Muszę przyznać, że była to jedna z nielicznych nocy w ostatnim czasie, gdy zasnąłem, nie zastanawiając się nad problemami wokół. Nie czułem żadnych wyrzutów sumienia, nie czułem potrzeby siedzenia całą noc na dworze by pilnować obozu. Jednak jak każdego, także i mnie w końcu uderzyła rzeczywistość.
– Lucien, wstawaj – ktoś potrząsnął mnie za ramię, najwyraźniej niezbyt zadowolony, że nie zastał mnie gotowego do rozmowy. – Lucien!
Otworzyłem oczy, widząc wpatrzone we mnie fioletowe tęczówki. Może ktoś mi wyjaśnić co robił w moim namiocie sam Rhysand? Nie odwracając od niego wzroku, wygramoliłem się spod koca i stanąłem na równe nogi. Nigdzie nie wyczuwałem Darumy.
– Wracacie do domu.
Zamrugałem powoli, nie rozumiejąc o czym mówi. Przecież ewakuowaliśmy cały obóz z powodu jakiejś bestii, a on mi właśnie mówi, że wracamy?
– Ale dlaczego? Przecież-
– Lucien, mi też się to nie podoba. Ale muszę być w pełni przekonany, że obóz i żołnierze, którzy się w nim znajdują, będą umieli sobie poradzić z niebezpieczeństwem. Muszę wybrać kolejnego dowódcę, muszę dokonać wyboru, który będzie dla nich dobry. Dlatego musimy ich zostawić. By pokazali, że potrafią.
Odwróciłem od niego wzrok, przymykając oczy. Wiedziałem, że miał rację. Ten obóz to część naszej armii i nie możemy im ciągle pomagać. Jednak patrząc na te wszystkie kobiety, które zostały bez możliwości nauki…Co mogły teraz zrobić? Zacząć atakować miotłami?
– Lucien?
– Rozumiem. Chociaż wiesz, że to dla mnie nie jest takie proste. Poza tym sądzę, że atmosfera w domu jest o wiele lepsza, gdy jestem od niego jak najdalej.
– Jeśli chodzi o Kasjana to wiesz, że mu przejdzie. Prędzej czy później. Nie ważne co zrobisz i tak będziesz jego bratem. I moim także.
– Przyjazd Darumy miał wyglądać kompletnie inaczej. Miał was poznać. Miał poznać nasz kraj, zwyczaje, stolicę. A jedyne co zobaczył to kłótnie, jakieś cholerne monstrum i to wszystko. Nie umiem nawet zająć się głupią wycieczką!
Rhys patrzył na mnie ze spokojem. Ja też kiedyś taki byłem. Opanowany, bez emocji, nie ważne co się działo. Jednak ostatnio nie poznawałem siebie. Ciągle targały mną emocje, nie myślałem nad tym co robię. Nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu czy krzyku. Czy to przez to, że wyszedłem, przez szkołę, ze swojej strefy komfortu? Być może. Ale wcale mi się to nie podobało. Nie stałem się taki. To ludzie mnie takim stworzyli. Moi bliscy i ci, którzy udawali moich przyjaciół.
– Jeszcze zobaczy co tylko będziesz chciał. Teraz jest na to czas. Możecie iść do Dworku na wybrzeżu i spędzić tam czas. Albo wrócić do Domu i spędzić ten czas z nami. Albo to i to. Ale wybór należy do ciebie. Czy chcesz mu pokazać tego siebie, którego my znamy, czy tego, kim jesteś podczas pracy?
– Wy się mnie nie boicie, bo jesteście tacy jak ja. Wychowaliście się w trudnych warunkach, straciliście bliskich i znaleźliście rodzinę, którą wybraliście. Rozumiecie mnie. A ja rozumiem was. Jednak myślisz, że… – nie potrafiłem dokończyć tego co chciałem powiedzieć. Moje serce biło niewiarygodnie szybko, jakby samo nie chciało bym wypowiedział jego imię.
– Sądzę, że przekonasz się, jeśli w końcu coś zrobisz. Przecież wiesz, że nie będę go tutaj trzymał siłą. Jeśli to będzie ponad jego siły, odeśle go do Akademii, gdy tylko o to poprosi. Nie zmuszę go, żeby tu został. Przeniosłem go już do Domu. Muszę przyznać, że nieźle walczył, żeby nie zostawić cię tu samego. – mrugnął do mnie z uśmiechem, na co uderzyłem go w bark. Miał rację ze wszystkim. Nie powinienem od razu spodziewać się najgorszego. Jednak jak mogłem uważać, że to będzie tak proste, jak pociłem się na samą tą myśl. Rhys chciał wpuścić go do naszej bańki, bańki pod całą tą iluzją by nas poznał. Jednak czy byłem na to gotowy?
~*~
Rhys teleportował nas do salonu w Domu. Był pusty i cichy. Tak jak zawsze. Był naszą rodziną ostoją, w której nie musieliśmy udawać, tak jak w Pałacu. Tylko tutaj opuszczaliśmy gardę, by opowiedzieć jak minął nam dzień, pożartować i wspólnie się napić.
Rzuciłem się na kanapę, nawet nie patrząc czy coś na niej leży. Nie mój problem jak coś zgniotę, nie ja to tu zostawiłem.
– Zdecydowałeś już?
Podniosłem wzrok, głośno wzdychając. Nawet nie miałem czasu by nad tym pomyśleć. Musiałem spakować zarówno swoje jak i Darumy rzeczy, zanim Rhys mnie tu przeniósł.
– Potrzebuje trochę czas-
– Azrielu lepiej, żebyś miał dobre wytłumaczenie! – krzyk dochodził z korytarza i wcale nie zwiastował czułego powitania. Zerwałem się na nogi i utkwiłem wzrok w drzwiach, które po sekundzie otworzyły się z hukiem. W nich stała Mor, ubrana w spodnie treningowe, z włosami splecionymi w warkocz. Pomimo jej tonu, twarz nadal wydawała się radosna.
– Zrobiłem coś o czym sam nie wiem? – Mor odsunęła się w bok na ton mojego głosu, ukazując stojącego za nią Darumę. Patrzył na mnie oczami wielkimi jak spodki, ale wyglądał na złego? Przecież… Podniosłem brew. Zostawiłem go. A obiecałem, że już go nie zostawię.
– To nie moja wina. – podniosłem dłonie w geście obronnym. – To on cię porwał!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz