Dwa tygodnie minęły bardzo szybko. Teava dużo czasu spędzał na podwórku, zwolniony na pewien okres z polowań i ojcowskich treningów mógł całymi dniami bawić się z Uraenem... Ekhem, to znaczy robić coś pożytecznego, tak, oczywiście! Ale to prawda – podczas zabawy ćwiczył funkcjonowanie bez oczu oraz budował więź z Cyanem. I całkiem dobrze go poznał za ten czas. Dowiedział się, gdzie najbardziej lubi być głaskany, jak dobry ma refleks oraz co oznacza część wydawanych przez niego dźwięków. Raz tylko pojawił się pewien problem.
– Cyan! Cyan!
Teava chodził po wiosce, raz po raz wołając imię chowańca. W z racji, że Uraen był na polowaniu, tego dnia towarzyszyła mu jego siostra.
– Cyan! – wtórowała bratu, nieustannie trzymając go za rękę.
Cyan jednak nie odpowiadał. Teava obracał głowę w różne strony, wyraźnie nasłuchując, lecz nie słyszał nigdzie znajomych odgłosów.
– Widzisz go gdzieś, Mellie? – spytał.
– Nie... – siostra pokręciła głową.
Na jej odpowiedź Teava przygryzł dolną wargę. Gdzie mógł się podziać jego chowaniec? Parę minut temu jeszcze był przy nich, a gdy na moment zaczepił ich jeden z wieśniaków, ten dał nogę. Może się wystraszył? Nie, to było mało prawdopodobne. Bardziej to inni się jego mogli wystraszyć. Ktoś go przegonił? Oby nie.
– Cyan wróci, prawda? – zapytała Mellie, pociągając starszego brata za futrzaną kurtkę. – Wróci, tak?
Teava nie odpowiedział. Sam nie potrafił siebie zapewnić.
Wyciągnął rękę, chwilę błądził w różnych kierunkach, aż w końcu natrafił na gruby pień drzewa. Zaczęli oddalać się od wioski. Powinni już wracać – on był ślepy, a Mellie miała tylko pięć lat. Byli kompletnie bezbronni, a w lesie czyhały na nich różne niebezpieczeństwa.
Pociągnął siostrę za rękę w kierunku powrotnym.
– Już wracamy? – Mellie nie była chętna do powrotu. – Co z Cyanem?
– Nie możemy się zapuścić w las – odparł Teava. – Po prostu... poczekamy na niego.
Miał w głębi duszy nadzieję, że czekanie to była jedyna rzecz, jaką musieli zrobić.
Wieczór nadszedł, nadal nic. Teava wymknął się z chaty. Udał się do miejsca, gdzie ostatni raz był z Cyanem. Usiadł na śniegu, wziął głęboki wdech.
Co wstąpiło w Cyana? Teava naprawdę zaczynał się martwić. Może go znał tylko parę tygodni, nawet nie miesiąc, ale zaprzyjaźnił się z nim bardzo szybko. Nie wydawało mu się, że chowaniec tak po prostu... zniknie. Co, jak coś mu się stało? Odszedł tylko kawałek i się zgubił? Może coś go zaatakowało i teraz leżał ranny, a Teava nawet nie mógł pójść go szukać...
– Hę, nie spodziewałem się, że ten dzień tak szybko nadejdzie.
Nagły głos wyrwał ośmiolatka z zamyślenia. Odwrócił głowę w kierunku, z którego on dobiegł, oczami zaczął gdzieś błądzić.
– Kto tam? – rzucił w eter.
Cisza.
– Biedactwo – znów usłyszał.
Tym razem rozpoznał głos. Cóż, głupio by było, gdyby nie wiedział, kto to. Nieprzyjemny dla ucha dźwięk, zwiastujący coś niedobrego. To musiał być pasterz Vick.
Otworzył usta, lecz nie powiedział nic. Uznał, że nie ma co marnować energii na tego człowieka. Pasterz nigdy nie był dla niego miły, więc najlepiej było go zignorować.
Vick zmierzył wzrokiem chłopca. Podszedł nieco bliżej, z udawanym zmartwieniem mówiąc:
– Myślałem, że jednak później to nastąpi. Ale bestia postanowiła wcześniej cię opuścić.
Teava przygryzł dolną wargę. Nie daj się sprowokować.
– Ale jakoś się nie dziwię – ciągnął dalej pasterz. – To dziki potwór, sam sobą się rządzi. A że jeszcze jego właściciel okazał się być jakimś tam marnym, do tego ślepym dzieckiem, postanowił się zbuntować.
– Przestanie? – warknął cicho Teava.
– Ale taka jest prawda, mały Teavo. – Vick wyraźnie się bawił, dręcząc małego. – Twój wspaniały Cyan nawet się z tobą nie pożegnał!
Chłopiec chciał mu coś odpowiedzieć, lecz głos stanął mu w gardle. Bo co jak jednak Vick miał rację? Nie, nie myśl tak! On chce, żebyś tak myślał! Wierzył, że Cyan wrócił. Wierzył, bo wiedział, że...
W zasadzie to nie wiedział nic. Co z tego, że zdążył się zaprzyjaźnić z Cyanem w ciągu paru tygodni? Nie znał go prawie w ogóle, ba, nawet nie mógł go zobaczyć. Co, jeśli Cyan miał inne odczucia wobec niego niż mu się wydawało? Co jak tak naprawdę mu nie zależało na brataniu się ze słabym, ślepym ludzkim dzieckiem? Co jak...?
Niespodziewane furczenie powstrzymało go przed wpadnięciem w niekończący się ciąg negatywnych myśli. Wyprostował się, chwilę nasłuchiwał. Dźwięk dobiegał zza pleców.
Chwila, ten dźwięk.
– Cyan! – zawołał, momentalnie promieniejąc.
Zerwał się na równe nogi, bez wahania pobiegł w stronę pochodzenia dźwięku. Usłyszał radosne pomruki, rozłożył ręce, uśmiechając się szeroko.
– Cyan...! Au! – Odbił się od czegoś twardego i upadł na ziemię.
Podparł się jedną ręką, drugą zgarnął trochę śniegu i zaczął nim nacierać bolący nos i czoło. Po chwili wstał, mówiąc cicho:
– No tak, płytki na przodzie, ech...
Tym razem ostrożniej podszedł do chowańca, którego szyja spoczęła na barku chłopca.
– Hej, gdzie byłeś cały dzień? – spytał, udając głos niezadowolonego rodzica. – Martwiłem się o ciebie!
Pacnął go w bok szyi. Cyan wyprostował się, spojrzał na niego, mrużąc nieco oczy, gdy wtem pchnął go pyskiem w śnieg.
– Ach, no weź... – mruknął Teava.
Wstał, otrzepał ubrania. Dopiero w tym momencie zdał sobie z czegoś sprawę.
– Właśnie, gdzie pasterz Vick?
– Buurrr – mruknął Cyan.
– Nie ma go? Dziwne. To znaczy, dobrze, że go nie ma.
Naprawdę go nie lubił. Na samo wspomnienie o nim przeszedł go nieprzyjemny dreszcz.
Trochę mu zajęło dojście do porozumienia z Cyanem w kwestii, dlaczego chowaniec zniknął na niemal cały dzień, ale wreszcie się udało. Wyszła ciekawa sprawa – Cyan udał się na polowanie, ponieważ zgłodniał. I wtedy Teava zdał sobie sprawę, że chyba za mało mu dawał jedzenia. Nie, że go celowo głodował, po prostu... Ach, dobra kogo oszukiwał, z racji, że Cyan pojawiał się i znikał, rachuba czasu związana z karmieniem jakoś znikała i cóż... Ale przynajmniej wszystko się rozwiązało. I ustalili wspólnie, jaki dźwięk miał Cyan wydawać, kiedy był bardzo głodny i chciał pójść coś sobie upolować (jak to Teava odkrył, bestia miała bardzo bogatą paletę odgłosów, jakie potrafiła wydawać).
Z czasem wieśniacy zaczęli przyzwyczajać się do wielkiego stwora przechadzającego się między budynkami lub skaczącego to tu, to tam po większych płaszczyznach. Zrozumieli, że to tylko wygląd Cyana potrafił zmrozić krew w żyłach, pokochali go jak własne... Nie no, tak pięknie jeszcze nie było, Rostwalczycy na razie nauczyli się co najwyżej tolerować bestię. Do serca wzięli zasadę, że jak się nie wchodzi dzikiemu drapieżnikowi pod nogi to on nie zaatakuje.
Szczerze mówiąc, mieszkańcy wioski byli na tym negatywnym etapie przyzwyczajenia się do Cyana. Nie bali się na sam jego widok, ale zaczęli zaczepiać Teavę, prosząc, żeby coś z nim zrobił, bo zahacza ogonem o domy, bo spłoszył mi psa. A z tego wszystkiego narzekania Vicka były najgorsze.
– Nie możesz tak po prostu sobie z nim paradować po wiosce!
Teava powstrzymał głośne westchnięcie. Jak dobrze, że Cyan był wypuszczony i chłopak nie musiał patrzeć na pasterza.
– Jak Vick chodzi ze Śnieżką... – mruknął, wzruszając ramionami.
– Słucham? – oburzył się tamten. – Jak możesz tak odpowiadać dorosłemu?! Syn Casdena ma na ciebie zły wpływ!
– Sołtysa...
– I patrz w moją stronę jak do ciebie mówię! Ach, no tak, nie widzisz! – zadrwił.
Teava zacisnął pięść. Ostatnio Vick wyjątkowo mu działał na nerwy.
Usłyszał warknięcie tuż obok siebie, a po nim ciche jęknięcie wystraszonego pasterza. Mężczyzna cofnął się o krok, widząc nieprzyjazne spojrzenie Cyana. Dopiero po chwili wyprostował się, poprawił swoje ubrania i bez słowa odszedł w tylko sobie znanym kierunku.
Teava odwrócił się na pięcie i poszedł w przeciwną stronę, jak mu przeczucie podpowiadało, na zachodni koniec wioski.
Starał się zdusić w sobie nerwy, ale powoli brakowało na nie miejsca. Te całe narzekania, bolesne teksty Vicka. Jego akurat rozumiał (to znaczy nie, ale zachowanie pasterza nie było nowością), ale resztę Rostwalk? Ich nastawienie musi się tak zmieniać? Najpierw się mnie boją, potem nie, potem boją się Cyana, teraz narzekają na niego jak na szczura wyjadającego zapasy...
Gdy tak szedł, zaczepił go Uraen. Kuzyn przywitał się, zmierzył go wzrokiem i stwierdził:
– Coś pochmurny dzisiaj jesteś. – Na chwilę zamilkł. – Wszystko gra?
– Ta... – rzucił Teava.
Uraen nie wierzył mu. Aż taki głupi nie był.
– Ta, może ty nie widzisz siebie, ale ja widzę ciebie i to wyraźnie. Inni narzekają?
– Tak... – odparł po krótkim namyśle tamten. – Ale co mam zrobić? Mogę tylko czekać, aż wreszcie dadzą sobie spokój, zupełnie tak, jakbym nie był w stanie nic na to poradzić...
Spuścił głowę, westchnął ciężko. Życie naprawdę nie mogło być dla niego choć trochę prostsze – jak zniknął jeden problem to zaraz musiał się pojawić kolejny.
Coś zimnego trafiło go prosto w twarz; po tym, jak to się rozbryznęło można było stwierdzić, że był to śnieg. Stracił równowagę od uderzenia i zaskoczenia, na szczęście przed upadkiem uchronił go ogon Cyana. Postawiony przez chowańca do pionu otarł twarz ze śniegu, nie ukrywając złości. Stawiał na Uraena, był nawet gotowy rzucić w niego nieprzyjemnym tekstem, lecz ku własnemu zdziwieniu usłyszał:
– Co żeś zrobił?!
Głos przyjaciela był niecodziennie mocny, tonem przypominał swojego ojca.
Ze strony Cyana rozległo się ciche fuchnięcie. Uraen otworzył szeroko oczy, spojrzał na chowańca, a potem na stojącego kawałek dalej czarnowłosego chłopaka.
– Serio? Rzucasz w niego kamieniami? – był wyraźnie oburzony.
Teava zamarł. Wstrzymał na moment oddech, nawet oczy przestały błądzić. Co powiedział Uraen? Kamieniem? Ale Teava nie poczuł takiego bólu. Oberwanie śniegiem w twarz bolało trochę i było nieprzyjemne, ale nie tak jak kamieniem. O co więc mu chodziło?
Uniósł powieki, otwierając szeroko oczy.
Uraen skrzyżował ręce na piersi, zmarszczył gniewnie brwi.
– Słuchaj, to bardzo niemiłe z twojej strony! – zaczął prawić kazanie czarnowłosemu. – Czy gdybym rzucił kamieniem w twojego zwierzaka to byłbyś zadowolony? Podobałoby ci się to? Czy zwierzęta nie mają uczuć, nie czują bólu? Co?
Poczuł dotyk na ramieniu, odwrócił głowę. Spuścił wzrok na będącego tuż obok Teavę, którego ślepe, acz z podejrzanym groźnym błyskiem oczy skierowane były w dół. Uraen przyjrzał mu się dokładnie, uniósł brwi.
– Teava? – spytał łagodnie, z nutą niepewności.
Teava nie zareagował. Zaczął wolnym krokiem iść w kierunku czarnowłosego, który stał w bezruchu, jakby nie wiedząc, co miał teraz robić.
Młody Dargai niebezpiecznie przyspieszył.
– Cyan, wróć – chłodny ton przeszył na wylot pozostałych chłopaków.
Chowaniec zniknął, Teava odzyskał wzrok. Spojrzał prosto na trzymającego drżącymi rękami kamień chłopaka.
– Yatka!
Rzucił się na niego, powalając na ziemię, złapał jedną ręką za kołnierz kurtki, drugą zaś zacisnął w pięść i jednym machnięciem trafił w policzek. Tamten zawył z bólu, dłońmi osłonił się przed bardzo prawdopodobnym kolejnym ciosem.
Uraen patrzył na to wszystko w przerażeniu, szybko się jednak pozbierał. Wołając Teavę, podbiegł do przyjaciela i używając całej siły odciągnął go od powalonego. Nie było to takie łatwe, ponieważ młodszy z kuzynów próbował się wyrwać z jego uścisku.
– Puść mnie! – warknął Teava.
Yatka zabrał jedną rękę, podniósł wzrok na zaklinacza. Widząc jego lodowe, złowrogo lśniące oczy pisnął z przerażenia, po zaczerwienionym mocno policzku spłynęła łza.
Zamieszanie to zwróciło uwagę niejednej osoby. Mieszkańcy wioski zaczęli się po kolei gromadzić, by sprawdzić, co się dzieje, wszyscy otwierali usta, widząc Teavę z niebezpiecznie świecącymi oczami, wyrywającego się z uścisku Uraena, który powstrzymywał go przed rzuceniem się na leżącego w śniegu Yatkę.
Teava oddychał płytko, ignorując stale powiększający się wokół tłum. Dostrzegał jedynie czarnowłosego chłopaka, na nim był w pełni skupiony...
– TEAVA!
Zastygł nagle w miejscu niczym dynamiczna rzeźba lodowa. Kilka sekund później odwrócił głowę i ujrzał biegnącego w jego stronę ojca. Rodzic był zszokowany, przerażony...
...i na skraju wściekłości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz