Babka Halier siedziała w swoim fotelu, wyraźnie zadumana. Przed nią zajmował krzesełko Teava, zaś za chłopakiem stali jego ojciec z Uraenem. Wszyscy z wyczekiwaniem wpatrywali się w staruszkę, która w myślach dokładnie badała to, co opowiedzieli jej chłopcy.
– Nie ma wątpliwości – odezwała się w końcu. – To był twój chowaniec.
Oczy pozostałych otworzyły się szeroko. W chacie nastała cisza, którą zaraz po chwili przerwał Uraen.
– T-Ta bestia... to jego chowaniec? – spytał nieco drżącym głosem.
Teava na niego spojrzał.
– N-nie, że to źle czy coś! – momentalnie zaczął się bronić Uraen, widząc jego wzrok. – Po prostu jak go zobaczyłem to nie wiedziałem wtedy czym był i no...
W pomieszczeniu nastała stosunkowo niezręczna cisza. Uraen spuścił głowę, zacisnął nerwowo pięści, by zaraz po tym rozluźnić dłonie.
– Wy-wygląd chowańca ma więcej zalet niż wad, haha... – dorzucił speszony.
Staruszka cicho westchnęła. Oparła się plecami o swój fotel, zmierzyła wzrokiem Teavę. Chłopak w tym momencie patrzył w dół, na podłogę; spojrzenie miał jakieś puste, pozbawione swojego naturalnego blasku. Od razu przykuło to uwagę kobiety. Poprawiła swoją pozycję, biorąc głębszy wdech.
– Nie cieszysz się? – spytała. – Myślałam, że będziesz skakał z radości.
Na jej słowa ojciec od razu przyjrzał się swojemu synowi.
– Coś się stało? – to brzmiało bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.
Teava siedział w milczeniu, teraz bawiąc się swoimi dłońmi. Nie wyglądał na jakoś szczególnie zadowolonego. I taki też nie był.
W głowie miał jeden wielki mętlik. Niby cieszył się, że jego chowaniec wreszcie się ukazał, ale zostało to przyćmione przez masę odczuć, które już nie były takie pozytywne. Spadł z urwiska – to wywołało w nim szok. Przez moment myślał, że naprawdę zginie, zwłaszcza gdy wszystko nagle spowił mrok. Przeżył, ale co się wtedy działo? Nie miał pojęcia. Nie tylko emocje zaburzyły trzeźwość jego umysłu, lecz również fakt, że w tamtej chwili nic nie widział. Nic, kompletne zero. Czuł śnieg pod sobą i wiatr muskający jego policzki, słyszał świsty powietrza przemykającego między drzewami i szum igieł ocierających się o siebie. Czuł wszystko, słyszał wszystko. Ale nie widział nic.
– Ja... – zaczął wolno – nie mam pojęcia jak na to wszystko zareagować... Wtedy... nie wiedziałem co się działo...
– To zrozumiałe – odpowiedziała babka Halier. – Silne emocje wtedy cię opanowały, zwłaszcza że spadłeś z...
– Ja... Ja nic nie widziałem.
Słowa te zainteresowały staruszkę.
– Jak to?
– Nie wiem! – Teava wreszcie podniósł głowę. – Miałem szeroko otwarte oczy, ale nie widziałem nic poza... pustką.
Kobieta zadała mu kilka szczegółowych pytań, na które Teava odpowiedział najdokładniej jak mógł. Po pewnym czasie staruszka popadła w zadumanie, nieustannie przyglądając się z bliska oczom chłopca. W pomieszczeniu unosiła się podejrzana aura; Uraen coś szepnął do ojca Teavy, tamten jednak go uciszył, niecierpliwym wzrokiem pochłaniając wręcz znachorkę.
Wreszcie babka Halier się wyprostowała.
– Obawiam się, że jesteś ślepy – oznajmiła.
Jej słowa spadły na biednego Teavę niczym nagła lawina.
– Co?
– Babciu Halier! – wtrącił się ojciec. – Co...? W ogóle czemu tak bezpośrednio?
– A co, mam owijać w bawełnę albo opowiadać o kwiatkach czy puchatych zwierzątkach? – skrzywiła się staruszka. – Zresztą, to nie jest pewne. To znaczy, to bardzo prawdopodobne, patrząc na okoliczności, ale...
– To niemożliwe – odezwał się Teava.
Wszyscy spojrzeli na niego. Chłopiec siedział na krześle, zaciśnięte na kolanach dłonie trzęsły się delikatnie, podobnie jak dolna warga. Całkiem pozbawione magicznego, cyjanowego blasku oczy zagapione były w ciemne panele podłogi.
Widząc to, ojciec wyciągnął rękę, by położyć ją na ramieniu syna, lecz wyprzedziła go staruszka, która wstała z fotela i pochyliła się na chłopcem.
– Teava – rzekła poważnym, ale łagodnym głosem. – Teraz i na co dzień patrzysz tymi oczami. – Wskazała palcem oczy Teavy, zwracając tym jego uwagę. – A to są oczy bestii. Oczy twojego chowańca. Gdy go przywołujesz, nie jest on zapieczętowany w twoim ciele, a zatem nie objawiają się w tobie żadne jego cechy. Kiedy więc chowaniec jest na wolności, nie używasz jego oczu, a swoich. Jednakże twoje oczy – na chwilę zamilkła – najwidoczniej nie mają zdolności widzenia.
Teava na moment wstrzymał oddech. Ostatnie słowa staruszki utkwiły w jego umyśle, nie dając mu nawet sekundy spokoju. Jego oczy nie widziały. On nie widział. Nie widział. Był... ślepy.
...nie mają zdolności widzenia...
Zerwał się z krzesła, o mało go nie przewracając, odwrócił się na pięcie i wybiegł z chaty – nie dał nikomu dostatecznie dużo czasu na reakcję.
Pierwszy się opamiętał Uraen.
– Teava! – Wybiegł za nim najszybciej jak mógł.
Ojciec tymczasem spojrzał na staruszkę. Otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz ostatecznie nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Jedynie westchnął, kręcąc głową, a następnie i on opuścił chatę znachorki.
Uraen był wyższy od Teavy, miał dłuższe nogi, więc szybko go dogonił. Złapał za rękę, zmartwiony zawołał go ponownie:
– Teava!
– Zostaw mnie! – warknął tamten, odpychając go najmocniej jak mógł.
Starszy z kuzynów zachwiał się, na moment utracił równowagę. Gdy ją odzyskał, wykonał krok, lecz z pewnych przyczyn nie pobiegł dalej. Stał tak bezradnie, goniąc jedynie wzrokiem za chłopakiem; nie poruszył się nawet gdy minął go zastępca sołtysa.
Drzwi chaty otworzyły się gwałtownie, do środka wpadł Teava. Nie zmieniając obuwia przebiegł przez izbę główną, w której akurat siedziała matka i opiekowała się małą Mellie.
– O, Teava, już jesteś? – spytała.
Uniosła wysoko brwi, gdy syn bez odpowiedzi minął ją i zniknął w swoim pokoju. Jego niecodzienne zachowanie od razu ją zmartwiło, tym bardziej kiedy chwilę później zjawił się Hanvil.
– Kochanie, co się stało? – zapytała, wstając.
Podeszła do męża, który dyszał po biegu. Mężczyzna bez przerwy wpatrywał się w drzwi od pokoju chłopca. Wtem wyraźnie posmutniał.
– Cóż... – zaczął.
Teava trzasnął za sobą drzwiami. Nie zwracając uwagę na nic wskoczył do łóżka i po czubek głowy zakrył się kołdrą. Tak schowany zamknął oczy, próbując się uspokoić. Nie potrafił jednak, nie był w stanie nawet opanować wdechu. Całe jego ciało się trzęsło, serce waliło jak młot. Uniósł ponownie powieki.
Zamarł. Nie widział nic. Nic poza ciemnością. Momentalnie spanikował.
– Nienienienienie!
Podniósł się, kilkoma niezgrabnymi ruchami odrzucił kołdrę, zastygł w bezruchu. Oczami zaczął biegać po swoim pokoju – ciemnym z powodu zmroku, lecz meble i zabawki nadal były widoczne.
Widział. Jednak widział.
Jeszcze.
W tym momencie z jego oczu strugami popłynęły łzy.
Podkulił nogi i tak trwając zaczął płakać.
Po chacie rozległo się pukanie do drzwi. Eliena postanowiła sprawdzić, kto to był.
– Ach, Uraen, to ty – rzekła, uśmiechając się lekko.
– Hej, ciociu – powiedział chłopak. – Czy Teava...?
Przerwał, widząc nagłą zmianę wyrazu twarzy kobiety. Tyle wystarczyło, żeby mógł się domyślić odpowiedzi na swoje pytanie.
– Nadal? – spytał smutnym głosem.
W odpowiedzi kobieta pokiwała głową.
– Ale dzisiaj znowu z nim porozmawiam.
– Dobrze...
Chłopak odwrócił się, już zaczął iść, lecz wtem podbiegł do kobiety.
– Daj mu to, proszę – to mówiąc wręczył jej dwie rzeczy, które wcześniej trzymał w rękach.
Matka Teavy spojrzała na nie, uniosła nieco brwi.
Gdy się pożegnała z Uraenem, postanowiła od razu udać się do pokoju syna. Zapukała do drzwi, a następnie je otworzyła. Spojrzała na łóżko, gdzie leżał przykryty kołdrą chłopiec.
– Teava, był Uraen i... – zamilkła.
Syn w żaden sposób nie zareagował na nowinę. Kobieta, widząc to, cicho westchnęła.
– Kazał ci to dać.
Nie uzyskawszy odpowiedzi położyła przedmioty na biurku obok. Powoli podeszła bliżej, usiadła na łóżku. Ręką zaczęła gładzić syna przez kołdrę.
– Teava, to nie koniec świata.
– Mówiłaś już to – mruknął wtem chłopiec.
– I będę powtarzać do skutku.
Nastała cisza. Matka wzięła głębszy wdech. Nie mogła się poddać, jej syn już od trzech dni leżał tylko w łóżku, wychodząc jedynie do toalety. Nawet stracił apetyt. Cud, że jednak choć trochę jadł, inaczej rodzice jeszcze bardziej by się o niego martwili. Eliena musiała coś z tym zrobić. Bolało ją serce, kiedy tak na niego patrzyła.
– Teava – rzekła. – Gwiazdko moja, posłuchaj. Rozumiem, że to dla ciebie ważne przeżycie, ale nie możesz na to patrzeć tak, że jesteś ślepy, więc nie ma już nadziei. Spójrz na mnie.
Pogładziła go po policzku, skupiając jego wzrok na sobie; Teava mimowolnie obrócił się na plecy, pozbawionymi blasku oczami spojrzał na twarz mamy. Widząc ponure cienie pod jej oczami dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, jak bardzo musiała się o niego martwić.
– Widzisz mnie teraz? – spytała matka, nie oczekując jednak od niego odpowiedzi. – Widzisz i to wyraźnie. Więcej, widzisz wszystko co cię otacza. Twój chowaniec, to dzięki niemu jesteś w stanie normalnie żyć. Powinieneś się cieszyć, że wybrał ciebie.
– Ale jak go przywołam to nie będę widział – bąknął w odpowiedzi Teava, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Nawet jego nie zobaczę.
– Wtedy to on będzie przy tobie i cię wspierał. Twój chowaniec jest twoimi oczami, nieważne, czy uśpiony, czy przywołany. Tak naprawdę nie jesteś w pełni ślepy. I musisz to wykorzystać.
Chłopiec nic nie odpowiedział. Już nawet nie spoglądał na matkę. Kobieta zmierzyła go zasmuconym wzrokiem, powoli zabrała rękę z policzka.
– Dam ci jeszcze trochę czasu na ochłonięcie – rzekła po krótkim namyśle – ale nie możesz się tak wyniszczać.
Wstała z łóżka, po czym wyszła z pokoju, zostawiając syna samego.
Teava obrócił się na bok, twarzą do ściany. Wpatrywał się w nią przez dobrą chwilę z pustką w głowie. Nie zdawał sobie sprawy, ile czasu minęło od tamtego pamiętnego polowania. W zasadzie czas stracił dla niego jakiekolwiek znaczenie. Nie żył pełnią życia, tak jak polecał mu zawsze ojciec – wręcz przeciwnie. Jedynie egzystował.
Wtem drzwi z pewną jakby niechęcią otworzyły się. Do środka zajrzała mała, jasnobrązowa główka.
– Tiba? – Dziewczynka wolnym krokiem weszła do pokoju.
Słysząc jej głos, Teava niemal od razu podniósł się do pozycji siedzącej. Spojrzał na siostrę, unosząc brwi, lecz po chwili odwrócił wzrok.
– Nie mam ochoty się z tobą bawić – wydusił z siebie.
Mellie nie zraziła się jego wypowiedzią. Podeszła do łóżka, na które się wdrapała i usiadła tuż koło brata. Chłopiec cały ten czas mierzył ją wzrokiem.
– Słyszałam, że Tiba ma zwierzaka – zaczęła dziewczynka. – Pokaże go?
– Nie – odparł z pewnym wahaniem Teava.
– Czemu?
– B-Bo nie!
Położył się z powrotem i zakrył kołdrą po uszy. Mellie patrzyła na niego zawiedziona, lecz postanowiła się nie poddawać. Zaczęła go szturchać rękami, w kółko wypowiadając jego imię. Robiła to tak długo, aż w końcu brat nie wytrzymał.
– Ach, nie dasz mi spokoju?! – warknął, podnosząc się gwałtownie do pozycji siedzącej i odrzucając część kołdry.
Wystraszona tą nagłą reakcją Mellie odskoczyła. Podparła się z tyłu ręką, widząc minę chłopaka skuliła się nieco. Nie straciła jednak odwagi.
– Tiba, cio się dzieje? Czemu tu siedzi zamknięty? – pytała smutnym tonem. – Zawsze Tiba się bawi ze mną i pokazuje same super rzeczy. A teraz? – Jej duże, zielone oczęta zaszkliły się.
Teava starał się najmocniej jak mógł, żeby nie patrzeć na nie. Odwrócił głowę, zaczął spoglądać gdzieś w pościel.
– Nie masz innych kolegów i koleżanek? – rzucił. – Baw się z nimi!
– Ale Tiba jest najlepsiejszy! – krzyknęła Mellie niemal we łzach. – Ariala i Tomien mówią, że też chcią takiego brata! Tiba zawsze mi pomaga, zawsze się bawi! Jest taki mądry! Do tego ma własnego magicznego zwierzaka! I jest moim bratem – dodała, ocierając policzki z łez.
Słuchając słów siostry, dotychczas zirytowany wyraz twarzy Teavy stopniowo łagodniał. Choć to były proste zdania, wypowiedziane przez małe dziecko, dały one do myślenia niewiele starszemu chłopakowi. Zaczął się nawet poważnie zastanawiać nad całą sytuacją i swoim zachowaniem, z którego o dziwo gdzieś tam w głębi duszy nie był zadowolony. Tak bardzo się skupiał na swojej ślepocie, gdy ta przecież w tym momencie w żaden sposób się nie ujawniała. Było dokładnie tak jak matka mówiła.
– Mellie... – na moment się zaciął – daj mi trochę pomyśleć, dobrze? – spytał łagodnym tonem.
Mellie chwilę się wahała.
– Dobrze – mruknęła w końcu, schodząc z łóżka.
Podeszła do drzwi, gdy była tuż przy nich, ostatni raz spojrzała na brata.
– Ale Tiba potem pobawi się ze mną? – spytała z cieniem nadziei.
Teava milczał. Widząc, że nie jest skory do udzielenia odpowiedzi, dziewczynka spuściła głowę i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Chłopiec siedział na łóżku, pozostawiony sam na sam ze swoimi myślami. Próbował je ogarnąć, lecz nie szło mu najlepiej. Nadal były rozbiegane po umyśle, nie dawały się poukładać w jakiś sensowny szyk. Wziął głęboki wdech, podniósł wzrok na biurko. I wtedy coś zobaczył.
Odgarnął kołdrę, wstał. Wolnym krokiem podszedł do blatu, spojrzał na leżące na nim dwie figurki: psa i wojownika pozbawionego ręki. Ostrożnie wziął je w dłonie, przypominając sobie pewien dzień.
– Szar, puszczaj!
Teava walczył z psem o drewnianą figurkę, którą tamten niespodziewanie postanowił zabrać. Zwierzak się nie poddawał, jak gdyby to miała być jego, i tylko jego, zdobycz. Ale chłopiec również nie myślał o odpuszczeniu. Dla niego liczyła się każda zabawka.
Pies odruchowo warknął, lecz wtem zamarł. Podniósł odrobinę pysk, jego ślepia spotkały się z cyjanowymi oczami. Dokładnie w tym momencie puścił figurkę i z podkulonym nieco ogonem oddalił się kawałek.
Przez gwałtowne puszczenie chłopiec upadł do tyłu, na szczęście lądując w śniegu. Odetchnął zadowolony, ciesząc się, że nareszcie odzyskał zabawkę. Spojrzał na figurkę, gdy nagle otworzył szeroko oczy.
– O nieee!
– Co się dzieje? – usłyszał.
W oka mgnieniu zjawił się obok niego Uraen. Chłopak zmierzył kuzyna wzrokiem z góry na dół, upewnił się, że nic mu się nie stało. Tymczasem tamten wstał i pokazał mu figurkę.
– Stracił rękę... – powiedział smutno.
Uraen wziął do ręki wojownika.
– Aaaa, szybko! Trzeba mu pomóc! – to mówiąc wyciągnął z kieszeni stary kawałek materiału, z którego oderwał koniec, a następnie owinął nim kikut.
– Ach, i co teraz? – jęknął zdruzgotany Teava. – Przecież to wojownik!
– Nie martw się, mam coś – pocieszył go kuzyn.
Podszedł do śnieżnej fortecy, którą wcześniej wspólnie zbudowali, trochę w niej poszperał, by po chwili powrócić z inną figurką. Teava spojrzał na nią, uniósł brew; nie rozumiał zamysłu tamtego.
– Na co mu pies? – zapytał.
– To jest teraz jego towarzysz – wytłumaczył Uraen, kładąc psa na dłoni tuż obok wojownika. – Będzie mu przynosił rzeczy, ochraniał go i ogólnie pomagał we wszystkim. Staną się nierozłączni.
– Hm... Coś jak przewodnik?
– Tak!
Teava z dobrą chwilę przyglądał się figurkom. Postawił je na biurku, przejechał palcem wpierw po wojowniku, potem psie, któremu poświęcał najwięcej uwagi.
– Ach, co jest ze mną nie tak? – szepnął wtem do siebie.
Zostawił figurki i wybiegł z pokoju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz