Czas jaki spędzałem w szpitaliku Melike, przez naukę coraz bardziej się kurczył. Lubiłem spędzać tu czas, by zapomnieć o tym cholernym wyścigu szczurów w szkolę. Zajmowanie się pacjentami pozwalało mi skupić się na robocie i redukowało stres, który wyczuwałem w moich napiętych mięśniach. Jednak czułem się, jakbym żył od kilku dni obok siebie. Prawie nic nie jadłem, spałem po dwie godziny dziennie. Całe dnie spędzałem na nauce, albo tutaj. Melike nie raz próbowała wysłać mnie do domu, tłumacząc, że da sobie radę, jednak ja nie potrafiłem. Wolałem być tutaj i pomagać, niż zostać w swoim pokoju i czekać aż znów w mojej głowie nadejdzie znane mi zamieszanie.
– O czym ostatnio czytałeś? – głos Melike dobiegł mnie zza parawanu obok. Mieliśmy chwilę wolnego, dlatego wykorzystaliśmy to do produkcji naparów i maści. Kobieta nienawidziła kupować gotowych mieszanek. Tak jak ja nie ufała handlowi i próbowała wszyscy wykonywać własnoręcznie.
– Znalazłem książkę o dawnym rodzie, który parał się magią lecznicą. Niestety zostali zamordowani przez ludzi, którymi się zajmowali. Posądzili ich o kłamstwo oraz wykorzystywanie, przez to, że nie zdołali uratować dziecka. Chociaż żaden z poprzednich medyków też tego nie potrafił.
– Ludźmi zawsze będą kierować pierwotne instynkty. Swoją żałobę przerzucili na nich, bo sądzili, że to pomoże im wygrać z uczuciem straty. Nie wszyscy ludzie szanują medyków. Ratujemy ludzi? Owszem. Jednak to medycy mają najbardziej ubrudzone krwią dłonie. I właśnie to jest nasza klątwa. – zerknąłem na nią kątem oka, zastanawiając się nad jej słowami. Miała rację. Niektórzy medycy bawią się w bogów. Operują, choć nie wiedzą czy coś to da. Dają leki, wcześniej nie testowane, by na swoich eksperymentach sprawdzić ich skutki uboczne. A przez ich czyny, reputacja wszystkich, którzy ratują życia, także spada. Westchnąłem i wróciłem do rozgniatania ziół. Czy takie życie miało jakikolwiek sens?
~*~
Nerina usiadła obok mnie z delikatnym uśmiechem. Przełknąłem powoli ślinę i wróciłem do opatrzenia rany kobiety siedzącej na łóżku przede mną. Zatopiłem się w swoim świecie na tyle, że nie zauważyłem powrotu Melike.
– Nie musiałeś siedzieć tutaj cały dzień. Mówiłam, że zamknę na dzisiaj szpital. – jej głos, który zawsze był opanowany i spokojny, dzisiaj miał dziwny wydźwięk, który wcale do niej nie pasował. Odwróciłem się w jej stronę, ze zmarszczonymi brwiami.
– Coś się stało?
Odłożyła zakupy na stół i głośno westchnęła. Wyglądała na tak bardzo zmęczoną. Dziwne, że dopiero dzisiaj to zauważyłem.
– Król zastanawia się czy jest sens dalej finansować mój szpital. Nie przynosi mu on zysków, ponieważ pacjenci nie opłacają swoich wizyt.
– Ale przecież do szpitala w centrum miasta nie przyjmują ludzi, którzy nie mają pieniędzy. Co w takim razie mają oni zrobić?
Zadałem to pytanie, choć doskonale znałem odpowiedź. Ludzie bez pieniędzy w królestwie nie robili nic. Żebrali, łapali się każdej pracy jakiej się dało, ale tylko tyle. Opuściłem głowę, wpatrując się w moje kolana.
– Załatwię coś. – mruknąłem, opuszkami palców muskając moją obrożę. – Muszę się tylko uśmiechnąć w kilku miejscach i coś zrobić. W końcu to jest mój drugi dom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz