ala karocy.

- Spad- chciałem go ostrzec, ale zanim zdążyłem skończyć zdanie, jeden z żołnierzy podbiegł do niego i szarpnięciem wrzucił do środka, a mnie razem z nim. Wstałem szybko z podłogi mechanicznie łapiąc za klamkę, jednak drzwi nawet nie drgnęły. Słyszałem przyciszone rozmowy osób na zewnątrz, jednak przez grube drzewce nie mogłem zrozumieć słów. Zakląłem pod nosem. Wiedziałem że nie mogliśmy się sprzeciwić - była to straż księcia panującego na Dworze Jesieni. Jednak...Czego on mógł chcieć? Odwróciłem się w stronę nieznajomego. Siedział rozglądając się wokół siebie rozszerzonymi oczami.

- Witaj, towarzyszu niedoli - nie znałem go to prawda, jednak mundurek od razu przesłał mi informacje z jakiej akademii pochodzi. Bez słowa wpatrywaliśmy się w siebie. Nie wiedziałem jak mam zareagować. Chciałem go jakoś pocieszyć, że znalazł się tu przez przypadek, że nic mu nie grozi, ale sam nie byłem tego pewny. Nie chciałem dawać mu żmudnej nadziei na szybkie wyjście. Chociaż pewnie jego zniknięcie odbije się o wiele większym echem - jego rodzina może dać nieźle popalić książątku. 

- Jestem Maven - odparłem od niechcenia. Podczas gdy on powoli wstał, ja nie mogłem oderwać od niego wzroku. Wyglądał tak niewinnie z powodu swojego futerka i tych uszu, że zastanawiałem się jakiej jest rasy. Niby kitsune, jednak... Części jego ciała bardziej przypominały te kocie niżeli te lisie. Podczas moich rozmyślań, nie zauważyłem że trwało to zbyt długo. Chłopak odchrząknął, a ja dopiero zauważyłem że samoistnie się do niego przysunąłem. Wymamrotałem ciche przeprosiny i usiadłem po drugiej stronie wozu. Coś czułem, że to będzie długa podróż.

~*~

Drzwi otworzyły się z rozmachem, a ja wraz z nieznajomym stanęliśmy w sekundę na równe nogi. Widziałem że on także nie wiedział czego się spodziewać.

- Jestem Daemon, Dowódca Straży - jeden z mężczyzn wyszedł przed szereg - Książę chcę się z tobą widzieć, kazano mi cię do niego zaprowadzić.

Bez słowa wypchnięto mnie i kotowatego na ziemię. 

- A mogę znać powód dlaczego mam się z nim spotkać? - wymruczałem, choć doskonale wiedziałem że nie utrzymam odpowiedzi.

- Masz nie wypuszczać swoich demonów, inaczej uznamy to za atak na koronę i zaczniemy strzelać - dłońmi pokazał kuszników wokół nas. Wyciągnąłem rękę w stronę nieznajomego i gestem ręki pokazałem mu żeby mnie za nią złapał. W końcu nie mogliśmy pozwolić by nas rozdzielili, tym bardziej w takiej sytuacji, w której nie wiedzieliśmy co czeka na nas za rogiem.


Armin?

sobota, 19 grudnia 2020

Od Luciena c.d. Darumy

 Rozmowa z Amreną w takich okolicznościach nie była najprostsza. Nie chciałem zawracać jej zbytnio głowy, widząc że dzisiaj jej humor nie należał do tych najlepszych. Jednak wiedziałem że bez niej eliksir dla Darumy nie powstanie. Zanim się zorientowałem przyniosła że swojego schowka kilka ksiąg z legendami. Jednakże znałem je wszystkie.

- Sądzisz, że informacje w tych książkach są prawdziwe? - zapytała podchwytliwe, pokazując ręką ja owe książki.

- Wydaje mi się, że nie. 

Uśmiechnęła się, ukazując kły które zalśniły, odbijając światło ogniska.

- Mądry chłopak. A więc słuchaj.

Usiadłem. I słuchałem.

~*~

Darumy nie musiałem długo szukać. Rhys machnął tylko dłonią w stronę szklarni, dlatego pognałem tam bez tchu. Nie chciałem znowu się z nim wyminąć, ponieważ miałem bardzo ważną informację. Wiem że najpierw powinienem powiedzieć o tym reszcie, ale...Chciałem by on dowiedział się o tym pierwszy, ode mnie. Gdy tylko do spotkałem od razu zacząłem na szybko opowiadać mu czego się dowiedziałem, jednak on wcale na to nie zareagował. Dopiero gdy wskazał na korzeń, zrozumiałem powód jego zachowania. No to mieliśmy mały problem.Westchnąłem, wpatrując się w niego. Czyli ta sprawa musi na chwilę poczekać. Sposób w jaki się do mnie uśmiechnął...Odwzajemniłem uśmiech, czując przyjemne uczucie w klatce piersiowej.

- Urocze - powiedziałem sam do siebie. Jednakże szybko odwróciłem się i machnąłem na jego ręka by poszedł za mną. Przecież nie mogłem się cieszyć z jego obecności. Za pewnie czas skończy szkołę i zniknie z mojego życia, tak samo jak ja z jego. Musiałem przyznać że czułem z tego powodu ból, ponieważ była to jedyna osoba która w szkole miała ze mną kontakt. Do nikogo innego się nie odzywałem, a nawet jeśli zostałem ściągnięty do rozmowy to nie czułem się na siłach odpowiadać na miliony pytań. Chłopak szedł za mną, nie czując burzy myśli i obrazów w mojej głowie. Ja sam nie chciałem mu tego pokazać by się nie martwił, jednak...Powinienem porozmawiać z Rhysem. Nie dość że sytuacja pomiędzy dworami była napięta to w dodatku sytuacja wewnętrzna Dworu Nocy była daleka od ideału. Wiedziałem że w pewnym stopniu też było to moją winą, jednak Rhys nie pokazywał nam że jest na nas zły. Nasza rasa często wpadała w kłótnie i najczęściej kończyło się to daniem sobie po mordzie. Jednak sądzę, że Kasjana najbardziej irytuje fakt, że dla mnie takie zakończenie sprawy nie wchodzi w grę - nie byłem typem istoty, która bije innych by dać upust swojej złości. Lecz może tym razem i taką opcję powinienem wziąć pod uwagę? Zaczęliśmy się piąć po schodach na górę. Były one na tyle wąskie że wręcz co sekundę odwracałem się patrząc czy Darumie przypadkiem nie jest zbyt często. Bałem się że się poślizgnie i przewróci tylko z tego powodu że wybrałem spacer niż przeskok. Zrównałem z nim krok, nadal nie odzywając się ani słowem. Otworzyłem drzwi, odsuwając się by centaur mógł wejść pierwszy. Co prawda chyba nieco go to zaskoczyło, jednak nie zwróciłem na to uwagi. Wpatrywałem się w pusty hol, na którym zawsze czekał na mnie Kasjan by dogryźć mi swoimi suchymi żartami. Jednakże teraz nikogo tam nie było. Wszedłem do jednego z korytarzy i odwróciłem się do Darumy, rysując w powietrzu koronę, nad moją głową.

- Pójdziemy do Rhysandra - odparłem, choć wiedziałem że mnie nie słyszy.


Daruma?

Od Rowana c.d. Pearl'a - Obóz

 Ta jaskinia wcale mi się nie podobała. Już od samego wejścia było czuć charakterystyczny zapach zamieszkującej to miejsce bestii - ślady pazurów także nie zachęcały do przywitania się z gospodarzem owego domu. Jednak nie mając innego wyjścia, weszliśmy do środka, nie wiedząc czego możemy się spodziewać. Pearl od razu odłączył się od naszej grupy, jednak skomentowałem to tylko spojrzeniem na jego czuprynę z ukosa, wiedziałem, że się nie zgubi, a nawet jeśli, szybki by nas znalazł. Tylko połowicznie rozumiałem o co chodzi naszemu liderowi. Istota mieszkająca tutaj nie lubiła gości, najbardziej tych niezapowiedzianych. Jednak jak na razie nie wyglądało by odkryła nasze przyjście. Albo nie było jej w leżu bądź może spała, czułem że mamy te kilka minut spokojnej wędrówki by poznać drogę i odnaleźć się w plątaninie korytarzy. Westchnąłem, przerzucając pochodnie z jednej dłoni do drugiej. Chciałem jak najszybciej zdobyć to co mieliśmy i stąd wyjść. Wiedziałem że najpewniej nie jest to nasze jedyne zadanie które mamy zrobić i być może nie najcięższe.

- Musimy znaleźć na spokojnie jego leże, tam pewnie są jakieś jego pióra - Lucien w końcu odezwał się, milcząc od kiedy tu weszliśmy. Starałem się nie patrzeć na jego ranę, wiedziałem że duma nie pozwoli mu poprosić o pomoc. Cóż. Nie będę na siłę czegoś robił.

- A jak ten smok będzie w tym leżu? - Anien pociągnął mnie za rękaw, bym na niego spojrzał. Czułem że poświęcam mu za mało uwagi, byłem tak skupiony na zadaniu...Jednak czułem że się boi. Dlatego też pogłaskałem go po włosach s celu uspokojenia zszarganych nerwów.

- Coś wymyślimy - mruknąłem. 

Pearl nasłuchiwał tylko sobie znanych dźwięków po czym zaproponował byśmy ruszyli korytarzem maksymalnie znajdującym się po lewej stronie. I tak też zrobiliśmy. Światło z pochodni oświetlało nasze postaci przez co ogromne ciebie maszerowały po ścianie, w równym sobie tempie. Nienawidziłem podziemi. O wiele bardziej lubiłem czuć świeże powietrze na skórze aniżeli zatęchły zapach. Nie miałem jednak innego wyboru niż podążanie za niziołkiem. Poprawiłem włosy które przez ciepłe powietrze ty występujące zaczęły przyklejać się do ciała. Wszyscy zaczęli się pocić o wiele bardziej niż wcześniej. Nie sądziłem że parę metrów od tego zimnego holu, może aż tak bardzo zmienić się temperatura. Nie mogąc już wytrzymać, zacząłem manewrować i zmieniać temperaturę wiatru tak by nie dawała ona nam już tak w kość. Końca korytarza nie było widać. Niknął on w ciemnościach przez co nie można było określić za ile się on skończy. Jednak wszyscy czuliśmy że to właśnie tam jest cel naszej podróży. Smocze leżę w którym znajdziemy potrzebny nam przedmiot. 

- Już blisko - Pearl odezwał się po cichu. W tym momencie zazdrościłem mu wzrostu. Ja z Lucienem szliśmy wręcz zgięci w pasie podczas gdy on nawet nie musiał schylać głowy. Anien nie musiał się aż tak trudzić ale jego białe włosy z powodu ciągłego ocierania o sufit zrobiły się brązowe. Chciałem się odwrócić i strzepnąć mu ten kurz jednak przez wąskość korytarza, nie miałem nawet szans tego zrobić. Przynajmniej teraz mogłem bardziej zastanowić się nad przybyszem który dołączył do naszego zespołu. Tak jak Anien należał do Sarlok jednak białowłosy nie przypominał sobie by kiedykolwiek wcześniej to widział. Cóż, być może był jednym z nowych uczniów. Gdy tak rozmyślałem nad tym wszystkim, z nieostrożności uderzyłem w korzeń wystający z podłogi. Poczułem mocne pociągnięcie od tyłu które nie pozwoliło mi opaść. Tym kimś kto mnie złapał był Dante. 

- Dzięki - wymruczałem.


Dante?

wtorek, 15 grudnia 2020

Od Armina

 Chłopak kurczowo trzymał się swojego bagażu wpatrując się w ogromny budynek, zachwycający swoją idealnością i estetyką.  Spore, zdobione drzwi pięły się przed nim napawając go lekkim strachem jak i ekscytacją, mieszanka ta wywoływała motylki w brzuchu nastolatka. Biorąc swoje walizki postawił pierwszy krok w kierunku jego nowego miejsca zamieszkania. Pchnął niedbale drzwi które ukazały mu piękno wnętrza akademika Corvine. Już na wejściu, ku górze pięły się piękne schody pomiędzy, którymi widniała nieduża lada, która z pewnością była recepcją. Chłopak rozglądał się po budynku gdy zza wcześniej wspomnianej lady usłyszał, męski, cichy głos.

- Zwierząt tu nie wpuszczamy - prześmiewczy głos mężczyzny w średnim wieku pochodził od niewielkiego, brodatego człowieczka, który z pewnością był skrzatem pracującym w tej szkole.

To zdanie widocznie zdenerwowało Armina, który wykonał ruch swoich uszu do tyłu a ogon zaczął latać w jedną i w druga stronę.

- To co ty tutaj robisz? - wywarczał po czym podszedł bliżej do brodatego, który od paru chwil zwijał się ze śmiechu. Był typem istoty, którą dosłownie wszystko bawi - najgorszą z możliwych. - Larethian, gdzie jest mój pokój?

Cała sytuacja nieźle irytowała białowłosego, który był już na skraju swojej cierpliwości. Stworzenie za blatem, przez pokładu śmiechu wręczyło klucz z numerem 303 do chudej ręki ogoniastego. Ten odwrócił się na pięcie i zaczął drogę przez mękę jaką była wspinaczka z walizkami na drugie piętro tego budynku. Resztkami sił wywlókł się na ostatni stopień i pełen wewnętrznej radości usiadł na podłodze by chwilę odpocząć. Otworzył jedną z toreb i wyciągnął z niej swoją ulubioną konsole, która już po chwili została uruchomiona a na jej ekranie zaczęły latać różne postaci z jego ulubionej gierki. Gra za grą a minuty mijały jednak nie dbał o to, pokonał te schody, nic innego się nie liczyło. Po jakimś czasie usłyszał za sobą ciche kroki jednak nie odwrócił się nie chcąc przegrać tej rozgrywki. Jako iż po części posiadający kocie zmysły od razu wyczuł iż jest to samica z gatunku elfów. 

- Kim jesteś? - cichy i miły głosik rozbrzmiał echem po korytarzu.

- Larethian - odparł krótko nie odwracając wzroku od ekranu - wiesz gdzie jest pokój 303?

- Prosto i na lewo, pomóc Ci z bagażem? - Zaproponowała  jednak gdy nie dostała żadnej odpowiedzi prócz ciszy ze strony ogoniastego dodała jeszcze - Beverly Alvares, miło mi Cię poznać.

Po chwili odeszła widząc brak zainteresowania ze strony Armina, bez wątpienia w głowie krytykując dosyć niegrzeczne zachowanie chłopca. Był on wyczerpany, podróżą jak i tym całym zamieszaniem, chciał jak najszybciej dostać się do pokoju. Schował urządzenie elektroniczne do plecaka i kierując się wskazówkami dziewczyny udał się korytarzem, prosto a następnie w lewo. Po prawej stronie, na dębowych drzwiach widniał znaczek z takim samym numerkiem jaki znajdował się na kluczach. Więc bez wątpliwości klucz świetnie pasował i otwierał dębową płytę. Ku brązowym oczom nastolatka ukazał się dosyć spory pokój, z dwoma łóżkami oraz kilkoma innymi meblami. Na nieszczęście Armina panował tam ogromny nieporządek, a on nie przywykł do życia w takim syfie. Wszędzie były pudła i cała masa kurzu, którego nie sposób było nie zauważyć. Na Jowisza! Nawet po tak długiej drodze biedulek nie będzie mógł odpocząć. Odburknął coś pod nosem i zabrał się za wywalanie pudeł za drzwi, nie dbał o to co się z nimi stanie. Wyrzucał je po prostu pełny złości na pusty korytarz. Następnie  pozamiatał i rozsunął zasłony, które kryły za sobą ogromne, pół okrągłe okno. Do pokoju od razu wpadło więcej światła co choć odrobinę poprawiło wizerunek tego pomieszczenia. Gdy uszaty skończył wstępne porządki, sięgnął do szafy w której znalazł męski mundurek. Przebrał się w strój i podszedł do lustra. Uśmiechnął się pod nosem kpiąco widząc jak wygląda po czym szepnął sam do siebie.

- W spódnicy wyglądałbym lepiej - przyglądną się jeszcze raz swemu odbiciu i okręcił się wokół własnej osi. - może dadzą mi damski mundurek…

Ciasny i mało wygodny strój zmienił na swój ulubiony czarny, całkiem spory sweter z golfem oraz szersze szare spodnie. Mundurek ładnie poskładał i schował do szafy, tam gdzie jego miejsce po czym położył się na nowym łóżku i lekko skulił. Potrzebował odpoczynku i ciszy które były jego najlepszymi przyjaciółmi. Sen zazwyczaj go regenerował i przysparzał mu więcej energii, którą zazwyczaj marnował na gry i te sprawy. Przymknął ślepka i powoli odpływał do krainy Morfeusza gdy po pokoju rozniosło się głośne pukanie.  

- Wchodzić - wyszeptał niemal niesłyszalnie i jeszcze mocniej zawinął się w szary, mięciutki kocyk, który przywiózł tu ze sobą. 

Do pokoju wszedł wysoki brunet, w służbowym ubiorze. Armin od razu zauważył iż jest on elfem tuż po trzydziestce. Był szczupły i miał długie nogi  odziane w dosyć drogie, czarne spodnie. Jego czerwone, ogniste oczy były wbite w sylwetkę chłopca zawiniętego niczym naleśnik w materiał koca. Ten zaś przyglądał mu się przyczajony swoimi brązowymi oczami spod swojej chwilowej kryjówki.

- Mam na imię Calerian - przytaknął lekko i wyprostował się jakby miał ogłosić bardzo ważną informację -  jestem twoim nauczycielem i przez najbliższe parę tygodni oswoję Cię z całym systemem szkoły, bądź gotowy na 18 - uśmiechnął się,

Istota wydawała się być przyjacielsko nastawiona. Był zapewne typem nauczyciela, który szczerze chce wszystkiego co najlepsze dla ucznia. Mężczyzna podszedł do chłopca i pociągnął za koc odkrywając tym zaspaną, podirytowaną istotkę.

- Chodź, przejdziemy się na spacer. - wyciągnął rękę do białowłosego i z uśmiechem oczekiwał odwzajemnienia gestu.

Ku zdziwieniu starszego, Armin chwycił delikatnie jego dłoń a drugą ręką przetarł zaspane oczy.  Od początku łatwo było zrozumieć intencje starszego mężczyzny, za pewne dobrze znał typ charakteru nastolatka i świetnie zdawał sobie sprawę jak ciężko będzie odnaleźć mu się w nowej sytuacji. Chciał być dla chłopaka pewnym wsparciem którego na razie z pewnością nie uzyska od rówieśników. 

Młody chłopak wstał otrzepując swój sweter.

- Proszę Pana, ja nie potrzebuje niańki - wyburczał ubierając swoje eleganckie buty.

Calerian zaśmiał się pod nosem i podszedł pod drzwi oczekując na chłopca.  Ten gdy tylko był gotowy wyszedł za drzwi nie dbając nawet czy zostaną one zamknięte.

sobota, 12 grudnia 2020

Od Pearla c.d. Luciena - obóz

Idź na obóz, mówili, będzie fajnie, mówili.
To mój pierwszy i ostatni raz.
Jedyną zaletą tego całego obozu była bliskość z naturą; możliwość nacieszenia się dzikim otoczeniem, oddychanie świeżym, leśnym powietrzem... no już nie tak bardzo świeżym, bo ktoś był na tyle śmieszny, że postanowił im je zatruć. Podejrzewał gdzieś tam w duchu, że będzie musiał się zmierzyć z przynajmniej jednym dzikim stworzeniem, ale nie przypuszczał, że ktoś z innej drużyny posunie się o krok za daleko, byle tylko wygrać.
Dziwny zapach zbudził go od razu, a gdy przyszedł Lucien i powiedział, że jest on zły, jego obawy się potwierdziły, a niechęci do obozu wzrosły. Już mu się to nie podobało. Jak tak dalej pójdzie to naprawdę zabierze się i ucieknie jak najdalej stąd.
Cała drużyna stanęła tuż przed wejściem do jaskini – miejscem z kryształami, które stanowiły ich pierwszy cel. Lucien ostrzegł resztę, że muszą uważać, bo coś tam jest, co Pearla wcale nie zdziwiło. To było do przewidzenia. Przecież nie mogli tak po prostu wejść do jaskini, zabrać kryształy i z niej wyjść. Musieli gdzieś po drodze natknąć się na jakąś bestię, najlepiej taką, której zadaniem było pilnowanie kamieni. Choć Pearl był wojownikiem i lubił życie w dziczy to ten cały obóz mu się nie podobał.
Powoli weszli w głąb jaskini. Rowan wykonał prowizoryczną pochodnię, która dała im trochę światła. Pearl szedł bardziej z tyłu, uważnie się rozglądając, gdy wtem dostrzegł coś kątem oka. Odwrócił głowę, podszedł bliżej do ściany, na której znajdował się dosyć spory ślad po pazurach. Ostrożnie położył na nim dłoń, zaczął badać wzrokiem i dotykiem.
Zwierzę, które go zostawiło, musiało należeć do tych większych rozmiarów, też mieć mocne pazury, skoro nawet kamień zadrapały. Pięć linii wskazywało, że mogło to być coś niedźwiedziopodobnego. Charulian lepiej się przyjrzał śladowi. Nie wyglądał na pozostawiony przypadkiem. Zapewne w ten sposób stworzenie zaznaczyło swój teren, co znaczyło tyle, że musiało być terytorialne i gdyby się dowiedziało o ich obecności nie byłoby zadowolone.
Powąchał ścianę. Był w stanie wyczuć delikatny charakterystycznych dla ssaków zapach; ślad albo był świeży, albo zwierzę wcześniej ocierało się o to miejsce.
Postanowił podzielić się zdobytymi informacjami z resztą. Odwrócił się z zamiarem pójścia dalej, gdy wtem stanął w bezruchu z uniesionymi brwiami. Nikogo przy nim nie było, a z głębi korytarza docierały ostatki światła pochodni. Czyli nie zauważyli, że odszedłem kawałek. Ale nie dziwiło go to. Nie dość, że naturalnie poruszał się bardzo cicho (zwłaszcza, że nie nosił butów) to jeszcze był znacznie niższy od reszty. Pomyśleć, że w osadzie był jednym z najwyższych charulianów.
Choć światło zniknęło z jego pola widzenia nim jeszcze ruszył, nadal było ich słychać – też trochę czuć zapach – dzięki czemu sprawnie ich odnalazł. Wszyscy stali w miejscu i o czymś rozmawiali. Pearl podszedł do znajdującego się najbliżej Aniena i chwycił go za rękaw, gdy nagle tamten zerwał się jak poparzony, o mało nie krzycząc z przerażenia. Odskoczył kawałek, zwracając tym samym uwagę pozostałych, którzy jak jeden mąż odwrócili głowy, gotowi do ataku, widząc jednak jedynie charuliana rozluźnili się.
– No, gdzie żeś był? – jęknął niezadowolonym tonem Rowan. – Nie możesz tak po prostu zniknąć...
– Ślad – rzekł spokojnie Pearl.
Słysząc to Rowan zmarszczył brwi.
– Gdzie?
Pearl zaprowadził ich do miejsca, gdzie znajdował się ślad. Wszyscy zaczęli mu się przyglądać, podczas gdy charulian zaczął mówić:
– Duży. Silny – próbował szukać odpowiednich słów. – Ślad znak dom. My tu, on zły.
Dante (o ile dobrze pamiętał imię) spojrzał na niego, zamrugał parę razy.
– Czy ktoś to umie przetłumaczyć? – zapytał trochę niepewnie.
Gdy Pearl to usłyszał, z trudem powstrzymał się przed podparciem ręką czoła. Dlaczego ich język jest taki trudny?! Czemu nie mogą choć części słów mieć podobnych?!
Wskazał ręką ślad.
– Znak. To dom. – Zamilkł, gdy nagle go olśniło. – On nas nie chce.

Rowan?

piątek, 11 grudnia 2020

Od Dantego c.d. Castora

 Czarnowłosy zmierzył elfa wzrokiem po czym wziął do ręki kartkę i otworzył szeroko oczy widząc swoje nazwisko na miejscu osoby, która miała oprowadzić urokliwego chłopaka po budynku. Chwila zastanowienia i lekkie zaskoczenie, widocznie spowodowało chwilę zmieszania u rozmówcy Dante.

- Chyba już znalazłeś - odparł skrzydlaty nie odwracając wzroku od kawałka papieru z jego nazwiskiem na czele.

Po tym zdaniu elf podszedł bliżej rogatego, spojrzał na notkę po czym wskazał palcem na literki układające się w  imię.

- Wyśmienicie! Moje poszukiwania dobiegły końca - zaśmiał się lekko mrużąc oczy. - oh, biedaku padło na Ciebie, przez cały dzisiejszy dzień będziesz moją niańką.

No tak, teoretycznie nieznajomy miał rację, Dante miał oprowadzić go po całej akademii, tylko po co? Będzie miał z tego jakieś korzyści? Co dyrekcja chciała udowodnić? Sprawdzić go, a może do końca upokorzyć? Nie to było teraz ważne, bo przecież on sam jest tutaj nowy. Wciąż się czasem gubił w tych poskręcanych i zawiłych korytarzach. Ależ kim by on był gdyby odmówił. Było by to do niego niepodobne i co najmniej dziwaczne. Dante, pomocny młodzieniec o wielkich ambicjach oraz trochę innych poglądach, pomimo trudności, zawsze zaoferowałby swą pomoc. Uśmiechnął się za to by pokwitować słowa ociupinkę niższego chłopaka. Nowo poznany był naprawdę interesujący, lekka budowa ciała jednak wciąż stanowcza, delikatne ramiona, które z pewnością idealnie wpasowywały się w każdy rodzaj koszuli bądź innego rodzaju górnego ubioru. Na jego twarzy nieustannie trwał lekki, jakby ulotny uśmiech, który mimo swej obecności wydaję się być idealną wisienką na torcie, jako całym wizerunku młodego mężczyzny. Nie należy zapomnieć również o małych, fioletowych gwiazdkach znajdujących się w okolicach oczu elfa, które same w sobie dodawały mu uroku i nie małej oryginalności. Zlepek małych, wciąż idealnych elementów składał się w  piękną całość, która stała jak gdyby nigdy nic przed skrzydlatym, czekając na jakieś dalsze poczynania.

- Wołają na mnie Castor - wymówił po cichu odwracając wzrok od czarnych tęczówek skrzydlatego by zaraz potem wyciągnąć ku niemu dłoń. - Miło mi Cię poznać.

Mówiłem już kiedyś jak bardzo Dante zachwyca się niektórymi istotami? Otóż to, często popada w wewnętrzny, niewidoczny gołym okiem zachwyt, nie rzadko powodowany drobnymi gestami. Bo któż w tym wieku podaje rękę swemu rozmówcy? Tak rzadko spotykane zjawisko… a niech tracą Ci którzy nie zaznali  piękna i elegancji tego drobiazgu! Bowiem to właśnie takie drobne poczynania dobrze świadczą o istocie.

Rogaty odwzajemnił gest uściskując delikatną, charakterystyczną dla elfów dłoń.

- Dante de Charlotte - przypomniał by zaraz potem otrzeźwieć i spytać - zaprowadzić Cię do akademika? - zaproponował widząc niemałe zmęczenie na twarzy Castora.

- Z ust mi to wyjąłeś, ramie zaraz mi uschnie - odetchnął wskazując na swoją torbę podróżną zawieszoną na  prawej górnej kończynie. 

Skierowali się jednym z korytarzy ku wyjściu. Nowy towarzysz mimo lekkiego wyczerpania, wciąż coś opowiadał jakby nie chciał by skrzydlatemu podróż się nudziła, ten zaś słuchał z zaciekawieniem co chwilę przytakując bądź dodając kilka zdań od siebie. Mimo iż historie były bardzo ciekawe, chłopak czuł niedosyt. Chciał dowiedzieć się więcej o niejakim Castorze.


Castor?

wtorek, 1 grudnia 2020

Podsumowanie

 A więc znów naszła pora by zrobić podsumowanie trzech ostatnich miesięcy.

Wrzesień

I miejsce - Daruma (trzy opowiadania) otrzymuje 150SR

II miejsce  - Lucien (dwa opowiadania), otrzymuje 100SR

Październik

Oprócz opowiadań dotyczących eventu, nie pojawiło się żadne opowiadanie

Listopad

I miejsce - Azriel, Lyanna, Lucien i Daruma (po dwa opowiadania), otrzymują po 100SR

II miejsce - Colette, Castor, Maven, Pearl (po jednym opowiadaniu), otrzymują 50SR


Mam nadzieję, że aktywność będzie utrzymywała się na tym poziomie (i nie będzie sytuacji takiej jaka miała miejsce w październiku). Wszystkim życzymy weny i powodzenia!

~Administracja Kernow


niedziela, 29 listopada 2020

od Luciena c.d. Dante- Obóz

 Wolałem nie wychylać się przed szereg. Dopiero wieczorem dowiedziałem się o tym jakże głupim obozie, który według mnie nie miał największego sensu. Uczniowie lepsi i bardziej doświadczeni mogli skończyć zabawę w dwie sekundy, jednakże nie mogli we ze względu na własną drużynę jak i inne. Sądziłem, że cały ten czas spędzę nudząc się i patrząc jak reszta mojej ekipy próbuje złożyć jakikolwiek plan, jednakże przybycie nowego ucznia nieco mnie zaintrygowało. Przypatrywałem mu się z daleka, próbując oszacować jego umiejętności i moc. Jednakże musiałem z tym zaczekać, nie chciałem przecież od razu do niego podbijać, nie wiadomo jakie ma wobec nas odczucia, chociaż wydawać się mógł miło, nigdy nie wierzyłem w uśmiechy innych.Wraz z Rowanem sądziliśmy, że postawienie obozu akurat teraz nie był dobrym pomysłem, ale wiedzieliśmy, że reszta właśnie akurat tego chciała. Nie mogliśmy ich ciągnąć na siłę, dlatego po dłuższej chwili wszystkie namioty stały już w naszym prowizorycznym obozie. Usiadłem na ściętym pniu drzewa, przyglądając się lasowi znajdującemu się za nami - znajdowaliśmy się coraz bliżej gór, gdzie mieliśmy znaleźć kryształy, które mieliśmy zdobyć. Nie wyglądała groźnie, jednak wiedziałem, że to nie będzie takie proste, przecież nauczyciele nie kazali by nam wejść do zwykłej jaskini tylko po to by znaleźć sobie świecidełka i tak po prostu wyjść.  Westchnąłem głośno, chowając twarz w dłoniach. Ile to jeszcze potrwa?

~*~

W nocy obudził mnie głośny huk. Wybiegłem prędko, widząc, że las płonie, a wiatr przysuwa płomienie coraz bliżej nas. Dante stał już na polance, wpatrując się w żywioł pochłaniający wszystko na swojej drodze. Głupi ja, powinienem zostawić cienie by pilnowały obozu. Już miałem iść budzić pozostałych, gdy nagle zobaczyłem postaci wybiegające z bezpiecznej części drzew. Uciekały w popłochu a ja już wiedziałem, że to pewnie oni podpalili nas. Jednakże...Nie rozumiałem dlatego powietrze miało dziwny zapach, tak dziwny i unikatowy, że nie wiedziałem skąd go pamiętam. Moje cienie zaczęły wić się, oczyszczając powietrze, a ja zacząłem dokładniej oglądać otoczenie. Wokół nas latały dziwne małe drobinki, przypominające popiół, jednakże ich żółty odcień nie uradował mych myśli.

- Dante nie wdychaj tego! - krzyknąłem do chłopaka, który spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami. - To trucizna, musieli ją zostawić w lesie i teraz wraz z dymem dostała się do powietrza.

Jednym susłem znalazłem się w namiotach innych, budząc ich. Po drodze wyjaśniłem szybko co się stało i podczas gdy inni pakowali rzeczy, ja oceniałem stan ognia. Okryłem innych własnymi cieniami, przez co trucizna nie mogła się dostać do ich układu oddechowego, jednakże czułem, że długo tak nie wytrzymamy. Zacisnąłem pięści. Nie zdążymy. Mógłbym ich przeskoczyć pod górę, jednak najpierw musiałbym zdjąć z siebie osłonę przed trucizną. Spojrzałem się za siebie. Nie zdążymy. W ciągu pięciu sekund złapałem wszystkich wraz z ich dobytkiem i przeskoczyłem z nimi wręcz pod bramy groty. Czułem, że oddychanie stało się ciężkie, ale przynajmniej oni musieli znaleźć kryształ byśmy wygrali. Mojemu organizmowi potrzeba było około godziny by wyprzeć szkodliwą substancję z organizmu. Wszyscy siedzieli na ziemi, powstrzymując nudności związane z przeskokiem. Czekałem na nich przy wejściu, ścierając pot z czoła.

- Musimy uważać, coś tam jest.

Ostrożnie podeszli pod górę. 

Pearl?

sobota, 28 listopada 2020

Od Pearla c.d. Lyanny

Patrzył dużymi, błyszczącymi oczami na koyoonriego, który bez żadnych przeszkód dawał mu się głaskać. Zwierz już wcale nie wyglądał na groźnego, a ciekawość młodego charuliana tylko się nasiliła. On dotykał najprawdziwszego koyoonriego! Wręcz go miział, a ten cicho mruczał z zadowolenia! Gdyby rodzina o tym usłyszała, nie uwierzyłaby mi!
Będąc bardzo blisko stworzenia postanowił wykorzystać okazję, by mu się dobrze przyjrzeć. Ciemne, ale gdzieniegdzie bardzo jasne, zimne pióra, mocne przednie łapy, zgrabne tylne, długi ogon i wielkie, przepiękne skrzydła. Ogólną budową trochę przypominał Charulę – ale tylko trochę. Charula miał pysk zamiast dzioba, mniej piór i był o wiele większy.
Na samą myśl o bóstwie dopadła go nostalgia, piórka, podobnie jak powieki, nieco opadły. Ilekroć choć trochę dłużej pomyślał o nim, o rodzinie i domu, pojawiała się tęsknota. Stracił to wszystko, a do tak strasznej tragedii doprowadzili głupi i bezduszni ludzie! Poprzysiągł sobie, że jeśli kiedykolwiek ich zobaczy, zemści się w najboleśniejszy i najokrutniejszy dla nich sposób.
– Wszystko w porządku? – usłyszał wtem.
Zamrugał parę razy, podniósł wzrok na stojącą obok niego Lyannę. Dziewczyna wpatrywała się z nieco widocznym w oczach zmartwieniem, ale też pewną ciekawością.
– Mhm – przytaknął, jednocześnie odpędzając negatywne myśli.
Powrócił do głaskania Aegona, chwilę później zmierzył jego przód wzrokiem. Wypatrzył jedno miejsce koło głowy; zaczął je drapać, gdy nagle stwór położył się, jakby właśnie doznał największych w świecie rozkoszy. Pearl zamrugał parę razy, przyjrzał mu się uważnie. Czyli trafił w najodpowiedniejsze miejsce.
Lyanna patrzyła na swojego pupila z pewnym zdziwieniem na twarzy, chwilę później przeniosła wzrok na Pearla.
– Wow, trafiłeś w punkt, którego drapanie najbardziej lubi – powiedziała. – Skąd wiedziałeś?
W odpowiedzi Pearl wzruszył ramionami.
– Dużo ma tak – odparł.
Spędził w dziczy z przeróżnymi stworzeniami wystarczająco dużo czasu, by znać ich zachowanie, nawyki i czułe punkty, a także móc to wszystko przewidzieć u innych. Kontakty ze zwierzętami podobnymi do tych, które znał nie było takie problematyczne – każda grupa miała jakieś wspólne cechy. A jednak leśna wiedza przydaje się poza lasem. Chociaż... byli w lesie. I to dotyczyło zwierzęcia, które... cóż, jest zwierzęciem i w ogóle.
Chwilę spędził na dalszym mizianiu Aegona. Lyanna obserwowała go uważnie w milczeniu, jakby nad czymś się zastanawiała, lecz w końcu postanowiła spytać:
– Mieszkasz blisko?
– Nie – odparł niemal od razu charulian. – Mój dom las, ale daleko. Dalej niż tu.
Za bardzo nie myślał nad tym, co mówi, bardziej skupiony na głaskaniu niż czymkolwiek innym.

Lyanna?

środa, 25 listopada 2020

Od Darumy cd. Mavena - Obóz

 Spojrzałem z politowaniem na namiot. Jak niby miałem się tam wyspać? Leżenie na ziemi całą noc, po tym jak przywykłem do wygód dworskich poduszek i koców, zapowiada się udręką. Westchnąłem ciężko i wszedłem do środka. Po szybkim ogarnięciu jakiegokolwiek chociaż trochę wygodnego legowiska, usiadłem na ziemi. Zapowiadała się ciężka noc. Chciałem więc jak najszybciej zasnąć. Kręciłem się jednak w kółko, najpewniej przeszkadzając swoim towarzyszom. Dopiero po upływie dłuższego czasu udało mi się zasnąć. Mimo to, co chwilę budziłem się i musiałem przeciągnąć, aby rozgrzać zdrętwiałe części ciała. Nienawidzę obozów. Za rok nie zgodzę się na niego pojechać. Nigdy więcej.
***
- Jak się spało? - Obudziły mnie słowa poznanego wczoraj chłopaka. Wstałem niemrawo z ziemi. Wszystko mnie bolało. 
- Niezbyt przyjemnie - odpowiedziałem niemrawo. Marzyłem, aby powrócić do akademika, gdzie mogłem wylegiwać się na stosie poduszek. 
Wtem z krzaków wyskoczyła bestia. Na samym początku ogarnął mnie niepokój. Myślałem, że zaatakowało nas jakieś dzikie, łaknące krwi leśne cholerstwo. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że musi to być demon Mavena. Z pyska podążającej w naszym kierunku istoty zwisał zając. Poczułem nieprzyjemny ucisk w gardle. Biedny zwierzak...
- Możemy zrobić śniadanie reszcie! - Chłopak wydawał się być podekscytowany. Ja jedynie przytaknąłem niepewnie w odpowiedzi i odszedłem, aby nie patrzeć na to, co zaraz się stanie.
Rozpaliłem ognisko. Chciałem ogrzać się przy ciepłych promieniach, ponieważ poranki z dnia nadziej były coraz chłodniejsze. Dodatkowo, reszta drużyny najpewniej będzie chciała zjeść zająca, a lepiej, by nie próbowali skonsumować go surowego. Mi udało się znaleźć przygotowane przez nauczycieli wczoraj sucharki. Dopóki nie znajdę w lesie niczego lepszego, będę zmuszony zadowolić się nimi.
- Co tak dobrze pachnie? - Jedna z naszych towarzyszek weszła na polanę. Od razu dołączyła do Mavena, który opiekał już mięso. Lyanna wróciła do obozu niedługo później. 
Wspólnie podzielili się śniadaniem. Maven przygotował również porcje dla mnie. Oczywiście uprzejmie odmówiłem.
- Nie jesteś głodny? - zapytał, nie kryjąc zdziwienia. 
- Jestem - odparłem. Wskazałem równocześnie na sucharki. - Nie jadam mięsa. 
Ciemnowłosy chłopak pokiwał ze zrozumieniem głową. Bez słowa wszyscy skończyliśmy posiłek. Śniadanie reszty drużyny było znacznie pożywniejsze niż suche ciastka, którymi musiałem się zadowolić. Miałem nadzieję, że znajdę jeszcze wśród drzew jakieś jadalne jagody. Ewentualnie grzyby. Za nimi również nieszczególnie przepadałem, jednak nie mam zbyt wielkiego wyboru. 
- To od czego zaczynamy? - zapytała Lyanna, kiedy wszyscy przygotowaliśmy się do dalszej drogi. 
- Naszym zadaniem jest odnalezienie smoczych piór - przypomniał Maven, spoglądając na wręczoną nam na początku wyprawy mapę. - Nie wydaje się to być prostym zadaniem...
- Smoki najczęściej żyją w górach - odparłem, wspominając lekcje o magicznych stworzeniach. - Myślę, że w tutejszych też powinniśmy znaleźć jakiegoś przedstawiciela tego gatunku. 
Wspólnie więc zgodnie ustaliliśmy, że obierzemy kurs na piętrzące się przed nami wzniesienia. Miałem nadzieję, że szybko uda nam się odnaleźć poszukiwane pióra i wrócić do głównego obozu w jednym kawałku. Liczyłem, że przy odrobinie szczęścia nie będziemy musieli stawać do walki z żadnym przerośniętym gadem.

Lyanna?

poniedziałek, 23 listopada 2020

Od Dantego c.d. Rowana - Obóz

 Wieść o nowym uczniu rozeszła się wyjątkowo szybko jak na akademię. Nowa twarz na szkolnych korytarzach, które mimo wszystko od jakiegoś czasu były już w połowie puste. Większość z uczniów praktykowała coś na rodzaj obozu w tym tygodniu, niezwykle interesujące. Kilka grup, niewielkich, po kilka osób wyruszyły w dziki las, mając ze sobą jedynie namioty i jakieś drobne pomoce. Mieli oni bowiem odnaleźć punkt wyznaczony na mapie, jednak nic nie mogło  być tak proste, na drużyny wyczekiwały najróżniejsze wyzwania o różnym poziomie trudności. I wiecie co? Już pierwszego dnia edukacji w tej niezwykłej akademii, chłopak imieniem Dante został wyznaczony i poproszony o dołączenie do wyzwania. Rychło w czas, obóz rozpoczął się paręnaście godzin wcześniej  a młodzieniec dopiero co został zakwalifikowany na uczelnie. Jedyne co to zdążył się rozpakować i coś przekąsić. 

- Przepraszam, ja na obóz. Gdzie mam się zgłosić? - zwrócił się do wysokiego, w kwiecie wieku mężczyzny. Był on jednym z nauczycieli.

Uczony popatrzył na niego zza swoich okularów i uśmiechnął się pod nosem jakby rozbawiło go najzwyklejsze pytanie chłopaka.

- Oh, grupy wyruszyły dziś rano, gdzieś się podziewał młodzieńcze? Ah, no tak, ty musisz być tym nowym Zaklinaczem. Dante jak mniemam. - skrzydlaty uśmiechnął się lekko, jak to zwykle robił, po czym przytaknął lekko głową i rzekł: 

- Bardzo mi miło profesorze, wszakże muszę już ruszać. - ponaglił mężczyznę nie zapominając o uprzejmości. 

Nauczyciel spojrzał do swojego notatnika, pomyślał trochę i ponownie spojrzał w czarne oczy Dante.

- Dołączysz do Drużyny Białych Drzew, chłopcy sami wymyślili te nazwę - zaśmiał się jakby chciał podkreślić kreatywność swych podopiecznych - w drużynie są sami chłopcy;  Lucien, Anien, Rowan i Pearl, on jest dowódcą. 

W ten właśnie sposób Charlotte szedł brzegiem rzeki kopiąc mały kamyczek  i co chwilę rozglądając się za niejaką młodzieżą, która miała być w okolicy. Na sobie miał koszule, płaszcz, czarne spodnie i swoje ulubione buty, które były w nienagannym stanie. Pora dnia była dosyć późna, zaczynało się ochładzać i ściemniać, było wręcz nieprzyjemnie. Cała ta sytuacja lekko go podirytowała, szedł tak już Bóg wie ile czasu a po uczniach ani śladu.

Po niedługim czasie od zapadnięciu zmroku udało mu się usłyszeć głosy, ciche co prawda i światło ogniska. Nie śpiesząc się dążył w kierunku obozu i już po chwili dostrzegł rozłożone już namioty. On swój dalej niósł na plecach. Gdy podszedł wystarczająco blisko młodzież siedząca przy ognisku jak na zawołanie zerwała się na dwie nogi zdezorientowana.

Pierwszy podszedł do skrzydlatego wysoki mężczyzna o jasnych włosach i wrogiej minie. Przyglądnął się Dante i lekko skrzywił.

- Kim jesteś? - wywalczał po czym podszedł do niego niższy chłopak o licznych zdobieniach swojego wyglądu między innymi piórami czy błyskotkami.

- Dante, zostałem przydzielony do tego oddziału - odrzekł a następnie wskazał na namiot w swojej niebieskiej torbie. Uśmiechnął się ciepło jak to miał w zwyczaju i podszedł trochę do swoich rówieśników. - miło mi was poznać.

Już po chwili wiedział że niski nastolatek znany był z imienia Pearl M'Acrei, był on charulianem czyli jego nietypowy wzrost był chyba normalny dla istot tego pochodzenia. Nie mówił dużo, sprawiał wrażenie jakby małomównego. Był na swój sposób uroczy. Po chwili skrzydlaty dowiedział się jak wołają na tego wysokiego, groźnego, młodego mężczyznę, szczycił się on bardzo pięknym imieniem - Rowan. Pasowało w stu procentach. Po nie długim czasie poznał również Aniena i Luciena. Anien - nieśmiały szesnastolatek który na szczęście Dante, również należał do Akademii Sarlok. Lucien zaś nie specjalnie zainteresowany był przybyciem rogatego. Chłopak sprawiał wrażenie niechętnego do rozmowy i niezbyt zadowolonego. Po krótkiej wymianie zdań z nowymi znajomymi, Dante skierował się w trochę oddalone i dosyć przestronne miejsce by rozstawić swój namiot. Rozłożył materiał by następnie za pomocą specyficznych drutów stawić nieduże,  przenośne schronienie. Był z siebie niezwykle dumny ponieważ od zawsze nie miał ręki do takich prac a dziś wyszło mu to wyjątkowo szybko.  Po skończonych robotach zwrócił swój wzrok ku nowym towarzyszom siedzącym przy wielkim ognisku. Anien wydawał się mu przyglądać właśnie dlatego, skierował się ku niemu .

- Dante, mam rację? - spytał młodszy by upewnić się jak wołać na chłopaka.

Anien?

Od Darumy cd. Luciena

 Obserwowałem wychodzącego z biblioteki Luciena. Wyszedł porozmawiać z nieznaną mi kobietą na temat jednego ze składników. Jak mnie pamięć nie myliła, były to łzy feniksa. Nigdy w życiu nie spotkałem się z tym legendarnym stworzeniem. Czy naprawdę możliwe będzie odnalezienie go w celu otrzymania brakującej rzeczy? Przygryzłem policzek od środka. Miałem nadzieję. 
Stojąca obok mnie kobieta zaproponowała poinformowanie o całej sprawie głowy dworu. Nie miałem ku temu żadnych obiekcji. Udałem się za nią. Jedynie pomoc książąt mogła nam umożliwić wykonanie eliksiru. Muszą się zgodzić.
Po krótkiej rozmowie z młodzieńcami, kobieta zaprowadziła mnie do ogrodów w środku których znajdowała się szklana kopuła. Właśnie w tej niecodziennej zielarni zaczęliśmy poszukiwania odpowiednich roślin. Pierwszy raz miałem przyjemność oglądać niektóre znane mi jedynie ze stron podręczników kwiaty czy trawy. W pamięci recytowałem właściwości kilku z nich. Ból brzucha, mdłości, zakażona rana....
Z zamyślenia wyrwał mi głos kobiety. 
- Wiesz, jak zbierać mandragorę? - Na zadane pytanie, podszedłem do niej, spoglądając na podłużne, zielone liście.
- Potrzebujemy korzenia, prawda? - przypomniałem, patrząc zaciekawiony na roślinę. Ze szkoły pamiętam, że nie należy ona do najłatwiejszych do zdobycia, a dodatkowo nieumiejętne zbieranie jej może przynieść nieprzyjemne skutki.
- Owszem - przytaknęła kobieta. - Masz wyostrzony słuch, jak się domyślam? 
Kiwnąłem głową w odpowiedzi. Faktycznie moje uszy zapewniały o wiele lepszą słyszalność. Wystarczyło postawić je pionowo i żaden dźwięk mi nie umknie. 
- Pisk mandragory może ogłuszyć, a nawet zabić - wyjaśniła moja rozmówczyni. Oczywiście wiedziałem o tym doskonale. Owa roślina została opisana dokładnie w trzecim podręczniku do zielarstwa, a ja czytałem go z pięć razy. 
- Może lepiej wyjdę - odparłem i skierowałem się w stronę drzwi. Kobieta jednak mnie zatrzymała.
- Potrzebuję twojej pomocy - przyznała. - Proszę - dodała, podając mi pokruszone liście nieznanej mi rośliny. - Sprawi ona, że na koło godzinę całkowicie ogłuchniesz, ale krzyk mandragory stanie się dla ciebie nieszkodliwy. Oczywiście sama też go zażyję. To najlepszy sposób na poradzenie sobie z tą rośliną - wyjaśniła pewnym głosem. Chwilę później, dopóki jeszcze oboje mogliśmy się komunikować, kobieta opowiedziała mi o tym, jak zebrać mandragorę. 
Zjadłem gorzkie zioło. Wtedy ogarnęła mnie nieprzyjemna, głucha cisza. Rozejrzałem się niepewnie, zaskoczony nieznanym dotąd uczuciem. Przez chwilę nawet straciłem równowagę i potknąłem się o własne nogi. Moja towarzyszka wyjaśniła mi wcześniej, że takie objawy przejdą po chwili. 
Kiedy oboje byliśmy już gotowi, kobieta wspomagając się łopatką, wykopała ruchomy, brzydki korzeń. Mandragora przez chwilę machała łapkami, otwierając małą paszczę najszczerzej jak tylko potrafiła. Cieszyłem się, że nie słyszę jej krzyku. Musiał być okropny. 
Moja towarzyszka wyciągnęła z kieszeni małe zawiniątko. Było w nim kilka jagód, które po chwili kobieta wsypała roślinie do buzi. Po chwili brzydki korzeń przestał się ruszać. Równocześnie, czego domyśliłem się po jego mimice twarzy, zamilkł. 
Uśmiechnąłem. Udało nam się! Dalej w milczeniu zebraliśmy resztę roślin i wróciliśmy do budynku. Oczywiście, dalej nic nie słyszałem. Było to dość zabawne uczucie. Mijani mieszkańcy dworu próbowali nawiązać z nami rozmowę, a ja widziałem jedynie, jak ruszają ustami. Kobieta pokazywała im upolowaną mandragorę, na co kiwali głowami i odchodzili rozbawieni. Chciałem, aby to nieprzyjemne uczucie głuchoty już minęło. 
Wtedy poczułem nagłe szturchnięcie w ramię. Odwróciłem głowę, spoglądając na Luciena. Chłopak wpatrywał się we mnie przez chwilę szczerze zaskoczony. Powiedział coś, ale nie udało mi się tego odczytać z ruchu warg. 
Uśmiechnąłem się niezręcznie i pokazałem na korzeń. Nie słyszę cię. 

Lucien?

Od Mavena do Dantego

 Dzisiejsze ćwiczenia nie były wcale miłe, nasza nauczycielka nie miała zbytnio dobrego humoru, co tylko pokazywał wściekły demon kręcący się wokół niej. Pomimo tego lekcja była ta jak milion poprzednich - ćwiczenie ataków i synchronizacji ze swoimi demonami. W naszej klasie było tylko dwóch uczniów mających więcej niż jednego demona, dlatego ja i Iris musieliśmy przykładać do tego większą wagę. Czułem jak pot lał się po moim ciele, chociaż ogień wrzący w moich żyłach sprawiał, że szybko parował, nie dając nawet szansy wsiąknięciu mu do materiału mojej koszuli. Kochałem zaczynać początek tygodnia w taki oto sposób - potyczkami między uczniami by ściągnąć z siebie częściowy stres. 

Gdy już nauczycielka miała nam podziękować za lekcje i powiedzieć co mamy robić za tydzień, do sali weszła nieznana nam wszystkim osoba. Czarnowłosy powoli podszedł do naszej grupy, a za nim kroczył jego demon. Deva najeżyła futro ale już po chwili przyglądała się stworzeniu z ciekawością, pewnie obserwowała swojego nowego wroga. Chłopak nie wydawał się speszony bądź przestraszony widząc swoją nową klasę. Wpatrywał się w nas tak samo jak my w niego, bez skruchy i strachu w oczach. 

- W końcu przyszedłeś - Diana zmierzyła go wzrokiem. - To wasz nowy kolega, Dante. Mam nadzieję, że nie będzie żadnego problemu jeśli chodzi o nową osobę w grupie. Bez popisywania się.

Nikt nawet nie zareagował na jej słowa. Nasza klasa miała jedną, najgorszą wadę pod całym niebem, każdy każdego traktował jak wroga. Ja nie miałem takich upodobań, dlatego zbytnio się tym nie przejmowałem ale lekcje z takim nastawieniem nie należały do najprzyjemniejszych.  Ale nie miałem innego wyboru niż spokojne znoszenie tego dzień w dzień, byle by przetrwać i zdać tą szkołę.

- Maven, mam nadzieję, że go oprowadzisz - nauczycielka mruknęła i wyszła bez dalszego słowa z sali. Zmrużyłem oczy, patrząc w ślad za nią, nie zwracając uwagi na uśmieszki innych. Zawsze przecież zostanę pupilkiem dyrektorki. Poczułem gniew Devy przelewający się przez mój umysł, jednak Artis skutecznie ją tamował, by nie przejęła nade mną kontroli. Powoli wszyscy opuszczali salę, podczas gdy ja stałem i wpatrywałem się w podłogę. Nie wiedziałem jak mam się zachować. Większość nowych uczniów było z pierwszych klas, dlatego nie miałem problemu z ich oprowadzeniem, jednak to był chłopak w moim wieku, najpewniej z takim samym doświadczeniem. Westchnąłem. Czy naprawdę ja zawsze musiałem się tym zajmować? Jednakże wiedziałem, że nie powinienem się tak wobec niego zachować - w końcu przecież nic mi nie zrobił. 

- Jak już zdążyłeś się pewnie dowiedzieć jestem Maven, przewodniczący jakże urokliwej i cudownej klasy - kiwnąłem w jego stronę delikatnie głową. - A to Deva i Artis, moje demony. Nie wiem czy byłeś już u dyrektorki, ale po oprowadzeniu cię, możemy do niej pójść.

Dante?


niedziela, 22 listopada 2020

Od Azriela cd Colette

Choć ponowna wizyta młodszego brata napełniła Azriela niewyobrażalną wręcz furią, a sam chłopak  w duchu przygotowywał się już na kolejny doszczętnie zrujnowany rodzinną manipulacją i knowaniami dzień, interwencja Colette okazała się dokładnie tym, czego demon wówczas potrzebował. I choć z całą pewnością nie spodziewał się ani jednego słowa, które opuściło wówczas usta jego współlokatorki, obecna w jej oczach irytacja skutecznie utwierdziła go w przekonaniu, że mówiła prawdę, a każdy jej gest był absolutnie szczery. Chłopak uśmiechnął się więc skrycie, czując niezwykle osobliwe, rozlewające po całym ciele ciepło, wzbierające na sile z każdą kolejną sekundą - czy właśnie tak objawiała się szczera sympatia? Świadomość, że ktoś posunął się do kłótni w twoim imieniu? Azriel wiedział jedynie, że cokolwiek skłoniło wówczas Colette do działania, było dla niego niezwykle istotne, a on sam był szczerze wdzięczny za każdą sekundę tej chaotycznej pseudodyskusji. I choć gdy Magnus zdecydował się opuścić w końcu próg ich pokoju, Azriel w końcu zabrał głos, pragnąc wyrazić swą wdzięczność, zdał sobie sprawę, że absolutnie nie ma pojęcia, jak powinien to zrobić, a wszystkie zdania, które sklecał na poczekaniu, absolutnie nie spełniały swej funkcji. W końcu zamilknął więc, pozwalając dziewczynie zająć się swoimi własnymi sprawami - zbłaźnił się już wystarczająco i nie powinien tego dalej ciągnąć. Odczekał więc chwilę, nim z ogromną niechęcią wypisaną na twarzy zaczął szykować się na swe nadchodzące, aż nadto nużące zajęcia.
***
Chłodne powietrze zdawało się wybawieniem w porównaniu z duszącą atmosferą akademickich sal - przez ostatnie godziny Azriel z trudem powstrzymywał się przed zaśnięciem, za nic w świecie nie potrafiąc skupić się na wypowiadanych przez profesorów słowach. Litery zlewały się w jedno, a ton głosu, niby kołysanka, obciążał powieki. Sytuacji z nastawieniem Sullivana ani trochę nie poprawiał fakt coraz częstszych wizyt Magnusa, które w przeświadczeniu demona były jedynie ciszą przed burzą, na którą ten z całą pewnością nie był jakkolwiek gotowy. Był zwyczajnie zmęczony i gdyby tylko mógł, oddałby wszystko, by choć przez chwilę odpocząć od całego rodzinnego zamieszania. Dręczony własnymi myślami leżał więc na łóżku, wpatrując się tępo w sufit, przerywając swe zajęcie jedynie na chwilę, gdy Colette powróciła do pokoju, by minuty później zniknąć w łazience, a pomieszczenie raz jeszcze przepełniła przytłaczająca cisza przeplatana jedynie stłumionym dźwiękiem bieżącej wody. Sytuacja szybko skomplikowała się jednak, gdy dziewczyna zawołała go, sprawnie tłumacząc powód całego zamieszania - Azriel westchnął ciężko, powstrzymując się od komentarzy na temat dbania o własne rzeczy, nim bez większego pomyślunku pochwycił znaleziony w rzeczach Colette ręcznik, zaciskając dłoń wokół klamki łazienki. 
- Otworzę je trochę i podam zgubę, dasz radę go złapać? - Zapytał, wsuwając rękę przez szparę w drzwiach, samemu wciąż pozostając jednak w głównej części pokoju.
- Nie ma szans, za daleko. - Stwierdzenie Colette poskutkowało serią stłumionych przekleństw ze strony Azriela. 
Zawahał się na chwilę, czując pewną blokadę przed naruszeniem prywatności swej współlokatorki, nie był bowiem pewien, czy gdy znajdzie się już w środku, nieumyślnie nie uzyska łatki zboczeńca - za wszelką cenę wolałby uniknąć bowiem postawienia Colette w niekomfortowej sytuacji. Ostatecznie westchnął jednak ciężko, zauważając, że nie ma większego wyjścia.
- Dobra, wchodzę. - Odczekał chwilę, nim przekroczył próg łazienki.
Gorące, wilgotne powietrze uderzyło go niemal natychmiastowo, a uporczywe starania trzymania wzroku na odpowiednim poziomie, by nie dostrzec za dużo, okazywały się wyjątkowo niefunkcjonalne, wkrótce sprawiając, że z trudem unikał uderzania głową w podwieszone pod sufitem instalacje. I choć z początku udawało mu się na ślepo poruszać po wypełnionym parą pomieszczeniu, wkrótce mimowolnie uniósł wzrok, ku swojemu nieszczęściu, a może i szczęściu, dostrzegając przed sobą czekającą wciąż na ręcznik dziewczynę. I być może związane było to z faktem, że wpadł w zwyczajną, wewnętrzną panikę, a może i podświadomie robił to celowo, bo wampirzyca była według niego po prostu atrakcyjna, przyglądał się jej zdecydowanie za długo, by uznać to za przypadek. Na ziemię sprowadził go dopiero głos dziewczyny, którego przekazu nie był jednak w stanie zrozumieć, i szarpnięcie wyrywanego mu z dłoni ręcznika. I choć Azriel z jakiegoś powodu nie potrafił przyswoić sensu wypowiadanych przez Colette słów, szybko zrozumiał, że dziewczyna chciała zwyczajnie pozbyć się go w końcu z łazienki. Rzuciwszy więc pod nosem szybkie przeprosiny, ociągając się nieco, wrócił do pokoju, natychmiastowo kładąc się do łóżka.
- Jesteś, kurwa, idiotą. - Warknął sam do siebie, kładąc dłoń na skroniach. - Coś ty sobie w ogóle myślał. 
Chłopak był zwyczajnie zawstydzony własną postawą, w duchu dziękując, że dzięki rozległym poparzeniom twarzy, niemożliwym było dostrzeżenie niewątpliwie zdobiących jego policzki rumieńców. Leżał tak jeszcze dłuższą chwilę, nim dziewczyna bez słowa wyszła z łazienki, a Azriel nie potrafił za nic w świecie wyczuć, jak powinien się zachować - czy przeprosić za chwilę słabości, czy może udawać, jakoby cała sytuacja nigdy nie miała miejsca? Czuł się beznadziejnie zagubiony, niczym dziecko we mgle, nie mając bladego pojęcia, w którą stronę powinien się udać. Trwali więc przez dłuższy czas w ciszy, która z każdą kolejną chwilą stawała się coraz bardziej męcząca. W głowie naprzemiennie przewijał się ujrzany w łazience widok oraz myśli i plany o chwilowej swobodzie, które snuł podczas dzisiejszych zajęć. I choć z pozoru rzeczy te nie miały ze sobą zupełnie nic wspólnego, myśli Azriela wkrótce wypełnił dość ryzykowny, zwłaszcza w obecnej sytuacji, pomysł. Chłopie weź się w garść. 
- Colette... - zaczął w końcu, odwracając głowę w jej stronę - Nie mamy jutro zajęć, a ja od dłuższego czasu odnoszę wrażenie, że potrzebuję odpoczynku od tego wszystkiego...nie chciałabyś może wyjść gdzieś, dosłownie gdziekolwiek, chociażby jutro? - Niemal natychmiastowo pożałował, że kiedykolwiek otworzył usta. - Nie mam bladego pojęcia, co robi się na takich wyjściach, ale jestem pewien, że znaleźlibyśmy zajęcie. W Kernow raczej nie sposób się nudzić. Jeśli chcesz oczywiście. - Dodał znacznie ciszej, ponownie wbijając wzrok w sufit.

[Colette? Is that a date??? ] 

Od Castora do Dantego

Głośne trzaśnięcie drzwiami poprzedzające głuche uderzenie upadających na podłogę książek z całą pewnością przebudziło wszystkich zajmujących okoliczne pokoje uczniów - Castor był jednak zbyt pochłonięty własnymi myślami, by przejąć się przeciągłym syknięciem zmęczonej współlokatorki oraz kilkoma roznoszącymi się echem stuknięciami w ściany jego pokoju. W pospiechu pozbierał więc cały rozsypany dobytek, upychając go do i tak przepełnionej już podróżnej torby. Westchnął ciężko, z bólem serca pozbywając się kilku usytuowanych na wierzchu przedmiotów, niejednokrotnie tęskno spoglądając w ich stronę, jakby poważnie rozważając użycie iluzji do stworzenia kolejnej walizki. I choć pokusa z każdą chwilą wzbierała na sile, zdrowy rozsądek i ponaglający Castora czas ostatecznie zdecydowały o porzuceniu śmiałych fantazji. 

Gdy w końcu skończył, zdążył jedynie upewnić się, że wyrysowane przed zajęciami, fioletowe gwiazdki wciąż trzymają się na jego twarzy, nim rzucając pospieszne pożegnania, wybiegł z pokoju. Zawiłe korytarze Corvine zdawały się dla niego najprostszą drogą, jakoby tłumy uczniów nie stanowiły żadnej przeszkody - ekscytacja otrzymaną z rana wiadomością skutecznie odebrała elfowi zdolność logicznego spojrzenia na sytuację. W najśmielszych snach nie spodziewałby się bowiem, że ze wszystkich wybitnie uzdolnionych wychowanków akademii kruka, to właśnie jemu przypadnie obowiązek reprezentowania placówki podczas okazjonalnej wymiany studenckiej, ba, przez większość czasu uważał, że szkoła nie ośmieliłaby się zaryzykować wysłania go gdziekolwiek, gdzie ich surowe spojrzenie nie mogłoby sprawować nad nim opieki. A jednak się udało, a ekscytacja Castora z każdą chwilą stawała się coraz większa. I nawet w chwili, gdy przesiadując w napędzanej nieznaną mu magią bryczce, zmuszony był do wysłuchania listy obowiązujących go zasad i sztywnych zaleceń, myślami uciekał już w stronę nieznanych terenów Sarlok oraz czekających go przez najbliższe dwa tygodnie niewiadomych - jak odnajdzie się wśród związanych z demonami istot? Jak bardzo skryta przed światem placówka różni się od przepełnionego flegmatycznością i powagą Corvine? 
I choć podczas swej długiej, z całą pewnością nużącej podróży zdążył obmyślić setki mniej lub bardziej prawdopodobnych scenariuszy, wszystkie zdawały się nie mieć najmniejszego znaczenia, gdy w końcu stanął przed bramą zionącego chłodem budynku - w głowie nie pojawiła się nawet pojedyncza myśl, która powiązałaby wysnute na poczekaniu wizje z faktycznym stanem rzeczy. Stan otępienia nie trwał jednak długo - odczuwana wcześniej ekscytacja powróciła, przepełniając każdy skrawek jego świadomości, sprawiając, że Castor mimowolnie zignorował dalsze nakazy ze strony poinstruowanego przez grono pedagogiczne kierowcy, niemal natychmiastowo znikając wśród potężnie wyglądających, szkolnych murów. 
Poruszanie się w akademickim labiryncie korytarzy i nieznanych mu struktur okazało się niemałym wyzwaniem, które chłopak za wszelką cenę starał się jednak rozpracować na własną rękę - odpuścił dopiero w chwili, gdy zaintrygowane spojrzenia niektórych uczniów dały mu do zrozumienia, że nieustannie zataczał koło. 
- Cholera. - Westchnął, śmiejąc się pod nosem. - Chyba nie masz innego wyjścia. - rzucił pod nosem, rozglądając się uważnie w poszukiwaniu kogoś, kto przyciągnąłby jego uwagę na tyle, by sprowokować go do podejścia
I choć wkrótce zdał sobie sprawę, że szkoła tonęła wręcz od ilości intrygujących indywidualności, z którymi Castor z przyjemnością uciąłby sobie krótką rozmowę, jego wybór padł na stojącego po drugiej stronie korytarza chłopaka - o wyborze owego nieszczęśnika zadecydowały w dużej mierze skrzydła, które były jednym z niewielu elementów, jakie elf potrafił dojrzeć z takiej odległości. Były naprawdę ładne, a fakt ten sam w sobie okazał się na tyle ważny, by Castor sekundy później wyrósł nieznajomemu przed nosem, uśmiechając się szeroko.
- Cześć, chciałbyś może uratować życie zagubionemu elfowi i powiedzieć, gdzie znajdę gabinet dyrekcji? - Przekrzywił nieznacznie głowę, przyglądając się bliżej swemu nowemu rozmówcy. 
I choć rogaty młodzieniec nie odpowiedział od razu, wkrótce Castor poznał odpowiedzi na wszystkie kryjące się w jego głowie pytania związane z planem budynku. Nim odszedł, podziękował pospiesznie, żegnając chłopaka niezwykle ciepłym, szczerym uśmiechem.

***

Nie potrafił usiedzieć w miejscu, gdy raz jeszcze zmuszono go do wysłuchania tych samych, nużących zasad - znał je już niemal na pamięć, włącznie z jakże charakterystyczną dla organów oświaty intonacją i manieryzmem, od którego powieki Castora niemal same się zamykały. Sarlok zdawało się jednak znacznie mniej zatracone w błędnym kole perfekcji absolutnej, sprawnie przechodząc do spraw, które faktycznie go interesowały - dzięki dogłębnej pogawędce dowiedział się, że przydzielono mu już jeden z pokojów w akademiku, a od jutra uczestniczyć będzie w niektórych zajęciach wraz z uczniami ze swej grupy wiekowej. I choć informacje na pozór nie zdawały się jakkolwiek interesujące, Castor nie potrafił doczekać się już zagłębienia w środowisko tak odmienne od tego, do czego zdążył przywyknąć - lecz tym, co zaintrygowało elfa najbardziej, była notka wydana przez dyrekcję, mówiąca, jakoby jeden z uczniów Sarlok miał posłużyć elfowi za osobliwego przewodnika, pewną pomoc w odnalezieniu się wśród nieznanych terenów i aktywności. 
Dante de Charlotte
Napisana ozdobnie na górze kartki tożsamość nie mówiła Castorowi absolutnie nic, a nim zdążył choćby zapytać, gdzie mógłby odnaleźć owego nieznajomego, drzwi gabinetu zamknęły mu się przed nosem, pozostawiając go samego wraz z kłębiącymi się w głowie, zupełnie nowymi pytaniami. Chłopak wzruszył jedynie ramionami, nie widząc sensu w dalszym zamartwianiu się całą sprawą - na pewno znajdzie okazję, by zadać je któremuś z uczniów. Wyciągnął więc z kieszeni otrzymany chwilę wcześniej klucz do tymczasowego pokoju, bez chwili zawahania ruszając w jego stronę, by odłożyć bagaż. I choć sklecony na poczekaniu plan zakładał jak najszybsze pozbycie się zbędnych ciężarów, ujrzany po drodze skrzydlaty chłopak, którego Castor miał już szansę wcześniej zaczepić, skutecznie sprawił, że elf niemal natychmiastowo porzucił swe postanowienia, raz jeszcze nachodząc nieznajomego mu młodzieńca.
- Cześć...znowu. - Śmiech elfa krył w sobie nutę wstydu brakami we własnej organizacji. - Mam kolejne pytanie, spadłeś mi z nieba w idealnym momencie! Czy wiesz, kto to i gdzie mógłbym go znaleźć? - Uśmiechnąwszy się szeroko, podsunął czarnowłosemu otrzymaną wcześniej od dyrekcji notkę, w duchu błagając, by udało mu się sprawnie odnaleźć odpowiedź.

[Dante? mam nadzieję, że będzie okej]

Od Luciena c.d. Darumy

 Nie spodziewałem się, że tak szybko coś znajdziemy. Lista w mojej dłoni wydawała się zbyt ciężka, patrząc na grubość papieru, na której się znajdowała. Czy damy radę to wszystko znaleźć? Wydawało mi się, że Daruma również zaczął w końcu mieć nadzieję, że nasza "misja" się powiedzie, wszystko miało swoje plusy - oprócz pomocy mu mogłem w końcu zapomnieć o swoich własnych problemów. 

- Zobaczę czy u nas w zielarni są te pozycje - wskazałem kilka roślin zapisanych na papierze ozdobnym pismem. - Ale z niektórymi będzie problem.

Kobieta pokiwała głową najpewniej wiedząc o co mi chodzi. Niektóre z tych przedmiotów były dostępne tylko na innych Dworach. Tam gdzie mieliśmy przyjazne relacje, nie było problemu, ale musiałem przyznać, że nie wszędzie tak przecież było. Jedna z rycin wydała mi się nad wyraz ciekawa. Podniosłem kartę ze stołu przyglądając się rysunkom na niej. Feniks. Zmarszczyłem brwi z trudem rozczytując znajdujące się na niej informacje. Nigdy nie widziałem feniksa, nie wiedziałem także, gdzie można je spotkać bądź znaleźć, ale znałem kogoś kto wiedział. 

- Pójdę do Amreny i zapytam o łzy feniksa - odparłem po chwili zastanowienia. Wiedziałem, że pewnie będzie wiedziała o czym mówię, czasem odnosiłem wrażenie że wie o wszystkim i o wszystkich, bo w niektórych sytuacjach było wręcz przerażające.

- Amreny? - Daruma spojrzał na mnie, pewnie nie przypominając sobie sytuacji bym o niej wspominał. Pewnie nie wiedział o kim mówię.

- To nasz stara znajoma, bardzo stara...Jest czymś nie z naszego świata, ale to dłuższa historia, po prostu, lepiej jej nie denerwować.

Meleke zaśmiała się pod nosem. Pewnie pamiętała swoje pierwsze spotkanie z nią, podczas którego Amrena nie chciała wyjść z biblioteki, była tak zaczytana, że wróciła do swojego mieszkania dopiero po dwóch dniach. 

~*~

Amrena siedziała na fotelu w swoim domu, naprzeciw palącego się ognia - ognia, który nigdy nie dawał ciepła, jednak sprawiał obraz normalności, w końcu jej nigdy nie było zimno. Przekroczyłem po cichu próg, sprawdzając czy Kasjana nie było w środku, nie byłem jeszcze przygotowany na konfrontacje z nim. Przynajmniej nie dzisiaj, nie teraz. 

W domu było zimno jak na tą porę roku. Okna były zasłonięte, firany nie przepuszczały nawet jednego promienia słonecznego, wiedziałem, że osoba tu mieszkająca nie lubiła słońca ale...Stal w jej oczach świeciła nawet bez niego, odbijała światło niewiadomego pochodzenia, co napawało ludzi strachem. 

- Rhys znowu przysyła swoje pieski zamiast samemu się stawić? - jej głos był oschły, jednak nie czułem by była zła, raczej...zmęczona. - To robi się już męczące.

- Akurat przybyłem w swej własnej, prywatnej sprawie. - wyjąłem zwinięty pergamin z kieszeni i rozłożyłem go na stoliku obok niej. - Wiesz coś o feniksie?

Jej źrenice zwęziły się, podczas oglądania ryciny ognistego ptaka. Przejechała palcem po jego głowie, jakby coś sobie przypomniała, jej uśmiech był dziwny, dlatego wolałem się jak na razie nie odzywać.

- Feniks, co? - wymruczała. - To stworzenie nie należy do w a s z e g o świata. Co od niego chcesz?

Przełknąłem ślinę. 

- Potrzebuje jego łez.

Musiałem się czegoś od niej dowiedzieć. Wiedziałem, że w tym samym czasie Meleke i Daruma rozmawiali z Rhysadrem i Kasjanem o reszcie składników, ale ten był wręcz niemożliwy do zdobycia. Ale czułem, że zapłacę za niego każdą cenę.


Daruma?

piątek, 20 listopada 2020

Od Lyanny CD. Pearl'a

 Chłopak był znacznie niższy ode mnie, w dodatku posiadał charakterystyczny strój oraz piórka. W pierwszej chwili uznałam go za zaklinacza ale to niekoniecznie mi pasowało to klasycznego opisu. Musiał być stworzeniem, o którym jest mowa w legendach i pieśniach ale nikt ich nigdy nie widział. Pearl również nie mógł należeć do Akademii Sarlok, staram się zapamiętywać twarze mijanych przeze mnie osób. “Może jest jeszcze dzieckiem?”, przeszło mi przez myśl ale z jakiegoś powodu nie chciałam w to wierzyć.
-Zły ? - posłał pytające spojrzenie mając na myśli mojego demona.
Zerknęłam na Aegona, który nadal czujnie obserwował Pearla. Pokręciłam głową.
-Jest potulny jak baranek i ciężko go zdenerwować - wytłumaczyłam ale chłopak zamrugał parę razy myśląc nad wypowiedzianymi przeze mnie słowami. Otworzyłam szerzej oczy w lekkim zdziwieniu. - Nie rozumiesz? - spytałam czujnie obserwując reakcję. Skłamie czy raczej przyzna się do tego faktu?
Niepewnie kiwnął głową ale chciał również zaprzeczyć. Nie spodziewałam się by mogło być inaczej ale z pewnością nie wiedział co z tym faktem zrobić. Porozumiewawczo popatrzyłam na Aegona, który stanął bliżej mnie szturchając delikatnie w ramię. Prawą dłoń zanurzyłam w jego grzywie drapiąc za uchem. Gardłowy pomruk zadowolenia wydobywał się z ciała demona. Chwyciłam dłoń Pearla na tyle lekko, że mógł z łatwością po prostu wyślizgnąć się z mojego uchwytu ale nie zrobił tego. Z lekką nieufnością ale również odrobiną ciekawości przyglądał się temu co właściwie robię. Aegon nachylił głowę pozwalając się dotknąć nowo poznanej osobie.
-Nie krzywdzi pierwszy - zastanawiałam się co jeszcze mogłabym powiedzieć. - Jest mój na zawsze, wieczność - liczyłam na to, że rozumie więcej niż mi się wydaję. Nie jest groźny więc uczynienie z niego swoim przyjacielem wcale nie było głupim pomysłem. 


Pearl? 


czwartek, 5 listopada 2020

Od Darumy cd. Luciena

Rozejrzałem się po przestronnej sali, w której owiał mnie charakterystyczny zapach starych tomisk. Biblioteka przypominała mi tą, którą znałem z Kernow. Wszędzie stały równo poukładane na regałach książki. Nie potrafiłem oderwać od nich wzroku.  
Kobieta ruszyła pomiędzy szafki, a Lucien usiadł na sofie. Ja dalej spoglądałem na zdobione okładki.
- Nie martw się, jestem pewny, że coś znajdzie. - Usłyszałem głos ciemnowłosego chłopaka. Uśmiechnąłem się w odpowiedzi. 
Byliśmy o krok do osiągnięcia celu. Chociaż próbowałem nie dać tego po sobie poznać, czułem małą ekscytację. Zawsze zastanawiałem się, jak to jest móc chodzić na dwóch nogach. Wydawało mi się to niezwykle dziwne. Czy to właściwie możliwe? Cztery kopyta znacznie ułatwiały sprawę. 
Wtedy ogarnął mnie lekki strach. Co, jeśli sobie nie poradzę? Jeśli nie dam rady przejść nawet kawałka? Możliwe, że utknę w tej formie na zawsze! Czy naprawdę tego chcę? 
Tak. Chcę. Zmarszczyłem brwi. Może w końcu będę wyglądać normalnie? Mój uśmiech osłab, kiedy wpatrywałem się w tomy. Jedyny centaur w rodzinie. Byłem ciekaw, czy cokolwiek by się zmieniło, gdyby tak, jak wszyscy, urodził się po prostu elfem. Zdecydowanie oszczędziłoby mi to problemów.
- Coś się stało? - Głos Luciena zadziałał kojąco na moje zmieszane myśli. Westchnąłem głośno. Nie miałem powodów, by ukrywać przed nim prawdę.
- Po prostu zastanawiam się, jak to wszystko się potoczy - wyjaśniłem, spoglądając na zmartwionego chłopaka. - Będzie dobrze - dodałem uspakajająco.
Kobieta powróciła do nas niedługo później. W dłoniach dzierżyła stos zwojów i ksiąg. Rzuciła to na stolik, który stał naprzeciwko sofy. 
- To będzie gdzieś tutaj - poinformowała. - Tylko musicie pomóc mi szukać.
Bez słowa podszedłem do książek i wziąłem jedną z nich. Zdmuchnąłem zalegający na stronicach kurz i otworzyłem księgę. Lucien i kobieta poczynili to samo. Usiadłem na zimnej posadzce i zacząłem przeglądać zawartość tomu. Napotkałem przeróżne zaklęcia, nawet takie, o których nigdy wcześniej nie słyszałem. Materiału było wystarczająco, abyśmy siedzieli tutaj do wieczora. 
Rzeczywiście tak było. Przepatrywanie dokładnie papierów to nurząca praca. W międzyczasie przyniesiono nam ciepłą herbatę do picia i niewielkie przekąski. 
Chociaż przerobiliśmy połowę zgromadzonych informacji, dalej nie odnaleźliśmy odpowiedniego zaklęcia. Szczerze zaczynałem wątpić, że nam się powiedzie. Dłonie miałem całkowicie zabrudzone kurzem, a głowę zamgloną mnogością nowopoznanych formułek.
- Mam! - Głos kobiety sprawił, że skoczyłem na równe nogi. - Znalazłam!
Zaraz z Lucienem dołączyliśmy do niej i pochyliliśmy się nad zwojem.
- To zaklęcie w dodatku z podaną poniżej miksturą to to, czego szukaliśmy - odparła z dumą. - Niestety, nie wszystkie składniki mamy w spiżarni - dodała, lekko się smucąc. - Będziecie musieli je zdobyć sami czy kupić. Sądzę, że nie są to łatwo dostępne rzeczy.
Zerknąłem na listę. Niektóre nazwy widziałem pierwszy raz na oczy.
- Jak długo będzie utrzymywać się efekt? - dopytywałem, mając na uwadze wcześniejszą niepewność.
- Koło tygodnia - wyczytała kobieta. - Ale można skrócić lub wydłużyć ten czas.
Zerknąłem na Luciena. Uśmiechał się. Pewnie jest dobrej myśli. Podobnie jak ja.
- To od czego zaczynamy? - zapytałem z ekscytacją, prostując się. Nie mogłem się doczekać!

Lucien?

Od Mavena c.d. Darumy - Obóz

 Wcale całe to zamieszanie mi się nie podobało, próbowałem nie ukazywać znużenia tą sytuacją, jednakże wiedziałem, że się z tego nie wywinę. Dyrektorka wszystkim uczniom życzyła powodzenia i widziałem, że była dumna, że kolejne pokolenie dorasta w murach jej szkoły, a jedno musiałem przyznać - wcale nie chciałem jej zawieść. 

Lyanna została liderem naszej drużyny, było mi to bardzo na rękę, ponieważ nie chciałem odpowiadać za innych, zawsze wolałem pracować sam by nie narażać innych na me głupie czasem pomysły. Dlatego też po rozłożeniu namiotów chciałem już iść już tylko spać, wstać rano i szybko wykonać te pytanie. Deva i Artis wciąż kręcili się wokół mnie, ale wzrok mojego jeleniowatego przyjaciela nieco mnie koiła - widać, że było to inteligentne zwierzę, wiedzące o swojej masie i sile, które w razie zagrożenia nie pozwoli sobie w kaszę dmuchać. Nie poznaliśmy się jeszcze w 100%, spędziliśmy raptem kilka dni od upolowania go przed Devę w eterze. Jednakże wiedziałem, że wybór akurat tego demona był doskonały - idealnie uzupełniał mojego drugiego podopiecznego. Zająłem jeden z wolnych namiotów, Artis nie chciał wejść do środka, chciał zostać na warcie co doskonale rozumiałem, w końcu inne drużyny by mieć większą szansę na przetrwanie będą próbowały zabrać nam nas sprzęt i pożywienie, byle by pozbyć się konkurencji. Pogłaskałem go po szyi i ruszyłem wraz z Devą spać. Nie usypiałem jej, wolałem by była na wolności w razie jakiś niespodziewanych gości, w końcu nie tylko ja z Lyanną byliśmy z Sarlok - wielu innych zaklinaczy znajdowało się wokół nas. 


~*~

Obudziłem się dość wcześnie, wszyscy oprócz Darumy jeszcze spali - centaur najpewniej nie miał zbyt przyjemnej nocy z powodu nieprzystosowanego namiotu. Artis podbiegł do mnie i uderzył delikatnie porożem na powitanie, co nieco mnie zdziwiło, nigdy tak nie robił. Uśmiechnąłem się delikatnie i ruszyłem w stronę Darumy który pakował z powrotem do torby swój namiot.

- Jak się spało? - spytałem, nie wiedziałem jak inaczej mogę zacząć rozmowę. 

- Niezbyt przyjemnie - odparł. Czułem, że nie jest do mnie wrogo nastawiony, dlatego nie miałem zamiaru źle go traktować. Deva wyłoniła się zza drzew niosąc w pysku zająca. Położyła go pod moimi stopami, a jej pysk pełny we krwi odwrócił się w moją stronę.

- Możemy zrobić śniadanie reszcie.

Odszedłem kilka metrów od Darumy, wiedząc, że najpewniej nie będzie chciał widzieć jak oprawiam owego królika. Zrobiłem to wprawnie i szybko, rozdzielając kawałki mięsa od siebie. Centaur w tym czasie rozpalił ognisko. Poszedłem do przyprawy znajdujące się w moim plecaku i wtedy na polankę, ze swojego namiotu wyszła Colette.

- Co tak dobrze pachnie? - spytała.

Pokazałem palcem na piekące się mięso.

Colette?

Od Rowana c.d. Pearl'a - Obóz

 Nie sądziłem, że stanę się członkiem tak interesującej drużyny - Pearl, którego już kojarzyłem i mniej więcej znałem jego zachowania, Anien - tego komentować nie muszę i czarnowłosy, od którego poczułem zapach fae, czułem, że był mieszańcem, lecz nie wiedziałem z jaką rasą, dlatego wolałem jak na razie mu się przypatrywać. Westchnąłem rozglądając się wokół, wszystkie drużyny witały się ze sobą a jedynie my prawie się do ciebie nie odzywaliśmy. Patrzyliśmy na siebie tylko, ilustrując wzrokiem i czekaliśmy by ktoś zaczął cokolwiek robić. Nagle Pearl wyciągnął dłoń w moją stronę, podając mapę.

- Masz, to twoje - odparł, wlepiając we mnie swe oczy. Spojrzałem na kawałek papieru w mojej dłoni, przypatrując się elementom zaznaczonym czerwonym atramentem. Odnaleźć kryształy w jaskini, tak? Jaskinia była oznaczona małym jej obrazkiem, lecz żeby się do niej dostał, trzeba było przejść przez rzekę i małe pasmo górskie. Oni naprawdę sądzili, że zdążymy na czas tam dotrzeć i jeszcze stawić się w wyznaczonym miejscu? Pewnie po jednej zrobionej misji, czeka na nas kolejna. Zmrużyłem oczy, zastanawiając się jak najszybciej tam dotrzeć, czułem, że Lucien się przysunął by samemu też patrzeć na mapę. Spojrzałem na niego z ukosa, ale postanowiłem się nie odzywać.

- Najlepiej by było iść po prostu tędy - wskazałem miejsce rzeki gdzie jej koryto jest najcieńsze, a droga wcale nie wydawała się długa. - Tutaj pewnie dotrzemy pod wieczór i będziemy mogli rozbić obóz bądź iść dalej, bo sądzę, że nikt z nas nie ma problemu z widzeniem w ciemności, mam rozumieć?

Pozostała trójka potwierdziła moje słowa, dlatego też plan już mieliśmy gotowy.  Wszyscy zaczęli ogarniać rzeczy, które zapakowali a ja ruszyłem po skromny prowiant, który szkoły przygotowały dla swoich uczniów - nie sprawdzałem nawet co znajduje się w pakunkach, rozdałem je reszcie, bez słowa. Coś czułem, że gorzej będzie nam przetrwać przez samych siebie a nie przez przeszkody na naszej drodze. 


~*~


Dojście do rzeki zajęło nam pół dnia. Podczas drogi rozmawialiśmy dość mało, ale każdy o kimś się dowiedział. Jednakże nadal nie znałem umiejętności tajemniczego chłopaka, który wciąż wpatrywał się w drogę przed siebie, ale wiedziałem, że nasłuchuje otoczenia. 

Woda przed nami pojawiła się dość szybko. Ostry i szybki nurt rzeki, wcale nie zachęcał do wejścia do niej, jednak nie mieliśmy innego wyjścia. Pearl podszedł do samego brzegu, rozglądając się wokół. Obydwoje zaczęliśmy się zastanawiać jak przejść najbezpieczniej na drugą stronę. Niedaleko leżało przewalone drzewo, lecz jego stan nie gwarantował, że nie zawali się pod nami. Gdy tak łaziliśmy od drzew do rzeki zauważyłem osobę w skórzni po drugiej stronie. Co kur...

- Jak ty tam przeszedłeś?! - ryknąłem na całe gardło, przekrzykując wodę szumiącą pomiędzy nami. Lucien uśmiechnął się delikatnie i po sekundzie znalazł się obok mnie. Zmrużyłem oczy w jego stronę, czując, że zaraz zrobię mu krzywdę. - Jaśnie Pan nie pomyślał, że powinien wcześniej się pochwalić, że możemy przejść przez rzekę w CHOLERNE PIĘĆ MINUT?

Już chciałem podejść do niego bliżej, jednakże poczułem dobrze znaną mi dłoń, która złapała mnie za nagdarstek.

- Z-zostaw go - Anien stał obok mnie, wpatrując się w nas rozszerzonymi oczami.


Anien?

środa, 4 listopada 2020

Od Luciena cd. Darumy

Jego towarzystwo działało na mnie kojąco - niczego ode mnie nie chciał, nie oczekiwał ani nie naciskał, gdy nie chciałem mu czegoś powiedzieć. 

Spojrzałem na niego zastanawiając się nad jego słowami.

- W podziemiach Zamku znajdują się biblioteka, w której jest wiele starych ksiąg o magii, tej starej jak i tej pradawnej. Mógłbym poprosić Kapłanki by czegoś poszukały - odparłem, zastanawiając się czy mogłoby mu to pomóc. 

- Kapłanki? - Daruma wydawał się zdziwiony ich obecnością ich na naszym Dworze.

- Od kiedy zła magia zaczęła krążyć, ludzie rzucili się na najsłabsze osobniki, które były mordowane przez wiele lat. Rhys nie mógł na to patrzeć, dlatego zabrał je tutaj, ranne opatrzył i dał im schronienie. Siedzą tutaj z własnej woli, mogą odejść kiedy będą tylko chciały, ale żadna z nich nie chce odejść. Wokół całego Zamku a zwłaszcza wokół biblioteki jest wiele zaklęć ochronnych, które mają zapewnić im bezpieczeństwo.

Na chwilę zapadła między nami cisza, w której centaur trawił moje słowa. Mało kto wiedział co działo się z Kapłankami, niektórzy nawet nie wiedzieli, że takie kobiety istnieją - a to właśnie one dawały osobom magicznym nadzieję na lepsze dla nich czasy, niestety nie wszyscy ludzie byli na tyle tolerancyjni.

- Możemy tam pójść? - zapytał. Zdawałem sobie sprawę, że dość późna godzina już wybiła, ale nie miało to różnicy, w bibliotece były zmiany by zawsze o każdej porze mógł pomóc. 

Kiwnąłem głową, by Daruma poszedł za mną. Nie chciałem iść przez główny hol, w którym pewnie Kasjan i Rhys nadal rozmawiali między sobą. Ruszyliśmy bocznym korytarzem, który odbijał nasze kroki. Wejście do podziemi nie znajdowało się tak daleko - jedynie dwa zakręty i stanęliśmy przy dość dużych drzwiach. Popchnąłem je delikatnie i pomimo swojego starego wyglądu nie wydały z siebie żadnego dźwięku. Od razu po przekroczeniu progu pojawiła się przed nami kobieca postać w niebieskiej szacie, o nieskazitelnych blond włosach. Meleke patrzyła na nas z delikatnym uśmiechem, który od razu koił nerwy. 

- Witaj, Lucienie - jej głos był delikatny i miły, tak jak to sobie zapamiętałem.

- Przyszliśmy poprosić o pomoc.

Kobieta skinięciem ręki pokazała nam byśmy za nią ruszyli. Złapałem Darumę za łokieć - w pomieszczeniu nie było schodów, tylko podłoga wijąca się w dół, bałem się, że się poślizgnie, a wtedy trudno było by go złapać. 

- A więc...Wiesz może czy jest jakieś zaklęcie, które zmieniło by jego nogi w ludzkie?

Meleke obejrzała się w jego stronę, marszcząc brwi. Bałem się, że pokręci głową i nasze marzenia runął, jednak odprowadziła nas do jednego ze stołów otoczonych dwoma, wygodnymi sofami i zniknęła między regałami. Rozsiadłem się wygodnie na meblu, tak, że głowa zwisała mi z podłokietnika - tak miałem widok na drogę, którą wracać powinna kapłanka

- Nie martw się, jestem pewny, że coś znajdzie - odparłem, nie wiem dlaczego.


Daruma?


Od Lyanny CD Mavena

 Maven po prostu wyszedł z sali całkowicie pochłonięty złością nie tylko na wodnego zaklinacza, ale również na mnie która miała czelność załatwić sprawę szybciej niż wszyscy tego oczekiwali. Tak, klasa wydawała się z początku rozczarowana całym przebiegiem sytuacji ale już po chwili znaleźli inną rzecz, którą mogli gnębić Mavena. Poczułam wewnętrzną złość spowodowaną tą sytuacją. Cokolwiek bym przecież nie zrobiła, zawsze znajdą coś o co mogliby zahaczyć. 
- To są ćwiczenia, zabronione wam są walki gdzie grozi wam większy uszczerbek na zdrowiu - fuknął pedagog. - Lyanna, nie powinnaś się wtrącać - zwrócił się do mnie na co skinęłam głową. 
- Ktoś musiał to zakończyć - odparłam na odchodne tak, że usłyszała mnie klasa. 
- Chcieliśmy popatrzeć jak cierpi ten zafajdany kundelek wszystkich nauczycieli - warknął chłopak stojący nieopodal mnie widocznie najbardziej przejęty brakiem widowiska. 
-A małe pieski potrafią tylko szczekać - zmierzyłam go od góry do dołu unosząc z odrazy brwi do góry. 
-Lyanna! Niech przeciwko tobie będzie... -odezwał się nauczyciel ale nie dokończył. Wyszczekany dzieciak chciał koniecznie zmierzyć się z moją osobą. 
-Chcę na ochotnika! -wypadł do przodu ze swoim chowańcem. Ponownie zmierzyłam go wzrokiem oceniając jego i moje szanse w tym starciu. 

Po zakończonym starciu niepostrzeżenie wyszłam z sali. Oddychałam głęboko po męczących ćwiczeniach ale przynajmniej lepiej się trzymam niż mój były partner niedoli. Nie dochodziłam do siebie po paraliżu od spięciach. Wymknęłam się z sali intuicyjnie zmierzając do ogrodów akademickich. Potrzebowałam odpocząć a nikt nie zwróciłby uwagi na brak mojej obecności. Wchodząc do środka szybko spostrzegłam Mavena i aby uniknąć niepotrzebnej konfrontacji chciałam pójść na drugi koniec. Niestety jego demon wyczuł naszą obecność i zawarczał złowrogo podchodząc powoli w naszą stronę. Wzięłam głęboki oddech zerkając beznamiętnie na Deve, a potem na Aegona, który stanął w bojowym nastroju czujnie obserwując swojego ewentualnego oponenta. Włożyłam rękę w grzywę demona drapiąc go na uspokojenie. Czekałam na reakcję ze strony Mavena.


Maven?

poniedziałek, 2 listopada 2020

Od Colette cd. Azriela

  - Przepraszam. - rzucił w końcu. - Ale przemyślałem kilka rzeczy. Skoro nie mam na razie jak legalnie wyplątać się z tej sytuacji, być może uda mi się sprawić, że to oni zrezygnują z trzymania mnie siłą u swego boku. Do ojca mam zdecydowanie za daleko, ale nic nie stoi na przeszkodzie uprzykrzenia życia Magnusowi...podpalenie pokoju, subtelne podtrucie, być może przypadkiem spowodowana kontuzja. - po tych słowach na jego twarzy zagościł niewidziany przeze mnie od dawna, delikatny uśmiech. - Nie wiem, czemu ci o tym mówię, ale możesz potraktować to jako prośbę o zostanie moją partnerką w zbrodni, jeśli zechcesz i kiedy poczujesz się już lepiej. - wzruszył ramionami. Nie do końca wiedziałam, co odpowiedzieć chłopakowi, bo cała sytuacja była najzwyczajniej w świecie chora i nigdy nie spodziewałabym się, że coś takiego dzieje się nie tylko w filmach. Na kilka minut nastała więc cisza, która wyraźnie była bardzo niekomfortowa dla Azriela.

- Cóż - westchnęłam w końcu. - Wyciągniemy cię z tego. - starałam się mieć jak najbardziej przekonujący ton głosu, ale oboje doskonale wiedzieliśmy, że prawdopodobnie się to nie uda. - A co do zajęcia się twoim bratem, z chęcią pomogę, kiedy tylko noga mi na to pozwoli. - dorzuciłam a szatyn zaśmiał się pod nosem. Szczerze miałam nadzieję, że to wszystko skończy się tak samo szybko, jak się zaczęło.

- Cieszy mnie to. - odpowiedział, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam. W zasadzie, zastanawiało mnie, czemu większość uczniów boi się tego chłopaka i stara się okazywać mu ogromny szacunek na każdym kroku. Zdążyłam go naprawdę polubić. Może i nie znałam go jeszcze jakoś bardzo dobrze, ale już wydawał mi się ciekawą i z pewnością inteligentną osobą. Podczas tych rozmyślań ani na chwilę nie oderwałam wzroku od mojego współlokatora, co wyraźnie zauważył. Po powrocie na ziemię rozejrzałam się niemo wokół siebie i niedługo po tym nakryłam kołdrą na głowę, z nadzieją, że tej nocy usnę szybko.

***

Rano oczekiwałam słońca, które prawdopodobnie bym wyklinała, jednak jego brak był zdecydowanie gorszy. Kolejny dzień, w którym nie miałam za grosz ochoty zwlekać się z łóżka. Po kilku sekundach zaczęłam kontaktować, więc postanowiłam odwrócić się twarzą w stronę łóżka Azriela, z zamiarem nawiązania jakiejś rozmowy. Miałam wrażenie, że czasami po prostu tego potrzebował. Tak też zrobiłam, jednak go tam nie zastałam. Domyśliłam się, że pewnie jest w łazience, ale kiedy wstałam z łóżka, zobaczyłam go stojącego w drzwiach i rozmawiającego z jakimś mężczyzną. Nie miałam pojęcia kto to, mimo wszystko jeszcze nie rejestrowałam wszystkich informacji które do mnie docierały. Przez chwilę zastanawiałam się, czy tam podejść, jednak po tonacji głosu mojego przyjaciela, wywnioskowałam, z kim rozmawia. Wtedy więc bez wahania przykuśtykałam do drzwi, wpychając się między Azriela a futrynę. Ten wyraźnie się mnie nie spodziewał, ale po chwili odsunął się nieznacznie, tak, abym mogła bez problemu stanąć.
- Dzień dobry, Azriel. - powiedziałam z uśmiechem, przenosząc wzrok na naszego gościa i wyciągnęłam dłoń w jego stron. - Colette. - obejrzałam się za siebie, aby sprawdzić, która godzina. Za wczesna na odwiedziny. - Co Cię tu sprowadza tak wcześnie? Jakieś problemy?
- Huhu, Az, w końcu znalazłeś sobie dziewczynę, czemu się nie chwaliłeś? - powiedział kpiąco, a ja zrobiłam się czerwona. Pytanie tylko, czy przez złość, czy przez tytuł "dziewczyny Azriela". 
- Nie chwalił się, bo dziewczyna to nie powód do dumy. - założyłam ręce na piersi, unosząc głowę do góry. Byłam przy nich pieprzonym krasnoludkiem. - A tak właściwie, kim, przepraszam, jesteś, żeby nachodzić nas rano? Mama nie uczyła, że odwiedziny to po ósmej co najmniej?
- Colette, załatwię to. - wtrącił się szatyn, kładąc mi rękę na barku na znak, żebym mu to zostawiła. Nie twierdziłam, że nie da sobie rady, ale lubię się kłócić z obcymi. To moja specjalność.
- Ależ ja też postoję i podyskutuję. - odpowiedziałam z uśmiechem, przez chwilę patrząc mu w oczy. Potem ponownie skupiłam się na nieco niższym od niego mężczyźnie. Zmierzyłam go wzrokiem, po chwili podchodząc bliżej. - Nie szanuję osób, które wchodzą z brudnymi buciorami w czyjeś życie, a ty właśnie to robisz, więc nie przychodź, kiedy ja tu jestem, bo następnym razem napluję Ci w ryj. - cofnęłam się i trzasnęłam drzwiami. Mój współlokator był wyraźnie zszokowany, ale przez dłuższą chwilę panowała głucha cisza.
- Niepotrzebnie ingerowałaś. Uspokój się, jesteś cała czerwona. - zaśmiał się pod nosem. Jego ton głosu był aż zbyt spokojny jak na wizytę tego typa.
- Potrzebnie. - odpowiedziałam oschle. - Porozmawiamy później, muszę się szykować. - chwyciłam ubrania i jak gdyby nigdy nic wpakowałam się do łazienki, następnie kierując się na lekcje.

***
Był to dzień w którym zajęcia odbywały się do najpóźniejszej godziny, a przez aktualną porę roku zaczęło się ściemniać. Spacerowałam dookoła murów Akademii, korzystając z chwili wolnego czasu. Już dawno tego nie robiłam, zapominając, jak bardzo umilało mi to czas. Oczywiście nie pomyślałam, aby wziąć ze sobą jakąś bluzę, więc nie spędziłam na dworze tak dużo czasu, ile chciałam. Zauważyłam również, że z moją nogą było coraz lepiej - powoli zaczynałam normalnie chodzić. Powoli wracając w stronę pokoju, napotkałam na swojej drodze Magnusa, kochanego braciszka mojego współlokatora. Na jego widok jedynie wywróciłam oczami, czego ten chyba nie zauważył. Może to i lepiej.
- Jesteś już? - spytałam dosyć głośno, wchodząc do pokoju, wyczekując jakiejś odpowiedzi.
- Jestem. A ty gdzie byłaś? - usłyszałam, a to pytanie mnie zdziwiło. Nawet bardzo.
- Mam mówić jak na spowiedzi? - zaśmiałam się.
- Oh, nie, nie zrozum mnie źle, pytałem z ciekawości. - powiedział szybko i najwyraźniej lekko się speszył.
- Wiem, spokojnie. - uśmiechnęłam się i praktycznie od razu sięgnęłam po wszystkie potrzebne mi rzeczy. - idę się umyć. - rzuciłam, kierując się do łazienki, a chłopak odruchowo mi przytaknął. Nie wiem czemu, ale mówiłam to codziennie, jakbym zamiast tego miała uciec przez łazienkowe okienko do lasu i już nigdy nie wrócić. 
Umycie się poszło mi nadzwyczajnie sprawnie, znając moje możliwości do siedzenia w łazience trzy godziny. Szybko jednak zorientowałam się, że nie wzięłam wszystkiego, a właściwie zostawiłam na łóżku najgorszą z możliwych rzeczy.
Ręcznik.
Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się, co zrobić, ale szybko doszłam do wniosku, że nie mam innego wyjścia niż poproszenie Sullivana o pomoc.
- Azrieeeel - przeciągnęłam, mając nadzieję, że nie wyszedł z pokoju. Na szczęście cały czas w nim był i niemal natychmiast znalazł się pod drzwiami łazienki.
- Co się stało? - spytał z wyraźnym przejęciem w głosie.
- Mógłbyś - westchnęłam. - czy mógłbyś podać mi mój ręcznik?

Azriel? ( ͡° ͜ʖ ͡°)