Zjedzenie czegoś zawsze dobrze na mnie wpływało, i teraz jest tak samo. Wiadomo, jak smok jest głodny, to jest zły, dlatego najlepiej nakarmić go jakąś tłustą owcą. Nasz odpoczynek nie trwa jednak długo, po krótkim czasie trzeba nam ruszać dalej. Te jaskinie nie działają na mnie dobrze, mam już trochę dosyć przebywania w nich, zaś wiszący mi nad głową kamienny sufit niczego nie ułatwia. Smoki lubią mieszkać w jaskiniach i głębokich pieczarach, ale czasem z nich wylatują, prawda? Ja na razie nie mam tej możliwości, muszę wykonać misję i tyle.
Nie zdążam powstrzymać Maebh, nim przechodzi przez wodną kurtynę - moje słowa, choć głos mam mocny, kompletnie toną w huku spadającej wody, a dziewczyna przechodzi na drugą stronę. Dołączam do niej.
Nie zdążam powstrzymać Maebh, nim przechodzi przez wodną kurtynę - moje słowa, choć głos mam mocny, kompletnie toną w huku spadającej wody, a dziewczyna przechodzi na drugą stronę. Dołączam do niej.
Maebh wygląda tak bardzo inaczej, gdy jej puszyste włosy zmieniają się w ociekające wodą, długie strąki, że potrzebuję całej swojej siły woli, by się nie roześmiać albo nie stać oniemiały.
— Trzeba cię wysuszyć! — mówię, próbując przekrzyczeć ten przeklęty wodospad.
— Co? — usta Maebh poruszają się, ale nic nie słyszę.
Kręcę głową, skinieniem dłoni przekazuję, żebyśmy kawałek odeszli.
Wiem, że woda bardzo szybko wyciąga ciepło z ciała, zabiera siły i energię. Niewiele trzeba, by się przeziębić, zaś w tych jaskiniach nie jest zbyt ciepło. Odchodzimy kawałek, korytarz zakręca za skalny załom. I chociaż nie ma tu zbyt dobrego miejsca na postój, poza tym dopiero co jeden zaliczyliśmy, gestem przykazuję Maebh, żebyśmy stanęli.
— Musisz się wysuszyć — powtarzam, ściągając z ramion plecak.
— Nic mi nie będzie, zaraz samo wyschnie.
— Przeziębisz się.
Maebh wspiera dłonie na biodrach.
— Nie ma na to czasu. Ani miejsca.
Dziewczyna podnosi dłonie do włosów, zgarnia je tak, że spływają jej z ramienia, a następnie wyciska. Na dno korytarza chlusta pół wiadra wody.
— Jeśli masz jakieś jeszcze suche ubrania w plecaku, może chociaż się przebierz?
Maebh wzdycha, ale sama rzeczywistość zaczyna ją chyba przekonywać do mojego pomysłu. Przemoczone ubrania zdają się coraz zimniejsze, mam wrażenie, że ramiona dziewczyny zaczynają drżeć.
— Ale musisz sobie pójść. Daleko.
Kiwam głową, nawet przez myśl nie przechodzi mi nic głupiego.
— Zostawię ci swój plecak — mówię, odpinając jego klapę. — Moje ubrania są suche, więc jeśli nie znajdziesz nic suchego u siebie, możesz wziąć któreś z moich.
Maebh unosi brwi, mierzy mnie wzrokiem, w jej oczach błyszczy lekkie powątpiewanie. Wiem, zdaję sobie sprawę z tego, że różnimy się nieco rozmiarem, i że zamiast moich ubrań Maebh może równie dobrze próbować założyć na siebie namiot, ale trochę nie mamy wyboru.
— Zawołaj mnie, jak już się przebierzesz — mówię, a następnie oddalam się w dół korytarza.
Siadam i czekam. Echo kaskady wciąż odbija się od skalnych załomów, przypominając mi, że w tych jaskiniach nie jest zbyt bezpiecznie. Nie jestem pewien, jak długa droga jeszcze nas czeka, a mapa, którą dostaliśmy z Akademii nie jest zbyt dokładna. W sumie, gdyby się zastanowić, większości przeszkód na niej nie było - był tylko kierunek, jak iść, by się nie zgubić.
Przysiadam w końcu na jakimś skalnym występie, a mój ogon sam zaczyna unosić się i opadać, wybijając nieokreślony rytm na posadzce. Rozkładam nieco skrzydła - drętwieją mi od ciągłego trzymania ich tuż przy ciele, byle tylko nie zawadzić nimi o jakiś ostry kawałek wystającej skały. Zaczynam zastanawiać się, o ile szybciej poszłoby suszenie Maebh, gdybym tylko potrafił ziać ogniem, i myśl ta niezmiennie mnie irytuje. Nabieram głęboko tchu, trzymam go przez moment w płucach, a potem wypuszczam gwałtownie. Jak zwykle - oddech zmienia się w poczerniały dym, nie ma w nim nawet jednej iskry. Prycham poirytowany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz