Gotowali nam w Ardem i – no nie powiem – całkiem znośnie. Posiłki były takie, jak lubiłem – duże, tłuste, i zawsze można było brać dokładkę mięsa. Ale miałem wrażenie, że ostatnimi czasy albo te porcje się jakby zmniejszyły, albo to ja coraz więcej i intensywniej się ruszam, bo te pięć posiłków dziennie przestało mi wystarczać. Albo może moje ciało w końcu uświadomiło sobie, że smok składa się nie tylko z ogona, skrzydeł i rogów, że powinien mieć też paszczę, a owa paszcza – że powinna ziać ogniem. Może to stąd brał się mój przemożny głód? Może dorosłem już na tyle, by w końcu móc spopielić przeciwnika?
W głębi serca na to liczyłem, bo dokładnie tego brakowało mi w mym arsenale. Potrafiłem już wiele, więcej sparingów odbywałem z instruktorami, nie zaś z mymi rówieśnikami, zaś perspektywa na „po Akademii" wyglądała dość dobrze. Zamierzałem w końcu rozpocząć karierę wojskową – mama byłaby dumna.
Wracając jednak do męczących mnie napadów głodu – akurat tamtego dnia miałem zajmować się Winny, a dobrze wiedziałem, że po południu będę już na tyle głodny, że dziewczynka będzie wyglądać smakowicie. Dlatego też postanowiłem, że połączę przyjemne z pożytecznym i to popołudnie spędzę z Winny w kuchni.
Kuchnia Akademii była oczywiście wielka i zaprojektowana jak dla wojska, ale jeśli ktoś wystarczająco szeroko uśmiechał się do pracujących tam kucharek, mógł liczyć na to, że dostanie kawałek blatu, trochę przyborów i dostęp do pieca. A nawet nieco składników. Mój uśmiech był, rzecz jasna, najszerszy, najbardziej promienny i oszałamiający (ach, te smocze zęby), więc nie było najmniejszego problemu, bym dostał od załogi kuchni wszystko to, czego potrzebowałem.
— Będziemy dzisiaj piekli ciasto — powiedziałem do Winny, prowadząc ją korytarzami Ardem w dół, ku kuchni.
~ Ale dlaczego?
— Żeby je zjeść, proste — odparłem, skręcając w stronę pomieszczenia.
Otworzyłem drzwi i naszym oczom ukazało się wnętrze kuchni. Kręciło się już tam nieco kucharek, zajmujących się przygotowaniem kolacji – jeśli trzeba było zrobić kanapki dla sporej grupy studentów, którzy od rana do nocy nic tylko tłukli się nawzajem na placu treningowym, trzeba było zacząć dużo-dużo wcześniej. Kamienne ściany niknęły za półkami pełnymi przeróżnych sprzętów kuchennych lub wyłożonego na ten dzień jedzenia, pod ścianą z boku tkwiły cztery olbrzymie piece. Gdzieś tam wrzała woda, kawałek dalej była umywalnia, gdzie zmywano te gargantuiczne garnki pozostałe po obiedzie.
Przedstawiłem Winny kucharkom, Winny ładnie im dygnęła, kucharki zaś zachwycały się tym, jaka to urocza i dobrze wychowana dziewczynka (no ba!).
~ Jakie to będzie ciasto?
— Najlepsze. — Posłałem Winny uśmiech, złapałem dziewczynkę pod pachy i usadziłem na kuchennym blacie. — Z truskawkami. Moja mama takie robi, nauczyła mnie.
~ Gdzie jest teraz twoja mama?
— Mieszka w Azebergu, w naszej wiosce. — Zgarnąłem z szafki miski, na blacie wylądował cały słoik mąki, cukier, sól, poprosiłem jeszcze kucharkę o nieco drożdży.
~ Tęsknisz za nią?
— A pewnie. Ale jak mi smutno, to myślę o tym, żeby dużo się uczyć i spuścić wpie… łomot wszystkim na treningu — dodałem, w ostatniej chwili zmieniając słowo na bardziej odpowiednie. — No i odwiedzam ją, jak mam dłuższą przerwę od zajęć.
Spojrzałem na Winny – w jej oczach czaił się jakiś rodzaj smutku, zaś moja intuicja podpowiadała mi, że temat rodziny nie jest najbezpieczniejszym w tym momencie. Musiałem go szybko zmienić.
— Będziesz moim pomocnikiem kuchennym, a twoje pierwsze zadanie to… — rozejrzałem się po blacie — … odmierzyć mi cztery miarki mąki i wsypać do tej największej miski.
Winny zaraz zabrała się za swoją pracę. Co prawda musiałem odkręcić jej słoik, ale dziewczynka bez problemu poradziła sobie z przesypaniem czterech wielkich miarek do miski, następnie dodała sporą łyżkę cukru i szczyptę soli. W międzyczasie ja pilnowałem grzejącego się mleka.
~ Po co sól do ciasta? Jak ciasto ma być słodkie, a sól jest słona, to po co ją dodajemy?
Łyżka, którą mieszałem mleko, na moment zamarła.
— A nie wiem — przyznałem, co było całkowicie zgodne z prawdą. W sumie sam się nie zastanawiałem, dlaczego do ciasta musi być dodana ta szczypta soli. — Ale jakoś tak zawsze do ciasta dodaje się szczyptę soli. Może od tego lepiej rośnie?
~ Nie rośnie od tego drugiego proszku, co wsypaliśmy?
— Od drożdży? Hm, może od tego też.
~ A kiedy dodamy truskawki?
— Najpierw musimy ogarnąć ciasto.
Wymieszana przez Winny mąka z drożdżami i innymi składnikami siedziała spokojnie w misce. Dodałem tam ciepłego mleka i nieco wody, starannie wymieszałem trzepaczką tak, by nie było żadnych grudek.
— I teraz ciasto musi trochę odstać — powiedziałem, zakrywając miskę szmatką i odstawiając w okolice pieca.
~ Po co?
— Bo wtedy urośnie.
Winny przekrzywiła głowę.
~ Ale dlaczego musi urosnąć? I od czego urośnie, jak po prostu sobie jest w misce?
— Hm… magia kuchenna — wybrnąłem w końcu. — Weźmy się za karmelizowanie truskawek.
Uwaga Winny odwróciła się od ciasta, dziewczynka zainteresowała się owocami.
~ Tak się robi dżem? ~ spytała, widząc moje poczynania na patelni i to, jak pokrojone truskawki zatapiają się w przejrzystej, cukrowej masie.
— Chyba tak.
Truskawki wylądowały we wcześniej przygotowanej miseczce, ja zaś upolowałem kolejną patelnię, rozgrzałem ją i wziąłem się za ciasto.
~ Naprawdę urosło!
— No mówiłem, że urośnie. Teraz będzie takie bardziej puchate. — To mówiąc wylałem zawartość miski na patelnię, w powietrzu rozległ się ten charakterystyczny, skwierczący odgłos.
~ A umiesz obrócić tak w powietrzu? Jak naleśnika?
— Naleśnika tak, ale ciasto nie — zerknąłem na Winny, wciąż z zaciekawieniem śledzącą moje kulinarne poczynania. — Jest za grube, rozpadłoby się.
~ Zrobisz mi kiedyś naleśniki?
— Pewnie. I wszystkie podrzucę, spokojna głowa.
~ A zrobisz mi takie… takie… ~ Winny urwała, w mojej głowie zamiast słów pojawił się obraz.
— Chcesz naleśniki z chilli?
Dziewczynka pokiwała ochoczo głową, zadowolona z siebie.
— Odważna jesteś — parsknąłem śmiechem. — Na pewno nie jesteś po części smokiem?
~ Na pewno!
Ciasto zjechało z patelni, truskawki wylądowały na wierzchu, starannie rozprowadziłem wszystko łyżką. A potem – jedna łycha gęstej śmietany na sam szczyt i voila – ciasto było gotowe.
— Javier nie miał po ciebie przyjść? Jak się pospieszy, to nawet zdąży na ciasto zanim sam wszystko zjem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz