— Źle zmierzyłeś, weź jeszcze raz!
— Już trzeci raz cię mierzę!
Siedzimy z Hiromaru na pomoście, wokół morze, statki, marynarze. Jest ciepło, wręcz gorąco, słońce przyjemnie grzeje, a słony wiatr porywa słowa, niesie je daleko, moje uszy wychwytują tylko odległe strzępki rozmów. Ich sens tonie w miarowym oddechu wody, w westchnieniach rozbijającej się o burty piany, w krzyku mew i poirytowanych prychnięciach zaklinacza. Nachylam się w jego stronę.
— No to inaczej zmierz, bo tak jak mierzysz, to jest źle!
— Nieprawda!
Hiro wydyma policzki, teraz wygląda jak zagniewana rozdymka. Krzyżuje ramiona na piersi, błękitne oczy patrzą na mnie z urazą, płowa czupryna powiewa z morskim wiatrem – nie obchodzi jej, że Hiro próbował jakoś związać włosy, wyglądać jak sensowny zaklinacz. Jego demon, Isagomushi, jasny żółwik wielkości kanapki, lewituje wokół nas, wykręcając w powietrzu rozbawione beczki.
— Nie bądź taki, musi wyjść inaczej!
— Jak ma wyjść inaczej, jak wychodzi dziewiętnaście cali!
Teraz to mnie trafia, gryzący ogień gotuje mi się w piersi. Chcę dużą i okrągłą wartość! Taką, którą będzie można się pochwalić, która będzie ładnie wyglądała w tabelkach i będzie stanowiła ukoronowanie mojej ciężkiej pracy. Bo przecież pracuję – trenuję dzień w dzień, piach na placu treningowym Ardem aż za dobrze zna smak mojego potu, a moi rówieśnicy – smak łomotu, który bezlitośnie spuszczam na sparingu.
— Ale musi być dwadzieścia!
— Nie będzie, Bastian! Trenuj więcej!
Głuchy warkot tonie w miarowym szumie fal, odwracam wzrok, przez moment błądzę nim wśród lasu żagli, wbijam go w olinowanie losowego statku, jakby mnie to nagle interesowało. Hiromaru zwija służącą nam za centymetr linkę, wzdycha, klepie mnie w ramię. Z całej siły, ledwo czuję.
— Wiesz, dziewiętnaście cali obwodu bicepsa to jest zupełnie dobry wynik.
— Ale ja chcę dwadzieścia. — Burczę, ogon gniewnie uderza o twarde drewno pomostu.
Hiro kręci głową, Isa ląduje na jego ramieniu. Dłoń zaklinacza bezwiednie wędruje do jego demona, gładzi łuskowaty łebek.
— Czemu właśnie dwadzieścia?
— Nie zrozumiesz — odpowiadam, znów zbiegając wzrokiem w stronę nieba. Lubię patrzeć na słońce, jest jasne i ciepłe. — To kwestia honoru.
Nie muszę patrzeć na Hiro, by wiedzieć, że wywraca oczami. Mimo to jego głos pozostaje spokojny. Chłop ma dla mnie mnóstwo cierpliwości, ja zaś wiem, że jej często nadużywam.
— Uszy do góry, Bastian. Jesteś młodym smokiem, jeszcze rośniesz, może po prostu to jeszcze nie jest ten czas? Własnego cienia nie przeskoczysz.
— No niestety.
Westchnienie wydobywa się z mej piersi, kręcę z rozczarowaniem głową. Nadużywam cierpliwości Hiromaru, wiem to, i próbuję odwdzięczyć się za wyrozumiałość zaklinacza tak, jak umiem najlepiej. Jak sam lubię, jak ludzie mi dziękują.
— Jesteś głodny? Ja stawiam.
Mamy dzisiaj wolne, więc oczywiście, że nie leżę plackiem, jak połowa mojego rocznika, bo zajęcia ciężkie i odpoczynek się należy. Przeciwnik nie myśli o tym, że należy ci się odpoczynek, więc ja zawsze jestem gotowy do tego, by spuścić komuś łomot, wolne dni nie są dla mnie wyjątkiem.
Mury Ardem widzę wokół siebie codziennie – te same twarze rówieśników i nauczycieli, te same kąty, te same sale treningowe i rozstawione w nich manekiny. Postanawiam, że dobrze byłoby zrobić sobie jakiś trening wytrzymałościowy, a że u mnie niewiele jest od postanowienia do wykonania, to właśnie lecę na pełnej prędkości na południe od stolicy, starając się sprawdzić, jak radzę sobie na tak dużych odległościach.
Las przemyka pode mną, jak kobierzec mchu, a chłodne powietrze niesie moje skrzydła. Zawsze wyglądam tak, by było wiadomo, czym jestem – dragonbornem, w moich żyłach płynie smocza krew, a te wiecznie widoczne rogi, mocarne skrzydła i silny ogon, są tego namacalnym dowodem. Wiem, że są inni, dla których odmienność jest powodem wstydu, lecz dla mnie jest to powód do dumy i niechętnie chowam skrzydła, jeśli okazuje się, że przeszkadzają.
W końcu decyduję się, by wylądować – niewielka polanka wygląda zachęcająco, a przebiegający w pobliżu strumień oferuje przyjemną ochłodę, gdyby trening się przeciągnął. Wiem, że szybko się przegrzewam, ta nieludzka siła ma swój koszt i ograniczenia.
Nie zdążam do końca wypakować swoich rzeczy, gdy coś przykuwa mą uwagę – jakaś dziewczyna postanawia chyba też skorzystać z przerwy, miejsca i pogody, ląduje nieopodal mnie. Początkowo chyba mnie nie zauważa – pochłonięta swymi sprawami, zdaje się dziwić zupełnie naturalnym i zwyczajnym drobiazgom. Pozwalam jej zająć się swymi sprawami, nie przejmując się tym, że dzielę przestrzeń z kimś jeszcze, i jednocześnie próbując przypomnieć sobie, czy gdzieś wcześniej ją widziałem.
Ardem jest duże, lecz znam tam większość uczniów, przynajmniej z widzenia. Rzecz ma się inaczej z pozostałymi Akademiami, lecz na swój własny sposób staram się przypasować ludzi do każdej z nich. Wiadomo – Ardem to sensowni ludzie, Corvine to wychuchane paniczyki, Sarlok to te wszystkie dziwaczne wyrzutki, a Lauga to same mózgi. Lecz im dłużej myślę, tym bardziej czuję, że nieznajomą widzę po raz pierwszy.
Odzywa się do mnie, a że mnie matka w stajni nie chowała, to i ja jej odpowiadam.
— Bastian. — Przerywam na moment, podchodzę te dwa kroki bliżej. — Jestem w Ardem. A ty?
No przecież, że należy do jakiejś Akademii, co do tego nie mam wątpliwości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz