Dobra, stary, dasz radę. Dasz radę i wszystko będzie dobrze. Wdech-wydech, nic się nie stresuj, sam nie jesteś, to tylko ekipa ludzi, no przecież dzieciaka nie ubiją, tak? Jak się posypie, to albo zwiejesz, albo pogadasz.
Próbowałem sam siebie uspokoić, starając się jakoś opanować rozbiegane myśli, lecz średnio mi to pomagało. Wiedziałem, co mam zrobić – w końcu to był mój pomysł z tym, by przetransportować rzekę do nas – ale powiedzmy sobie szczerze: nawet gdyby moim zadaniem było zawiązanie troczków od spodni, tak samo bym się denerwował.
Pod opieką miałem jeszcze Willowa i Isagomushiego. I o ile mojego demona dobrze znałem i byłem pewien jego reakcji oraz tego, że mnie nie zawiedzie, o tyle martwiłem się nieco o Willowa. W końcu był tylko małym szczeniakiem, a my jeszcze nie trenowaliśmy go do walki. Na dobrą sprawę nie mieliśmy tego do końca w planach, skupiając się na tym, by Willow był przydatny dla ludzi w wiosce i licząc na to, że jeśli przyjdzie co do czego, to instynkt wilczka zadziała, pozwalając mu obronić swoje ludzkie stado. Teraz zaś miał być częścią potyczki – niby bierną i taką, którą raczej trzeba było bronić, niż żeby ona kogokolwiek broniła, ale nadal. Zerknąłem na Willowa, ten odpowiedział mi nieco niepewnym, wystraszonym spojrzeniem.
— Nie martw się, damy radę — powiedziałem do niego cicho – tak, by złodzieje nas nie usłyszeli, lecz prawdę powiedziawszy, bardziej chciałem przekonać samego siebie, niż Willowa.
I wtedy usłyszałem donośny huk – tak głośny, że aż mi zęby zadźwięczały i na moment zaparło dech w płucach. Instynktownie powędrowałem dłonią do wilczego pyska, uspokajając Willowa, nim przyszłoby mu do głowy zacząć szczekać, lecz wilczek ponownie zaskoczył mnie swoim zrozumieniem sytuacji i leżał grzecznie, nie odzywając się, choć widziałem po nim, że jest wystraszony. Uszy położył po sobie, ogon wisiał nisko, a nastroszony grzbiet jasno mówił, że zwierzak się po prostu boi.
Ów huk był naszym sygnałem – to on miał sprawić, że złodzieje zainteresują się tym, co działo się gdzieś w lesie i chociaż część z nich odejdzie sprawdzić, co też było źródłem tego hałasu.
Ena się nie mylił. Choć był moment posiłku i mężczyźni nie spodziewali się ataku, większa grupa oderwała się od reszty, ruszyła między drzewa, poszukując nieznanego im zagrożenia. Coś się tam działo, pozostali w obozie złodzieje naradzali się jeszcze, czy może więcej z nich nie powinno pójść do lasu. Zrobiło się zamieszanie, obóz zaczął pustoszeć.
To był mój czas.
Poderwałem się z krzaków i zacząłem cichcem wycofywać w stronę rzeki. Panujące harmider i zamieszanie sprawiały, że nikt nie zwracał na mnie uwagi, mimo to serce tłukło mi się w piersi i miałem wrażenie, że zaraz połamie mi od wewnątrz żebra. Ręce miałem mokre ze zdenerwowania, pot płynął mi wzdłuż kręgosłupa, lecz nie przystanąłem i ani myślałem się wycofać. Nie mogłem zawieść Eny, nie mogłem zawieść ludzi z wioski. Oddaliłem się na tyle, że w końcu rzeczka zamajaczyła na odległość, na którą mogłem użyć swoich mocy.
— Dobra, Isa, to teraz dajemy czadu.
Żółw wylądował na moim ramieniu, przez skórę przebiegł mi ten charakterystyczny, chłodnawy i orzeźwiający prąd, który tak dobrze znałem i który zawsze się pojawiał, gdy wraz z Isagomushim używaliśmy mocy kontroli wody. Sięgnąłem myślami w stronę rzeki, zmuszając płynące fale, by wbrew swej naturze wystąpiły z brzegów, popłynęły w moją stronę. Woda wzburzyła się, spieniła, odpowiedziała mi głębokim pomrukiem, lecz spełniła prośbę. Dźwignąłem olbrzymi strumień, pozwoliłem mu popłynąć u mego boku, skierować się w stronę skradzionych materiałów. Rzeka, opuściwszy swe koryto, pomknęła dalej, ku swemu przeznaczeniu.
Reszta złodziei opuściła teren obozu, nie interesowali się już tym, co się w nim działo. Pozwoliłem wodzie omyć starannie ułożone góry desek i żerdzi, zwinąć się wokół tak łatwego do porwania drewna, a następnie zaciągnąć je wraz z sobą, z powrotem ku miejscu, gdzie rzeka płynęła. Drewno było lekkie, dryfowało łatwo, lecz podniesienie takiej ilości wody nadal wypruło mnie ze wszystkich sił. Materiały konstrukcyjne gładko płynęły w odpowiednią stronę, lecz w tym momencie coś sobie uświadomiłem.
— Willow? — spytałem w przestrzeń.
Wilczka nigdzie nie było
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz