Tropienie złodziei sprawiało, że moje serce biło szybciej, a dłonie pociły się, choć przecież wcale nie było tak gorąco. Otaczający nas las przepełniała dziwna cisza, jakby sama przyroda wstrzymywała oddech w oczekiwaniu, gdy zbliżaliśmy się do celu. Z jednej strony wiedziałem, że musimy w końcu dopaść tych złodziei, z drugiej strony zaś bałem się momentu nieuniknionej konfrontacji. Wiedziałem bardzo dobrze, że tamci ludzie, cokolwiek przyszło im do głowy, by kraść materiały, na pewno nie oddadzą ich po dobroci, a na widok dwóch nastolatków, zapewne roześmieją im się w twarz. Nawet jeśli obaj z Eną posiadaliśmy umiejętności, które czyniły nas niebezpiecznymi w starciu, daleko nam było do uzbrojonych po zęby osiłków, których sam widok mógłby wystraszyć złodziei.
Do tego pozostawała jeszcze kwestia tego, że to Ena był w Ardem i na pewno miał już jakieś przeszkolenie do walki, ale ja… Cóż, ja nie byłem wojownikiem – nie miałem w sobie wiele odwagi i gdy robiło się gorąco, najchętniej po prostu bym uciekł. Wiedziałem dobrze, że najczęściej nie jest to możliwe, jednak tak właśnie mówił mi mój charakter. Miałem wrażenie, że mieszając się do jakiegokolwiek konfliktu, robię coś wbrew własnej naturze.
I w końcu przyszło nieubłagane – dotarliśmy do złodziei.
Podkradliśmy się ostrożnie, by zobaczyć, gdzie są w ogóle ukryte skradzione materiały, ilu przeciwników na nas czeka i czy da się może załatwić sprawę polubownie. Albo, chociaż bez konfliktu wprost. Przynajmniej ja o tym myślałem, bo gdy przeliczyłem, ile osób kręciło się po prowizorycznym, postawionym na szybko obozowisku, doszedłem do wniosku, że nasi przeciwnicy mają nad nami naprawdę dużą przewagę.
Willow węszył w powietrzu i przez moment martwiłem się, że zacznie szczekać, albo pobiegnie do złodziei – nie uczyliśmy go w końcu, by był nieufny wobec nieznajomych ludzi. Wręcz przeciwnie. Po tym, co jego rodzice zrobili z wioską, przykładaliśmy się bardziej do tego, by był ich przeciwieństwem i uznawał każdego człowieka za swoją rodzinę. Jednak wilczek po raz kolejny zaskoczył nas swoją mądrością, bo widząc ludzi chodzących po polanie, kręcących się wokół ognisk i szykujących sobie jakieś jedzenie, wcale do nich nie podbiegł, ale podobnie do nas siedział cicho w chaszczach, starając się nie dać nikomu znać, gdzie się znajduje. Pogłaskałem go po głowie, pochwaliłem i powiedziałem, by się położył. Następnie zaś zwróciłem się do Eny:
— Masz jakieś pomysły?
Chłopak westchnął, odwrócił się do mnie.
— Mam, ale to może być trudne. Musimy zarówno odzyskać materiały, jak i schwytać tych ludzi i przekazać odpowiednim władzom.
— Moglibyśmy po prostu zawiadomić strażników miejskich… — rzuciłem nieco bez przekonania.
— Złodzieje uciekną, nim straż się tutaj zjawi — zauważył trzeźwo Ena. Trudno było się z tym nie zgodzić. I pozostawało jeszcze pytanie, czy w ogóle będą chcieli przybyć. — Musimy to sami rozwiązać.
Mocniej zacisnąłem dłonie na jakiejś gałązce.
— Ena ja… ja nie do końca jestem wojownikiem… — zacząłem ostrożnie, chłopak zaś uspokoił mnie gestem.
— Nie martw się. Postaramy się to zrobić tak, żeby nie trzeba było walczyć. — Znów odwrócił się w stronę polanki i obozowiska. — W okolicy płynie rzeka, zaś większość skradzionych materiałów to drewno. Myślisz, że dałbyś radę użyć rzeki, by sprawnie przetransportować je w stronę wioski?
— Pewnie — odparłem. Przynajmniej moje umiejętności się do czegoś przydadzą.
— A jak blisko rzeki by musiały być, żebyś sięgnął po nie wodą?
Zamyśliłem się na moment, Isagomushi trącił mnie nosem w ramię.
— Wiesz co, Ena. Nie musimy transportować materiałów w stronę rzeki. — Oczy mi rozbłysły. — Ja przetransportuję rzekę do nas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz