Zawsze miałem tendencje do martwienia się na zapas. Cokolwiek by się nie działo, zawsze gdzieś na dnie serca miałem niewyjaśnione obawy, że coś pójdzie nie tak i nawet, jeśli wszystko wiele razy sprawdziłem, to nadal coś może się posypać i na pewno będzie problem. Aż dziw brał, że w ogóle coś takiego było częścią mojego charakteru – można by pomyśleć, że człowiek żyjący wiecznie na koszt innych, nieprzejmujący się sprawami doczesnymi i nieposiadający prawie żadnego mienia nie będzie się aż tak martwił i przejmował, ale nie była to prawda. Sądze, żę brało się to z tego, że co prawda nie przejmowałem się rzeczami materialnymi, ale zdecydowanie przejmowałem się innymi osobami. Oraz tym, co będą myśleć i jak się będą czuć.
I coś takiego właśnie miło teraz miejsce – bo gdy prezentowaliśmy Willowa i jego umiejętności wieśniakom, kładliśmy wraz z Eną podwaliny pod przyszłą relację między małym wilczkiem a resztą społeczności. Podwaliny te budowaliśmy na zgliszczach tego, co zostało z wioski i co sprawili rodzice Willowa. Teraz zaś tak, jak na nowo trzeba było odbudować wioskę, tak na nowo trzeba nam było zbudować zaufanie do groźnej istoty. Wiedziałem, że zrobiłem co mogłem i starałem się sprawić, by każdy zobaczył w Willowie jeśli nie słodkiego pluszaka, to przynajmniej dobrego obrońcę i przydatnego strażnika całej wioski. Może po pewnym czasie, gdy wspomnienie pożaru się zatrze, a wilczek wyrośnie i stanie się nieodłączną częścią społeczności, wszystko to stanie się bardziej naturalne?
Nasz występ poszedł dobrze i w końcu mogłem odetchnąć z ulgą, a stres opadł ze mnie sprawiając, że ramiona mi się rozluźniły, zaś wypływający na twarz uśmiech nie wydawał się tak wymuszony. Gdy wraz z Eną wracaliśmy do swoich Akademii, byłem już naprawdę mocno zmęczony, ale podekscytowanie wygrało z tym zmęczeniem i buzia mi się prawie nie zamykała. Miałem nadzieję, że nie zmęczyłem chłopaka swym rozentuzjazmowanym gadulstwem.
Nic nie mogło nas przygotować na wydarzenia następnego dnia.
— Jak to – okradziono? — spytałem niezbyt mądrze, zbierając od poirytowanego wieśniaka gniewne spojrzenie i po prostu nie mogąc uwierzyć, że to się naprawdę stało.
Wieśniacy dostali już od życia wystarczająco dużo złego, by więcej nie było im potrzebne. Zupełnie tak, jakby komukolwiek było potrzebne, żeby ktoś go okradł, ale to już nieważne. Zachodziłem w głowę, kto mógł okazać się na tyle podły, by pod osłoną nocy połasić się na te resztki materiałów konstrukcyjnych, gdy tak niewiele zostało, by ukończyć całą odbudowę i by w końcu koszmar tamtego dnia stał się jedynie wspomnieniem.
— Ten bezużyteczny zwierzak nawet nie pomyślał o tym, by odgonić złodzieja! — burknął kolejny wieśniak, szerokim gestem wskazując w stronę Willowa. — Wczoraj wykonywał tyle sztuczek, ale wszystkie one na nic! Na co nam cyrkowa zabawka, potrzebujemy obrońcy!
No i proszę, od razu znaleziono winnego, choć Willow był przecież zbyt mały, by cokolwiek zrozumieć. Na samym początku, gdy dowiedziałem się że chodzi o kradzież, czułem pewną ulgę wiedząc, że to nie Willow stał za nowymi problemami wioski, ale w jakiś „cudowny” sposób narracja obróciła się tak, że to Willow był winny. Bo Willow był tu, a złodziej zapewne w połowie drogi do miasta, by wszystko wziąć i sprzedać.
— Nie szkoliliśmy go, by atakował innych — zauważył trzeźwo Ena, starając się opanować nieco wieśniaków. — Poza tym to jeszcze szczenię.
Marion, do tej pory stojąca w pobliżu i po prostu głaszcząca Willowa po głowie, by nie denerwował się podniesionymi głosami i ogólnym poruszeniem wokół, postanowiła też nas wesprzeć.
— Willow był całą noc ze mną i spokojnie spał. Oczywiście, że nie mógł niczego usłyszeć ani tym bardziej obronić niczego przed złodziejem!
Wieśniacy burczeli jeszcze przez pewien czas, niezadowoleni z obrotu sprawy, a ich problem pozostał nierozwiązany. Marion westchnęła ciężko i smutno, ja zaś zwróciłem się w stronę Eny.
— Nie możemy ich tak zostawić — mruknąłem, choć nie byłem pewien, jak w ogóle zabrać się za to wszystko. — Nie wiem, jak znaleźć tego złodzieja… Poza tym nie uczyliśmy tego Willowa, ale może, może… Myślisz, że mógłby spróbować kogoś wytropić?
Ena uniósł jasne brwi, w zamyśleniu pokiwał głową.
— Nie wiem, ale to chyba nasza jedyna nadzieja…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz