Jeśli miałbym jakoś nazwać to wszystko, co spotkało mnie do tej pory podczas wyprawy z Lucienem, użyłbym słowa “chaos”. Wszystkie te wydarzenia, które nas spotkały, całkowicie różniły się od mojej codzienności. Przywykłem do spokoju. Dni spędzanych w bibliotece na lekturze, parzeniu herbaty czy po prostu nauce.
Czasu spędzonego z Lucienem nie nazwałbym jednak straconym. Chociaż momentami było trochę niebezpiecznie, nie żałowałem ani chwili spędzonej z młodzieńcem. Cieszyłem się, że mogłem poznać go lepiej. Od strony codziennej, domowej.
Zastanawiałem się nad tym, czy nie zaprosić kiedyś Luciena do siebie. Szybko jednak porzuciłem ten pomysł. Moja niechęć nie wynikała z tego powodu, że nie chciałem, aby poznał moich bliskich. Problemem byli właśnie oni sami. Oprócz mojej mamy, cała reszta nie traktowała mnie specjalnie dobrze. Wszyscy kuzyni uważali, że nie jestem godzien nosić nazwiska ze względu na mieszaną krew.
Dzieciństwo spędziłem na byciu swego rodzaju wyrzutkiem. Nikt nie chciał spędzać ze mną czasu. Skazano mnie na samotność ze względu na pochodzenie. Taka głupota, a swoje najwcześniejsze lata pamiętam jako chwile odrzucenia. Moi bliscy - którzy z samego założenia, powinni choć trochę okazać się wspierający, stali się przyczyną mojego strachu przed innymi ludźmi. Bałem się, że osoby, które spotkam, nie zaakceptują mnie ze względu na bycie mieszańcem.
Lucien jednak był inny. Nigdy nie zwrócił uwagi na mój wątpliwy rodowód. Co ciekawe - starał się mi pomóc. Jeśli nasz plan poszedłby po dobrej myśli, mógłbym chociaż na chwilę poczuć się jak zwykły elf.
Zastanawiałem się, jak trudne jest chodzenie na dwóch nogach. Jak w ogóle można utrzymać równowagę? Cztery kończyny to idealna ilość. Dzięki nim mogłem poruszać się jednocześnie szybko, jak i zgrabnie.
Wstałem z miejsca, aby zrobić kilka kroków. Tak, aby dla demonstracji samemu sobie pokazać, jak dobrze mi się porusza. Tym samym bardziej podsyciłem swoją ciekawość, jak inni mogą chodzić tylko na dwóch nogach.
Wtedy usłyszałem kroki. Dynamiczne, nie kryjące pośpiechu.
- Kto tam?! - Skierowałem się w stronę dźwięku. Nikt mi nie odpowiedział. Natomiast - nagle pojawiłem się w innym miejscu.
Trwało to sekundy. Niespodziewanie upadłem na drewnianą posadzkę w nieznanym mi pokoju. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, zupełnie skonfundowany.
- Co się…
Podniosłem się z podłogi. Ktoś o nią dbał - była dobrze naoliwiona, aby błyszczała. Tym samym, utrudniła mi utrzymanie równowagi. Poślizgnąłem się i zsunąłem ponownie na ziemię. Cztery nogi czasami jednak miały swoje minusy. Dwa razy łatwiej było mi się przewrócić.
Nie rozumiałem tego, co właśnie się wydarzyło. Dlaczego znalazłem się w całkiem nieznanym miejscu? Potrafiłem wyczuć, że użyto całkiem potężnego zaklęcia. Takiego, którego nie byłem w stanie pokonać. Dodatkowo - zostałem wzięty z zaskoczenia.
Nagle rozległ się hałas. Po drugiej stronie pokoju pojawił się Lucien. Z początku ucieszyłem się na jego widok. To oznaczało, że nie jestem w żaden sposób zagrożony. Z drugiej strony - skoro młodzieniec tutaj jest, oznaczało to, że był w całą tę sprawę zamieszany. Spojrzałem w jego stronę, oczekując wyjaśnień. Zostawił mnie na pastwę nieznanego.
Chwilę później pojawiła się jakaś kobieta. Krzyczała, żądając wyjaśnień. Nie dziwiłem się jej. Sam na nie liczyłem.
-To nie moja wina - bronił się Lucien. - To on cię porwał!
- Porwanie? Co to wszystko ma znaczyć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz