- Wolałbym umrzeć z głodu, niż to coś zjeść! - krzyczałem na kucharza. Jak można uważać, że podawanie takich tragedii jest w jakikolwiek sposób okej? Moje delikatne, starannie pielęgnowane dłonie automatycznie zacisnęły się w pięści, w nich starałem się uwięzić całą swoją wściekłość. Gdyby rozlała się po całym ciele, istniałaby możliwość, że dotarłaby do twarzy, a od tego mógłbym dostać zmarszczek.
- To umieraj, nie moja sprawa! - odburknął kucharz. Stwierdziłem wtedy, że to koniec kłótni. Obróciłem się z gracją, po czym zeskanowałem oczami całe pomieszczenie. Zauważyłem znajomego centaura. To chyba ten z mojego pokoju, ale nie byłem pewny. Szczerze, niezbyt mu się przyglądałem. Zacząłem iść w jego kierunku. Zdawało mi się, że tego nie zauważył, dopóki nie odsunąłem krzesła obok niego. Zająłem miejsce i założyłem jedną z nóg na drugą.
- Czy zawsze podają tu takie okropieństwa? - zapytałem z wyraźnym wkurzeniem w głosie. Daruma, jeśli to właściwie był on, przez chwilę nie odpowiadał, patrząc na mnie w zdumieniu. W następnym momencie na jego twarzy znalazł się lekki uśmieszek. Jakby uprzejmy, jednak z nutką rozbawienia i szyderstwa.
- Jeśli to nie jest zbyt upokarzające dla ciebie, to tamte sała... - zaczął, wskazując w jakiś kierunek.
- Wolałbym umrzeć! - przerwałem mu głośno. Nie wydawał się zdziwiony. Skrzyżowałem ramiona i oddaliłem wzrok w losowy kierunek, unosząc lekko podbródek.
***
Stałem przed otwartymi drzwiami szafy. Kucnąłem, by ułatwić sobie dostęp do dolnej półki, wypełnionej wszystkimi łyżwami, które zgromadziłem przez ostatni rok. Skakałem wzrokiem od pary do pary, aż w końcu spocząłem na jednej. Były dla mnie wyjątkowe. Jako jedyne zostały ze mną przez kilka lat. Podniosłem jedną z nich i lekko pogładziłem ją kciukiem. Czarny kolor był głęboki jak zwykle, była dalej w doskonałym stanie. Moja miłość do żadnej innej pary, którą kiedykolwiek miałem, nie równała się z przywiązaniem do tej. Najczęściej, wraz z tym, jak zmieniał się mój styl, zmieniała się też ta dolna półka. Zostawały tylko one. Na mojej twarzy zawitał uśmiech, niespowodowany nieszczęściem innych, nieskażony sarkazmem. Nagle drzwi pokoju się otworzyły, co zmyło go z moich ust. Do pomieszczenia wszedł centaur. Podniosłem drugą łyżwę i wstałem. Zanim Daruma zdążył cokolwiek zrobić, wepchnąłem mu parę do rąk, po czym założyłem płaszcz.
- Zaprowadź mnie gdzieś, gdzie mogę jeździć - rozkazałem z wysoko podniesioną głową. Chłopak myślał przez chwilę.
- Nie wiem, gdzie to mogłoby być - przyznał w końcu. Stwierdziłem, że zajęło mu to za długo. Mógł przyznać się od razu.
- W takim razie pokaż mi jakieś płaskie miejsce, w którym nie ma ludzi - powiedziałem. Po krótkim momencie jakiś pomysł zrodził się w głowie centaura. Wyszedł z pokoju, a ja za nim. Podążałem za nim przez jakiś czas i w końcu dotarliśmy do w miarę płaskiego miejsca. Na miejscu był już śnieg, co było idealne. Szybko wyrwałem łyżwy z rąk Darumy i założyłem je, po czym buty podałem chłopakowi. Spojrzałem ponownie na dosyć sporą, równą powierzchnię. Bez problemu manipulowałem wodą, by stworzyć dla siebie lodowisko. Z uśmiechem pomyślałem, że dzięki temperaturze nie będę musiał nawet specjalnie starać się, żeby utrzymać lód w dobrym stanie przez parę godzin. Dalej z radością odwróciłem się do centaura i rzuciłem na niego mój płaszcz.
- Zostań tutaj - rzekłem z rozkazującym, ale dalej szczęśliwym tonem. W końcu pierwszy raz od jakoś... dwóch dni byłem w stanie odepchnąć się od lodu. Kiedy poczułem jak ostra płoza zaczęła ślizgać się po zimnym lustrze, wnętrze mojej klatki piersiowej rozpaliło się. Rozgrzewka. Nie mogłem się doczekać, żeby przejść do skoków. Po kilku chwilach, mogłem w końcu to zrobić. Serce biło szybko, z radością, ekscytacją, wypełniało całe ciało energią, której nie czułem już przez wystarczająco długo, by teraz wybuchła. Przybrałem na szybkości i odwróciłem się. Ząbki trafiły w lód. Perfekcyjne trzy rotacje wykonane z gracją. Ale ja tego dnia chciałem więcej. Stwierdziłem, że nie zatrzyma mnie nic. Nawet to, że kiedy po skoku spojrzałem w stronę centaura, zobaczyłem tylko moje rzeczy na ziemi, a sam chłopak odchodził w stronę akademika. Nie obchodziło mnie to wcale. Na pewno był zazdrosny.
- To umieraj, nie moja sprawa! - odburknął kucharz. Stwierdziłem wtedy, że to koniec kłótni. Obróciłem się z gracją, po czym zeskanowałem oczami całe pomieszczenie. Zauważyłem znajomego centaura. To chyba ten z mojego pokoju, ale nie byłem pewny. Szczerze, niezbyt mu się przyglądałem. Zacząłem iść w jego kierunku. Zdawało mi się, że tego nie zauważył, dopóki nie odsunąłem krzesła obok niego. Zająłem miejsce i założyłem jedną z nóg na drugą.
- Czy zawsze podają tu takie okropieństwa? - zapytałem z wyraźnym wkurzeniem w głosie. Daruma, jeśli to właściwie był on, przez chwilę nie odpowiadał, patrząc na mnie w zdumieniu. W następnym momencie na jego twarzy znalazł się lekki uśmieszek. Jakby uprzejmy, jednak z nutką rozbawienia i szyderstwa.
- Jeśli to nie jest zbyt upokarzające dla ciebie, to tamte sała... - zaczął, wskazując w jakiś kierunek.
- Wolałbym umrzeć! - przerwałem mu głośno. Nie wydawał się zdziwiony. Skrzyżowałem ramiona i oddaliłem wzrok w losowy kierunek, unosząc lekko podbródek.
***
Stałem przed otwartymi drzwiami szafy. Kucnąłem, by ułatwić sobie dostęp do dolnej półki, wypełnionej wszystkimi łyżwami, które zgromadziłem przez ostatni rok. Skakałem wzrokiem od pary do pary, aż w końcu spocząłem na jednej. Były dla mnie wyjątkowe. Jako jedyne zostały ze mną przez kilka lat. Podniosłem jedną z nich i lekko pogładziłem ją kciukiem. Czarny kolor był głęboki jak zwykle, była dalej w doskonałym stanie. Moja miłość do żadnej innej pary, którą kiedykolwiek miałem, nie równała się z przywiązaniem do tej. Najczęściej, wraz z tym, jak zmieniał się mój styl, zmieniała się też ta dolna półka. Zostawały tylko one. Na mojej twarzy zawitał uśmiech, niespowodowany nieszczęściem innych, nieskażony sarkazmem. Nagle drzwi pokoju się otworzyły, co zmyło go z moich ust. Do pomieszczenia wszedł centaur. Podniosłem drugą łyżwę i wstałem. Zanim Daruma zdążył cokolwiek zrobić, wepchnąłem mu parę do rąk, po czym założyłem płaszcz.
- Zaprowadź mnie gdzieś, gdzie mogę jeździć - rozkazałem z wysoko podniesioną głową. Chłopak myślał przez chwilę.
- Nie wiem, gdzie to mogłoby być - przyznał w końcu. Stwierdziłem, że zajęło mu to za długo. Mógł przyznać się od razu.
- W takim razie pokaż mi jakieś płaskie miejsce, w którym nie ma ludzi - powiedziałem. Po krótkim momencie jakiś pomysł zrodził się w głowie centaura. Wyszedł z pokoju, a ja za nim. Podążałem za nim przez jakiś czas i w końcu dotarliśmy do w miarę płaskiego miejsca. Na miejscu był już śnieg, co było idealne. Szybko wyrwałem łyżwy z rąk Darumy i założyłem je, po czym buty podałem chłopakowi. Spojrzałem ponownie na dosyć sporą, równą powierzchnię. Bez problemu manipulowałem wodą, by stworzyć dla siebie lodowisko. Z uśmiechem pomyślałem, że dzięki temperaturze nie będę musiał nawet specjalnie starać się, żeby utrzymać lód w dobrym stanie przez parę godzin. Dalej z radością odwróciłem się do centaura i rzuciłem na niego mój płaszcz.
- Zostań tutaj - rzekłem z rozkazującym, ale dalej szczęśliwym tonem. W końcu pierwszy raz od jakoś... dwóch dni byłem w stanie odepchnąć się od lodu. Kiedy poczułem jak ostra płoza zaczęła ślizgać się po zimnym lustrze, wnętrze mojej klatki piersiowej rozpaliło się. Rozgrzewka. Nie mogłem się doczekać, żeby przejść do skoków. Po kilku chwilach, mogłem w końcu to zrobić. Serce biło szybko, z radością, ekscytacją, wypełniało całe ciało energią, której nie czułem już przez wystarczająco długo, by teraz wybuchła. Przybrałem na szybkości i odwróciłem się. Ząbki trafiły w lód. Perfekcyjne trzy rotacje wykonane z gracją. Ale ja tego dnia chciałem więcej. Stwierdziłem, że nie zatrzyma mnie nic. Nawet to, że kiedy po skoku spojrzałem w stronę centaura, zobaczyłem tylko moje rzeczy na ziemi, a sam chłopak odchodził w stronę akademika. Nie obchodziło mnie to wcale. Na pewno był zazdrosny.
Daruma?
Liczba słów: 644
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz