Zwyczajowy chaos rudych włosów leżał teraz gładko na pochylonym karku, uczesany i spleciony w krótki, ciasny warkocz. Ochronne okulary z grubymi, kwarcowymi soczewkami, kryły skupione spojrzenie turkusowych oczu, a delikatne błyski geometrycznych wzorów przeświecały spod ochronnego fartucha. Żywiołak niemal się nie poruszał, siedząc niczym metalowa statua w sercu warsztatu, zupełnie tak, jakby nie odróżniał się od zgromadzonych tu prototypów i wynalazków.
Jego dłonie, osłonięte grubymi rękawicami, wyciągały się sztywno w stronę prostokątnej, metalowej płytki, wiszącej stabilnie w powietrzu, zaczepionej solidnie na twardych węzłach magii. Jak na razie płytka była kompletnie gładka, a chłodny blask padający z licznych magicznych lamp rozświetlających warsztat, przeglądał się w niej jak w zwierciadle.
Cyraenan nabrał głęboki oddech, rude brwi ściągnęły się, a usta zacisnęły, gdy chłopak zebrał w umyśle swoją magię i pchnął ją w stronę rodzącego się właśnie dzieła.
Cienki strumień wody, tak cienki że niemal niezauważalny, trysnął z dyszy wprost na metal. Tym, którzy nie rozumieli mocy tego żywiołu, mogłoby się wydawać, że oto cienki strumyczek rozpryśnie się na twardej płytce, krople spluną Cyrowi w twarz i tyle będzie z całego przedsięwzięcia. Ale nie – jak kropla drąży skałę przez długie lata uporczywego kapania, tak cienki strumyczek działał na płytkę z ciśnieniem wystarczającym, by zarysować jej powierzchnię.
Metal przestał być gładkim lustrem, strumyk przesuwał się powoli, monotonnie i precyzyjnie, zostawiając za sobą geometryczny wzór. Cyraenan zdawał się nawet nie oddychać, wszystkie swoje siły i magię skupiając tylko i wyłącznie na wykonaniu zadania. Nic więcej się nie liczyło, świat mógł równie dobrze nie istnieć.
Czas płynął dziwnym tempem. Wydawało się, jakby stanął w miejscu, zawieszony między precyzyjnym strumieniem wody a metalową płytką, a jednocześnie płynął szybko i niestrudzenie – bo oto na płytce przybywało wzorów i coraz mniej było miejsca, gdzie lśniący metal pozostawał gładki. Krok po kroku, wzór zmieniał się i przekształcał, aż w końcu zajął całą płytkę, przeobrażając zwyczajny kawałek metalu w natchnione magią dzieło sztuki. Strumień wody ucichł i zniknął.
Cyraenan wreszcie się wyprostował, rozmasował obolały kark, zesztywniały i zdrętwiały od bycia w jednej, nienaturalnej pozycji. Chłopak ściągnął okulary, wziął płytkę w rękę, przyjrzał się krytycznie efektom swojej pracy. A potem uśmiechnął się, odsłaniając ostre zęby, obdarzając świat jednym z szerokiej palety swych jakże charakterystycznych, wesoło-maniakalnych uśmiechów.
Nie było nic złego w byciu zaabsorbowanym własnym projektem, jednak Cyraenan, prócz własnych projektów, miał również projekty zadawane przez nauczycieli Akademii, a także obowiązek pojawiania się na zajęciach, z którego nie mógł się wymigać. Spędziwszy zbyt dużo czasu w warsztacie, Cyr nie miał wyboru – biegł właśnie jednym z korytarzy, usiłując dotrzeć na zajęcia. Chłopak, obdarzony przez Naturę beznadziejną kondycją, wypluwał właśnie płuca, wchodząc po dwa stopnie na drugie piętro. Zachwiał się na półpiętrze, złapał dłonią poręczy. Przystanął. Odetchnął.
Przecież i tak był już spóźniony, i to całkiem konkretnie. Te parę minut go nie zbawi, a jak złapie nieco tchu i wejdzie na zajęcia jak normalny uczeń, nie jak uciekające myśliwym zwierzę, przynajmniej uratuje nieco godności. Tak, to był dobry plan. Jak każdy plan pochodzący z głębin umysłu Cyra.
Chłopak dał sobie jeszcze nieco czasu, pozwolił ciału odpocząć, a oddechowi w końcu się wyrównać. A potem podjął swoją drogę, idąc statecznym krokiem, stopień po stopniu, nie spiesząc się i nie denerwując niczym.
Starał się wejść do sali tak, jakby nigdy nic – cicho uchylił drzwi, poczynił pierwsze dwa kroki w stronę swojego miejsca i wtedy…
— Och, proszę-proszę, kogo my tu mamy? — Zaczepił go nauczyciel, przerywając swój wykład, patrząc na Cyraenana spod zmarszczonych brwi i groźnie krzyżując ramiona na piersi. — Ktoś postanowił zaszczycić nas swą obecnością, święto!
To nie było tak, że Cyr opuszczał zajęcia. A przynajmniej nie bez wyraźnych powodów. Poza tym – na egzaminach radził sobie wyśmienicie, jego praca mogła być wzorem tego, jak należało rozwiązać każde z zadań. Część nauczycieli to rozumiała, nie miała mu za złe drobnych (oraz większych) spóźnień, nie czepiała się o drobiazgi, i generalnie – nie utrudniała mu życia. Ale zdarzały się wyjątki.
— Szkoda, że nie udało się szanownemu dotrzeć na lekcję o czasie. No chyba, że ktoś już wszystko wie i mu się wydaje, że po prostu nie musi chodzić na lekcje, prawda?
Cyr westchnął.
— Chce pan czegoś konkretnego, czy mogę iść usiąść? — spytał, chcąc po prostu żeby nauczyciel się odczepił i oczywiście wybierając do osiągnięcia celu możliwie najbardziej arogancką wypowiedź.
Przez klasę przetoczyły się tłumione parsknięcia śmiechem, nauczyciel poczerwieniał, nadął się.
— Skoro jesteś taki mądry, to proszę bardzo. — Mężczyzna machnął w stronę tablicy. — Rozwiąż to zadanie.
Wyciągnął kredę w jego stronę, ale Cyraenan się nie poruszył, nie poczynił żadnego gestu, by wziąć kredę albo chociaż podejść. Zastygł ze wzrokiem wlepionym w tablicę.
— Chyba nie powinno być takie trudne dla kogoś, kto uważa się za niezrównanego geniusza, prawda? Może jednak wcale nie jesteś taki…
— Sześćdziesiąt dziewięć i czternaście setnych razy dziesięć do minus szóstej metra sześciennego na kilogram — odpowiedział Cyr, w końcu wracając wzrokiem do nauczyciela. — Różnica objętości siarki rombowej i jednoskośnej. Tyle wynosi.
Jeśli to było możliwe, nauczyciel zrobił się jeszcze bardziej czerwony, a nieprzyjemny uśmieszek kompletnie zniknął z jego twarzy, zastąpiony bezdźwięcznym gniewem.
— Quod erat demonstrandum — zakończył Cyraenan i poszedł na swoje miejsce.
Trochę spodziewał się, że w końcu mu się za to oberwie, ale myśl ta, nieprzydatna w jego pracy naukowej i generalnie nieinteresująca, szybko wywietrzała z jego głowy. Cyr nie przejmował się tym, co dotyczyło spraw codziennych i przyziemnych, jego umysł jak zwykle płynął gdzieś w przestworzach matematyki i abstrakcji, a prowadzony przez chłopaka dziennik laboratoryjny nie zawierał nawet wpisów z terminami zaliczeń. Jak przychodziło do zaliczeń, Cyr po prostu przychodził, zaliczał i nie zaprzątał sobie tym dłużej głowy.
Wezwanie do gabinetu dyrektora przyszło nagle i niespodziewanie – Cyraenan przebiegł w myślach różne możliwości, ale nie przypominał sobie, by Akademię miał w najblizszym czasie odwiedzać jakiś ważny naukowiec albo zbliżałby się termin jakiegokolwiek konkursu. A tylko takie dwie możliwości mogłyby sprawić, że dyrektor wzywałby swego najgenialniejszego ucznia, inna była mało prawdopodobna.
— Och — wyrwało się chłopakowi, gdy jego niezawodny umysł w końcu zsyntezował dla niego odpowiedź. Tak, wszystko wskazywało na to, że miał kłopoty. Tym większe, że zapewne będą kolidować z jego pracą. No po prostu cudownie.
Do gabinetu przybył oczywiście spóźniony – synteza zajmowała czas, Cyr szybko zrobił w pamięci rachunek zysków i strat, i doszedł do wniosku, że czas dyrektora nie jest nawet w pięciu procentach tak cenny, jak wyniki syntezy, więc cóż – dyrektor sobie poczeka.
Nie zapukał do drzwi. Nacisnął klamkę, wszedł, usiadł sobie na jednym z dwojga krzeseł. Przelotnie zerknął na zajmującą drugie krzesło dziewczynę, ale nie poświęcił jej ani wiele myśli, ani uwagi. Kojarzył twarz, chyba mignęła mu gdzieś na korytarzu, ale ten fakt nie dotyczył jego pracy, był więc zbędny. Żywiołak zwrócił się do dyrektora, chcąc od razu przejść do meritum, mieć już to wszystko z głowy i wrócić do swojej pracy. Jak zawsze – wybrał ku temu możliwie najbardziej aroganckie słowa:
— To o co chodzi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz