Tablica

Nadeszła zima, jakiej nawet nasi dziadkowie nie widzieli. Zapasy powoli się kończą, państwa patrzą na siebie coraz bardziej podejrzanym wzrokiem. Uczniowie muszą siedzieć w zimnych i rzadko ogrzewanych pokojach, bo akademię robią wszystko by nie zamknąć swych wrót przez brak pieniędzy. Ludzie w miastach wspierają się jak tylko mogą, jednak nawet to nie pomaga w wyżywieniu rodziny. Wcześniej ludzie nie zwracali uwagi na dziwne zachowanie zwierząt, jednak być może był to zwiastun czegoś nowego? Może ptaki przestały migrować, a stworzenia leśne zbierać zapasów na zimę z powodu jakieś większej sprawy? Pomimo ciężkich warunków, zimy i głodu, niektórzy chcą znaleźć przyczynę całego tego chaosu i szaleństwa. Próbują dotrzeć do miejsca, w które zdaje się, idą wszystkie magiczne stworzenia zamieszkujące nasz świat. Czy jednak jest to bezpieczne?

wtorek, 5 stycznia 2021

Od Colette cd. Azriela

 - Dobra, wchodzę. - usłyszałam i już po chwili klamka drzwi zaczęła się powoli opuszczać, a ja jedynie mogłam się modlić, żeby nie doszło do jakiejś głupiej sytuacji, a nie oszukując się, to byłoby naprawdę cudem. Chłopak na początku szedł ze spuszczoną głową i przymkniętymi oczami, co wyglądało trochę komicznie. Kiedy jednak niemal uderzył głową o instalacje zamontowane pod sufitem, pozwolił sobie unieść wzrok. Miałam nadzieję, że raczej szybko z powrotem będzie patrzył na płytki, ale nic takiego się nie stało. Rzuciłam jakimś podziękowaniem sklejonym na szybko i praktycznie wyrwałam ręcznik z jego ręki, jak najszybciej się nim zakrywając. Dopiero po tym chłopak jakby się otrząsnął, mruknął jakieś przeprosiny i opuścił łazienkę.

- Jesteś, kurwa, idiotą. Coś ty sobie w ogóle myślał. - usłyszałam zza drzwi. Gdyby tak dłużej to przemyśleć, nie miałam mu tego za złe. W końcu, mógł mi odmówić pomocy i kazać radzić sobie samej, a wtedy wytarłabym się chyba brudnymi ubraniami. Z drugiej strony wiedziałam, że teraz pewnie będzie jak zwykle głupio i nie miałam pojęcia, czy powinnam odezwać się pierwsza. W miarę sprawnie założyłam ubranie i opuściłam pomieszczenie. Usiadłam na swoim łóżku i czekałam z nadzieją, że Azriel jakoś zacznie rozmowę. Zaczęłam bawić się pierścionkiem na swoim palcu i patrzeć w sufit, w pewnym momencie nawet chciałam zacząć pogwizdywać, ale stwierdziłam, że wyjdzie bardziej idiotycznie niż było w chwili obecnej.

- Colette... - zaczął, odwracając twarz w moją stronę, a ja niemal natychmiast uczyniłam to samo. - nie mamy jutro zajęć, a ja od dłuższego czasu odnoszę wrażenie, że potrzebuję odpoczynku od tego wszystkiego... nie chciałabyś może wyjść gdzieś, dosłownie gdziekolwiek, chociażby jutro? Nie mam bladego pojęcia, co robi się na takich wyjściach, ale jestem pewien, że znaleźlibyśmy zajęcie. W Kernow raczej nie sposób się nudzić. Jeśli chcesz oczywiście. - dodał szybko i dużo ciszej, ale tej części jego zaproszenia już nie przyswoiłam. Czy on właśnie zaprosił mnie na randkę? Azriel, najprzystojniejszy chłopak jakiego kiedykolwiek poznałaś, zaprosił Cię na randkę. Mogłam przysiąc, że bicie mojego serca w tamtej chwili było słychać na drugim końcu Kernow. Mimowolnie się uśmiechnęłam, a do tego uśmiechnęłam się na tyle głupkowato, że pewnie szatyn zaraz pożałuje, że w ogóle otworzył usta.

- Ja... - weź się w garść dziewczyno. - pewnie, że chcę. Głupie pytanie. Możemy pójść gdziekolwiek. Tak. - powiedziałam i nerwowo poprawiłam włosy. - Miałbyś coś przeciwko, gdybym teraz wyszła się przewietrzyć? Wiesz, mam parę spraw do przemyślenia...

- Pewnie, idź. Pójść z tobą, żeby przypadkiem cię coś nie porwało? - zaśmiał się nerwowo. Chyba był tak samo zestresowany jak ja.

- To miłe, ale pójdę sama. Dziękuję. - uśmiechnęłam się najcieplej jak potrafiłam i powoli wyszłam z naszego pokoju. Potem z kolei najszybciej – jak na moje obecne możliwości – opuściłam akademik i mury szkoły. Dopiero wtedy odetchnęłam z ulgą i zwolniłam kroku. Powietrze było ostre i chłodne, zbyt chłodne, aby paradować po nim w krótkim rękawku, ale to było aktualnie moim najmniejszym zmartwieniem.

- Ja pierdole. Zbłaźniłaś się kretynko. Zbłaźniłaś. - skarciłam się, wbijając nieświadomie paznokcie we wnętrze dłoni. - Chłopak się stara, a ty nie potrafisz odpowiedzieć, że chcesz z nim iść, tylko jąkasz się jak małe dziecko na które nakrzyczała matka. - westchnęłam, kładąc na trawie. Była wilgotna, co nie powinno mnie zdziwić, a jednak zdziwiło. Leżałam tak dosyć długo, myśląc, czy podjęłam właściwą decyzję. Chciałam z nim wyjść, to nie ulegało najmniejszym wątpliwościom, ale czy powinnam? Pewnie zrobię z siebie tylko jeszcze większą idiotkę niż teraz. Może powinnam sobie w ogóle odpuścić. Zapewne zaprosił mnie tylko dlatego, że ktoś inny odrzucił jego ofertę, albo coś w tym stylu. Przecież to niemożliwe, żeby sam z siebie zechciał się gdzieś ze mną wybrać. Tak samo było z balem. Tak. To jedyne racjonalne wytłumaczenie na to, co tak naprawdę się stało.

Z drugiej jednak strony, wszystko wskazywało na to, że chłopak naprawdę miał dobre intencje. Współczułam mu tej całej sytuacji z bratem i widziałam, że naprawdę jest tym wszystkim zmęczony, mimo, że energią tryskał raczej rzadko. Podczas rozmyśleń zaczęły mi się przymykać oczy i ocknęłam się dopiero, gdy usłyszałam jakiś szelest za moją głową. Poderwałam się do góry, odwracając za siebie. Założenie, że to zwierzę okazało się błędne. To był człowiek. Powoli podniosłam się, przyglądając nieznajomemu – a jak się po chwili okazało, jednak znajomemu. Przede mną stał powód, dla którego Azriel chodzi wyczerpany psychicznie, jego cudowny brat.

Na początku wydało mi się być to absurdem, skąd on tu o tej porze, akurat wtedy, kiedy ja byłam poza pokojem? Czyżby postanowił nas najść tym razem w środku nocy? Na co liczył?

- Co ty tu robisz? - spytałam, otrzepując się z trawy. - Nie masz co robić po nocach?

- A ty, nie masz co robić po nocach? - moje ciśnienie momentalnie skoczyło. Nienawidziłam, kiedy ktoś odpowiadał mi pytaniem na pytanie.

- Jak na załączonym obrazku. - starałam się odpowiedzieć z największą obojętnością w głosie, jaką kiedykolwiek słyszał i obróciłam się na pięcie, kierując się w stronę akademika. Skoro przysypiałam, musiało być już naprawdę późno.

- Poczekaj – szarpnął mnie za ramię, wskutek czego znowu staliśmy twarzą w twarz. - radzę ci nie wtrącać się w sprawy między Azrielem a jego rodziną. Ty do niej nie należysz i powinnaś umieć zamknąć się chociaż raz. - warknął, a ja jedynie prychnęłam.

- Może i powinnam. - wzruszyłam ramionami. - ale nie umiem. - uśmiechnęłam się i tym razem znacznie szybciej, oddaliłam od chłopaka. Słyszałam stłumione przekleństwa za plecami, ale nie zwracałam na nie uwagi. Miałam tylko nadzieję, że nie zacznie iść za mną.

Niedługo po tym znalazłam się pod drzwiami pokoju, zirytowana bardziej niż wcześniej. Miałam nie mówić o tym szatynowi, ale to już zaczęło przechodzić ludzkie granice. Zaczynałam być tym zmęczona tak samo jak on. Szarpnęłam za drzwi i wparowałam do środka, nie zważając na godzinę.

- Azriel, do chuja – powiedziałam, na szybko sklejając zdania. - musisz w końcu coś zrobić z tym swoim bratem, nie będzie mi mówił, co mi wol... - zatkało mnie. Spał. Zwyczajnie zasnął. Nie przebrał się nawet w tą cholerną piżamę. Po prostu usnął. W tym momencie miałam nadzieję, że się nie obudzi przez moje wywody. Westchnęłam tylko i uśmiechnęłam się, patrząc na jego śpiącą sylwetkę. W tym momencie nienawidziłam jego brata jeszcze bardziej, za to, jak nieludzko traktuje swoją rodzinę. Azriel wyglądał, jakby był na skraju załamania nerwowego. Podeszłam do jego łóżka i powoli przykucnęłam, zauważając, że ból w nodze praktycznie całkowicie ustąpił. Chwilę się w niego wpatrywałam. Boże, dlaczego połączyłeś nasze losy w tak banalny sposób jak wspólny trening i pokój. Jednym palcem, ostrożnie, odgarnęłam kosmyk włosów z jego twarzy i przejechałam dłonią po jego policzku. Trwałam tak jeszcze chwilę, następnie spoglądając na zegar. Dochodziła trzecia. Westchnęłam ciężko i zgasiłam światło, kładąc się do swojego łóżka. Usnęłam naprawdę szybko, jak na mnie.

~*~

Żadną nowością nie były szarości za oknem zaraz po otworzeniu oczu. Jednak coś zwróciło moją szczególną uwagę – białe płatki sypiące się z nieba, pierwszy raz w tym roku. Byłam w takim szoku, że aż natychmiast uniosłam górną część ciała z łóżka.

- Mój Boże, śnieg! - pisnęłam podekscytowana niczym małe dziecko, dopiero po chwili orientując się, za jaką wariatkę musiał wziąć mnie mój współlokator.

- Sypie tak już z pięć godzin najmniej. - odpowiedział, śmiejąc się pod nosem.

- Jak to pięć godzin... która jest teraz, w takim razie?

- Trzynasta. - odparł spokojnie, a ja nie wiedziałam, czy się śmiać czy płakać. Czy ja właśnie wstałam o godzinie trzynastej? - nie chciałem cię budzić. - dorzucił po chwili, zwilżając gardło prawdopodobnie herbatą. Zaczęłam się zastanawiać, czy to szybko, było rzeczywiście tak szybkie, jak myślałam. O której zasnęłam, skoro obudziłam się dopiero teraz? Dosyć szybko porzuciłam te rozmyślenia, zdając sobie sprawę, że przecież miałam gdzieś wyjść z Azrielem, a leżę pod kołdrą. Gdzieś, gdziekolwiek. Na randkę. Szybko go przeprosiłam i zapewniłam, że zaraz będę gotowa. Sama do końca w to nie wierzyłam, ale nie miałam wyjścia, zważając na to, że za około trzy godziny będzie już całkiem ciemno. W głowie dziękowałam samej sobie, że naszykowałam ubrania wcześniej. Zawahałam się, widząc zieloną sukienkę, którą miałam w planie założyć, jednak doszłam do wniosku, że jeśli założę kurtkę, powinno mi być ciepło. Później będę tego żałować, ale to później. Wbiegłam do łazienki i przebrałam się z prędkością światła, co chwilami powodowało powrót bólu w łydce. Rozczesałam włosy i wtedy okazało się, że jednak nie jestem taką prędkością, bo pozowanie przed lustrem zajęło mi znacznie więcej czasu, niż przewidywałam. Z tego powodu nie miałam zbyt czasu na zrobienie jakiegokolwiek makijażu, więc zaufałam samotnemu tuszowi do rzęs. Założyłam buty i wyszłam z łazienki, szukając wzrokiem po pokoju mojego niebieskookiego chłopaka.

- Jestem gotowa – powiedziałam radośnie, obracając się wokół własnej osi i zauważając, że zguba stała za mną. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się, po chwili postanawiając się odezwać.

- Wyglądasz prześlicznie, ale zmarzniesz. - powiedział z troską w głosie. Uroczo.

- Nie.

- Tak.

- Nie.

- Tak.

- Trudno. - zarzuciłam na siebie płaszcz. - Idziemy czy nie? - zaśmiałam się, kierując do drzwi. Wyszłam z pokoju, a szatyn zrobił to zaraz po mnie. Dosyć szybko i sprawnie opuściliśmy mury szkoły – teraz trzeba było przebrnąć przez biały puch, do miasta. Szliśmy w ciszy, a ja starałam się nie pokazywać, że jest mi jakkolwiek zimno. A było cholernie zimno. Nie dam mu tej satysfakcji. Po drodze zamieniliśmy kilka słów, na temat pogody czy czegokolwiek innego. Szybko się one kończyły, ale w głębi duszy miałam wrażenie, że samo towarzystwo sprawiało nam obojgu radość. Szybciej niż przypuszczałam, znaleźliśmy się w mieście, gdzie było jak zwykle tłoczno, a na dodatek zaczęło się ściemniać. Wtedy coś popchnęło mnie do jednego, prostego czynu. Wsunęłam swoją zimną dłoń w ciepłą rękę szatyna i splotłam nasze palce.

Nie zmarznę.

Azriel?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
Pandzika
Kernow